6
Kolejne kilka dni, minęły Flor bardzo szybko. Młoda kobieta lawirowała między jednymi zajęciami, a drugimi, korepetycjami z Samem i licznymi posiedzeniami na które dziekan chcąc omówić system nauczania, wzywał wszystkich wykładowców. Przez cały tydzień do domu wracała dopiero późnymi wieczorami, a w związku z tym, że była niesamowicie zmęczona kilkoma godzinami spędzonymi na uniwersytecie, jedyne na co zazwyczaj miała siły i ochotę, to wzięcie relaksującej kąpieli i położenie się od razu do łóżka.
Śniadania, obiady i kolacje, spożywała na uczelnianej stołówce, między swoimi studentami, dzięki czemu, większa część uczniów, odbierała Flor jako fajną babkę, która nie zawieszała nosa na kwintę, jak pozostali wykładowcy. Oczywiście Flor starała się nie zacierać tej umownej granicy, jaka zazwyczaj wytwarza się między uczniami, a nauczycielami, ale ze względu na jej przyjazną osobowość, nie było łatwo utrzymać jej tych – jak mogłoby się wydawać – zdrowych relacji.
Część studentów, mimo tego, że nadal zwracali się do niej per Pani profesor, traktowała Flor jak koleżankę. Dziewczyny zwierzały się jej ze swoich sercowych problemów, wiedząc o tym, że Martinez nie przekaże dalej w kim aktualnie się kochają, a ta męska część, opowiadała swojej ulubionej wykładowczyni coraz to śmieszniejsze dowcipy, chcąc w ten sposób rozjaśnić jej dzień. Flor nie miała temu wszystkiemu nic przeciwko, bowiem ci ludzie wnieśli do jej życia trochę uśmiechu. Na co dzień nie miała się nawet do kogo odezwać, więc rozmowy – nawet te nieco infantylne i bezsensowne – były dla niej całkiem fajną odskocznią od szarej rzeczywistości.
Od jej życia codziennego przede wszystkim odciągał ją jeden, konkretny chłopak, który swoim niesamowitym uśmiechem i ciemnymi oczami - w których za każdym razem gdy tylko się spotykali, zauważała tańczące iskierki radości - wywoływał w niej pozytywne emocje i na swój sposób, sprawiał, że chciało jej się żyć – jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało.
Oczywiście mowa tu o Samuelu... Lubiła ich spotkania i cieszyła się, że te dwa tygodnie temu, ten uparty chłopak, postawił na swoje, koniec końców przekonując Panią profesor do udzielenia mu korepetycji, od których, na początku tak bardzo się wzbraniała.
Oczywiście, w dalszym ciągu w jego obecności odczuwała to wyraźne przyciąganie, którego tak naprawdę - ze względu na swoją pozycję, jak i to, że był jej uczniem – nie powinna była czuć. Ze wszystkich sił starała się ignorować to jego palące spojrzenie, oraz dreszcze przechodzące wzdłuż jej kręgosłupa kiedy tylko pojawiał się zbyt blisko niej, ale nie zawsze się to udawało. Wielokrotnie musiała przepraszać chłopaka i prosząc o chwilę przerwy, uciekała na kilka minut do łazienki, chcąc choć na chwilę, odetchnąć pełną piersią i doprowadzić się do porządku.
Praca z nim nie była łatwym zadaniem, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że nie może teraz tak po prostu odpuścić, zostawiając go tym samym na lodzie. Po za tym, tak szczerze powiedziawszy... Wcale nie chciała tego robić. Nie potrafiłaby mimo wszystko zrezygnować z tych spotkań.
Samuel również był zadowolony z dodatkowych zajęć z Panią profesor. Jej ogromna wiedza i sposób przekazywania informacji, były niesamowicie pomocne. Dzięki zaledwie dwóm tygodniom korepetycji poprawił nieco swoje stopnie, a tym samym podciągnął swoją średnią. Oczywiście, nie było to jeszcze tym, co postawił sobie za cel, jednak do tego żeby go osiągnąć było już bardzo blisko. Ostatnio, nawet dziekan zauważył, że Samowi idzie znacznie lepiej i w związku z tym, zapowiedział chłopakowi, że jeśli w dalszym ciągu będzie utrzymywał takie wyniki, to w następnym miesiącu zorganizuje dla niego spotkanie z Thompsonem – łowcą talentów, pracującego dla NHL. Sam wziął sobie do serca słowa Howarda i chcąc pokazać że naprawdę zależy mu na poprawie historii, zabrał się ostro do pracy.
Nie tylko to jednak, było powodem jego zawzięcia względem nauki...
Otóż, Sam zauważył, że w momencie w którym płynnie i poprawnie odpowiada na pytania, zadawane przez Flor, w jej oczach błyszczy uznanie, a twarz dziewczyny rozświetla rozpierająca serce duma. Chciał żeby uznawała go za mądrego chłopaka, a nie za jakiegoś półgłówka, który oprócz sportu nie zna się zupełnie na niczym. Jednym słowem, po prostu chciał się jej przypodobać...
Dzisiejsze korepetycje zaczęli równo po zajęciach geografii, które Pani profesor wykładała dla młodszej grupy studentów. Tuż po opuszczeniu sali przez ostatnią osobę, Sam przekroczył próg pomieszczenia i jak zwykle z uśmiechem na ustach, skierował się do pierwszego rzędu, zajmując miejsce naprzeciwko biurka Flor. Zajęta przygotowaniem notatek na następne wykłady profesor, nie zauważyła nawet przybycia chłopaka. Zbyt skupiona na swojej pracy, wlepiała wzrok w białe kartki i ściskając długopis między palcami, zapisywała ostatnie już zdania. Sam nie chcąc przeszkadzać dziewczynie, po prostu siedział w zupełnym milczeniu i nieprzerwanie uśmiechając się pod nosem, wpatrywał się w przepiękną twarz młodziutkiej nauczycielki.
Kiedy niespodziewanie pochyliła się nieco do przodu, tym samym uwydatniając swój i tak już dość spory dekolt, jego oczy natychmiast powędrowały w to miejsce. Widząc krągły biust Pani Martinez oblizał bezwiednie usta i czując lekki ścisk w bokserkach, poruszył się niespokojnie na krześle, odchrząkując przy tym cicho, a co za tym idzie, odrywając Florencie od wykonywanej czynności.
- Długo tu siedzisz? – spytała i unosząc głowę, spojrzała na niesamowicie przystojnego bruneta.
Sam kiwną jedynie głową, bojąc się, że kiedy się odezwie, jego głos może zdradzić to jak bardzo podniecony jest w tym momencie. Nie mógł uwierzyć w to, że zwykły, kobiecy biust jest w stanie doprowadzić go do takiego stanu w zaledwie kilka sekund. Przecież widzi tę kobietę nie pierwszy raz, jednak chyba jeszcze nigdy wcześniej nie wyglądała tak cholernie seksownie. Wprawdzie, Flor miała na sobie zwyczajne, niczym niewyróżniające się ciemne rurki i bluzkę w serek, w kolorze błękitu, jednak koronkowy biustonosz, wystający delikatnie spod przylegającego do skóry materiału, wywoływał u Sama przyjemne mrowienie, które kumulowało się w jego najbardziej intymnej części ciała.
Zapisując ostatnie słowo, Flor odłożyła długopis i odkładając notatki na skraj biurka, opadła na oparcie krzesła, po czym zakładając ręce na piersiach - na których, o zgrozo, wzrok Sama ponownie się skupił - posłała brunetowi ciepły uśmiech.
Flor już nawet nie liczyła tego ile razy oczy chłopaka zatrzymywały się tam gdzie nie powinny. I choć on myślał, że Martinez nie zauważa jego bezczelnego wgapiania się, ona doskonale widziała to, jak jego źrenice powiększają się za każdym razem, kiedy tylko nieco ciaśniej zaplecie ramiona na swoim biuście. Dlatego...
Robiła to coraz częściej.
- Zacznijmy od tego, że mimo tego iż w zasadzie drugą wojnę światową masz już opanowaną praktycznie do perfekcji, w dalszym ciągu nie potrafisz omówić tematu niemieckich obozów – odezwała się i pochylając się do przodu, podparła łokcie na biurku, po czym splatając razem dłonie, oparła o nie brodę.
- Niemieckich? To, to nie były polskie obozy? – spytał zdziwiony, na co Flor prychnęła pod nosem.
Przecież tyle razy mu to tłumaczyła, a on dalej tego nie pojmował.
- Już ci mówiłam, Sam, że to naziści stworzyli obozy na terenie Polski, w pierwszej kolejności wykorzystując koszary artyleryjskie, a następnie, zaciągając do tego więźniów, wybudowali kilka następnych bloków...
- To dlaczego w takim razie, w zasadzie od zawsze, mówiło się o tym, że to polskie obozy? – przerwał jej wypowiedź, nawiązując do tego, co słyszał w telewizji, czy choćby w liceum na lekcji historii.
Amerykanie nie przywiązywali zbyt wielkiej uwagi do tego, jak to naprawdę wyglądało. Dzieje Europy, nie były dla nich interesujące, dlatego też łaknęli wszystko to, co gdzieś tam kiedyś usłyszeli. Przez nieznajomość historii państw Starego Kontynentu, często starsze pokolenia, przekazywały tym młodszym błędne informacje. I tak oto w ten sposób młodzi ludzie, słysząc prawdę na temat choćby właśnie obozów koncentracyjnych, dziwili się, że mijała się ona z tym czego do tej pory ich uczono.
Dzięki Bogu, Flor jeżdżąc swego czasu po świecie, miała możliwość poznać trochę tej historii, która nie wiedzieć czemu, w Ameryce była nieco poprzekręcana. Nie uważała jednak – jak poniektórzy historycy, zwłaszcza ci europejscy - że prawda na ten temat została zatuszowana w celu wybielenia nazistów, a raczej skłaniała się ku temu, że społeczeństwo było po prostu za mało wyedukowane.
- Bo ktoś niedouczony, kto nie doczytał dokładnie, albo nie usłyszał dobrze tego jak było naprawdę, wmówił nam, że to właśnie Polacy są odpowiedzialni za obozy koncentracyjne...
- Okej... Czyli to Niemcy je budowali na terenie Polski, tak?
- Dokładnie tak – odpowiedziała z uśmiechem, na co i Sam się wyszczerzył.
Kiedy tak uśmiechał się pięknie, dumny z tego, że za jej pomocą wreszcie zrozumiał to, czego jeszcze przed chwilą nie mógł pojąć swoim umysłem, przez ciało Flor przebiegł przyjemny dreszcz, a na skórze wystąpiła gęsia skórka. Młoda dziewczyna nie chcąc aby jej ciało nad którym w tej chwili nie potrafiła zapanować, zdradziło to, jak bardzo ten chłopak na nią działa, odsunęła się razem z krzesłem i wstając z miejsca, przeszła przez cały podest aż do samego okna. Wpatrując się w widok uniwersyteckiego podwórka, rozciągającego się za szybą, westchnęła ciężko, po czym opuszczając głowę, pokręciła nią na boki, w celu opamiętania się. Odruchowo spojrzała na zawieszony na nadgarstku zegarek i widząc która jest godzina, otworzyła szeroko ze zdziwienia oczy
- O, cholera! – przeklęła nieco głośniej niż zamierzała, tym samym zyskując sobie uwagę Sama, który zaskoczony językiem Pani profesor, spojrzał na kobietę, wgapiając się w jej plecy z uniesionymi wysoko brwiami
- Coś się stało? – spytał niepewnie, na co Flor unosząc dłonie do twarzy, potarła mocno policzki i z grymasem niezadowolenia na ustach, odwróciła się przodem do chłopaka
- Nie miałam pojęcia, że jest już tak cholernie późno... Ostatni autobus odjechał mi jakieś pół godziny temu – wyjęczała płaczliwym głosem, odpowiadając chłopakowi na jego pytanie.
Faktycznie, czas leciał nieubłaganie, a z racji tego, że ta dwójka prowadziła naprawdę interesujące rozmowy, żadne z nich nawet nie zwróciło uwagi na to, która jest godzina. W rzeczywistości, powinni skończyć korepetycje jakąś dobrą godzinę temu, jednak czując się swobodnie w swoim towarzystwie, oraz wymieniając luźne poglądy na tematy które przerabiali, tak naprawdę ani Flor, ani Sam nawet przez chwilę nie pomyśleli aby skończyć to spotkanie. Gdzieś w podświadomości chcieli zostać ze sobą jak najdłużej i wykorzystując dodatkowe zajęcia, po prostu korzystać z możliwości bycia blisko.
Niestety, codzienność, która odezwała się w najmniej odpowiednim momencie, bezwstydnie postanowiła im przerwać...
- Jeśli Pani chce, to mogę Panią podwieźć. Dla mnie to żaden problem – zaoferował Sam, a zaskoczona słowami chłopaka Flor, spojrzała na niego spod przymrużonych powiek
- Mieszkam na drugim końcu miasta... - oznajmiła, na co Sam pokiwał głową dając znać w ten sposób, że to co mówi Martinez, jest dla niego zrozumiałe - Jesteś pewien, że ponad pół godziny jazdy, to nie jest dla ciebie kłopot?
Przez chwilę, Sam zastanawiał się nad odpowiedzią, bo rzeczywiście... Pół godziny drogi do mieszkania Flor, a potem jeszcze jakieś czterdzieści pięć minut do domu babci, dawało ponad godzinną obsuwę, co z kolei wiązało się z tym, że w domu zawita dopiero późnym wieczorem, zważywszy na to, że już w tej chwili jest dobrze po dziewiętnastej. Przekalkulował wszystko dokładnie i stwierdzając po chwili, że nie ma już przecież piętnastu lat i nie musi wracać o wyznaczonej porze, uśmiechnął się przyjaźnie, ponownie kiwając głową.
- To żaden problem – odpowiedział w końcu, powtarzając swoje wcześniejsze słowa i podnosząc się z miejsca, machnął ręką na profesor, w ten sposób chcąc ją nieco pospieszyć.
Flor, wzdychając ciężko podeszła do biurka i zgarniając z niego jednym ruchem ręki swoje rzeczy do torby, zasunęła jej zamek, po czym zawieszając ją sobie na ramię, ruszyła za chłopakiem. Przy wyjściu rozglądnęła się jeszcze po sali, chcąc sprawdzić czy aby na pewno o niczym nie zapomniała, a kiedy stwierdziła, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, przekroczyła próg i zatrzaskując za sobą drzwi, zamknęła je na klucz.
Oboje lekkim skinieniem pożegnali się z woźnym, który przechadzając się powolnym krokiem pustymi korytarzami, spojrzał na nich z zaciekawieniem, zastanawiając się zapewne, co tak długo tu robili.
Wyszli na ogromny parking i oboje pocierając ramiona z zimna, skierowali się szybkim krokiem do samochodu Sama. Brunet, chcąc pokazać się z jak najlepszej strony, z uśmiechem na ustach wyprzedził Panią profesor i otwierając przed nią drzwi niczym prawdziwy dżentelmen, gestem ręki zaprosił ją do środka. Flor jedynie skinęła lekko głową, a kiedy zajęła już swoje miejsce, uśmiechnęła się pod nosem, na kulturalne zachowanie swojego studenta. Sam zasiadł za kierownicą i wkładając kluczyk do stacyjki, odpalił silnik, po czym wysuwając dłoń do pokrętła ogrzewania, przekręcił je do oporu, tym samym zwiększając temperaturę. Flor czując przyjemne ciepło dmuchające delikatnie z nawiewu prosto w jej twarz, przyłożyła do niego obie ręce, chcąc w ten sposób ogrzać swoje skostniałe palce.
- Ustawiłem na największe, więc myślę, że za chwilę powinno być dobrze – poinformował chłopak, wywołując tym samym uśmiech na ustach Martinez
- Już jest dobrze – szepnęła cicho, wpatrując się przed siebie na ciemną jak noc ulicę.
W czasie jazdy nie rozmawiali zbyt wiele. Niezbyt głośna muzyka puszczona z radia przecinała idealną ciszę, swoją przyjemną melodią powodując u Flor tak trudną do ukrycia senność. Buzia dziewczyny co chwilę otwierała się szeroko, wymownym ziewnięciem pokazując to, jak bardzo jest zmęczona. Sam od czasu do czasu rzucał spojrzeniem na swoją towarzyszkę, która usilnie wlepiała wzrok w boczną szybę pojazdu. Cieszył się, że Flor zgodziła się na podwózkę, bo przynajmniej jeszcze przez chwilę mógł być blisko niej...
- Skręć w tę uliczkę – poinstruowała Martinez, a Sam bez żadnego słowa wykonał polecenie nauczycielki.
Wjechał na drogę podporządkowaną i mijając budynki mieszkalne, podjechał pod wskazane miejsce. Zatrzymał się przy krawężniku chodnika prowadzącego do wejścia do kamienicy w której mieszkała Flor i gasząc silnik, odwrócił głowę w stronę profesor
- Dziękuję... Gdyby nie ty, musiałabym pewnie zrobić sobie mały spacer – uśmiechnęła się lekko i odrywając wzrok od szyby, spojrzała w jego niesamowicie piękne oczy.
Iskierki w nich błyszczące, po raz kolejny wywołały przyjemny dreszcz, rozchodzący się wzdłuż kręgosłupa dziewczyny, tym samym powodując gęsią skórkę, tak dobrze widoczną na jej odsłoniętych ramionach. Sam zauważając to, jak reaguje na niego młoda kobieta, nie myśląc wiele, pochylił się do niej i wpatrując się w jej pełne usta, przejechał językiem po swoich wargach. Serce Flor zabiło dwa razy szybciej, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że będący tak niesamowicie blisko niej chłopak, najzwyczajniej w świecie chce ją pocałować. Wiedziała, że najwłaściwszym w tej chwili posunięciem, byłoby odepchnięcie bruneta i jak najszybsze opuszczenie jego samochodu, jednak – przyciągnięta jego niesamowitym zapachem, oraz niemożliwą do zniesienia chęcią zasmakowania jego ust – nie zrobiła żadnej z tych rzeczy.
Mało tego, dziewczyna zmniejszyła dzielącą ich odległość, tym samym pokazując chłopakowi, że pragnie tego samego co on. Sam nie potrzebował słownego pozwolenia, bo to co zrobiła Flor w zupełności mu wystarczyło.
Unosząc dłoń, złapał delikatnie jej policzek i przyciągając ją do siebie, złączył ich usta w słodkim pocałunku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro