47
Niesprawdzone
- Nie mam pojęcia jak to się stało... Sam wyszedł ode mnie wieczorem, by zawieźć Lilly do domu, a kiedy wrócił, stanął bez słowa w drzwiach. Był nieobecny i mocno zdenerwowany. Kiedy zapytałam go co się stało, powiedział, że zabił Javiera. Mówił że uderzał jego głową o asfalt – opowiadała roztrzęsiona, a słuchająca ja dwójka z niedowierzaniem kręciła głowami na boki. Nikt nawet nie spodziewał się tego iż Sam mógłby dopuścić się zabójstwa. Will przecież znał go jak własną kieszeń, a nawet przez myśl by mu nie przeszło, że jego najlepszy przyjaciel jest w stanie zrobić coś tak okropnego. Był na niego niemożliwie zły. Nie mógł zrozumieć dlaczego postąpił w sposób zupełnie do niego niepodobny. Jones oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że Sam niekiedy bywał agresywny, ale nie do tego stopnia by pozbawić kogoś życia. Nie brał jednak pod uwagę tego iż człowiek w amoku nie panuje nad swoimi emocjami i nie myśli logicznie nad swoimi poczynaniami. Oczywiście, dla Samuela nie ma żadnego wytłumaczenia, jednak czy chęć uwolnienia najważniejszej kobiety życia od cierpienia i strachu, nie jest wystarczającym powodem do tego by zabić człowieka odpowiedzialnego za wszystkie nieszczęścia jakie ją spotkały? Czy nie było to odpowiednią karą za wszelkie wyrządzone jej krzywdy? Za stracone dziecko i życie w niekończącym się koszmarze? Pewnie nie, jednak Sam nie widział innego wyjścia. Javier sam mu się podłożył pod nóż, a on skorzystał. Za wszelką cenę chciał ochronić swoją dziewczynę i dać mu nauczkę za to jakie piekło jej stworzył. Chciał się zemścić za każdą łzę, za nawet najmniejszą iskierkę bólu malującą się w jej pięknych oczach, za niepewność i strach... Nie ważny był dla niego jego los. Nie obchodziło go to, że najprawdopodobniej spędzi za kratkami resztę swojego życia. W tamtym momencie po prostu zależało mu na tym, by Florencia była bezpieczna i nawet wtedy kiedy świadomość dokonanego czynu boleśnie w niego uderzyła, nie żałował ani chwili. Uwolnił ją od wszelkiego zła i to było dla niego najważniejsze. Reszta nie miała żadnego znaczenia...
- W środku nocy wyjął z kieszeni telefon i zadzwonił na policję. Powiedział im o tym co zrobił... Niedługo po tym telefonie, przyszli po niego – skończyła swoją wypowiedź, a kiedy z jej ust wydobył się cichy szloch siedząca obok niej Mia wstała ze swojego miejsca, po czym spoglądając na płaczącą dziewczynę, westchnęła ciężko, a następnie zakładając ramię na barki brunetki, przytuliła ją do swojego boku chcąc dodać jej trochę otuchy.
- Będzie dobrze, Flor – wyszeptała, na co Florencia nieznacznie kiwnęła głową.
- Coś trzeba zrobić – odezwał się Will wpatrując się bezradnie w siedzące naprzeciwko dziewczyny
- Wiem... Pomyślałam, że pierwsze czym powinnam się zająć to prawo do opieki nad Lilly. Nie będzie to łatwe, ale myślę, że ze zgodą Sama i dobrym adwokatem, powstrzymam opiekę przed zabraniem jej do domu dziecka. Ona nie może tam wylądować. Nie pozwolę na to...
- Dlaczego miałabym wylądować w domu dziecka? – cichutki przerażony głos dobiegł zza pleców Willa. Cała trójka szerokimi ze zdziwienia oczami spojrzała na stojącą niepewnie za Jonesem Lil. Dziewczynka oddychając ciężko zagryzała wnętrze policzka. Nie wiedziała co się dzieje, jednak przeczuwała że coś jest nie tak. Usłyszała jedynie część rozmowy starszych kolegów, a ze słów wyrwanych z kontekstu słusznie wyłapała niepokojącą ja treść.
Flor nie zwlekając wstała ze swojego miejsca i ocierając policzki z łez podeszła do dziewczynki, po czym łapiąc jej drżące dłonie kucnęła przed nią. Wzdychając ciężko spojrzała w jej zaszklone oczy, a kiedy siedmiolatce zadrżała warga, zaplotła ramiona wokół jej talii i przyciągając ja do mocnego uścisku, schowała twarz w zagłębienie jej szyi
- Powiedz mi Flor... Dlaczego miałabym wylądować w domu dziecka? Gdzie jest Sam? – zadawała pytania, na które nikt nie spieszył się z odpowiedzią – Ja chcę do Sama – zapłakała cicho, kiedy w dalszym ciągu żaden z jej towarzyszy nie otworzył ust – Gdzie on jest? Ja chcę do Sama – powtarzała, a jej roztrzęsiony głos łamał serca trójki przyjaciół.
Po krótkiej chwili, Flor postanowiła w końcu wyjaśnić dziewczynce nieciekawą sytuację w której się znaleźli. Oczywiście nie zamierzała mówić jej o tym co zrobił jej brat. Lilly była za mała by dzielić się z nią takimi rewelacjami.
- Lil... Skarbie, Sam przez jakiś czas nie będzie mógł się tobą zajmować – zaczęła powoli, obserwując przy tym dokładnie twarz dziewczynki – Teraz będziesz pod moja opieką, okej? – spytała, na co Lil przecierając oczy dłonią, kiwnęła lekko głową
- Czy Sam ma jakieś problemy? – spytała, a Flor słysząc słowa dziewczynki westchnęła ciężko. Spojrzała na nią z grymasem bólu na twarzy i nie chcąc jej kłamać, pokiwała głową
- Trochę tak... W najbliższym czasie nie będziemy się z nim widywać. Sam musiał gdzieś pojechać
- Zostawił mnie? – spytała wchodząc w zdanie Florenci. Kolejne łzy spłynęły po jej policzkach, ale Flor szybko je starła
- Nie zostawił cię, kochanie. Nie mógłby... Po prostu Sam musi załatwić pewne sprawy i wyjechał na chwilę – skłamała, a Lil na szczęście zdawała się wierzyć temu co mówi brunetka – Ale nie martw się. Poradzimy sobie...
Po tych słowach nastała głucha cisza. Dziewczyny wstały do wyjścia, a Will – nieproszony - postanowił im potowarzyszyć. Kiedy Flor pomogła Lilly się ubrać, Jones podszedł do swojej dziewczyny i przytulając ją do siebie poprosił aby na czas ich nieobecności popilnowała domu Samuela.
- idziesz gdzieś? – spytała Flor widząc jak Will szykuje się do wyjścia z mieszkania
- Tak, idę z wami – odpowiedział pewnie, na co Martinez zmarszczyła brwi w zdziwieniu. Nie potrzebowała towarzystwa blondyna, bo twierdziła że potrafi poradzić sobie sama, jednak nie umiała mu odmówić kiedy chciał jej pomóc. Wzdychając cicho kiwnęła głową, po czym naciskając na klamkę otworzyła drzwi. Will zaproponował aby pojechali samochodem jego rodziców, na co Florencia przystała bez wahania. Wiedziała, że czeka ich wiele załatwień, a auto usprawniało przemieszczanie się z jednego punktu do drugiego.
Jones zaprosił dziewczyny do środka, a kiedy te zajęły swoje miejsca przekręcił klucz w stacyjce, tym samym uruchamiając silnik i wrzucając pierwszy bieg włączył się do ruchu. Florencia wskazała adres kancelarii adwokackiej, w której miała nadzieję uzyskać pomoc. Wiedziała, że z takim adwokatem jak Jason McCaraman – czyli najlepszym a zarazem najdroższym w całym Nowym Jorku – jest w stanie przenosić góry. Wprawdzie nie stać ją było na opłatę jego usług, jednak wierzyła, że z racji tego iż się znali, mężczyzna nie zedrze z niej zbyt dużej kwoty. Najważniejsze było to, aby uzyskać prawo do opieki nad Lilly...
*
- Więc? W jakiej sprawie do mnie przychodzisz, Flor, bo domyślam się, że cokolwiek to jest, nie ma nic wspólnego z chęcią odwiedzenia starego znajomego – odezwał się, unosząc kącik ust w uśmiechu. Flor poczuła ciepło rozlewające się po jej policzkach. Wiedziała, że przytyk ze strony mężczyzny jest jedynie żartem, jednak poczuła wstyd. Zaniedbała ich znajomość, przez co mężczyzna mógł pomyśleć, iż przepiękna brunetka, którą poznał kilka lat temu przychodzi do niego jedynie wtedy kiedy ma jakiś problem, który wyłącznie on jest w stanie rozwiązać. Coś prawdy w tym było, ale Florencia nie chciała tego głośno przyznać. Nie chciała wyjść na interesowną jędzę...
- Demony przeszłości znów się odezwały – powiedziała, wzdychając przy tym cicho, na co Jason pokręcił z niedowierzaniem głową na boki
- Chcesz mi powiedzieć, że Javier już wyszedł? Tak wcześnie? – pytał zaciekawiony, a Flor odpowiedziała skinieniem głowy – Skąd w ogóle wiedział gdzie cię znaleźć?
- To nie jest teraz najważniejsze Jason – wtrąciła Flor i unosząc dłoń, pokazała niemo siedzącemu naprzeciwko szatynowi, aby zamilkł na chwilę. On jednak - głównie z racji swojego zawodu – nie potrafił odpuścić tak szybko, jakby Flor tego chciała. Musiał znać szczegóły, musiał wiedzieć wszystko, bo tylko w te sposób mógł pomóc jej w sytuacji w której się znalazła
- To jest ważne, Flor. Od razu musisz zgłosić to na policję. Powinni mieć na niego oko...
- On nie żyje, Jas – oznajmiła drżącym głosem, na co adwokat wciągnął z przejęciem powietrze. – Nie on jest teraz głównym problemem...
- W takim razie kto?
- Mój chłopak – odpowiedziała, po czym opuszczając nisko głowę, westchnęła ciężko. Jason w tej chwili nie wiele rozumiał ze słów wypowiedzianych przez dziewczynę, ale zakładając ramiona na klatce piersiowej, odchylił się na fotelu i opierając plecy o jego oparcie, czekał cierpliwie, aż Florencia zacznie swoją historię. Znał wcześniejszą jej wersję, bo to właśnie nie kto inny jak on - zaraz po ucieczce z piekła u boku męża – tyrana, pomagał przepięknej brunetce stanąć na nogi i rozpocząć nowe, lepsze życie.
- Sama poznałam na uczelni... Jest moim studentem. Zakochaliśmy się w sobie i opowiedziałam mu wszystko dokładnie, co w tamtych latach wydarzyło się w moim życiu – mówiła, a Jason uważnie przysłuchiwał się jej słowom. Niekiedy zapisywał na kartce papieru te najbardziej znaczące treści.
- Wiedział o tym, co mi zrobił Javier i szczerze go nienawidził. W ostatnim czasie, Javier niespodziewanie mnie odwiedził. Za pierwszym razem nawrzeszczał na mnie i dał mi jedynie z pięści w twarz, ale za drugim wściekł się jak to miał w zwyczaju i po raz kolejny pobił mnie do nieprzytomności. Sam przyszedł do mnie do szpitala któregoś dnia umazany krwią i z wielkimi z przerażenia oczami. Oddychał ciężko, a ja zastanawiałam się co mu się stało... Wtedy mi powiedział – wyszeptała ledwie słyszalnie, a po jej policzkach popłynęły gorzkie łzy.
Mimo iż Flor już naprawdę dużo powiedziała, to jeszcze nie był koniec opowieści. Przez kolejne pół godziny mówiła jak to wszystko wyglądało, nie zapominając oczywiście o tym, by wspomnieć adwokatowi o tym iż jest niemalże pewna, że jej chłopak nie zrobiłby tego, gdyby nie chciał ochronić jej przed Javierem. Mówiła o jego trosce względem niej i wielkim, niewątpliwie dobrym sercu. Nie wspomniała o tamtym razie, kiedy Sam nie panując nad słowami i czynami, o mały włos nie zachował się tak jak jej mąż. Już dawno o tym zapomniała. Wiedziała, że Smith już nigdy więcej nie dopuści się tego, do czego dopuścił się tamtego dnia.
- Przyznał się do wszystkiego policji, a oni jeszcze tej samej nocy zabrali go do aresztu – wyjaśniła, na co Jason kiwnął głowa
- Rozumiem, że chcesz abym zajął się jego sprawą?
- To też, ale jest jeszcze coś – powiedziała niepewnie, a szatyn wypuszczając ze świstem powietrze, machnął ręką aby mówiła dalej – Sam ma niepełnoletnią siostrę i żadnej rodziny... Lilly ma siedem lat i nie mogę pozwolić na to, by opieka zabrała ją do domu dziecka. Chciałabym abyś pomógł mi w uzyskaniu do niej praw – oznajmiła
- Bez jego zgody będzie to niemożliwe...
- On się zgadza – zapewniła, na co adwokat kiwając głową wstał ze swojego miejsca i podchodząc do okna, spoglądnął w dół na rozciągającą się przed budynkiem ruchliwą ulicę.
- Pomogę ci – oznajmił po chwili milczenia, a Flor słysząc jego słowa odetchnęła z ulgą.
Mężczyzna wrócił na swoje miejsce i sięgając do szuflady, wyciągnął z niej potrzebne dokumenty. Wytłumaczył Florenci wszelkie procedury związane z ustanowieniem opieki nad nieletnimi, poinformował co powinna zrobić i jakie dokumenty jeszcze musi załatwić, a potem zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Dał jej nadzieję, której tak bardzo w tej chwili potrzebowała.
*
Po całym dniu załatwianiu dokumentów potrzebnych do uzyskania opieki nad Lilly, cała trójka wreszcie wróciła do domu Sama. Flor pochyliwszy się do ściągnięcia butów poczuła nieprzyjemne zawroty głowy, przez co musiała przytrzymać się wirującej - jak jej się zdawało - ściany.
- Co się dzieje, Flor? – spytał przejęty zachowaniem brunetki Jones, na co dziewczyna pokręciła głowa na boki
- Słabo mi – odpowiedziała cicho, a Will nie zwlekając wziął ją na ręce, po czym wchodząc do pokoju gościnnego ułożył profesor na kanapie, a następnie poprosił Lilly aby szybko przyniosła szklankę wody.
Ten dzień, wyraźnie dał w kość Florenci. Stres który od momentu zabrania przez policję Sama nie opuszczał jej ani na sekundę, oraz w dalszym ciągu bolące po pobiciu ciało dawało się we znaki. Jej twarz zrobiła się blado – szara, serce przyspieszyło bicie, a szumy w głowie nie dawały spokoju. Czuła się naprawdę źle, a jakby tego było mało, żołądek podszedł jej do gardła. nie miała siły by podnieść się z kanapy, dlatego też przekręcając się na bok, wychyliła głowę poza mebel po czym zwymiotowała na drewnianą podłogę. Will widząc ledwo żywą Florencię, podbiegł do niej i krzycząc w między czasie za swoją dziewczyną, zgarnął szybko włosy Flor z twarzy i odciągając je do tyłu by ich nie pobrudziła wymiocinami, pogłaskał wolną ręką jej plecy.
Przejęta nieciekawym stanem starszej koleżanki Lil, w sekundę pojawiła się z wodą w pokoju. Odłożyła szklankę na stół i z lekko rozchylonymi ustami wpatrywała się w pochyloną nad podłogą Flor.
- Co jej się stało? – spytała Mia, która wywołana krzykami swojego chłopaka, po kilku długich sekundach również weszła do pokoju.
- Słabo jej – odpowiedział Will i skrzywił się kiedy jego wzrok padł na śmierdzącą i okropnie wyglądającą papkę przetrawionego jedzenia które zwróciła ich przyjaciółka. Mia przewróciła oczami widząc nietęgą minę swojego chłopaka i wzdychając ciężko odwróciła się na pięcie, po czym wyszła do łazienki po wiadro i rolkę ręcznika papierowego. Wróciła po chwili i rozchylając usta zwróciła się do Williama
- Zanieś ją do sypialni, a ja posprzątam – powiedziała, na co kiwnął głową – A ty Lilly zrób Florencii gorącą herbatę – dziewczynka bez mrugnięcia okiem wyszła do kuchni wstawić wodę na herbatę.
Ledwo przytomna Flor uśmiechnęła się słabo, przesuwając po twarzach swoich przyjaciół. Choć w tej chwili nie miała powodów do radości, to cieszyła się, że nie jest w tym wszystkim sama. Wiedziała że zawsze może liczyć na tę niezawodną trójkę i dziękowała losowi, że postawił ich na jej zawiłej drodze. Miała pewność, że póki przy niej byli, da sobie ze wszystkim radę...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro