Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

46


Ostatnie minuty postanowili spędzić w łóżku, mocno przyciśnięci do swoich boków. Oboje płakali, oboje byli niewyobrażalnie przerażeni. Nie mieli pojęcia co czeka ich następnego dnia nie wiedzieli, czy zostaną rozdzieleni za chwilę, czy może dopiero za kilka godzin. Wpatrując się w siebie nieprzerwanie, korzystali z czasu jaki im jeszcze pozostał

- Kocham cię całym sercem, Sam. To się nigdy nie zmieni – powiedziała cicho Florencia, tym samym wywołując lekki uśmiech na twarzy bruneta

- Ja też cię kocham, Kwiatuszku. Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało. Dzięki tobie, jestem najszczęśliwszym facetem na świecie...

- A ja jestem najszczęśliwszą kobietą. Żałuję jedynie, że nie spotkaliśmy się wcześniej. Gdybym wtedy na tej plaży w Barcelonie spotkała ciebie a nie jego, teraz pewnie mielibyśmy trójkę dzieci i piękny dom na obrzeżach Nowego Jorku – powiedziała, na co oboje cicho zachichotali. 

Sam uniósł głowę i dotykając opuszkami palców policzka Martinez, spojrzał w jej zaszklone od łez oczy, po czym pochylając się do jej ust, pocałował ją tak, jakby jutra miało nie być

- Wtedy najprawdopodobniej poszłabyś siedzieć za spółkowanie z niepełnoletnim – powiedział między pocałunkami, na co się uśmiechnęła 

– Wiesz co, Kwiatuszku? – spytał wpatrując się w jej smutne lecz w dalszym ciągu przepiękne oczy. Flor kiwnęła lekko głową prosząc w ten sposób aby mówił dalej 

– Kiedyś jeszcze dostaniesz to wszystko o czym mówisz. Może nie ze mną, ale jestem pewien, że w końcu znajdziesz faceta, który da ci to na co zasługujesz. Spokojne życie, poczucie bezpieczeństwa... - mówiłby dalej, ale Flor unosząc dłoń, przerwała jego zbędny, zupełnie niepotrzebny potok słów. Zatkała mu usta, nie pozwalając by wypłynęły z nich kolejne tego typu brednie

- Jestem z tobą Sam i to się już nigdy nie zmieni. Nie ważne że będziesz za kratami, ja zawsze będę należała wyłącznie do ciebie. Moje serce jest twoje... Będzie dobrze, zobaczysz. Zaopiekuję się Lilly, wystąpię o papiery adopcyjne... Wiem że to zajmie chwilę czasu, ale zrobię wszystko by ze mną została. Będziemy codziennie cię odwiedzać. I nie ważne jest dla mnie to, gdzie będziesz. Pojadę za tobą na drugi koniec świata, bo wiem, że bez ciebie u boku nie przeżyję ani jednego dnia więcej. Będę na ciebie czekać...

*

W środku nocy, kiedy syreny już dawno ucichły, a miasto spowiła ciemna noc, Sam wyplątał się z uścisku swojej śpiącej kobiety, po czym stawiając stopy na podłodze, wstał z łóżka a następnie podszedł do zawieszonej na krześle kurtki. Z kieszeni wyciągnął telefon i drżącymi palcami odblokował ekran, następnie wybierając odpowiedni numer. Przeskakując z nogi na nogę, niecierpliwie czekał aż ktoś po drugiej stronie linii podniesie słuchawkę, a kiedy wreszcie odezwał się znudzony kobiecy głos, rozchylił usta, szepcząc drżącym głosem

- Dzwonię w sprawie zabójstwa Javiera Martineza

- Wie pan coś na ten temat? – spytała zaskoczona niespodziewanym telefonem. 

Sam westchnął ciężko i przełykając głośno ślinę, pokiwał głową, jednak operatorka nie mogła tego zobaczyć, dlatego też ponownie się odezwał

- Tak... To ja go zabiłem. Nazywam się Sam Smith, obecnie przebywam na terenie szpitala Świętego Józefa w sali numer trzysta sześć. Przyznaję się do zbrodni którą popełniłem i chcę dobrowolnie oddać się w wasze ręce – mówił, na co kobieta aż rozchyliła usta w szoku. 

Średniego wieku pani, nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek w swojej karierze dostała podobny telefon. Ludzie którzy popełnili jakieś przestępstwo, zazwyczaj uciekają od odpowiedzialności, więc słowa Sama były dla niej niemałym zdziwieniem i choć przypuszczała iż mogą to być jedynie nie śmieszne żarty, nie mogła tego zbagatelizować

- W takim razie, proszę nie opuszczać obecnego miejsca pobytu. Wyślę po Pana funkcjonariuszy, którzy przewiozą Pana na komendę. Złoży Pan zeznania na piśmie, a następnie zweryfikujemy Pana słowa podczas przesłuchania. Jeśli jednak robi pan sobie jaja, to proszę wierzyć... Będziemy wyciągać tego konsekwencje

Kiedy kobieta skończyła mówić, Sam zakończył połączenie i blokując ekran, z powrotem włożył telefon do kieszeni kurtki. Odwrócił się na pięcie, a kiedy stanął przodem do łóżka, zauważył wpatrującą się w niego Florencie. Mimo iż Flor pękło serce na usłyszane słowa jakie chłopak skierował do – jak mogła się jedynie domyślić, pracownika policji – uśmiechnęła się słabo i wyciągając dłoń, niemo poprosiła aby do niej podszedł.

- Musiałem to zrobić – wyszeptał kładąc się obok niej, na co ze zrozumieniem pokiwała głową. Wtuliła się mocno w jego ciepłe ciało i zbliżając usta do jego pełnych, lekko spierzchniętych ust, pocałowała go czule

- Kocham cię, Sam – powiedziała już kolejny raz, a on nie zwlekając odpowiedział jej tym samym

Niecałe dwadzieścia minut od ich szczerego wyznania, drzwi sali się otworzyły, a w ich progu stanął lekarz zajmujący się Flor. Za jego plecami, umundurowani funkcjonariusze zerkali ponad barki mężczyzny na leżącą na łóżku parę zakochanych. Flor odruchowo ścisnęła dłoń bruneta, ale Sam pełny spokoju, spojrzał na nią, po czym posłał jej pocieszający uśmiech

- Będzie dobrze – wyszeptał, a następnie wpił się namiętnie w jej usta. 

Pocałunek był pełen miłości. Wiedział, że to ich ostatni w najbliższym czasie, więc po prostu najzwyczajniej w świecie korzystał, nie przejmując się nawet zbliżającymi się powoli policjantami. Oderwał się od niej dopiero wtedy, gdy jeden z mężczyzn złapał nadgarstek Samuela i wykręcając go za plecy, zakuł w kajdanki, po chwili robiąc dokładnie to samo z drugim

- Zapraszam Panie Smith – oznajmił pełnym profesjonalizmu tonem, na co Sam westchnął ciężko. Ostatni raz spojrzał na Florencie, a kiedy odwrócił się do niej plecami, po jej policzkach spłynęły łzy. Chwilę później Samuela nie było już w pomieszczeniu.

*

Flor leżała w szpitalnym łóżku, intensywnie rozmyślając nad tym, co zrobić by pomóc Samowi. Niestety, żaden pomysł nie wydawał się być odpowiedni. Głównym problemem był fakt iż chłopak rzeczywiście z zimną krwią zabił jej męża, a w dodatku, sam przyznał się do popełnionego czynu policji. Nie widziała sposobu by móc go stamtąd wyciągnąć. Najprawdopodobniej przyjdzie mu przesiedzieć za kratkami kilkanaście długich lat, o ile nie dostanie dożywocia. I to bolało najbardziej...

Mimo iż w dalszym ciągu jej ciało przypominało o tym co nie dalej jak tydzień temu zrobił jej Javier, Flor zebrała wszystkie siły do kupy i nad ranem, nim jeszcze wzeszło słońce, spakowała swoje rzeczy do torby, po czym zawieszając ją na ramieniu, skierowała się do drzwi. Musiała działać. Nie mogła leżeć bezczynnie w szpitalu, podczas gdy najważniejsza jej sercu osoba spędza noc w areszcie. Miała świadomość tego, że jej obowiązkiem, jest zajęcie się młodszą siostrą Samuela, a przede wszystkim zrobienie wszystkiego by dziewczynka nie została umieszczona w domu dziecka. Upływający czas działał na ich niekorzyść, dlatego też, Flor po krótkim śnie i za pozwoleniem jej lekarza prowadzącego pospiesznie opuściła mury szpitala.

Wychodząc z budynku wyciągnęła z kieszeni kurtki telefon i wybierając numer przyjaciela Sama, czekała na połączenie

- Halo? – zaspany, mocno zachrypnięty głos po kilku sekundach odezwał się po drugiej stronie

- Will, musisz mi pomóc – oznajmiła, na co nieprzytomny jeszcze chłopak westchnął ciężko.

Podniósł się powoli do pozycji siedzącej i przekręcając głowę w bok, zerknął na w dalszym ciągu smacznie śpiącą Mie. Odrzucił kołdrę na bok, po czym stawiając stopy przeszedł do innego pomieszczenia. Zmarszczył brwi w zdziwieniu gdy spoglądając na zegarek zawieszony w kuchni Sama, dostrzegł iż nie ma jeszcze szóstej rano

- Coś się stało, Flor? Czemu dzwonisz tak wcześnie?

- Wyjaśnię ci później... Will, obudź Lilly i każ jej się szybko ubrać. Zrób jej proszę śniadanie, bo kiedy po nią przyjadę nie będę miała czasu by czekać. – mówiła pospiesznie, a Will jak to Will potakiwał głowa na każde jej słowo, kompletnie jednak nie rozumiejąc całej tej dziwnej sytuacji. Przyjaciel Samuela nie miał bladego pojęcia o tym, co się wydarzyło poprzedniego wieczora. Nie wiedział że w środku nocy Samuel został zatrzymany i przewiedziony do aresztu.

- Okej... Flor powiedz mi co się w ogóle stało. Dlaczego... Gdzie jest do cholery Sam?

- On zabił Javiera, Will – powiedziała szeptem, przełykając rosnącą gulę w gardle. Will wstrzymał powietrze. Przez chwilę zastanawiał się czy to co usłyszał kilkanaście sekund wcześniej to prawda, czy urojenia spowodowane nie wyspaniem się, jednak kiedy z ust Florenci wydobył się cichy, łamiący serce szloch, zrozumiał, że jego wyobraźnia jest w jak najlepszym porządku. Nie wiedział co powiedzieć. Uniósł dłoń do twarzy i przykładając ją do policzka, potarł mocno skórę, chcąc w ten sposób rozbudzić swój umysł.

- Ja pierdolę – wymsknęło mu się niespodziewanie. Bezsilnie opadł na kanapę w salonie i wplatając palce we włosy, w akcie desperacji pociągnął za ich końcówki – Co on najlepszego zrobił...

- Will, nie czas teraz na takie przemyślenia – warknęła do słuchawki Flor, chcąc w ten sposób pobudzić chłopaka – Musimy działać. Trzeba zrobić wszystko bym mogła załatwić papiery pozwalające mi na opiekę nad Lil. Ona nie może pójść do domu dziecka

- Zdajesz sobie sprawę, że to nie będzie takie łatwe?

- Tak, ale nie mogę nic nie zrobić. Muszę spróbować...

Po tych słowach Flor zakończyła połączenie i skupiła się na złapaniu nadjeżdżającej z lewej strony taksówki. Machnęła energicznie ręką dzięki czemu kierowca zatrzymał się tuż przy niej. Wsiadła do środka i wygrzebując z torebki portfel podała mężczyźnie adres. Przeliczyła dokładnie pieniądze, mając cichą nadzieję, że wystarczy na opłacenie kursu.

Po kilkunastu minutach, kiedy dojechali na miejsce, podziękowała za usługę, oddała kierowcy ostatnią gotówkę, po czym, czym prędzej skierowała się do domu Sama. Naciskając na klamkę popchnęła drzwi i wchodząc do środka, przeszła od razu do kuchni z nadzieją że to właśnie tam znajdzie rozbudzone i gotowe do działania towarzystwo.

- Cześć – rzuciła pospiesznie do siedzącej przy stole Mii, która słysząc powitanie koleżanki uniosła głowę i ziewając szeroko skinęła lekko – Lilly jest już gotowa?

- Prawie... Myje zęby, a Will poszedł przygotować jej ciuchy – oznajmiła, na co Flor westchnęła cicho. Usiadła naprzeciwko ledwo żywej dziewczyny i stukając butem o jasne kafelki niecierpliwie czekała na siedmiolatkę – Powiesz mi co się stało? Will powiedział że dopóki nie przyjdziesz to o niczym mi nie powie – poskarżyła się.

- Powiem, ale jak przyjdzie Will. Nie będę opowiadała dwa razy bo nie mam na to czasu...

Wraz z końcem wypowiadanego przez Florencie zdania, wyraźnie zaspany i równie zmartwiony Will pojawił się w progu pomieszczenia. Oparł się o futrynę drzwi i zakładając ręce na klatce piersiowej spojrzał zmęczonym wzrokiem na panią profesor.

- Sam zabił Javiera – oznajmiła Flor, a po jej policzkach po raz kolejny spłynęły gorzkie łzy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro