34
Rozdział niesprawdzony. Jak znajdziecie błędy, to proszę o ich wskazanie. Postaram się jak najszybciej je poprawić :)
Podwójna randka wypadła naprawdę świetnie. Mimo iż Flor obawiała się, że nie będzie miała z Mią zbyt wiele tematów do rozmów, dziewczyna mile ją zaskoczyła. Jak się okazało, była nie tylko przepiękną, ale też i mądrą kobietą, z którą można było porozmawiać dosłownie o wszystkim. Dziewczyny się polubiły, a Florencia zgodziła się nawet na wspólne sobotnie zakupy w towarzystwie Mii. Obie Panie postanowiły również zabrać ze sobą Lilly, zważywszy na fakt iż w tym czasie, Sam razem z Willem mieli mieć trening hokeja, a rodzice Jonesa nie mogli zaopiekować się dziewczynką, ze względu na zaplanowany wcześniej wyjazd do rodziny.
Z szerokimi uśmiechami na twarzach chodziły we trzy po centrum handlowym, a kiedy już powiększyły swoje garderoby o kilka najmodniejszych w tym sezonie ciuchów, zdecydowały się zakończyć udane zakupy, pucharkiem lodów. Niestety, jedzenie lodów na początku zimy nie było najlepszym pomysłem dla Florencji...
Dzień po wypadzie z dziewczynami do centrum handlowego, Flor obudziła się z niesamowitym bólem gardła. Z trudem przełykając ślinę podniosła się do pozycji siedzącej i jęcząc pod nosem przyłożyła dłonie do rozpalonych policzków. Miała wrażenie, że jej głowa za moment eksploduje, a przez niemożliwie bolące mięśnie, już nigdy nie podniesie się z łóżka. Spięła się jednak w sobie i odwracając się, sięgnęła dłonią po telefon leżący na szafce nocnej. Pociągając głośno nosem, odblokowała ekran, po czym wybierając numer do dziekanatu, postanowiła zadzwonić i oznajmić, że dzisiejszego dnia nie pojawi się na uczelni. Przyłożyła komórkę do ucha i wsłuchując się w rytmicznie dźwięczący sygnał połączenia, czekała cierpliwie aż ktoś po drugiej stronie podniesie słuchawkę. Kiedy w końcu pani sekretarka przywitała Florencie wyuczonym na pamięć tekstem, profesor Martinez wychrypiała powiadomienie o swojej nieobecności.
- Dobrze, kochanie. Przekażę dziekanowi, że cię nie będzie – powiedziała Linda, na co Flor podziękowała cicho – Pamiętaj o dostarczeniu nam zwolnienia lekarskiego. No i zrób sobie wywar z łupinek cebuli, to z pewnością ci pomoże – poleciła, a Flor słysząc słowa kobiety, skrzywiła się, przypominając sobie przy tym, jak będąc dzieckiem mama zmuszała ją podczas choroby do spożywania podobnych świństw.
Do tej pory szczerze nienawidzi domowych, rzekomo cudownych sposobów na szybkie przywrócenie do zdrowia. Twierdziła, że ów napary niesamowicie śmierdzą, a ich działanie wcale nie jest tak dobre jak o tym zapewniają kobiety starszego pokolenia.
- Dziękuję, Lindo. Do zobaczenia za kilka dni – powiedziała półszeptem, po czym rozłączając się, odłożyła telefon z powrotem na szafkę. Ponownie wyłożyła się wygodnie na materacu i mając w świadomości fakt, iż dzisiejszego dnia nie musi nigdzie wychodzić, przymknęła na nowo powieki, starając się przespać jeszcze kilka chwil.
*
Sam bardzo się zdziwił, kiedy na wykładach z geografii zamiast Flor, przywitał go profesor Chang. Leciwy mężczyzna nijak nie przypominał przepięknej młodej kobiety. Był znacznie starszy, grubszy i brzydszy, a i jego sposób prowadzenia zajęć zdecydowanie różnił się od tych które prowadziła profesor Martinez. Smith, jak i reszta grupy przesiedział godzinę lekcyjną podpierając się łokciem o blat swojej ławki i ani na chwilę nie zainteresował się tym o czym mówił Chang. W jego głowie wciąż krążyły myśli, na temat powodu dla którego Flor dzisiejszego dnia postanowiła zrobić sobie wolne.
- Co się stało, że Flor dzisiaj nie ma? – spytał Jones, kiedy razem z Samem jako ostatni po zakończonych zajęciach, opuszczali salę wykładową. Sam spojrzał na przyjaciela z uniesionymi wysoko brwiami i prychając pod nosem, pokręcił głową na boki, po czym rozchylił usta
- A skąd mam to niby wiedzieć?
- Bo to twoja dziewczyna, jełopie... Powinieneś wiedzieć takie rzeczy – odpowiedział Will, na co Sam zaśmiał się cicho
- Byłem pewien, że przyjdzie. Nie wspominała nic o tym, że robi sobie wolne – wzruszył ramionami, po czym sięgając do tylnej kieszeni spodni, wyjął z niej telefon i ściskając urządzenie w dłoni, wykręcił numer do Florenci – Zadzwonię do niej... - dodał i wsłuchując się w sygnał nadchodzącego połączenia, czekał aż jego dziewczyna odbierze telefon.
- Cholera... Nie odbiera – westchnął zrezygnowany, kiedy przywitała go poczta głosowa. Zmarszczył brwi i wgapiając się w ekran telefonu, zastanawiał się co się mogło stać. Nie myśląc wiele, pożegnał się z Williamem i poprawiając ucho plecaka na ramieniu, skierował się do wyjścia z uczelni, a następnie do swojego samochodu.
Kiedy niecałe pół godziny później stanął pod drzwiami Florenci, zacisnął dłoń w pięść i unosząc ją, zapukał głośno w drewnianą powłokę. Flor jak przez mgłę słyszała odgłosy stukania o drewno, jednak mając na uwadze to iż najprawdopodobniej miała gorączkę, nie przejęła się zbytnio dochodzącymi z oddali dźwiękami. Dopiero kiedy Sam wcisnął dzwonek, Flor zrozumiała, że jej wcześniejsze podejrzenia nie są wyłącznie wytworem jej wyobraźni. Niechętnie podniosła się z łóżka i grymasem na ustach, oraz jękiem zrezygnowania, ruszyła w kierunku drzwi. Uśmiechnęła się lekko kiedy przez judasz zauważyła stojącego po drugiej stronie Samuela. Czym prędzej przekręciła zamek i naciskając na klamkę otworzyła przed chłopakiem drzwi.
- Czemu cię dzisiaj nie było? – spytał brunet, ale widząc czerwony od kataru nos Florenci, zaszklone z gorączki oczy i bladość cery, zrozumiał, że jego dziewczyna najzwyczajniej w świecie jest chora. Nie czekał dłużej na odpowiedź, zamknął za sobą drzwi i rozkładając ramiona po bokach, pozwolił Florenci wtulić się w jego ciepłe ciało – Moje biedactwo – powiedział czule, po czym pochylając się, ucałował czubek jej głowy.
- Czuję się tak, jakby mnie ktoś połknął, a później wyrzygał – wychrypiała smutno, a Sam słysząc jej słowa zachichotał pod nosem. Odsunął się od Martinez i łapiąc jej dłoń, pociągnął za sobą do sypialni dziewczyny.
- Połóż się – rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu, a Florencia posłusznie posłuchała jego polecenia. Wgramoliła się na materac i czując przechodzące jej ciało nieprzyjemne dreszcze, wsunęła się szybko pod kołdrę. – Zażyłaś coś? Może pójdę do apteki po jakiś syrop i tabletki na zbicie temperatury? – spytał, a następnie siadając obok Florenci wyciągnął dłoń w jej stronę, po czym ułożył ja na czole Flor, chcąc sprawdzić czy ma gorączkę. Westchnął ciężko kiedy zobaczył jak bardzo jest rozpalona. Pokręcił głową na boki i zabierając dłoń, wstał z łóżka po czym bez słowa skierował się do wyjścia z sypialni
- Gdzie idziesz? – zapytała cicho brunetka, na co Sam odwróciwszy się w jej stronę, posłał jej ciepły uśmiech
- Zaraz wrócę. Pójdę do apteki – oznajmił, a ledwo żywa Florencia kiwnęła jedynie głową, nie mając nawet siły na jakiekolwiek sprzeciwy. Wolała by Sam został z nią i wziął ją w swoje silne ramiona, jednak wiedziała, że naprawdę potrzebuje jakichś podstawowych lekarstw które pomogą jej pokonać przeziębienie – Leż i nie wychodź z łóżka. Wezmę twoje klucze - dodał, po czym spoglądając ostatni raz na czerwone policzki Flor, odwrócił się na pięcie, a następnie wyszedł z pomieszczenia.
W normalnej sytuacji, Flor nie posłuchałaby Sama. Wstałaby z łóżka i w pierwszej kolejności pobiegłaby do łazienki ogarnąć nieco swój wygląd, by nie straszyć chłopaka sińcami pod oczami, czy zaczerwienionym przez katar nosem. Tym razem jednak nie miała do tego sił. Ziewnęła szeroko i mrucząc cicho zakopała się z powrotem pod ciepłą kołdrą. Ułożyła głowę na poduszce i wpatrując się ciężkimi ze zmęczenia oczami w przeciwległą ścianę, czekała na swojego chłopaka.
Kilkanaście minut później, Sam ściskając miedzy palcami ucho reklamówki wypełnionej po brzegi przeróżnymi specyfikami ponownie usiadł na brzegu łóżka i posyłając Florenci lekki ciepły uśmiech, zaczął pokazywać jej co sprzedała mu farmaceutka.
- To zażywasz codziennie, dla odporności – wskazał na pudełko z tabletkami, a kiedy Flor ze zrozumieniem kiwnęła głową, przeszedł do następnego – To bierzesz wyłącznie na zbicie temperatury – kontynuował. Flor wpatrywała się w zatroskanego chłopaka i widząc z jakim przejęciem opisuje każdy lek, uśmiechnęła się delikatnie, po czym wyciągnęła dłoń w jego stronę, a następnie łapiąc za nadgarstek bruneta, przyciągnęła go do siebie
- Zostaw to i chodź tu do mnie – wychrypiała ledwo słyszalnie i wykorzystując resztkę swoich sił, podniosła się do pozycji siedzącej. Sam przerwał jakże interesujące opowiadanie na temat mających jej pomóc medykamentów i wzdychając cicho, założył ramię na barki dziewczyny, po czym przytulił ją do swojego boku, następnie całując czule czubek jej głowy.
Leżeli tak dobrą godzinę, nie mając ochoty ani na chwilę podnosić się z wygodnego łóżka Florenci. Sam przeczesując palcami miękkie włosy Flor, opowiadał swojej dziewczynie o tym co działo się na uczelni pod jej nieobecność. Wspomniał o profesorze, który – jego zdaniem – nie dorastał Martinez do pięt. Skarżył się na sposób prowadzenia przez starszego mężczyznę zajęć, jak i na to, że nie wyniósł z nich żadnych nowych ciekawostek. Oczywiście nie napomknął nic o tym, że powodem jego braku zainteresowania ów wykładami były krążące po głowie myśli na temat przyciśniętej w tej chwili do jego boku przepięknej brunetki. Po prostu, najzwyczajniej w świecie zwalił winę na nieumiejętne przekazywanie wiedzy starszego profesora, oraz brak jakiejkolwiek komunikacji miedzy nauczycielem, a studentami. Flor znała jednak metody nauczania profesora Changa i miała świadomość tego, że pod tym względem jej chłopak nieco przesadzał. Wiedziała, że mężczyzna jest dobrym nauczycielem i mimo zapewnień Samuela, domyśliła się, że nudne wykłady nie były winą profesora, a brakiem skupienia bruneta. Poruszyli również kilka tematów, jakie w najbliższym czasie mieli przerobić podczas korepetycji z historii. Flor wytłumaczyła Samowi zagadnienia których nie pojmował, a on wpatrując się uważnie w jej poruszające się usta, próbował wyłapać każde słowo. Nie było to łatwe, zważywszy na jej cichy, zachrypły głos, ale część z tego co chciała mu przekazać Flor, z pewnością została mu w głowie...
- A, właśnie – Sam zmienił temat, przypominając sobie o pewnej rzeczy, którą chciał poruszyć z Flor, uniósł palec wskazujący i spoglądając na wpatrującą się w niego z zaciekawieniem Florencię, wytknął go w jej stronę, mrużąc przy tym oczy – Wczoraj, jak zbierałem pranie w pokoju Lilly, znalazłem dwie nowe bluzki z metkami i spodnie – powiedział, na co Flor uśmiechnęła się lekko, wiedząc już dokładnie o co chodzi chłopakowi
- Nie wiesz przypadkiem skąd miała na to pieniądze? – spytał, a Martinez wzruszając ramionami, pokręciła głową na boki.
Doskonale wiedziała skąd w pokoju Lilly znalazły się nowe ubrania. Otóż, podczas sobotnich zakupów, kiedy to razem z Mią chodziły po sklepach, dziewczynka stanęła przed wystawą jednego z młodzieżowych butików i z przyklejonym do szyby językiem, szerokimi z podniecenia oczami wpatrywała się w rozwieszone najmodniejsze w tym sezonie ciuchy. Florencia widząc zachwyconą kolekcją siedmiolatkę, oraz słysząc jej ciche westchnienia na temat cudeniek – jak je nazwała Lilly postanowiła zrobić jej mały prezent i nie mówiąc nic, złapała ją za rękę po czym poprowadziła do środka, by mogła sobie wybrać coś co wpadnie jej w oko. Lilly ani przez chwilę nie stawiała choćby najmniejszego oporu. Z szerokim uśmiechem na ustach, praktycznie w podskokach podążyła za starszą koleżanką i z mocno walącym sercem, buszowała między różnymi sekcjami. Na pierwszy ogień poszły spodnie – zwykłe jasne dżinsy z naszytymi na nogawkach różowymi motylkami. Potem Lilly wybrała biały, nieco luźniejszy t-shirt z długim rękawem, który jej zdaniem idealnie pasował do nowych spodni. Następnie przyszła pora na kolejną bluzeczkę – tym razem turkusową – a później na czarną bluzę z białym napisem na rękawach, której - swoją drogą – Samuel najwyraźniej nie zdążył jeszcze zobaczyć. Florencia z uśmiechem na ustach zapłaciła za zakupy siedmiolatki, mówiąc jej przy tym, że ofiaruje je dziewczynce jako wczesny prezent pod choinkę. Oczywiście, mimo tej uwagi skierowanej do Lilly, wiedziała, że i tak tuż przed świętami pojedzie zapewne do galerii aby dokupić coś jeszcze do prezentu małej brunetki, no a przede wszystkim musiała również wybrać coś dla jej brata...
Sam zauważając delikatny uśmieszek na ustach Flor, westchnął ciężko i cmokając pod nosem, pokręcił głową na boki
- Kwiatuszku... Wiem, że chciałaś dobrze, ale błagam cię... Nie kupuj jej więcej niczego – powiedział, na co Flor zmarszczyła brwi w zdziwieniu
- Nie podobają ci się? – spytała cicho, nie chcąc nadwyrężać swojego i tak nadszarpniętego gardła – Przecież są bardzo ładne. Sama je sobie wybrała...
- To nie o to chodzi, Flor – oznajmił od razu i przyciągając brunetkę do siebie, musnął lekko jej policzek – Chodzi o to, że Lilly jest jak herbata... - dodał, a Flor słysząc jego słowa prychnęła pod nosem, rozbawiona komicznym porównaniem jakiego użył Sam – Ta mała potrafi naciągnąć jak cholera. Za każdym razem kiedy idę z nią na zakupy, staje przed wystawą i z wywieszonym jęzorem wgapia się w te wszystkie błyszczące, kolorowe fatałaszki. Oczywiście, kiedy tylko mogę, kupuję jej to co tylko sobie wymarzy, ale nie zawsze mnie na to stać... Rozumiesz, Lilly musi wiedzieć, że nie zawsze dostanie wszystko czego zapragnie, więc nie powinnaś ulegać jej w takich sytuacjach. Musi się nauczyć, że pieniądze nie leżą na chodniku i że trzeba zapracować na to, by coś dostać. Inaczej... Po prostu sobie z nią nie poradzę
- Sam, nie przejmuj się. To nie były drogie ubrania, po za tym, powiedziałam jej, że to prezent na święta – Flor patrząc z dołu na swojego chłopaka, zatrzepotała rzęsami, mając nadzieję, że dzięki jej niezaprzeczalnemu urokowi, Sam da się przekonać co do tego, że gest jaki wykonała w stronę jego siostry nie był niczym nadzwyczajnym. Oczywiście, Flor nadszarpnęła nieco swój budżet, jednak ani przez chwilę nie żałowała swojej decyzji. Szeroki uśmiech dziewczynki, oraz błyszczące w szczęściu oczy zrekompensowały jej uszczuplone o kilkadziesiąt dolarów konto. Rozumiała również to, do czego dążył jej chłopak i uważała ów podejście za bardzo rozsądne i dojrzałe, jednak najzwyczajniej w świecie, w tamtym momencie jedyne o czym myślała, to radość jaką sprawi Lilly.
- Dobrze, okej, tym razem puszczę ci to płazem, ale jeśli następnym będzie próbowała coś od ciebie wyciągnąć, to pomyśl o tym co ci powiedziałem – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu, na co Florencia posłusznie pokiwała głową.
*
Kiedy nadszedł wieczór, a Sam stwierdził, że już najwyższa pora aby wrócił do domu, Flor podniosła się powoli z łóżka i owijając się ciepłą kołdrą, odprowadziła chłopaka do drzwi.
- Do jutra – powiedział Sam i pochylając się do Florenci, złożył krótki pocałunek na jej lekko spierzchniętych ustach – Pamiętaj o lekach. Jutro sprawdzę czy wszystkie zażyłaś – dodał poważnie, na co Flor prychając pod nosem, pokręciła głową na boki.
- Idź już – odpowiedziała chichocząc cicho i kładąc dłoń na ramieniu chłopaka, popchnęła go w stronę drzwi. Pożegnali się, dali sobie buzi na do widzenia, po czym Samuel zniknął w ciemności panującej na klatce schodowej.
Flor nie od razu wróciła do sypialni. Tuż po zakluczeniu drzwi, skierowała się do kuchni, by zrobić sobie ciepłą herbatę z cytryną. Ściągnęła z suszarki swój ulubiony kubek, włożyła do niego torebkę malinowej herbaty i wlewając wodę do czajnika, postawiła go na gazie, po czym usiadła przy stole.
Nim usłyszała gwizd oznajmiający zagotowanie się wody, do jej uszu doszedł dzwonek do drzwi. Zmarszczyła brwi w zdziwieniu, a już po chwili uśmiechnęła się lekko, domyślając się iż Sam musiał czegoś zapomnieć. Poprawiając kołdrę na ramionach, na palcach skierowała się do przedpokoju i nie spojrzawszy nawet przez judasz, przekręciła zamek, po czym nacisnęła na klamkę.
Jakże wielkie było jej zdziwienie, kiedy zamiast Samuela jej oczom ukazała się zupełnie inna postać. Wpatrując się w stojącego naprzeciw niej mężczyznę, otworzyła szeroko buzię, po czym unosząc dłoń, przesłoniła rozchylone z wrażenia usta
- Witaj, żono...
2/3 :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro