22
Szczęścia w Nowym Roku Kochani :)
Z samego rana Samuel odwiózł Flor do jej mieszkania, by dziewczyna na spokojnie mogła przygotować się do pracy, a kiedy pożegnali się całusem w policzek, nawrócił, kierując się z powrotem do swojego domu. Naprędce przygotował śniadanie dla młodszej siostry, a następnie szybko się zbierając, podrzucił ją do szkoły. W drodze na uczelnię wstąpił jeszcze po przyjaciela.
Zatrzymując samochód na parkingu pod jego blokiem, wyciągnął z kieszeni kurtki telefon i odblokowując ekran, napisał szybko wiadomość z informacją iż na niego czeka. Obawiał się tego, że obrażony Jones, nie będzie chciał jechać z nim na zajęcia, ale kiedy blondyn pojawił się w drzwiach klatki schodowej, a potem odszukując wzrokiem samochód Sama, ruszył w jego kierunku, uśmiechnął się szeroko, wiedząc już że Willowi już dawno przeszło.
Nie miał jednak pojęcia, jak bardzo mylił się w tej kwestii...
- Siema - przywitał się Will, na co brunet skinął głową, a kiedy usiadł na miejscu pasażera, Sam wrzucił pierwszy bieg, po czym naciskając na gaz, ruszył w stronę uczelni
- Stary, mógłbyś odebrać dzisiaj Lilly ze szkoły? – spytał brunet Jonesa i uśmiechając się lekko, spojrzał na niego błagalnie – Po zajęciach mam korki z historii i znając życie, zejdzie nam z tym do wieczora...
- Na pewno masz na myśli korki? – prychnął Jones wcinając mu się w zdanie, na co Sam zmarszczył brwi w zdziwieniu, nie mając pojęcia o co chodzi przyjacielowi – Bo patrząc na to jakie masz oceny z historii, to nie sadzę abyście na tych waszych korkach przerabiali to co należy – dodał, insynuując, jakoby Sam wraz ze swoją dziewczyną, zajmowali się zupełnie czymś innym, niż nauką.
Smith słysząc słowa blondyna, zacisnął palce na kierownicy i przymykając na chwilę powieki, wypuścił ciężkie powietrze, po czym rozchylił usta
- O co ci kurwa chodzi, co? – syknął do siedzącego obok Jonesa, na co ten po prostu się zaśmiał
- Jeszcze pytasz? Nie osłabiaj mnie człowieku – Will z kpiącym śmiechem na ustach pokręcił głową na boki, tym samym jeszcze bardziej złoszcząc przyjaciela – Po prostu powiedz, że chcesz mieć trochę czasu na to, by ją pieprzyć. Nie pierdol mi tu o korepetycjach, bo znając ciebie i to jak nie potrafisz zapanować nad swoim kutasem, to historia jest chyba ostatnią rzeczą o której teraz myślisz. Wiesz co? Takie kity to sobie możesz głupiemu wciskać. Wiem co widziałem. Masz romans z profesorką, chłopie. Jesteś jakiś pierdolnięty, serio...
- Gówno wiesz, Jones. Nie masz pojęcia co się dzieje, więc przestań pierdolić, bo naprawdę nie mam ochoty cię dłużej słuchać – warknął na przyjaciela, na co ten znów się roześmiał.
Sam nie mógł znieść zachowania kolegi, dlatego też, zjeżdżając na pobocze, zgasił silnik i uderzając dłońmi o kierownicę, spojrzał na Williama morderczym wzrokiem
- I niech to trafi do twojego pustego łba, że nie mam z nią żadnego jebanego romansu...
- No kurwa widziałem przecież co do ciebie pisała! Tęsknię... Serio? Jeszcze będziesz zaprzeczał? Mnie nie oszukasz. Nie zapominaj, że znam cię jak nikt inny
- Jestem z nią! – nie panując nad sobą, Sam wykrzyczał przyjacielowi w twarz coś, co powinien zachować jedynie dla siebie.
Mimo iż Jones jest jego jedynym, prawdziwym przyjacielem, nie chciał mu mówić o tym, że z panią profesor łączy go coś więcej niż jedynie przelotny romans, no ale teraz było już za późno. Wydało się
- Zadowolony? – wypuścił z ust powietrze, a zamurowany z wrażenia Will, po prostu rozchylił usta w szoku i nie mówiąc nic, gapił się na swojego przyjaciela, nie wierząc w to co słyszy
- Jesteśmy razem. Zakochałem się w niej do cholery... Na początku to rzeczywiście był jedynie romans. Nic wielkiego... Po prostu spotkaliśmy się kilka razy, a Ona nawet chciała to zakończyć, jednak, żadne z nas tak naprawdę nie miało odwagi by to zrobić. Ciągnie nas do siebie. Od początku nas ciągnęło, a potem... Potem po prostu... Nawet nie mam pojęcia, kiedy to się rozwinęło – przyznał szczerze, na co Jones pokiwał głową na boki.
Złapał ucho swojego plecaka i wyciągając dłoń, pociągnął za klamkę, po czym otwierając drzwi, wysiadł z samochodu. Już miał się oddalić, ale postanowił jeszcze dodać kilka słów od siebie
- Pamiętaj o tym, że cię ostrzegałem... Nie przychodź do mnie, kiedy wasz związek wyjdzie na jaw a Howard wypierdoli cię z uczelni, bo naprawdę mam już to głęboko w dupie – powiedział, na co Sam patrząc w twarz przyjaciela smutnym wzrokiem, przygryzł wnętrze policzka, po czym nieznacznie skinął głową – Odbiorę Lilly ze szkoły, ale wiedz o tym, że nie robię tego dla ciebie. Robię to tylko dla tego, żeby tej małej nie było przykro... Nie chcę aby pomyślała, że nikt się nią nie interesuje, bo jej pojebany brat woli korki z panią profesor od własnej siostry – rzucił na odchodne, a ostatnie słowa którymi splunął Samowi w twarz, niesamowicie zabolały bruneta.
Sam nigdy w życiu nie pozwoliłby na to, by Lilly choć przez chwilę poczuła się tak, jak wspomniał o tym Jones. Robił wszystko żeby było dobrze, dlatego też, te niesprawiedliwe jego zdaniem oskarżenia, zabolały go cholernie bardzo. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w oddalającą się sylwetkę blondyna, a kiedy ten zniknął z jego pola widzenia, przeklął pod nosem, po czym zaciskając ręce na kierownicy, wdepnął na gaz, kierując się ponownie w stronę uczelni.
Złość nie opuszczała go przez kolejne godziny. Próbował wyładować frustrację podczas zajęć sportowych, ale nie mogąc skupić myśli na czymkolwiek innym niż poranna kłótnia z przyjacielem, nawet głupie uderzanie zaciśniętymi w pięści dłońmi o worek mu nie wychodziło. Większość ciosów była chybiona, co jeszcze bardziej potęgowało jego zdenerwowanie. Ciągle w głowie miał słowa Jonesa, oraz poczucie, że ostatnia osoba na którą mógł liczyć – nie licząc oczywiście współwinnej temu wszystkiemu, Flor – odwróciła się od niego.
Nie rozumiał zachowania Willa. Myślał, że mimo wszystko będzie go wspierał w każdej sytuacji... Bo przecież zawsze tak było. Odkąd pamięta, Will stał za jego plecami, popierając każdą decyzję jaką podjął Sam, bez względu na to, czy była dobra czy nie. Po prostu był z nim, gotowy do poklepania go po ramieniu i pochwalenia za dobry wybór, albo – jeśli coś nie poszło po myśli Sama – wyciągnięcia go z bagna w które poprzez swoją głupotę się wpakował. Oczywiście, to działało w dwie strony. Byli dla siebie niczym bracia, zawsze jeden obok drugiego. Trzymali się razem, bo wiedzieli że we dwóch są w stanie pokonać wszystkie przeciwności losu. Dlatego też, Sam jest teraz zły, bo w momencie kiedy potrzebuje wsparcia ze strony przyjaciela, ten się na niego zwyczajnie w świecie wypiął. Wkurzało go to, że Will zamiast zapewnić że będzie go krył, by ten bez problemu mógł budować swoje szczęście, zaczął prawić mu morały na temat tego jak bardzo nieodpowiedzialny jest pakując się w związek z panią profesor.
Szkoda tylko, że Samuel Smith nie dostrzegał tego, iż słowa które zostały wypowiedziane przez jego najlepszego, a zarazem jedynego przyjaciela, były wywołane troską o chłopaka. Will dobrze wiedział, co się stanie, jeśli związek przyjaciela z pracownicą uniwersytetu na którym obaj studiują wyjdzie na jaw. Miał świadomość tego, że jeśli ta sprawa dojdzie do uszu dziekana Howarda, ten bez żadnych skrupułów odbierze posadę Flor, a Samowi zamknie furtkę do kariery w NHL. Nie chciał tego, dlatego też, wolał powiedzieć parę nieprzyjemnych słów do słuchu Sama, a tym samym pokłócić się z nim, mając nadzieję, że może coś dotrze do niego, zanim będzie za późno.
Obaj panowie – tuż po zajęciach sportowych – usiedli naprzeciwko siebie pod salą wykładową w której za niecałe dwadzieścia minut miał rozpocząć się wykład z profesor Martinez i z zaciśniętymi ze zdenerwowania szczękami, wpatrywali się w siebie spod przymrużonych powiek. Wyglądali niczym drapieżniki gotowe do ataku. Napięte mięśnie, ciężkie oddechy, postawa ciała, przygotowana na frontalne starcie z przeciwnikiem... I być może w końcu któryś z nich doskoczyłby do gardła tego drugiego, gdyby nie to, że siedzący obok nich koledzy rozpoczęli temat, który odwrócił uwagę Sama od przyglądającego mu się Jonesa.
- Widziałeś dzisiaj Martinez? Stary... Ta laska wygląda jak milion dolarów – skomentował jeden z chłopców, na co Sam uniósł wysoko brwi i przekręcając głowę w bok, spojrzał na rudzielca wypowiadającego się na temat jego dziewczyny – Widziałeś jej tyłek w tych dżinsach? Kurwa, aż mi się ciśnienie podniosło, gdy zobaczyłem jak macha nim na boki. Serio, miałem ochotę zaciągnąć ją w ciemny kąt i zerżnąć porządnie do nieprzytomności. Wiłaby się pode mną, błagając o więcej... - chłopak zapewne dalej opowiadałby koledze o tym, co by to nie zrobił z profesor Martinez, jednak wkurwiony do granic możliwości Sam mu na to nie pozwolił.
Bez chwili namysłu, wstał do rudego i łapiąc materiał jego koszulki między palce, przyciągnął go do siebie, po czym zamachując się zadał mu pierwszy, niesamowicie bolesny cios.
- Zamknij ten spierdolony ryj, głupi fiucie – warknął nieprzyjemnie, pochylając się do niego, na co chłopak ze strachu przymknął powieki.
Sam ponownie uderzył pięścią w nos rudego, ale tym razem ten nie był mu dłużny. Mimo rozchodzącego się po twarzy bólu, wyciągnął dłonie w stronę Smitha i wykorzystując całą swoją siłę, odepchnął go od siebie, po czym oddał cios.
- Popierdoliło cię, Smith? – krzyknął do Sama, ale brunet nie miał zamiaru odpowiadać na jego pytanie.
Zmniejszył dzielącą ich odległość i zaciskając pięść, zaczął okładać kolegę. Rudy był słabszy od Samuela, więc nie miał szans by odeprzeć większość uderzeń bruneta. Smith w napadzie furii złamał chłopakowi nos, przez co ten jęcząc z bólu, osunął się na podłogę. Schował twarz w dłonie chcąc tym samym ochronić się przed kolejnymi mocnymi ciosami ze strony Sama i odpychając się stopami od twardego podłoża, próbował się odsunąć jak najdalej od wściekłego bruneta. Samuel nie miał jednak litości dla bezbronnego w tym momencie rudzielca i wykorzystując jego chwilową niemoc, z całej siły kopnął w brzuch chłopaka. Kiedy głośny jęk spowodowany niemożliwym do wytrzymania bólem opuścił usta leżącego, Jones wstał ze swojego miejsca i podchodząc do przyjaciela od tyłu, złapał za jego ręce, po czym wykręcając je za jego plecy, starał się odciągnąć Sama, od jego przeciwnika. Na nic jednak nie zdały się jego próby, bo rozzłoszczony do czerwoności Samuel był w tym momencie nie do pokonania. W jednej sekundzie wyswobodził się z uścisku Jonesa i po raz kolejny, kopnął leżącego chłopaka, tym razem trafiając w głowę. Will wiedział już że sam sobie nie poradzi z rozwścieczonym Smithem, dlatego też, rozglądnął się wkoło, szukając jakiejś pomocy. Niestety... Kolega rudzielca nie wiedzieć kiedy, wziął nogi za pas.
- Zabijesz go, jeśli w tej chwili nie przestaniesz – Jones spróbował słownie, ale to i tak nic nie dało.
Sam będący w amoku był jak głaz którego nie dało się przestawić. Naprawdę ciężko było cokolwiek zrobić, dlatego też, Jones wpadł na pomysł by sięgnąć po ostatnią deskę ratunku, mając przy tym nadzieję, że przynajmniej Ona przemówi do rozsądku jego przyjacielowi.
Nie myśląc wiele, Will ruszył w kierunku sali wykładowej i nie zawracając sobie nawet głowy kulturalnym wcześniejszym pukaniem, nacisnął na klamkę, po chwili pociągając drzwi
- Pani profesor, mogę Panią prosić? To ważne – powiedział szybko, a siedząca za swoim biurkiem Flor spojrzała na chłopaka pytającym wzrokiem.
Już miała otwierać usta by skomentować nagłe wtargnięcie chłopaka w środku jej zajęć, ale widząc jego przerażoną, a zarazem zrezygnowaną twarz, odpuściła sobie przemowę, po czym przepraszając na chwilę swoich studentów, ruszyła stronę wyjścia na korytarz.
W pierwszym momencie, gdy przekroczyła próg sali, nie zauważyła Sama pochylającego się nad zwijającym się z bólu rudzielcem, ale kiedy z ust chłopaka ponownie wyszedł niekontrolowany jęk, spojrzała w tamtą stronę i widząc swojego chłopaka, spuszczającego łomot jednemu z jej studentów, rozszerzyła w zdziwieniu powieki i z rozchylonymi ustami, nie zwlekając pobiegła ich rozdzielić. Stanęła za plecami Sama, po czym kładąc dłoń na jego ramieniu, zacisnęła mocno palce, następnie, wykorzystując całą swoją siłę, odwróciła go w swoją stronę.
- Co ty wyprawiasz do cholery? – zapytała przez zaciśnięte zęby i chwytając bruneta za przedramię, poszarpała nim mocno
- Zostaw – powiedział jedynie, po czym odpychając dziewczynę, znów pochylił się nad rudzielcem.
Zadał kolejny cios, na co Flor stojąca obok niego z przerażeniem zakryła rozchylone usta dłońmi. Nie mogła jednak tak stać i patrzeć na to jak Sam bije tego chłopaka, dlatego też, nie myśląc wiele, zrobiła krok do przodu i ponownie łapiąc bruneta za przedramię, pociągnęła go w swoją stronę
- W tej chwili przestań, słyszysz?
- Puść mnie! Odejdź do cholery, bo i tobie zaraz przywalę! – Sam kompletnie nad sobą nie panując, wstał z prędkością światła, po czym zaciskając pięść uniósł dłoń do góry.
Dziewczyna spojrzała na niego szerokimi z przerażenia oczami i nie wierząc w to co się dzieje, skuliła się w obawie przed tym, że za chwilę jej się dostanie. Bała się go. Nie miała pojęcia, czy Sam byłby w stanie ją uderzyć, ale nie chciała się o tym przekonywać dlatego też, cofnęła się od chłopaka na kilka kroków i napinając wszystkie mięśnie, spuściła wzrok na podłogę.
Już raz przez to przechodziła. Już kiedyś miała do czynienia z furiatem, który nie potrafiąc nad sobą zapanować, wyładowywał emocje na niej.
Sam nawet przez moment nie zwrócił uwagi na drżące ze strachu ciało swojej dziewczyny, ani na jej szybko unoszącą się klatkę piersiową . Zmniejszył odległość między nimi i zaciskając palce na nadgarstku Flor, pochylił się do niej po czym syknął, przez zaciśnięte zęby
– A może tego właśnie chcesz? Może cię to jara, co? Może właśnie dlatego nie chcesz się rozwieść ze swoim mężulkiem? Przyznaj, lubisz dostawać od faceta po mordzie?
Flor ponownie skupiła wzrok na twarzy Sama i przygryzając drżącą wargę, spojrzała w jego ciemne ze złości tęczówki oczami pełnymi łez. Słowa bruneta kompletnie ją zatkały. Zupełnie nie wiedziała co ma odpowiedzieć...
Zastanawiała się czym zawiniła? Co mu zrobiła, że mówi tak przykre rzeczy? Jak w ogóle mógł powiedzieć coś takiego? Przecież dobrze wiedział przez co przeszła i zdawał sobie też sprawę, co jest powodem dla którego nie może w tej chwili zakończyć wyniszczającego ją małżeństwa...
Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na swoje pytania i pewnie w dalszym ciągu stałaby kompletnie oniemiała, gdyby nie Jones który - zauważając jej przerażone oczy, oraz niekontrolowanie drżące ciało - wszedł między dwójkę, odciągając na bok swojego przyjaciela
- Co ty kurwa robisz, idioto?! – krzyknął na Sama, na co ten nie spodziewając się nagłego uniesienia ze strony chłopaka, wzdrygnął się lekko i marszcząc brwi, spojrzał w oczy kolegi
- Przestań wariować. Ona się ciebie boi. Nie widzisz tego? Co się z tobą dzieje do cholery? – i dopiero teraz, na słowa Jonesa, Sam jakby ocknął się ze swojego transu.
Rozluźnił zaciśnięte w pięści dłonie i puszczając je swobodnie wzdłuż swojego ciała, przełknął głośno ślinę, po czym powędrował niepewnym wzrokiem na swoją przerażoną dziewczynę
- Flor – szepnął prawie niesłyszalnie i czując jak jego gardło się zaciska, przymknął powieki kiwając głową na boki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro