14
Mimowolny, lekki uśmiech wszedł na usta Sama, kiedy budząc się wcześnie rano, poczuł ciepłe ciało Florenci. Nie chciał jeszcze wychodzić, ale mając na uwadze kilka spraw z którymi musiał sobie dzisiejszego dnia poradzić, podniósł się z łóżka, po czym zabierając swoje rzeczy z komody, ubrał się sprawnie z zamiarem szybkiego opuszczenia jej pokoju.
Pożegnał śpiącą dziewczynę całusem w policzek i zanim wyszedł z jej sypialni, w której poprzedniego wieczora zasnęli oboje w swoich objęciach, pochylił się do niej i układając dłoń na jej policzku, przejechał kciukiem po nieokrytej makijażem bliźnie. Uśmiechnął się delikatnie widząc jej spokojną twarz, po czym składając ostatni pocałunek - tym razem na jej czole – po cichu, niczym złodziej, opuścił jej mieszkanie.
Mimo tego iż zdawał sobie sprawę, że dzisiejszy dzień będzie dla niego jeszcze gorszy niż poprzedni, bo przecież musiał załatwić wszystkie formalności związane z pogrzebem, szedł do swojego samochodu z lekkim uśmiechem na ustach.
Otóż, Sama spotkało szczęście w nieszczęściu, bo wczorajszego wieczora nie tylko uzyskał pocieszenie od swojej pani profesor, ale też dowiedział się, że nie jest Flor obojętny.
Kiedy przenieśli się z salonowej kanapy do sypialni dziewczyny i gdy kładąc się obok siebie, wtulili się w swoje ciepłe ciała, uspakajając przy tym nadszarpane nerwy wczorajszych wydarzeń, oraz szczerych rozmów, Flor powiedziała Samowi coś, co dało mu nadzieję, że jeszcze może być dobrze.
Przyciskając policzek do jego klatki piersiowej, wsłuchała się w spokojne, równomierne bicie serca bruneta, wyciągnęła dłoń i kładąc ją na szczycie jego ramienia, przejechała delikatnie opuszkami palców, po jego miękkiej skórze. Przez kilka minut po prostu milczeli, napawając się jedynie swoją obecnością, ale Flor nie potrafiła długo wytrzymać w ciszy. Uniosła się na łokciach i spoglądając uważnie w jego oczy, rozchyliła lekko usta
- Wiem, że to nie jest najlepszy moment, ale chciałabym żebyś o czymś wiedział – powiedziała tajemniczo, na co Sam zdziwiony jej słowami, przeniósł spojrzenie z sufitu, na lekko rumianą twarz tej przepięknej dziewczyny.
Uniósł wysoko brwi i spoglądając na nią pytająco, czekał aż powie co dokładnie ma na myśli. Flor nie była pewna, czy powinna o tym mówić, bo miała świadomość tego, że słowa które za chwilę opuszczą jej usta, zmienią wiele w życiu ich obojga. Mimo lęku i niepewności, postanowiła jednak zaryzykować...
- Widzisz... Bo to wcale nie jest tak, że to co się między nami ostatnio wydarzyło... Że to nic dla mnie nie znaczy – odezwała się cicho – Lubię cię, bardzo... I dobrze się czuję w twoim towarzystwie – westchnęła ciężko, przymykając przy tym oczy, na co Sam uśmiechnął się pod nosem.
Mimo tego, że już sam zdążył zauważyć to, że w jakiś sposób jest dla niej ważny – tak jak i ona dla niego – chciał to po prostu usłyszeć.
Czekał aż Flor to w końcu powie, no i się doczekał
- Chciałabym spędzać z tobą czas...
- Ale? – wtrącił się Sam, przypatrując się uważnie jej twarzy
- Ale się boję – odpowiedziała szczerze, niewiele głośniej od szeptu.
Brunet poruszył się niespokojnie i unosząc się na rękach, podniósł się do pozycji siedzącej, opierając plecy o ramę łóżka, po czym pociągnął za sobą Flor, na nowo ją do siebie przytulając
- Czego się boisz, Flor?
- W zasadzie, to wszystkiego... - zaśmiała się smutno, a on już wiedział, że za jej obawami, nie stoi wyłącznie praca i kariera nauczycielki.
Tu było coś więcej, coś znacznie głębszego niż wydawało mu się na początku, jednak zdawał sobie sprawę, że dopóki ona mu nie powie o co chodzi, nigdy się tego nie dowie. Nie miał odwagi wyciągać z niej czegoś, o czym wyraźnie nie chciała mówić. Nie chciał jej przestraszyć. Chciał, aby sama - kiedy już zrozumie, że może mu zaufać – przyszła do niego i zwierzyła się ze swoich tajemnic, które tak usilnie stara się chronić.
- Nie chcę stracić pracy, Sam. Jest dla mnie bardzo ważna, bo naprawdę wiele musiałam przejść, żeby ją zdobyć... A wiem, że jeśli to, co jest między nami – czymkolwiek w zasadzie to jest – w jakiś sposób wyjdzie na światło dzienne, to oboje możemy się pożegnać ze swoimi marzeniami. Ja z nauczaniem, a ty z hokejem...
- A co jeśli obiecam ci, że z mojej strony to nigdy nie wyjdzie? – spytał, na co Flor pokręciła głową na boki – Wiemy o tym tylko my dwoje... Ja się nikomu z tego nie zwierzam i podejrzewam, że ty też nie masz najmniejszego zamiaru dzielić się tym z innymi... Pomyśl, to może się udać, jeśli tylko będziemy ostrożni
- W jaki niby sposób? Co mamy się ukrywać? Będziemy się spotykać w najciemniejszych nowojorskich zakątkach, żeby nikt nas nie zobaczył? – prychnęła pod nosem, a Sam słysząc jej prześmiewczy ton głosu, westchnął ciężko, przewracając przy tym oczami
- Przecież oboje mamy mieszkania... Nie musimy chodzić do wytwornych restauracji, skoro możemy zjeść romantyczną kolację u ciebie, czy u mnie. – powiedział, wywołując tym samym lekki uśmiech na ustach Flor - Nie musimy trzymać się za ręce i na każdym kroku się obściskiwać, pokazując przy tym wszystkim, że do siebie należymy. Możemy to robić tutaj, Flor, kiedy nikt nie będzie na nas patrzył. Przecież nie potrzebujemy publiki... Ważne jest to, żeby to co między nami jest, było szczere i prawdziwe. Dla nas, Flor, nie dla innych... - dodał, a Flor domyślając się że już skończył swoją wypowiedź, uniosła głowę i obdarzając go ciepłym spojrzeniem, pochyliła się do jego ust, składając następnie na nich lekki jak piórko pocałunek
- Masz rację – powiedziała, na co Sam uśmiechnął się szeroko – To my jesteśmy ważni... Ale proszę, obiecaj mi że nigdy, nikomu o tym nie powiesz. Obiecaj, że nikt się o tym nie dowie...
- Obiecuję – odpowiedział pewnie, wywołując tym samym ciche westchnienie ulgi, wydobywające się z ust dziewczyny – Ale ty też mi coś obiecaj...
- Co takiego?
- Że będziesz przy mnie i że nie uciekniesz
- Obiecuję – tym razem to ona odpowiedziała pewnie na jego prośbę, przypieczętowując swoje słowa ponownym złożeniem pocałunku na jego pełnych, niesamowicie miękkich wargach.
Tamtego wieczora nie ważna była dla nich fizyczna bliskość – której swoją drogą nie zaznali – a ta mniej namacalna. Liczyła się dla nich więź którą stworzyli i przyjaźń którą bezsprzecznie się nawzajem obdarowali. Ważna była świadomość, że ta druga osoba jest... Że jest i że można na nią liczyć w każdej sytuacji.
I to właśnie, spowodowało, że Sam mimo iż musiał uporać się z najbardziej przykrymi rzeczami, o których nawet nie chciał myśleć, poczuł, że nie wszystko jeszcze stracone. I choć kawałek jego życia odszedł bezpowrotnie wraz ze śmiercią ukochanej babci, razem ze słowami Flor przyszedł nowy...
Pierwszą rzeczą na swojej liście spraw do załatwienia tego dnia, było odebranie młodszej siostry od zaprzyjaźnionej rodziny. Zaparkował samochód przed domem Jonesów i z mocno walącym sercem, podszedł do drzwi, po czym wcisnął dzwonek. Czekając na to, aż ktoś mu otworzy, czas dłużył mu się niemiłosiernie. Analizował w głowie to, co powie swojej siostrze, kiedy ją zobaczy. W jaki sposób wytłumaczy, że babci już z nimi nie ma. Najchętniej uciekłby gdzie pieprz rośnie, zostawiając tą sprawę niewyjaśnioną, jednak miał świadomość tego, że najzwyczajniej w świecie musiał zachować się jak dorosły mężczyzna i stawić czoła przeciwnościom losu.
Drgnął lekko na dźwięk przekręcającego się w drzwiach zamka, a kiedy pojawiła się przed nim postać pani domu, wypuścił z ust ciężko powietrze i nie myśląc wiele, zrobił krok do przodu, tym samym wpadając w ramiona mamy najlepszego przyjaciela. Pani Jones przycisnęła Sama do swojego ciała i przeczesując delikatnie jego włosy, bujała ich ciałami na boki, szepcząc przy tym uspokajające słowa, wprost do ucha Samuela.
Kiedy uspokoił nieco swoje rozdygotane serce, oderwał się od kobiety, po czym spoglądając w bok, zatrzymał spojrzenie na niepewnie stojącej za plecami Karen Jones, siostry. Lilly miała mokre od łez policzki, co pozwoliło mu myśleć iż jego mała siostrzyczka już wszystko wie. Nie zwlekając, wyminął Karen, po czym wchodząc głębiej domu Jonesów, podszedł do siedmiolatki, a następnie kucając przed nią, wyciągnął obie dłonie i kciukami starł mokre ścieżki.
- Cześć mała – przywitał się cicho, na co Lilly pokiwała lekko głową. Zrobiła krok w stronę brata i nie zastanawiając się, założyła ręce na jego szyi, tym samym mocno się w niego wtulając.
- Nie chciałam płakać... Chciałam być silna, tak jak mi to zawsze powtarzałeś, ale nie mogłam – powiedziała do jego ucha, na co uścisk Sama wokół jej drobnego ciałka się wzmocnił
- Płacz, mała... Płacz, jeśli to tylko sprawi, że poczujesz się lepiej...
- Ale mówiłeś, że duże dziewczynki nie powinny już płakać...
- Ale nie w takich chwilach jak ta, Lilly – odciągnął ją od siebie i spoglądając w jej zaszklone oczy, posłał jej ciepły, pocieszający uśmiech – Ja też płakałem, wiesz?
- I pomogło ci? – spytała, na co pokiwał głową na boki
- Nie, ale pomogła mi rozmowa. Tobie też pomoże, więc jak tylko wrócimy do domu, to porozmawiamy o tym co się stało, okej? – powiedział, a Lilly wpatrując się w niego uważnie skinęła lekko głową, zgadzając się na wszystko co mówił jej starszy brat.
Sam mimo tego, że jeszcze kilka godzin temu był w totalnej rozsypce, wziął się w garść dzięki temu, co powiedziała mu Flor. Młoda profesor miała rację... Musiał być silny dla siostry. Musiał dać jej wsparcie, którego potrzebowała, oraz pozwolić jej się wygadać, a potem zapewnić, że będzie dobrze. Że dopóki mają siebie, wszystko będzie w jak najlepszym porządku...
Zamienił jeszcze kilka zdań z Jonesami, wysłuchał rad odnośnie organizacji pogrzebu, porozmawiał chwilę z przyjacielem, po czym złapał siostrę za rękę, a następnie opuszczając dom Willa wsiadł z Lil do samochodu, kierując się do ich mieszkania.
W drodze wstąpili do domu pogrzebowego, w którym miała się odbyć uroczystość ostatniego pożegnania ich babci, a kiedy załatwił wszystkie potrzebne formalności, pojechał do kwiaciarni zamówić wieńce od niego i od Lil.
Wrócili późnym popołudniem i od razu zabrali się do przygotowania obiadu. Sam nie miał ochoty na jakiekolwiek jedzenie, jednak zdając sobie sprawę z tego, że jego siostra nie może chodzić głodna, nastawił garnek z wodą na makaron i wrzucając na patelnię pomidory, zrobił sos do spaghetti. Być może nie było to danie na miarę szefa kuchni, ale przynajmniej wsunęli na szybko coś ciepłego.
- Sammy? – odezwała się Lilly i wciągając z głośnym mlaśnięciem długą kluskę, wlepiła w brata swoje spojrzenie – Myślisz, że babcia spotka się z mamą? – spytała niepewnie, na co Sam wzruszył ramionami, nie mając pojęcia co odpowiedzieć siedmiolatce.
- Nie wiem, Lil...
- Myślisz, że mogę ją poprosić, aby pozdrowiła od nas mamę? – zadała kolejne pytanie, na które Sam również nie wiedział co powiedzieć.
Jego siostra była inteligentną dziewczynką i nie raz wyróżniała się na tle swoich rówieśników, przez co Sam bardzo często traktował ją jak równemu sobie, jednak słysząc jej pytania, uświadomił sobie, że Lilly jest jeszcze dzieckiem, co tylko podpowiedziało mu, że od teraz będzie musiał zaniechać nieco ich siostrzano – braterskie stosunki, stając się tym samym jej pełnoprawnym opiekunem. Będzie musiał stanąć na wysokości zadania i zastąpić jej oboje rodziców... I tym samym uświadomił sobie, że kariera hokeisty, która do tej pory była na wyciągnięcie ręki, zamiast się przybliżać, to się oddala. Smutne zrządzenie losu, które w najmniej oczekiwanym momencie postawiło go przed faktem dokonanym, zmusi go nieubłaganie do zmiany swoich przyzwyczajeń, oraz zaplanowanej wcześniej przyszłości, jednak Sam zdawał się nie przejmować żadną z tych rzeczy... Wiedział bowiem, że dopóki jego siostra będzie szczęśliwa, to on także. I dopóki będą się wspierać, wszystko będzie się układać...
- Myślę, że tak – odpowiedział wreszcie, uśmiechając się do siostry, co Lil odwzajemniła – Myślę, że możesz ją o to poprosić...
- A zrobisz to ze mną? Nie chcę żeby ktoś pomyślał, że musiałam zwariować, skoro rozmawiam ze zmarłą babcią – westchnęła ciężko, a jej słowa rozczuliły starszego brata Lilly.
Sam podniósł się ze swojego miejsca i podchodząc do siostry, pochylił się do niej, po czym przytulając Lil do siebie, ucałował czubek jej głowy
- Pewnie, że tak... Powiemy jej to razem – zapewnił, dzięki czemu mała Lilly uśmiechnęła się szeroko, wiedząc już że zawsze może liczyć na swojego brata.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro