Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

:acht:

Dzisiaj sobota. Nie muszę nigdzie iść, niczego załatwiać ani niczym się przejmować.

A może mam?

Wstałem z łóżka, kładąc stopy na aksamitnym dywanie. Zrobiłem kilka kroków w stronę szafy, by znaleźć moje ukochane dresy i przydużą koszulkę, w których chodziłem po domu.

Ubrałem się i zszedłem na dół, by coś zjeść. Rodzice, jako chirurdzy, dzisiaj również pracowali, a Nalu spędzała dzień z koleżanką. Byłem więc sam w domu.

Zrobiłem sobie tosty i kakao. Wróciłem na górę do swojego pokoju, by spędzić ten dzień nad pracą nad różnymi projektami do szkoły. Już miałem wziąć się do pracy, upijając łyk kakao, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi.

Leniwie zszedłem ponownie na parter, by otworzyć. Miałem nadzieje, że to nikt ważny, że to listonosz czy coś.

Ale nie.

Zamurowało mnie, gdy zobaczyłem znany mi, ironiczny uśmieszek, brązowe, przechodzące w czarne, oczy.

-Hej blondasku.

-C-Co ty tu robisz?-Zacząłem cofać się w stronę wnętrza domu.

Największy koszmar.

-Myślałeś, że cię nie znajdę?-Parsknął, wypychając wnętrze policzka.-Ładnie się urządziłeś.-Rozejrzał się.

Jak on mnie znalazł? Kilka miast. Przeprowadziłem się kilka miast, by już nigdy więcej go nie ujrzeć. By nie mieć więcej blizn. By nie mieć więcej siniaków. By uniknąć kolejnych upokorzeń.

Dlaczego?

-M-Moi rodzice niedługo przyjadą..-Chciałem, by wyszedł. Bałem się go, każdego jego kroku, każdego gestu dłoni, jego całego.

-Spokojnie, dzisiaj ci odpuszczę.... Po prostu miałem ochotę cię zobaczyć.-Wyszczerzył się, łapiąc mnie pod ramię, na co pisnąłem.

-Nadal zachowujesz się jak ciota.-Stwierdził. Spojrzał na mnie, dłużej. Czułem się, jakby przeszywał mnie na wylot spojrzeniem.- Mimo tych dwóch lat nie zmieniłeś się.

Nie mogłem tego powiedzieć o nim, niestety. Kiedyś był ode mnie wyższy o kilka centymetrów, teraz to zmieniło się w kilkanaście. Miał odsłonięte ramiona, spokojnie mogę stwierdzić, że chodził na siłownię.

-Proszę William, wyjdź już..-Powiedziałem cicho.

-Wyganiasz mnie czy się przesłyszałem?-Zmrużył oczy, wypychając środek policzka językiem. Nie odpowiedziałem. Przez chwilę trwaliśmy w ciszy, poczym parsknął.

-Chyba nie chcesz przypominać sobie zdarzenia z wodą?

~*~

Zabrali go, gdzieś, uprzednio zakładając mu worek na głowę. Przeraził się przed otaczającą go ciemność i śmiechy ludzi, których nie znał. Jedyny głos, który rozpoznawał, to głos jego największego wroga, prześladowcy od trzech lat; Wiliama Richards'a. Chłopaka, uważanego za byłego przyjaciela. Przyjaciela dzieciństwa.

Wyszli gdzieś. Potknął się o schodek, najprawdopodobniej. Było chłodno, a głosy ucichły. Był gdzieś prowadzony. Czuł powiew wiatru na swoich policzkach, dosyć mocny, co oznaczało, że byli na zewnątrz. Bał się, bał się tak bardzo, że nie potrafił wydać z siebie żadnego dźwięku, chociażby pisku.

Popchnięto go, przez co upadł. Poczuł błoto pomiędzy swoimi palcami.

Zdjęto mu worek z głowy. Pierwsze co zobaczył to...woda. Znajdowali się przy jeziorze, głębokim jeziorze.

Ogarnął go paraliż, przez co nie zareagował, gdy wiązano mu nadgarstki liną. Nie zareagował też, gdy jakieś goryle zaczęły go zaciągać w stronę linni wody. Jedyne co widział w tamtym momencie przez zamglone oczy pełne łez zbierających się pod ich powiekami był Richards i jego pełen sarkazmu uśmiech.

I w tym momencie zaczął krzyczeć. Krzyczał najgłośniej, jak potrafił. Krzyczał z bezsilności, krzyczał przez zgryźliwe komentarze. Krzyczał przez swój paniczny strach do dzikich wód, przez żal do tych czarnawych oczu. Krzyczał..

Krzyczał, bo nic innego mu nie zostało.

Siłą został wciągnięty pod warstwę lodowatej wody. Po prostu zaczęto go topić, najzwyczajniej w świecie, w towarzystwie śmiechu i uwag.

Krztusił się wodą, nie mogąc myśleć o czymkolwiek. Szamotał się, wyrywał, dopóki jego ciało bezwiednie nie oddało się otaczającej go otchłani.

~*~

-Tamtym razem przestraszyła mnie wizja konsekwencji twojej śmierci.-Wycedził, gdy najwidoczniej zauważył łzy, spływające po moich policzkach. Przysunął się do mnie tak, że stykaliśmy się nosami.

-Tym razem jednak bym się nie zawahał.

To zdanie było ostrzem wbitym w moje serce, aż po jego rączkę.

-Będziesz grzecznym chłopcem?-Spojrzał na mnie wymownie, ze znanym mi błyskiem w oku.

-M-Miałeś m-mi dzisiaj o-odpuścić...

-Żartowałem.

Nie chcę, proszę.

Pokiwałem wolno głową, zaprowadzając go do mojego pokoju.

Pomocy.

_____________________
Ja i Valu życzymy wam udanego 2018 roku, kochani! Miejmy nadzieje, że będzie lepszy niż 2017.

~Szampańskiego sylwestra!

Mamy dla was niespodziankę! Ale dowiecie się później..

~Able.

Ps. Valu robił momentum przypomnienia.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro