Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7


Pov. Peter

Krzyknąłem, gdy pocisk utkwił w moim lewym ramieniu. Upadłem na ziemię, starając się wyrównać oddech i w jakiś sposób odwrócić swoją uwagę od bólu. To było niewykonalne. Szczególnie z trzema pociskami tkwiącymi w moim ciele. Byłem zbyt rozkojarzony. Nie mogłem się skupić na ćwiczeniach, a mój trener wcale nie zamierzał ułatwiać mi czegokolwiek. Moje myśli wciąż zajmowała tylko jedna osoba. Jedna osoba, która bezpiecznie siedziała sobie w celi, wiedząc, że jest absolutnie bezpieczna, bo kurwa nie mogę jej tknąć.

-No już, wstawaj- rozkazał oschle starszy. Otarłem rękawem czoło i policzki, po czym mozolnie podniosłem się z ziemi i stanąłem na chwiejnych nogach. Nie mogłem się teraz poddać i dać panu Aristov kolejny powód do wstydu. Już i tak sprawiłem mu wystarczająco dużo zawodu. Mężczyzna stojący na drugim końcu sali wycelował we mnie z dwóch pistoletów i wystrzelił. Dwa pociski leciały w moją stronę w zwolnionym tempie. Uniknąłem ich bez problemu. Starszy uśmiechnął się i oddał cztery strzały. Jeden z pocisków z głośnym świstem przeciął powietrze tuż przy moich uchu. Ale to wystarczyło, by lekko mnie zdezorientować. Zamknąłem oczy i syknąłem przeciągle, czując jak moje biodro jest bezlitośnie przecinane przez nadlatujący pocisk. To było tylko draśnięcie, ale bolało jak diabli.  Jednak trenera to nie interesowało. Dalej strzelał w moją stronę, z małym uśmiechem na twarzy. Czasami miałem wrażenie, że im bardziej cierpię, tym uśmiech mężczyzny jest większy.

-Przerasta cię walka pod ostrzałem? Jak w takim razie zmierzasz zemścić się na Avengers?- zapytał mój trener, kpiącym głosem i uśmiechnął się pogardliwie. Zmarszczyłem brwi. Nie będzie mnie poniżał. Nie pozwolę na to. Pokażę mu, że nie jestem słaby.

Wiedziałem, po co to wszystko. Wiedziałem, po co te mordercze treningi. Dopiero teraz, kiedy poznałem całą prawdę, naprawdę to rozumiałem. Oni się boją. Boją się o mnie. Troszczą się o mnie. Martwią się. Pan Aristov się martwi. Nie chcą, żeby kiedykolwiek znowu doszło do takiej sytuacji. Żeby kiedykolwiek znów mnie skrzywdzili. Żebym znów był bezradny, tak jak wtedy. Jak wtedy, gdy... gdy to się stało. Gdy on... zabił moich rodziców. A teraz... teraz ten skurwiel siedzi tam na dole, a ja... nie wolno mi go tknąć. I byłem tak cholernie wściekły... miałem to paskudne poczucie, że morderca moich rodziców jest bezkarny, a ja nie mogę nic na to poradzić, choć mam go w zasięgu ręki.

Spojrzałem na manekin, znajdujący się na końcu sali, obok mojego trenera. Uniosłem brwi, gdy zamiast materiałowej powierzchni, zobaczyłem kpiący umieszek Tony'ego Starka. Zagotowało się we mnie. On wiedział, że jestem słaby. Że jestem nikim. Że nie jestem w stanie go pokonać, nawet kiedy jest przywiązany do krzesła, bo moja psychika nie daje rady. Że jestem roztrzęsiony i niestabilny emocjonalnie. Że nie umiem zapanować nad czymś tak trywialnym jak emocje i głupie uczucia. Przecież to żałosne.

Morderca moich rodziców pozostawał bezkarny i doskonale o tym wiedział. Co więcej, napawał się tym, że nie mogłem nic zrobić. Wiedział, jak bardzo pragnę jego śmierci i że jednocześnie nie wolno mi wymierzyć sprawiedliwości. Że jest bezpieczny i nigdy nie spotka go właściwa kara.

Zerwałem się do biegu. Unikając pocisków, po prostu przebiegłem przez całą długość sali, skacząc i odbijając się od ścian. Omijałem przeszkody i tańczyłem przy akompaniamencie głośnych wystrzałów. Nie zwracałem uwagi na ból, ani żadne inne bodźce. Liczyło się tylko jedno. Chciałem go zabić. Chciałem zabić tego skurwiela, który bezczelnie napawa się swoją wyższością. Musiałem się go pozbyć. Raz na zawsze. Bez względu na rozkazy, on nie miał prawa egzystować na tym świecie. Wykonałem salto, by ostatecznie trzema nożami rzucić w głowę, serce i klatkę piersiową Starka. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobiłem. Zmarszczyłem lekko brwi i wbiłem pusty wzrok w uśmiechniętego trenera.

-No no, brawo, żołnierzu- powiedział, chowając pistolety do kabur przy pasie- spisałeś się. Koniec na dziś- oznajmił, zadowolony jak jeszcze nigdy. Zasalutowałem automatycznie i bez słowa wyszedłem z sali.

Przemierzałem korytarze bazy ze spuszczoną głową. Ja... nie mogłem się na niczym skupić. Ciągle o tym myślałem. Nie o tym, że zawiodłem. Nie o zadaniu. Myślałem o tym, że on tam siedzi i... nie mogę go tknąć. Muszę męczyć się z tym cholernym pragnieniem zemsty, nie będąc w stanie nic mu zrobić. Nie mogłem go skrzywdzić, bo tak brzmiał rozkaz. Tylko... dlaczego oni to robią? Dlaczego sprowadzają tu człowieka, który zabił moich rodziców i nie pozwalają mi go skrzywdzić? To... jak jakieś tortury. Jakby specjalnie zrobili to, żeby się nade mną znęcać. Żeby obserwować, jak skręcam się ze złości i męczę w samotności, będąc gotowym błagać na kolanach, byle tylko pozwolili mi cokolwiek mu zrobić. Choćby małe nacięcie. Żebym tylko na chwilkę zobaczył grymas bólu na jego twarzy. Żeby choć odrobina krwi wypłynęła z jego ciała. A teraz...

Stanąłem jak wryty. Dopiero to do mnie dotarło. Oni przenoszą Starka. Transportujemy go na lotnisko, bo przenoszą go do bazy w Europie. I wtedy... już nigdy go nie zobaczę. Nie będę mógł się zemścić. Poczułem narastający gniew. Przenoszą go. I nie wierzę, że ten szczur przeżyje pobyt we wschodniej bazie. Zabiją go, a ja... nie będę mógł go tknąć.

Cholera. Rozkazy, nie rozkazy, nie mogę do tego dopuścić. Nie obchodzi mnie, jaka kara mnie spotka, ale nie pozwolę im pozbawić mnie możliwości zemsty. Zawróciłem gwałtownie i ruszyłem przed siebie szybkim krokiem. Po chwili jednak marsz okazał się niewystarczający. Chciałem już tam być. Byłem niecierpliwy. Czekałem na ten moment. Czekałem na to zupełnie tak jak małe dzieci czekają na gwiazdkę. Niecierpliwie, z niezdrowym podnieceniem. Ta chwila była niczym rozpakowywanie prezentu. Kiedy jesteś prawie pewien, że to będzie ta jedna, wymarzona rzecz, ale zawsze zostaje ta nuta niepewności, która sprawia, że czekanie jest jeszcze lepsze. Zacząłem biec. Zbiegłem po schodach i w mgnieniu oka pokonałem długie więzienie, ignorując zarówno puste cele, jak i te z nieprzesłuchanymi jeszcze więźniami. W końcu i tak ich spotkam. Wpadłem do pomieszczenia na końcu. To właśnie tam znajdowała się cela Starka. Prywatna cela pierdolonego Starka. A jakże! W końcu wielki Tony Stark nie może przebywać w zwykłym więzieniu, prawda?

Mężczyzna posłał mi zniechęcone spojrzenie, jednak gdy tylko zorientował się kim jestem, poderwał się do siadu. A raczej spróbował, bo zapewne piekielny, palący ból przeszkodził mu w tym, przez co upadł do poprzedniej, półsiedzącej pozycji, opierając się o ścianę. Na moje usta wpłynął mały, triumfalny uśmieszek. Starszy zmarszczył brwi, gdy zmierzył mnie wzrokiem.

-Peter... co ci się stało?- spytał cicho. Dopiero teraz zorientowałem się, że cały mój mundur przesiąknięty jest szkarłatną cieczą. Skrzywiłem się lekko. Wcześniej... jakoś nie czułem bólu, ale teraz... teraz jest potworny. Na dodatek wciąż krwawiłem. Ale... przeżywałem już gorszy ból. Szczególnie psychiczny. Teraz, gdy na niego patrzę... w środku, boli dużo bardziej...

-Nie twoja sprawa- warknąłem. Po chwili na moje usta wpełzł okrutny, może nawet nieco psychopatyczny uśmieszek. Przez chwilę przyglądałem się, jak emocje na jego twarzy zmieniają się. Od sztucznej troski, przez ból i gniew, aż do strachu. Bardzo mnie to cieszyło- chciałem tylko dokończyć to, co ostatnio nam przerwano- dodałem. Mężczyzna zbladł zauważalnie.

-Peter, proszę cię, porozmawiaj ze mną...- zaczął, ale przerwał, gdy wyciągnąłem nóż.

-Nie przyszedłem tu rozmawiać- oznajmiłem, zbliżając się do kraty. Czule muskałem moje ukochane narzędzie palcami, myśląc o tym, do czego zaraz je wykorzystam. W tym momencie, nawet zimny metal wydawał się emanować kojącym ciepłem. Zacząłem wyobrażać sobie, jak ostrze pokrywa się lśniącą czerwienią. Jak po pomieszczeniu rozbrzmiewa wrzask Starka, którego skóra, tkanki i mięśnie są bezlitośnie rozrywane. Jak jego ciężki oddech sprawia, że mam ochotę kołysać się w rytm tych jęków, krzyków i błagań, które stanowią dla mnie istną muzykę. I to jakże cudowną muzykę. Napawałem się strachem, który wywoływałem. Bał się mnie. Gdyby miał jeszcze siły, zapewne zacząłby drżeć- przenoszą cię, co farciarzu? I pewnie liczyłeś, że już się nie spotkamy?- zaśmiałem się pod nosem, po czym dopadłem do kraty i chwyciłem ją mocno- twoje niedoczekanie- syknąłem.

-Peter, to wszystko nie tak. Nie rozumiesz...- znów spróbował mnie omamić. Żałosne. Naprawdę?

-To ty nie rozumiesz!- warknąłem, marszcząc mocno brwi i zaciskając dłoń na kracie. Natychmiast jednak opanowałem się i zacząłem mówić, już całkiem spokojnie- nie rozumiesz, że bez względu na to, jakie kłamstwo tym razem wymyślisz, nie zatrzymasz mnie. Nienawidzę cię. Z całego serca cię nienawidzę i życzę ci jak najgorzej. Chcę, żebyś wił się z bólu i powoli zdychał w męczarniach. Nie mogę cię zabić, bo chcą cię jeszcze przesłuchać, ale nikt nie mówił, że nie wolno mi cię skrzywdzić- w tym momencie mrocznie się uśmiechnąłem i posłałem mężczyźnie dzikie spojrzenie, mówiące jasno, że czeka go coś strasznego. W momencie w którym uchyliłem lekko drzwi celi i niczym wąż wślizgnąłem się do środka, mężczyzna zaczął się cofać. Czołgał się tyłem, aż w końcu natknął się na boczną ścianę. Obróciłem nóż w dłoni, chwytając go tak, bym swobodnie mógł nim manewrować. Na przykład wbijać go w ludzkie ciało i przecinać mięśnie. Bezlitośnie je rozrywać.

-Dzieciaku, proszę, oni cię okłamują, rozumiesz? To nie jestem prawdziwe- powiedział, gorączkowo rozglądając się za jakąkolwiek drogą ucieczki. Zignorowałem tą bezsensowną uwagę, wciąż marząc o tym, co za chwilę zrobię.

Pov. Stark

Peter zbliżał się do mnie, z przerażającym wyrazem twarzy. Byłem... cholera, byłem śmiertelnie przerażony. On... nie wyglądał na kogoś, kto jest w stanie się opanować. Wręcz przeciwnie. Wyglądał na kogoś, kto nie panuje nad tym co robi. Na kogoś, kto nie ma pojęcia, co właśnie robi. Na kogoś, kto zamierza zrobić mi krzywdę. Sprawić mi ból i czerpać z tego chorą satysfakcję. Jak jakieś dzikie zwierze, którego jedynym celem jest zabicie ofiary.

Nagle drzwi pomieszczenia gwałtownie się otworzyły. Stanął w nich wysoki, umięśniony blondyn, z którym rozmawiałem wcześniej. I szczerze mówiąc, po raz pierwszy odetchnąłem z ulgą na jego widok, szczerze licząc, że zatrzyma dzieciaka.

-Peter!- zawołał. Chłopiec natychmiast stanął na baczność, wpatrując się pustym wzrokiem przed siebie. Zmarszczyłem brwi na to zachowanie- chodź tu- przywołał młodszego do siebie. Peter jak zaczarowany, podszedł do mężczyzny i stanął przed nim, wciąż napinając mięśnie. Blondyn chwycił go niedelikatnie, wręcz brutalnie za podbródek i zmusił, by dzieciak patrzył mu w oczy- kto cię tu wpuścił?- spytał spokojnie, jednak widać było, że był wściekły.

-Nikt. Sam wszedłem, sir- powiedział cicho Peter.

-Idź do mojego gabinetu i zaczekaj tam na mnie. Prosto do gabinetu, Peter- rozkazał tonem nie wróżącym niczego dobrego. Młodszy przełknął nerwowo ślinę, jednak zasalutował, po czym spojrzał na mnie ostatni raz. Jednak nie było to nienawistne spojrzenie. To było tęskne spojrzenie, przepełnione rozczarowaniem i wyrzutem, jakbym specjalnie wezwał blondyna tylko po to, by zepsuć mu nastrój. Wyglądał jak dziecko, któremu odebrało się ukochaną zabawkę po zaledwie kilku minutach zabawy. Jakby ktoś narobił mu apetytu na coś dobrego, a potem zabrał to z przed nosa. Ostatecznie chłopak westchnął cichutko, jakby dając upust całemu rozczarowaniu i po prostu wyszedł. Zmarszczyłem brwi.

-Co wyście mu zrobili?!- warknąłem ze złością, wpatrując się w blondyna , nienawiścią.

-Co masz na myśli?- spytał wesoło, udając że nie ma pojęcia o czym mówię i splatając ręce na klatce piersiowej.

-Jest cały we krwi- zauważyłem.

-Był na treningu- rzucił. Otworzyłem szeroko oczy. Trening? Co to ma być za "trening", z którego Peter wraca w takim stanie? Dlaczego on się na to godzi? Nie uwierzę w to, że chłopak się nie boi. Inaczej nigdy nie wróciłby do tej sali tortur, z której wychodzi cały we krwi- w przeciwieństwie do niego, masz szczęście, że dzieciak miał stawić się u mnie dziesięć minut temu, bo inaczej pewnie byłbyś ma granicy śmierci- powiedział swobodnie.

-Co ty chcesz mu zrobić?- spytałem słabo, bojąc się odpowiedzi.

-Złamał rozkaz. Dostanie to, na co zasłużył- odparł beznamiętnie, jakby to co ma spotkać Petera było mu absolutnie obojętne. Chociaż, czy to bardzo odbiegało od prawdy?

-Nie, proszę, przecież on...- zacząłem, ale mi przerwał. A mianowicie, przywołując dwóch żołnierzy.

-Zabierzcie pana Starka- rozkazał, z kpiną w głosie akcentując dwa ostatnie słowa. Tamta dwójka bez słowa weszła do mojej celi. Założyli mi kajdanki i pomogli wstać. Jeden z nich pchnął mnie karabinem, dając mi znak, żebym szedł.

-Dokąd mnie zabierają?- spytałem blondyna. Ten jedynie uśmiechnął się i posłał mi wymowne spojrzenie. Wtedy przypomniałem sobie, co mówili ostatnio. Przenoszą mnie. Cholera... gdybym powiedział, że się nie bałem, byłbym kłamcą. Nie chciałem tego. Bałem się, że reszta rzeczywiście mnie nie znajdzie. W końcu to, że udało mi się uruchomić lokalizację zanim przeszukali mnie i wszystko zabrali, nie oznacza, że znajdą mnie wszędzie. Jednak byłem zbyt słaby, by walczyć, więc po prostu poddałem się i szedłem przed siebie, posyłając jedynie nienawistne spojrzenie mężczyźnie przede mną i sycząc cicho, gdy byłem popędzany przez niedelikatne pchnięcie karabinem.

Pov. Peter

Czekałem w gabinecie pana Aristov. Cały drżałem. Ale nie wiedziałem, czy drżę ze strachu, czy może z ogarniającej mnie wściekłości. Co prawda, jeszcze nigdy nie byłem mu w takim stopniu nieposłuszny i nie wiedziałem, co mnie za to czeka, ale... cholera, przeszkodził mi w momencie, w którym miałem dokonać swojej zemsty i byłem po prostu wściekły. Nie czułem skruchy. Wiem, że miałem się zemścić. Dlaczego więc przeszkodzili mi? Jak do cholery mam się koncentrować i zachowywać spokojnie, kiedy w środku gniew dosłownie mnie rozrywa. A najbardziej boli mnie to, że Stark najpewniej odczuwa cholerną satysfakcję, wiedząc, że znów nie udało mi się go skrzywdzić. Że znów jest górą. Że przegrałem po raz kolejny.

-Co to miało być?- zapytał mój opiekun, wchodząc gwałtownie do pomieszczenia. Posłałem mu lekko nieobecne, zdezorientowane spojrzenie.

-Ja tylko...- zacząłem, po czym spuściłem wzrok i zmarszczyłem brwi. Co mam mu powiedzieć? I dlaczego mam się tłumaczyć? Sam obiecał mi, że będę mógł zabić Starka, a teraz nie pozwala go tknąć. To on powinien się tłumaczyć.

-Dostałeś proste rozkazy. Żaden z nich nie brzmiał "idź poznęcać się nad Starkiem"- wycedził przez mocno zaciśnięte zęby.

-Przepraszam- rzuciłem, jednak wcale nie czułem skruchy.

-Czy ty w ogóle masz pojęcie, co by się stało, gdybyś go zabił?!- krzyknął nagle. Wtedy skuliłem się nieznacznie. Rzadko krzyczał. Pan Aristov był opanowanym człowiekiem, któremu nie zdarzały się wybuchy spowodowane nadmiarem emocji, toteż zdziwiłem się, jednak starałem się nie pokazywać strachu- rozumiesz, co by to dla nas oznaczało?! Dla nas obu, bo jestem za ciebie odpowiedzialny, do cholery! Konsekwencje nie spotykają tylko ciebie! Nie dociera do ciebie, że to ja płacę za twoje błędy?!- w tym momencie poczułem małe ukłucie w sercu. Pan Aristov, człowiek, który był za mnie odpowiedzialny, mógł mieć przeze mnie problemy. Przecież... on jest dla mnie jak ojciec. Dba o mnie. Zależy mu na mnie. A ja... narażam go na konsekwencje. Konsekwencje za moje błędy.

-Panie Aristov... ja po prostu...- zacząłem. W tym momencie nie wytrzymałem nadmiaru emocji. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Sprzedałem sobie mentalnego liścia, jednak po chwili stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Byłem przygotowany na wszystko. Na obelgę, cios, na coś w stylu "zejdź mi z oczu", ale na pewno nie byłem przygotowany na to, że mój opiekun podejdzie do mnie, położy mi rękę na ramieniu, a drugą wplecie w moje włosy, dodając mi tym otuchy.

-Wiem, Peter. Wiem, że to dla ciebie trudne. Wiem, że go nienawidzisz i masz do tego prawo, ale nie możesz go teraz skrzywdzić. Obiecałem ci, że się zemścisz i dotrzymam obietnicy. Wezwałem cię tutaj, żeby powiedzieć ci, że lecimy do Europy, a tam będziesz mógł doprowadzić sprawę Starka do końca. Przesłuchasz go jeszcze raz, a potem będziesz mógł go zabić, dobrze?

Przez chwilę wpatrywałem się w starszego z niedowierzaniem. On... na prawdę nie jest na mnie zły? I... wybaczył mi to? Tak po prostu? On... zrozumiał mnie. Zamiast ukarać, on... po prostu zrozumiał.

-Idź doprowadzić się do porządku. Za dziesięć minut jedziemy- oświadczył, po czym nie czekając na moją odpowiedź, delikatnie wypchnął mnie z pomieszczenia i zamknął drzwi.

Teraz byłem już tego absolutnie pewien. Hydra to mój dom. A wszystko co robią, jest dobre.

*****

2581 słów

Hejka!

Peter zastraszający Starka😏😏

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro