Rozdział 48
Pov. Stark
Wszystko było do niczego. Wszystko. Nic nie miało sensu. Miałem wrażenie, że nawet Steve powoli się poddawał, a to był bardzo zły znak. Przestał podnosić nas na duchu swoimi motywującymi monologami i starać się na głos obmyślać plan ucieczki, żeby pokazać nam, jak bardzo panuje nad sytuacją.
-Ja nigdy... n-nigdy nie miałem tu wrócić- wymamrotał Bucky, a Rogers położył mu rękę na ramieniu. Natasha posłała brunetowi współczujące spojrzenie.
-Wyjdziemy z tego. Byliśmy... byliśmy już przecież w gorszym bagnie- zauważyła. James pokręcił głową, spuszczając wzrok.
-On nawet nie mówią, czego od nas chcą. Nie przesłuchują nas i... i nie... no wiecie... p-program...- zaczął słabo, na co Steve natychmiast objął go opiekuńczo ramieniem.
-Nie, Bucky. Nie myśl o tym, nie pozwolimy na to- zapewnił, choć wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że nie mamy na to żadnego wpływu, a jeśli Hydra postanowi przerobić naszego przyjaciela na bezmyślną marionetkę do zabijania, będziemy mogli tylko krzyczeć i miotać się w naszej bezsilności.
-Wiecie co?- zaczął cicho Clint- cholernie się boję- wyznał. Tym razem, to Natasha posłużyła przyjacielowi opiekuńczą dłonią na ramieniu- nawet gdybyśmy jakoś stąd uciekli, Peter tu zostanie. Albo, co gorsza, będziemy musieli z nim walczyć. Tak jak na tej drodze w lesie, kiedy odbijaliśmy Starka.
Steve wzdrygnął się wyraźnie na to wspomnienie. Ja też. To, jak Peter wierzgał w jego ramionach. Jak płakał. To jak krzyknął. To było tak... straszne. Przerażające. Gorsze niż wszystko, co do tej pory widziałem.
-Będzie dobrze. Zobaczycie, że będzie dobrze. Coś wymyślimy. I uratujemy Petera- powiedział Steve, siląc się na optymistyczny ton głosu- możemy... możemy spróbować na przykład...
W tym momencie urwał, ponieważ drzwi do pomieszczenia uchyliły się. Wszyscy wstrzymaliśmy oddech, a ja zerwałem się z podłogi. Do środka wszedł Peter. W tym swoim koszmarnym mundurze, na który nie mogłem patrzeć.
Zmarszczyłem lekko brwi, widząc pistolet w jego dłoni.
-Mam sześć pocisków. Starczy na każdego z was- oświadczył, odbezpieczając broń. Spięliśmy się lekko, nie rozumiejąc zupełnie do czego to miało zmierzać. Chciał... chciał się zemścić za tą karę, którą dostał ostatnio? Chciał nas zabić?
-Peter...- zacząłem słabo.
-Odsuń się od kraty!- rozkazał, celując we mnie.
Posłusznie postawiłem dwa kroki w tył, a wtedy, Peter podszedł i wyciągnął klucz z kieszeni.
-Jeśli ktoś z was się ruszy, zabiję wszystkich- oświadczył twardo, a my naprawdę nie byliśmy tak jak wcześniej pewni, że chłopiec nie jest do tego zdolny. Miał taką desperację w oczach, której jeszcze nigdy wcześniej nie widzieliśmy.
Peter, ku naszemu zdziwieniu, otworzył celę. Rzucił Bucky'emu pod nogi pęk kluczy.
-Rozkuj go. I pamiętajcie, że ja też jestem nadludzko silny- rzucił, kiwając lekko głową w kierunku Steve'a. James posłał mu spojrzenie przepełnione niezrozumieniem, ale szybko otrząsnął się i drżącym dłońmi podniósł klucz.
Peter wciąż celował w moją stronę, cofając się lekko.
-Macie trzy minuty na opuszczenie bazy. Dokładnie za minutę, warty się zmieniają. Wyjdziecie od frontu. Za dwie i pół minuty nie będzie tam nikogo przez trzydzieści sekund. Później, dostaniecie dwadzieścia sekund na ucieczkę. Za cztery minuty podniosę alarm. Nie trudźcie się nawet wracaniem tu, jutro będę z panem Aristov w Europie lub Azji i już nigdy mnie nie zobaczycie. Baza będzie pusta. A teraz, idziemy. Jeżeli czegoś spróbujecie, nie zawaham się. Zrozumiano?- spytał, a nas wmurowało. Uciec? Da nam uciec? Wyjść stąd? A on... on chce zostać? I wyjechać z Aristovem tak daleko, że już nigdy go nie zobaczę. Nie mogłem na to pozwolić.
-Nie wyjdę stąd bez ciebie, Peter- powiedziałem stanowczo, na chłopiec prychnął cicho.
-Nikt cię o to nie pyta. Jeśli tu zostaniesz, zginiesz. Nie zamierzam cię błagać, wybór należy do ciebie- rzucił jedynie, po czym odsunął się od wyjścia, wciąż w nas celując.
-Nie, Peter, proszę. Porozmawiaj ze mną, daj mi to wszystko wyjaśnić. Odurzają cię narkotykami, rozumiesz? Podają ci je w tych tabletkach. To przez nie wciąż nie odzyskujesz wspomnień. Naprawdę sądzisz, że to wszystko co się wydarzyło, było kłamstwem? Proszę cię, kochanie. Spójrz mi w oczy i powiedz, że im wierzysz. Przecież oboje wiemy, że...
Przerwał mi strzał. W ziemię, bardzo blisko moich stóp. Spojrzałem na chłopca ze strachem w oczach.
-Nie prosiłem cię o uświadamianie. Czas ucieka. Wynocha!- syknął. Powoli, pod czujnym okiem Petera, wyszliśmy z celi. Zamknąłem oczy. Nie, nie, nie. Bałem się. Bałem się, że jeśli teraz odejdziemy, nie zobaczę go już nigdy. I nie chciałem tego. Nie mogłem na to pozwolić. Zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu, gorączkowo szukając czegokolwiek, co mogłoby jakoś zmienić bieg wydarzeń.
Myśl, myśl, myśl, myśl do cholery!
I wtedy to zobaczyłem. Wstrzymałem oddech. Wymieniłem ze Steve'em porozumiewawcze spojrzenia i ukradkiem wskazałem mu ruchem głowy swój cel. Natychmiast zrozumiał.
Peter miał pajęczy zmysł, ale nie ostrzegł go. Nie było ku temu potrzeby. Nikt z nas nigdy nie chciałby go skrzywdzić. A Steve nie pozwoliłby, żeby włos spadł mu z głowy.
Rogers w ułamku sekundy chwycił nadgarstek chłopca i podniósł jego dłoń w momencie, w którym Peter oddał trzy strzały. Brunecik natychmiast podskoczył i kopnął Kapitana w szczękę. Ten nawet nie starał się bronić. Przyjął cios i pozwolił młodszemu uciec na ścianę. Osiągnęliśmy cel. Walka była już zbędna.
-C-Co... co ty zrobiłeś?- wyszeptał z przerażeniem w głosie Peter. Zanim ktokolwiek zdążył na to zareagować, z przedziurawionej rury trysnęła woda. Lodowata woda, ale za to pod ogromnym ciśnieniem.
-Musimy uciekać- powiedziałem szybko, wyciągając rękę w stronę dziecka. Peter posłał mi przerażone spojrzenie, podsuwając się pod sufit. Zmarszczyłem lekko brwi. On naprawdę się bał. Pistolet wypadł mu z drżącej dłoni, a chłopiec nawet nie zwrócił na to uwagi. Uchylił lekko usta, uciekając przed wodą, której poziom gwałtownie się podnosił.
-Tony...- zaczęła Natasha, gdy woda sięgała nam do kostek. Ale jej poziom wzrastał. To była kwestia kilkunastu minut, zanim zaleje piwnicę, szczególnie, że rura pękała coraz bardziej.
-Peter, proszę! Proszę, chodź do mnie! Błagam, musimy uciekać!- krzyknąłem, wyciągając do niego rękę.
Peter mocniej wcisnął się w ścianę, jakbym miał go z niej zerwać. Pokręcił lekko głową.
-Pete, do niczego cię nie zmuszę, słowo. Tylko proszę, daj mi się stąd wyprowadzić- powiedziałem, siląc się na łagodność. Chłopiec jeszcze przed chwilę się wahał, ale kiedy Natasha znów wyraziła swoje zaniepokojenie, chwycił mnie za rękę. Nie potrzebowałem więcej. Peter pisnął, gdy pociągnąłem go w swoją stronę i wciągnąłem do zimnej wody. Ale niestety teraz nie było czasu na oswajanie się z temperaturą. Przycisnąłem chłopca do swojego boku i ruszyłem przed siebie, brnąc przez zimną wodę.
-Nie bój się- mruknąłem, prowadząc go przez korytarz. Spieszyliśmy się, bo poziom wody gwałtownie wzrastał, a my słyszeliśmy już agentów Hydry, którzy zbiegają po schodach.
-Nienawidzę was- powiedział cicho chłopiec, nawet na mnie nie patrząc. Po prostu stwierdził fakt, który zakuł mnie w serce, ale nie było teraz czasu na łzy.
W pewnym momencie, Peter szarpnął mną w prawo.
-Tędy!- rzucił, wprowadzając nas do jednej z cel. Nikt z nas tego nie kwestionował- zaraz tu będą- mruknął Peter, po czym, nie puszczając mojej dłoni, pchnął ścianę, która otworzyła się, ukazując nam wąski, klaustrofobiczny korytarzyk.
-Idziemy- zarządziłem, ciągnąc chłopca za rękę, ale on najpierw przepuścił pozostałych i zamknął za nami wejście. Objąłem Petera, przytulając go do siebie. Pozwolił mi na to. Może ze względu na brak miejsca, a może ze względu na to, jak bardzo się bał. Choć nie do końca rozumiałem, co go tak strasznie przerażało. Chciałem go uspokoić, jakoś mu pomóc, ale nie umiałem. Nie wiedziałem co mogę zrobić.
Poziom wody wzrastał. Peter też to czuł. Był najniższy z nas wszystkich i woda sięgała mu już do pasa.
-Szybciej...- jęknął cicho, a ja poczułem, jak jego palce zaciskają się na mojej dłoni. Biegliśmy.
-Jak długie jest to przejście?!- krzyknął Steve, a Peter przyspieszył.
-Jeszcze kawałek!- zawołał jedynie. W końcu, ukazały się naszym oczom wąskie schodki. Steve i Bucky wbiegli na nie.
-P-Panie Stark!- usłyszałem pisk chłopca, który znów wspinał się po ścianie z zamkniętymi oczami. Woda sięgała mu do klatki piersiowej. Spróbowałem pociągnąć go za sobą, ale nie pozwolił mi na to. Łzy spływały po jego policzkach, a jego oddech był ciężki i nieregularny.
-Tony, musimy iść!- krzyknął Clint. Posłałem mu rozpaczliwe spojrzenie, po czym skierowałem je na Petera. Wyciągnąłem dłoń i ułożyłem ją na policzku chłopca.
-Peter, spójrz na mnie- poleciłem łagodnie. Brunecik przeniósł na mnie swoje przerażone spojrzenie. Uśmiechnąłem się delikatnie- wszystko będzie dobrze. Nie bój się. Przy mnie nic ci nie grozi, Petey. Ale teraz musimy stąd iść. Tu nie jest bezpiecznie. Chodź. Już niedaleko.
Peter pokiwał głową i powoli, ostrożnie zszedł ze ściany. Pozwolił mi pociągnąć się w stronę schodków, choć tak naprawdę bardzo ciężko było nam się poruszać. Słyszałem tylko szum swojej krwi i dudnienie serca, które kołatało w mojej piersi jak ptak, starający się uciec na wolność.
Wypadliśmy na korytarz. Szerszy i wyższy. Byliśmy przemoczeni, bezbronni i dygotaliśmy z zimna, ale musieliśmy biec. Uciekać.
-C-Co wy narobiliście? Zniszczyliście... wszystko zniszczyliście...- zaczął mamrotać Peter, wyplątując się spod mojego ramienia.
-Peter, proszę...- zacząłem, ale chłopiec nie dał mi dokończyć. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, brunet odwrócił się szybko i wystrzelił w głąb bazy. Krzyknąłem za nim, błagając, żeby wracał, ale nie zamierzał mnie słuchać. Uciekł nam z pola widzenia szybciej, niż ktokolwiek byłby w stanie zareagować.
-Tony, musimy iść!- powiedział Kapitan, chwytając mnie za ramię, gdy chciałem pobiec za Peterem.
-Nie. Nie, ja muszę... on przecież...- zacząłem z paniką w głosie.
-Obstawimy wyjścia. Będzie musiał wyjść. A my musimy się spieszyć, żeby być tam przed nim, tak?- rzucił. Kiwnąłem głową.
-Pospieszny się- powiedziałem, po czym ruszyłem w kierunku wskazanym nam wcześniej przez chłopca. Znów biegliśmy. A kiedy pokonaliśmy odległość między piwnicą a schodami na zewnątrz, woda sięgała nam do kostek. Więzienie było zalane. W bazie rozlegał się alarm, gdy światła zaczynały niepokojąco mrugać, by po chwili zgasnąć. Nagle, dookoła zrobiło się oślepiająco ciemno. Zamknąłem oczy. Peter na pewno się wystraszył.
Pov. Peter
Zatrzymałem się gwałtownie, wciągając głośno powietrze. Czułem lodowatą wodę na łydkach. Słyszałem kroki, krzyki, trzaskanie drzwiami, rozrywające się rury i szum wody. Nie widziałem absolutnie nic. Nagle przestałem wiedzieć gdzie jestem. Wyciągnąłem przed siebie dłoń, by natrafić na pustkę. Postawiłem niezdarny, niepewny krok w przód i sapnąłem, gdy upadłem w zimna wodę. W moich oczach zawirowały łzy. Chciało mi się płakać z bezradności.
-N-Nie...- załkałem, cofając się pod ścianę. Zapłakałem. Było mi zimno. Byłem cały mokry. Nie wiedziałem gdzie iść i co robić. Może trzeba było zostać z Avengers? Na pewno są już na zewnątrz. To był błąd. To, że ich wypuściłem. Wszystko zniszczyli. Zniszczyli mój dom. I to moja wina. Wszystko to moja wina. Wszystko przeze mnie. Wszystko zepsułem, zdradzając moją rodzinę.
-Peter?- zmarszczyłem mocno brwi, gdy oślepiło mnie światło latarki- Jezu, dziecko, co ty tu jeszcze robisz?- spytał pan Aristov, a ja podniosłem głowę.
-B-Bo... bo ja...- zacząłem słabo. Siedziałem po pas w wodzie, łkając bezsilnie. Blondyn chwycił mnie za łokieć i pomógł mi wstać.
-Chodź. Tu nie jest bezpiecznie, musimy uciekać- powiedział, chwytając mnie za rękę. Pociągnął mnie za sobą do wyjścia.
-T-To moja wina. T-To wszystko przeze mnie. Wypuściłem Avengers i oni...- zacząłem, nie będąc w stanie ukrywać tego przed starszym. Pan Aristov zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na mnie. Moja dolna warga zadrżała- przepraszam- szepnąłem błagalnie.
-Później o tym porozmawiamy- powiedział jedynie, po czym znów ruszył przed siebie, ciągnąc mnie za rękę.
Miałem wrażenie, że zostaliśmy w bazie sami. Słychać było tylko szum wody.
-Biegnij do wyjścia, ja muszę zabrać dokumenty- powiedział mężczyzna, wręczając mi latarkę i wyciągając z kieszeni drugą, gdy zatrzymaliśmy się przy jego gabinecie. Pokręciłem gorączkowo głową.
-Nie, proszę, ja chcę z panem...- zacząłem, ale blondyn uciszył mnie dłonią na moim policzku. Posłał mi łagodne spojrzenie.
-Wszystko będzie dobrze, Peter. Zaraz cię dogodnię, tak? Nie bój się i uciekaj. Wezmę tylko dokumenty i zaraz będziemy razem. Czekaj na mnie przy wyjściu- polecił, tym razem delikatnie. Zacisnąłem dłoń na latarce i pokiwałem lekko głową. Ufałem mu. Będzie dobrze.
Zacząłem biec. W pewnym momencie, upadłem. Zakrztusiłem się wodą, ale nie to było problemem. Krzyknąłem, czując, że nie mogę uwolnić nogi. Była pod wodą i nie widziałem nawet co ją blokuje. Szarpałem się, choć było to bolesne i w żaden sposób nie pomagało. Poziom wody wciąż wzrastał. Serce dudniło mi w uszach, gdy musiałem odchylić głowę w tył, żeby nabrać powietrza. Wziąłem głęboki oddech, nabierając w płuca jak najwięcej powietrza. Zamknąłem oczy, gdy woda w całości mnie pochłonęła. Nagle znów zrobił się potwornie ciemno.
Później... później wszystko działo się tak szybko. Nie miałem pojęcia, co się dzieje. W jakiś sposób, moja noga została uwolniona. Ale nie mogłem się tym zbyt długo cieszyć. Bo nie udało mi się wynurzyć. Usłyszałem głośny trzask, a zaraz po nim, silny prąd wciągnął mnie w szeroką rurę. Otworzyłem oczy z przerażeniem, gdy boleśnie w coś uderzyłem, ale widziałem tylko ciemność. Brakowało mi powietrza. Silny prąd robi ze mną co chciał.
Na którą chwilę udało mi się wynurzyć głowę. Zacisnąłem powieki, nabierając gwałtownie powietrza, by zaraz potem znów zniknąć pod wodą. Nie miałem absolutnie żadnej kontroli nad swoim ciałem, którym prąd bezlitośnie rzucał na wszystkie strony. Chciałem krzyczeć. Dusiłem się. Machałem rękami, starając się czegoś złapać, jakkolwiek zatrzymać, ale nie mogłem.
I nagle, zatrzymałem się. Zacząłem dryfować, spokojnie i delikatnie. Zaczynało brakować mi powietrza. Otworzyłem oczy. Nie był już tak ciemno. Przebijała się delikatna poświata. Zacząłem płynąć w jej stronę, wiedząc, że to moja jedyna szansa.
Wziąłem głęboki oddech, gdy tylko wynurzyłem głowę. Rozejrzałem się, oddychając niespokojnie. Znajdowałem się na środku jeziora. Zacząłem niezdarnie płynąć w stronę brzegu. Co chwila krztusiłem się wodą, która wpadała mi do oczu i nosa. Nie umiałem pływać. Nigdy nie miałem okazji, ale teraz instynkt przetrwania mi pomagał.
-Peter!
Podniosłem głowę, słysząc swoje imię. I... chyba jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak bardzo na widok tego człowieka.
-P-Panie... St-tark...- wysapałem. Mężczyzna natychmiast wbiegł do wody, nie zważając na jej temperaturę.
-No już, dobrze ci idzie, chodź do mnie, jeszcze kawałek...- mówił, gdy widział, że już opadam z sił. Znów nałykałem się wody. Pan Stark złapał mnie, a wtedy ja całkiem się poddałem. Cały się zanurzyłem, ale starszy natychmiast mnie wyciągnął i przytulił do siebie. Pozwoliłem sobie opaść na jego klatkę piersiową, całkowicie się poddając. Nie miałem siły myśleć o tym, co mógł mi zrobić. O tym, że mógł mnie porwać. Że mógł mnie skrzywdzić. Byłem zmęczony. Było mi zimno. Bałem się. Chciałem tylko przez chwilę poczuć się bezpiecznie.
Zacząłem kasłać, drżąc nieopanowanie. Pan Stark przytulił mnie do siebie.
-Już dobrze. Jesteś bezpieczny, Petey, już wszystko dobrze- szeptał, wynosząc mnie z wody. Uklęknął na piachu, a ja skuliłem się w jego ramionach.
-Z-Zim-mno...- wyjąkałem, obejmując się samego. Pan Stark zaczął delikatnie rozcierać moje ramiona, nie puszczając mnie ani na chwilę. Ale jego uścisk nie był zaborczy. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto nie zamierza pozwolić mi odejść. Czułem, że mogłem odejść w każdej chwili, a on i tak nie zrobi mi krzywdy. Był delikatny i troskliwy. Ciepły. Szeptał kojące słowa, tuląc mnie i starając się jakkolwiek ogrzać. Nie jak wróg. Jak ojciec.
-Odsuń się od niego, Peter- usłyszałem twardy głos i wzdrygnąłem się. To był wróg. Musiałem o tym pamiętać. To wróg. Natychmiast odskoczyłem od czarnowłosego, który puścił mnie z bólem wymalowanym na twarzy.
Usłyszałem dźwięk odbezpieczania pistoletu i otworzyłem szeroko oczy.
-Panie Aristov, nie!- wykrzyknąłem, natychmiast zapominając o zmęczeniu. Wbiegłem pomiędzy pana Starka i mojego opiekuna- proszę, nie...- powiedziałem cicho, posyłając mu błagalne spojrzenie. Mężczyzna zmarszczył brwi.
-Co ty robisz, Peter?!- warknął- ten człowiek zabił twoich rodziców. Pozbawił cię wspomnień. Torturował cię. Skrzywdził. A teraz, zniszczył twój dom. Nasz dom. I ty chcesz go bronić?!- syknął, a po moich policzkach spłynęła fala łez. Zapłakałem cicho, kręcąc głową.
-Ja... n-nie chcę patrzeć jak umiera- wymamrotałem, posyłając mu błagalne spojrzenie. Pan Aristov wpatrywał się we mnie jeszcze przez chwilę, po czym westchnął ciężko i opuścił broń.
-Wyprali ci mózg bardziej niż myślałem- mruknął. Zamknąłem na chwilę oczy, starając się opanować drżenie ciała.
-Proszę...- zaczął pan Stark zza moich pleców- przecież tobie nie zależy na Peterze. Odejdziemy. Nie będziemy was śledzić. Nie będziemy niczego szukać. Chodzi nam tylko o chłopca. Proszę cię, powiedz mu prawdę. On już i tak nigdy nie podporządkuje się wam tak jak wcześniej. Musielibyście znów wyczyścić mu pamięć i zaczynać wszystko od początku, ale to nie ma sensu, bo ja zawsze będę o niego walczyć! Czy to naprawdę jest tego warte? On jest dla mnie wszystkim. Nigdy nie odpuszczę. Zawsze będę za nim gonić.
Pan Aristov przyglądał mu się przez chwilę. Potem, podszedł gwałtownie do czarnowłosego, po drodze wciskając mi w ręce swój pistolet. Zacisnął dłoń w pięść i z całej siły uderzył pana Starka w szczękę. Cofnąłem się gwałtownie, głośno wciągając powietrze.
-Nigdy więcej nie waż się mamić w ten sposób mojego syna- wycedził przez zęby mój opiekun, wymierzając kolejny cios. Pan Stark uchylił się jednak, i sam uderzył blondyna.
-Przestańcie!- zawołałem, gdy kolejne łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu- dosyć, przestańcie!- krzyczałem, widząc jak dwóch najważniejszych w moim życiu ludzi okłada się pięściami, niczym dzieci w piaskownicy.
-Peter, uciekaj stąd!- wykrzyknął pan Stark. A wtedy, blondyn rzucił ewidentnie słabszego milionera na ziemię i ruszył w moją stronę.
-Nie słuchaj go, Peter, dobrze wiesz, że to wszystko...
-Nie podchodź!- krzyknąłem, celując w jego pierś bronią. Pan Aristov zatrzymał się, wpatrując się we mnie z wielkim zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
-Peter... co ty wyprawiasz?- wymamrotał.
-Pete...- zaczął pan Stark, podchodząc do mnie, a wtedy natychmiast przesunąłem pistolet, na co starszy stanął.
-Peter, odłóż to- powiedział łagodnie blondyn. Postawiłem dwa kroki w tył.
-Zostawcie mnie!- krzyknąłem, kuląc się lekko. Moja dłoń trzęsła się, gdy celowałem raz w jednego, raz w drugiego.
-Przecież nie zrobisz mi krzywdy, Peter. Spójrz na mnie- blondyn uśmiechnął się łagodnie- nie chciałbyś tego. Oddaj mi pistolet i chodź ze mną- mówił. Spojrzałem na pana Starka, ale on nic nie mówił. Tylko patrzył na mnie ze strachem i... czymś takim, czego nie potrafiłem nazwać. Nie chciałem, żeby to robili. Nie chciałem, żeby się do mnie zbliżali. Nie chciałem wybierać strony. Nie chciałem decydować, kto mówi prawdę, a kto kłamie. Chciałem być sam. Chciałem uciec i być zupełnie sam. Bo mogłem być pewien tylko tego, że póki co, ja byłem ze sobą szczery.
-Pete... proszę cię, odłóż to. Nie chcesz nikogo krzywdzić- powiedział delikatnym tonem pan Stark.
-Wszystko będzie dobrze, Peter, wyjedziemy gdzieś daleko i będziesz bezpieczny. Przecież wiesz, że kocham cię jak syna. Nie pozwoliłbym cię skrzywdzić...- zaczął pan Aristov. Zamknąłem na chwilę oczy. Cały drżałem. Cofałem się tak długo, aż stanąłem po kostki w wodzie.
-Pete, będziesz tego żałował. Nie rób sobie tego. Odłóż broń.
-Jesteśmy twoją rodziną, Peter. Wiesz to. Znasz prawdę.
-Spokojnie, Petey. Nic nie musisz. Jesteś bezpieczny, zrobisz co zechcesz, ale nie niszcz sobie życia zamordowaniem człowieka.
-Odłóż broń, Peter.
-Petey, proszę...
-Peter...
Spojrzałem im obu w oczy. Zapłakałem cicho.
-Przestań wreszcie kłamać!- krzyknąłem, pociągając za spust.
*****
3090 słów
Hejka!
Ahh, kocham zdalne, mam tyle czasu na pisanie xD
Noo, to co, mordujecie mnie? Czy dacie mi szansę na napisanie nexta?
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro