Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 47


Pov. Peter

Jęczałem cicho, kuląc się i kręcąc na materacu. Oplatałem głowę rękami, ale to w żaden sposób nie pomagało. Płakałem. I bałem się, bo pajęczy zmysł dosłownie oszalał. Tak było zawsze następnego dnia. Byłem ostrzegany przed każdym powiewem powietrza. Byłem zmuszany do wzdrygnięcia przy każdym głośnym, przenikliwym dźwięku maszyny, która każdym kolejnym piknięciem oznajmiała światu, że moje serce właśnie wykonało skurcz. Jakby naprawdę był tu ktoś, kogo to obchodziło.

W pewnym momencie, usłyszałem jak drzwi do sali się otwierają. Podkulilłem nogi pod klatkę piersiową, szlochając cicho.

-P-Proszę...- szepnąłem, marszcząc mocno brwi z bólu. Nie obchodziło mnie zachowanie godności, albo obrażanie się i chowanie urazy za tą karę. Chciałem... chciałem, żeby ktoś mnie przytulił. Żeby ktoś mnie obronił. Czułem, jak niebezpieczeństwo otacza mnie z każdej strony. Bałem się. Wiedziałem dobrze, że w tej chwili nawet jeśli ktoś miałby zrobić mi krzywdę, nie wiedziałbym o tym.

Poczułem rękę na ramieniu i wyprężyłem się gwałtownie, wciągając głośno powietrze.

-Cii, to tylko ja- usłyszałem łagodny głos blondyna.

Pokiwałem lekko głową i znów zwinąłem się w kłębek. Nawet nie zastanawiałem się nad tym, czy wciąż był na mnie zły.

-Boli?- spytał cicho, a ja znów skinąłem.

-Mhm... t-tak...- jęknąłem. Poczułem, jak dłoń starszego gładzi mnie delikatnie po włosach i ramieniu. Pociągnąłem nosem.

-Przykro mi, Peter. Ale sam dobrze wiesz, że to było konieczne. Jesteś dla mnie zbyt cenny bym mógł pozwolić, żebyś sam siebie narażał na takie niebezpieczeństwo- oznajmił, na co pokiwałem energicznie głową i z zamkniętymi oczami chwyciłem go za rękę, którą przycisnąłem sobie do piersi.

-Nie pójdę- szepnąłem bezmyślnie- n-nie pójdę tam.

Pan Aristov posłał mi ciepły uśmiech, po którym nacisnął specjalny przycisk przy monitorze, dzięki czemu do mojego krwiobiegu spłynęło błogosławieństwo w postaci morfiny.

-Cieszę się, Peter. Nie chcę więcej robić ci krzywdy- powiedział spokojnie, głaszcząc mnie po włosach, w czasie gdy ja pozwalałem spiętym do granic możliwości mięśniom na krótki odpoczynek.

***
Time skip - trzy dni później

Krzyknąłem, gdy poczułem pierwsze uderzenie. Fala łez spłynęła po moich policzkach, a ja zacisnąłem mocno zęby, oddychając głośno. Spróbowałem skulić się, ale udało mi się jedynie boleśnie szarpnąć nadgarstkami.

Świst, jaki wywołał wprawienie bata w ruch był zdecydowanie najgorszym dźwiękiem, jaki teraz mogłem usłyszeć. Wydałem z siebie niemęski, ale bardzo głośny pisk, gdy na moich plecach pojawiło się kolejne rozcięcie. Zapłakałem gorzko, szarpiąc lekko dłońmi. Klęczałem na ziemi, a moje ręce były przyczepione do dwóch słupków kajdankami z vibranium w sposób, który zmuszał mnie do prostego rozłożenia ramion, co tylko wzmagało ból.

-P-Proszę...- zacząłem słabo, po czym wrzasnąłem, wyginając plecy w łuk, gdy spadło na mnie kolejne uderzenie.

-To twoja kara za odmowę wykonania rozkazu. Przyjmij ją jak mężczyzna- powiedział twardo jeden z generałów, podchodząc do mnie. Wszyscy przełożeni pana Aristova, a więc także i moi, byli obecni w czasie wykonywania kar za niesubordynację. Nie wiedziałem, czy to miało być dodatkowym upokorzeniem, ale w tej chwili tak naprawdę w ogóle mnie to nie obchodziło.

-On jest jeszcze chłopcem- oświadczył pan Aristov, głosem przepełnionym troską, ale wystarczyło jedno gniewne spojrzenie jego przełożonego, by posłusznie zamilkł i wycofał się pod ścianę ze spuszczoną głową. Spróbowałem posłać mu wdzięczne spojrzenie, ale przeszkodziło mi w tym kolejne uderzenie. Widziałem, jak pan Aristov zamyka oczy i wzdryga się, słysząc mój wrzask. Bolało go to, tak samo jak mnie.

Zapłakałem gorzko, wyginając plecy w łuk. Czułem, jak krew spływała po mojej skórze i wsiąkała w moje spodnie. Płakałem, nie potrafiłem nic na to poradzić. Chciałem zniknąć. Ból był... tak potworny. Nie umiałem sobie z nim poradzić.

-Dziesięć- oświadczył mój kat, a ja zapłakałem, widząc w oczach mężczyzny przede mną, że to wcale nie skończy się tak szybko.

-Kolejne dziesięć- rozkazał krótko, na co po moich policzkach spłynęła kolejna fala łez.

-P-Panie Aristov...- zapiszczałem, a zaraz po tym, z mojego gardła wydarł się zachrypnięty wrzask.

-Proszę, może już wystarczy?- zaczął łagodnie blondyn, stawiając kilka nieśmiałych kroków w kierunku mężczyzny. A ja, jeszcze nigdy nie czułem w stosunku do niego takiej... miłości i wdzięczności. Zależało mu na mnie. Kochał mnie.

-Złamał rozkaz. Nie będę tego tolerować. To, że jest twoim synem, nie znaczy, że może migać się od konsekwencji, Aristov- zamknąłem oczy, słysząc krótką, ale bardzo stanowczą odpowiedź.

-To tylko dziecko- powiedział cicho- proszę, panie generale. Peter miał trudny okres, dużo ostatnio przeżył. Nie powinien mieć teraz do czynienia z Avengers i...

-Podważacie moje rozkazy, żołnierzu?!- warknął ostro mężczyzna, a ja spiąłem się mocno, słysząc to.

-Nie, naturalne, że nie. Sugeruję tylko, że może... zważywszy na ostatnie wydarzenia, wykonanie rozkazu przeważyło nieco możliwości mojego syna?- rzucił. Pokiwałem lekko głową, choć żaden z nich na mnie nie patrzył.

W końcu, generał westchnął ciężko.

-Mogę... mogę dać mu drugą szansę. Rozkaz pozostaje niezmienny- oświadczył. Krótkim gestem odprawił żołnierza, który mnie bił.

Posłał ponure spojrzenie mojemu opiekunowi, który zaczął mamrotać ciche podziękowania.

-Zabierz go sobie- powiedział oschle, a gdy tylko wyszedł, pan Aristov rzucił się w moją stronę. Szybko uwolnił moje ręce i objął mnie delikatnie, głaszcząc mnie po włosach. Zacząłem płakać. Z bólu. Że strachu. Z goryczy. Bo widziałem, że będę musiał to zrobić. Będę musiał...

Zapukałem do drzwi gabinetu pana Aristov i wszedłem po cichu, gdy usłyszałem ku temu przyzwolenie.

-Chciał mnie pan widzieć, sir- powiedziałem nieśmiało, posyłając mu pytające spojrzenie.

-Mhm, tak, chciałem- mruknął znad papierów- usiądź, musimy porozmawiać- oznajmił, prostując się na fotelu i wskazując mi krzesło naprzeciwko swojego biurka. Natychmiast posłusznie je zająłem, a wtedy pan Aristov splótł ręce na drewnianym blacie i westchnął ciężko.

-Jestem temu przeciwny, ale niestety moje zdanie się w tej kwestii nie liczy. Dostałeś rozkaz z góry, żeby doprowadzić sprawę Avengers do końca. Masz przesłuchać każdego z nich i dowiedzieć się jak najwięcej na temat Tarczy- powiedział. Zmroziło mnie na te słowa. Przez chwilę, nie byłem w stanie się ruszyć. Przesłuchać każdego z nich. Przesłuchać pana Starka. Musiałem... musiałem ich torturować, żeby się czegoś dowiedzieć, a potem... nie... przecież ja nie mogłem. Nie potrafiłem.

-Nie... n-nie, proszę, nie chcę...- zacząłem słabo. Tak, powinienem ich nienawidzić. Byłem prawie pewien, że naprawdę tak było. Ale... nie mogłem ich skrzywdzić. Nie potrafiłem skrzywdzić pana Starka. Nawet jeśli przez cały czas udawał, to... to całe ciepło, które mi okazał, choćby w czasie burzy, albo co wieczór, kiedy przychodził powiedzieć mi dobranoc... to było zbyt wiele, bym potrafił mu teraz zrobić krzywdę. Najmniejszy cień bólu na twarzy tego człowieka byłby dla mnie ciosem. Nie zniosę tego. Nie dam rady.

-Przykro mi, Peter, ale to nie zależy ode mnie. Takie są rozkazy. Musimy się z nimi pogodzić i po prostu to zrobić. Dasz radę, chłopcze. Zaczniesz jutro. Przesłuchasz Starka, a później najtrudniejsze będzie już za tobą- oznajmił, po czym wziął pióro w dłoń i znów pochylil się nad dokumentami. Uchyliłem usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążyłem.

-No, zmykaj już. Dyskusja nic nie zmieni- rzucił, nawet na mnie nie patrząc. Posłusznie zamilkłem i skierowałem się w stronę drzwi. Zatrzymałem się jednak, gdy chwyciłem za klamkę.

-Nie zrobię tego- powiedziałem cicho. Pan Aristov zmarszczył brwi.

-Proszę?

-Powiedziałem, że tego nie zrobię. Nie chcę mieć z nimi już nic do czynienia. Proszę przekazać panu generałowi moją odmowę- oznajmiłem, stając na baczność. Nie przed ojcem, a przed dowódcą.

-Peter, nie- zaczął pan Aristov, wstając od biurka- nie zgadzam się. Musisz to zrobić. Wiesz dobrze, jakie spotkają cię konsekwencje. Nie chcę na to patrzeć. Zrób to, proszę. Dla mnie- powiedział, a ja miałem wrażenie, że słyszę w jego głosie błagalny ton. Chwycił mnie za ręce, a ja posłałem mu smutne spojrzenie.

-Niech mi pan nie każe tego robić. Proszę...- szepnąłem. Pan Aristov zacisnął usta.

-Nie mogę, Peter- powiedział cicho- musisz to skończyć. Musisz ich zabić.

*****

1256 słów

Hejka!

Wiem, króciutki i wiem, późno, ale nie chciałam znikać na tak długo, a szczerze mówiąc ostatnio mi tak strasznie brakuje weny. Chyba będę musiała zawiesić jedną z książek, bo nic z siebie nie wykrzesam xD

Pov: kiedy tracisz wenę do książek w trakcie i zabierasz się za nowe xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro