Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 44


Pov. Peter

Sapnąłem cicho, rozchylając powieki.

Biel.

Zmarszczyłem lekko brwi. Rozejrzałem się nieprzytomnym wzrokiem. Byłem w szpitalu. Leżałem w stosunkowo wygodnym, szpitalnym łóżku. Choć to w moim pokoju w bazie Avengers było wygodniejsze. Pokręciłem lekko głową, odsuwając od siebie tą myśl. Tu było dobrze. W domu wszystko było najlepsze. Znów rozejrzałem się, rozchylając usta. W zasadzie, nic mnie nie bolało, a mimo to, czułem się słaby. Słaby i bezbronny. Jakbym nie mógł wstać, nawet gdybym bardzo tego pragnął. Ale byłem bezpieczny. Wiedziałem, że jestem bezpieczny.

Posłałem pytające spojrzenie panu Aristov, który siedział obok, posyłając mi łagodny uśmiech. Nie wyczuwałem na swoim ciele żadnych opatrunków. I nie potrafiłem za żadne skarby przypomnieć sobie jak się tu znalazłem. Byłem w gabinecie pana Aristov, a później... później? Kazał mi przeszukać biurko. I... i co było dalej?

-Cześć, mały- mruknął mężczyzna, uśmiechając się do mnie. Przekrzywiłem lekko głowę, starając się zebrać myśli. Byłem w domu. Byłem bezpieczny. A mimo to, czułem narastający niepokój. Skąd sie brał? Znów ten cichy głosik, który podpowiadał, że to wszystko jest nie tak, ale w jaki sposób cokolwiek mogło być nie tak jak powinno, jeśli byłem ze swoją rodziną? To było wszystko, czego potrzebowałem. Wszystko. Co więc mógł się nie zgadzać? Co jeszcze mógłbym zapragnąć?

-Co... co się stało?- wyszeptałem, czując narastający ból głowy. Echem odbijały się po niej słowa. Głos pana Aristov. Jego łagodny głos. Jesteś w domu. Starałem się w to wierzyć. Chciałem w to wierzyć. Wciąż to słyszałem, jak mantrę, powtarzaną bez końca. W domu. Tak pięknie to brzmiało. Byłem w domu. W miejscu, w którym wszyscy mnie chcieli, kochali i akceptowali. Bezwzględnie.

-Zemdlałeś, Peter. Lekarze już cię zbadali. Powiedzieli, że to po prostu nadmiar emocji, nic groźnego- zapewnił. Pokiwałem lekko głową, po czym skierowałem wzrok na swoje przedramię, w które była wbita igła. Uniosłem lekko brwi, widząc błękitną ciecz, spływająca w przeźroczystej rurce prosto do mojego krwiobiegu. Niemalże poczułem chłód w swoich żyłach, a później to, jak rozchodził się po całym moim ciele. Zanim w ogóle zdążyłem pomyśleć o tym, że mógłbym spytać o to mojego opiekuna, on sam udzielił mi odpowiedzi- to jakiś lek. Nie znam się na tym, ale lekarz mówił, że trochę cię to wyciszy. Nie chciałbym, żebyś dostał ataku serca- rzucił, uśmiechając się lekko. Oddałem gest, jednak zrobiłem to zupełnie nieszczerze. Błękitna ciecz. Miałem wrażenie, że już ją kiedyś widziałem. I przechodził mnie nieprzyjemne dreszcz, gdy myślałem o tym wspomnieniu. Nawet, jeśli było ono fałszywe i nic nie znaczyło. Jak dużo fałszywych i nieznaczących wspomnień teraz miałem?

Oparłem głowę o poduszkę i wbiłem wzrok w sufit. Nagle... wszystko wydawało się być takie oczywiste. Avengers kłamali. Pan Aristov był dobry. Wszystko co było wcześniej, wydało mi się niedorzeczne. Jak ja mogłem uwierzyć, że pan Aristov jest zły? Że mnie nie kocha? Jak mogłem zaufać swoim wrogom? I co oni mi w zasadzie zrobili? Czy to oni wrzucili mnie do tej przerażającej maszyny? Z całą pewnością. Zamienili swoje twarze, na twarze mojej rodziny. Głos pana Starka, na głos mojego taty. Zrobili mi to. A ja ślepo wierzyłem we wszystko co mi powiedzieli. Ale teraz, to takie oczywiste. Pan Aristov nie mógłby mi tego zrobić.

-A... co z nimi będzie?- spytałem cicho. Mężczyzna uśmiechnął się pobłażliwie, jakbym był pięciolatkiem, który zadał idiotyczne pytanie.

-Z Avengers?- mruknął, na co kiwnąłem głową- nie myśl o nich, Peter. Nie przejmuj się nimi- rzucił jedynie, na co zmarszczyłem lekko brwi i przygryzłem wargę.

-Ale...- zacząłem cicho. Starszy westchnął ciężko.

-Dostaną to, na co zasłużyli. Zapłacą za to wszystko, co ci zrobili- dodał, stanowczo marszcząc brwi, dając mi do zrozumienia, że rozmowa była skończona. Ale ja nie zamierzałem tak po prostu skończyć nurtującego mnie tematu.

-Mogę z nimi porozmawiać?- spytałem, na co mężczyzna uniósł jedną brew.

-To wykluczone, Peter. Oni są niebezpieczni. Nie wiadomo jakie kłamstwa wymyśliłby Stark. Poza tym, nie doszedłeś jeszcze całkiem do siebie. Taki stres z całą pewnością nie wpłynąłby dobrze na...

-Byłby pan ze mną, panie Aristov! Uważałbym, proszę!- przerwałem blondynowi.

-Powiedziałem "nie", Peter!- rzucił ostro. Wcześniej, natychmiast bym zamilkł. W zasadzie, w ogóle nie wdawałbym się w jakąkolwiek dyskusję. Ale to było kiedyś. No cóż, złapałem kilka złych nawyków w bazie Avengers.

-Panie Aristov, dlaczego...

-Koniec dyskusji!- syknął mężczyzna, wstając z krzesła i unosząc dłoń. Zesztywniałem, wpatrując się w niego ze strachem, jednak cios nie nadszedł. Pan Aristov wypuścił powietrze i opuścił rękę- nie pójdziesz tam i nie będziesz z nimi rozmawiać, rozumiesz?- wycedził, a ja pokiwałem głową. Przez chwilę, panowała między nami napięta cisza. Nie miałem odwagi się odezwać.

Mężczyzna westchnął ciężko, po czym usiadł na materacu, złapał mnie za ręce i posłał mi łagodne spojrzenie.

-Przecież wiesz, że chodzi mi tylko o twoje dobro, Peter. Nie chcę patrzeć jak cierpisz, po tym co usłyszysz. I boję się, że będziesz miał jeszcze większy mętlik w głowie. Wciąż nie doszedłeś do siebie, jesteś roztrzęsiony. Sam widziałeś, co się stało. Nie chcę, żebyś to sobie robił, rozumiesz, Pete? I nie chcę, żeby oni znów namieszali ci w głowie. Dlatego nie wolno ci schodzić na dół. Nie wolno ci z nimi rozmawiać. Nie mogę pozwolić, żebyś znów narażał się na takie niebezpieczeństwo. Dopiero co cię odzyskałem. Nie chcę znów cię stracić, chłopcze- powiedział łagodnie, gładząc moje dłonie jedną ręką, a drugą mocno je trzymając. Pokiwałem lekko głową, spuszczając wzrok, jednak mężczyzna dwoma palcami uniósł mój podbródek- wyciągnę konsekwencje, jeśli dowiem się, że złamałeś zakaz, Peter. A dowiem się. Oboje o tym wiemy.

Spuściłem lekko wzrok. Tak, wiedziałem o tym. Ale... przecież ja musiałem to zrobić. Musiałem z nim porozmawiać. Ufałem panu Aristov. Naprawdę mu ufałem i wierzyłem, ale... musiałem to usłyszeć z jego ust.

Podniosłem głowę, ale nie zdążyłem nic powiedzieć. Do sali wszedł lekarz.

-Witaj, Peter- rzucił z uśmiechem- panie generale- mruknął, posyłając mężczyźnie krótkie skinienie- jak się czujesz, chłopcze? Zaraz odłączę kroplówkę i będziesz mógł wyjść, ale chciałbym, żebyś przyszedł do mnie wieczorem po leki...- zaczął, ale ja nie słuchałem. Za bardzo skupiałem się na odrzuceniu od siebie wspomnień. Fałszywych wspomnień, wiedziałem o tym. Ale... one były tak... przerażające.

Pov. Stark

Wbijałem wzrok w sufit. Łzy spływały po moich policzkach, a ja nawet ich nie ocierałem. Nie miałem siły. Czułem się... tak strasznie oszukany. To wszystko miało być inaczej. Teraz miało być już dobrze. Odzyskałem go. Nigdy więcej nie miałem go stracić. Mieliśmy być bezpieczni i szczęśliwi, a teraz... teraz on znów znalazł się na ich łasce. Oszukiwany i wykorzystywany. Peter był tak inteligenty. Nigdy by się na to nie nabrał, gdyby nie narkotyki. I to było w tym wszystkim najgorsze. Te narkotyki. Bo wiedziałem, że tylko przez nie mój chłopiec pozwalał się krzywdzić. Wciąż był zamroczony i nie umiał rozróżnić prawdy od kłamstwa.

Drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Zerknąłem na Bucky'ego, który zamiast tak jak my wszyscy spojrzeć na drzwi, skulił się mocno i schował twarz w kolanach. Jak małe dziecko. Był przerażony. Szczerze mówiąc, ja... nigdy go takiego nie widziałem. Wielki, potężny, groźny Zimowy Żołnierz był absolutnie przerażony i roztrzęsiony. Kiedy się obudziliśmy, dostał ataku paniki. Przykuty do ściany vibranium Steve uspokoił go, ale zaraz po tym, James skulił się w rogu celi, obok swojego przyjaciela i już nie ruszył dalej. Natasha też zbyt wiele nie mówiła. Wbijała wzrok w podłogę i wyglądała tak, jakby zastanawiała się, jak to w ogóle możliwe, że Hydra tak nas ograła. Jako że Rogers był zbyt zajęty powstrzymaniem Bucky'ego przed dotarciem na skraj histerii, Clint podjął kilka prób podniesienia nas na duchu i zmotywowaniu, ale szybko dał sobie spokój. W tej chwili, wszyscy byliśmy załamani i zrezygnowani.

Do pomieszczenia wszedł umundurowany mężczyzna, niosący w rękach kawałek czerstwego chleba i tylko jeden papierowy kubek z wodą. Nasz pierwszy posiłek od dwóch dni. I fakt, byliśmy głodni, ale na widok znaku Hydry nam wszystkim odbierał apetyt.

-Co zrobiliście Peterowi?!- warknąłem, zrywając się z podłogi. Mężczyzna, nawet na mnie nie patrząc, bez słowa położył chleb i wodę na metalową tacę, po czym przesunął ją w naszą stronę.

-Odezwij się, do cholery! Co się dzieje z moim dzieckiem?!- krzyknąłem, gdy odwrócił się- wracaj tu! Wracaj, słyszysz?! Mam prawo wiedzieć, co zrobiliście mojemu synowi!- wykrzyczałem, jednak nie zrobiło to żadnego wrażenia na mężczyźnie, który po prostu wyszedł z pomieszczenia i zostawił nas samych. Przez chwilę wpatrywałem się w drzwi z niedowierzaniem. Zmarszczyłem mocno brwi i z całej siły uderzyłem pięścią w kraty, osuwając się na podłogę. Poczułem gorące łzy na policzkach. Peter był sam, gdzieś w tej bazie, a ja nie potrafiłem mu w żaden sposób pomóc. Nie miałem pojęcia co się z nim dzieje. I to właśnie było najgorsze. Czy wszystko z nim w porządku? Jeśli wierzył w ich bajeczkę, przynajmniej nie mogli go skrzywdzić, ale co, jeśli przejrzał na oczy? Co, jeśli oni go pobili? Jeśli zrobili mu krzywdę? Jeśli go przesłuchują i torturują? Jeśli zabrali go do tej samej sali, w której dowiedziałem się, że mój synek żyje? Jeśli ktoś robi mu to samo, co... co on...

Potrząsnąłem głową, chcąc pozbyć się tych myśli. To był mój syn. Mój mały chłopiec. Wtedy nie był sobą. Nie mogłem się go bać. Poza tym...

Drzwi znów się uchyliły. Ale zupełnie inaczej, niż wcześniej. Tym razem, ktoś zrobił to bardzo niepewnie. Jakby się bał.

Do środka wślizgnął się drobny chłopiec. Natychmiast poderwałem się z podłogi.

-Peter!- rzuciłem, chwytając za kraty. Wszyscy dookoła podnieśli głowy, słysząc jego imię, nawet Bucky. Poczułem ulgę. Przede wszystkim ulgę, widząc, że jest cały i zdrowy. Chciałem porwać go w ramiona i po prostu tulić, ciesząc się tym, że mam go przy sobie. Był bezpieczny. Choć miała go Hydra, w tym krótkim momencie był bezpieczny i tylko to się liczyło.

Wyciągnąłem do niego rękę, ale chłopiec nie zbliżył się do mnie. Posłał mi jedynie nieco wystraszone spojrzenie. Przekrzywiłem głowę, wypuszczając powietrze.

-Pete...- zacząłem słabo, nie wiedząc, co tak naprawdę chciałbym mu powiedzieć. Chciałem go przeprosić. Błagać o wybaczenie, a zaraz potem, żeby stąd uciekał, nie oglądając się na nic. Żeby nie zwracał na nas uwagi. Żeby po prostu uciekł.

Młodszy postawił malutki krok w moją stronę.

-Peter, proszę cię, uciekaj stąd. Biegnij w stronę miasta, Fury cię znajdzie, a później...

-Przestań- rzucił cicho, spuszczając wzrok. Zamilkłem posłusznie, posyłając dziecku błagalne spojrzenie- ja tylko... chcę, żebyś mi powiedział czy... czy t-to prawda...- powiedział cicho. Pokręciłem gorączkowo głową, zaciskając dłoń na metalowych kratach.

-Nie. Nie, Pete, nie, to nieprawda. Nieprawda, rozumiesz?- zacząłem zapewniać, ale chłopiec posłał mi spojrzenie przepełnione wyrzutem. W jego oczach stały łzy.

-Po prostu... po prostu powiedz mi prawdę. Przecież już wiem. Chcę... chcę tylko usłyszeć to od ciebie- powiedział. Spojrzałem po kolei na Natashę, Clinta, Steve'a i Bucky'ego, ale oni jedynie posyłali mi współczujące, smutne spojrzenia. Wciągnąłem powietrze. Peter im wierzył. Zaufał im. Ale mimo to, był tutaj. A to oznaczało, że wciąż tliła się w nim iskierka zdrowego rozsądku. Narkotyki mogły przyćmić pajęczy zmysł i umysł chłopca, ale był ze mną zbyt mocno związany, żeby udało im się wmówić mu, że nasza relacja to fałsz.

-Nigdy bym cię nie oszukał, Pete- powiedziałem cicho. Chłopiec zagryzł dolną wargę.

-Nie kłam. Proszę- szepnął. Uchyliłem usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie zdążyłem- przecież... wiem, co się stało. Wiem o wszystkim...

-To dlaczego tu przyszedłeś?- spytałem. Peter podniósł głowę, unosząc lekko podbródek.

-Bo... bo ja...- zaczął słabo. Zagryzł wargę, a po jego policzku spłynęła łza. Podszedł do mnie i oparł się czołem o kratę, bezsilnie wypuszczając powietrze- nie wiem co mam robić- wyszeptał. Posłałem mu smutne spojrzenie, niepewnie wyciągając w jego stronę dłoń. Powoli, pogłaskałem chłopca po policzku. Musiałem uważać na słowa. Jeśli będę go przekonywać, uzna, że go okłamuję. A przecież nie był pewien. Czuł, że przecież to co mówię jest prawdą.

-Nic nie musisz, Peter- powiedziałem łagodnie. Chłopiec zaszlochał, słysząc to. Otarłem łzy z jego twarzy- wszystko będzie dobrze. Zobaczysz, wszystko się ułoży- zapewniłem, wiedziony chwilą. Kciukiem przejechałem po podbródku Petera, ale wtedy, brunecik odskoczył ode mnie jak poparzony. Posłał mi spojrzenie przepełnione strachem i pokręcił głową.

-Jak ty możesz to robić?- wyszeptał. Zmarszczył brwi- nie powinienem tu być- mruknął, jakby do siebie.

-Pete, proszę- powiedziałem cicho- wysłuchaj mnie, mały. Naprawdę uważasz, że to wszystko kłamstwa? Daj mi to wyjaśnić, dzieciaku. Oni cię...

-Nie- przerwał mi chłopiec- pan Aristov powiedział, że...

-Nic mnie nie obchodzi, co ci powiedział ten cały Aristov!- warknąłem natychmiast, bez większego zastanowienia. Nie powinienem tego robić, ale... to tak bardzo bolało. Świadomość, że przekładał słowa tego potwora ponad wszystkie moje deklaracje. To jego zdanie było najważniejsze. Wszystko co on powiedział, było świętą prawdą. A ja, w mniemaniu mojego syna, byłem kłamcą.

-Mnie obchodzi- rzucił krótko chłopiec- zajmuje się mną. Kocha mnie. Jest moim tatą- powiedział twardo, a mnie skręciło.

-Że co?- wydusiłem z siebie. Peter uniósł lekko głowę.

-To mój tata. Mam tylko jego- oświadczył krótko.

-On nie jest twoim tatą!- warknąłem, znów zaciskając dłoń na pręcie krat- to ja nim jestem, rozumiesz?! Nie on! On jest tylko podłym oszustem! Nie ma do ciebie prawa! Jesteś mój, nie jego! Należysz do mnie! Tylko do mnie, do cholery! Nie do Hydry, a już na pewno nie do tego całego Aristova!- wykrzyczałem, marszcząc mocno brwi i mocno zaciskając palce na stali.

-Tony!- głos Natashy sprowadził mnie na ziemię. Zamilkłem, wbijając spojrzenie w Petera. On z kolei, wyglądał na przerażonego. Łzy spływały po jego policzkach, a chłopiec stawiał malutkie kroki w tył. Uchyliłem lekko usta. Ja... nie chciałem. Nie chciałem na niego nakrzyczeć. Nie chciałem go wystraszyć. To po prostu... tak strasznie bolało.

-Pete... Pete, skarbie, przepraszam- powiedziałem jedynie, zanim młodszy w jednej chwili odwrócił się na pięcie i uciekł z pomieszczenia. Dopadłem do krat, widząc to- Peter! Wróć, proszę cię! Przepraszam! Nie idź tam, błagam! Pete, proszę, wracaj!- wykrzyczałem, ale młodszy nie wrócił. Drzwi same się za nim zatrzasnęły. Uchyliłem lekko usta i pokręciłem głową. A zaraz po tym, odwróciłem się powoli do pozostałych, zsunąłem po kratach na ziemię i przycisnąłem dłoń do ust, chroniąc się tym samym przed szlochem przy reszcie drużyny. Upadłem na podłogę. On znów tam poszedł. Znów do nich wrócił. Znów wrócił do niego. A ja... ja mogłem jedynie skręcać się i miotać, patrząc, jak ten człowiek krzywdził mojego małego chłopca.

*****

2322 słowa

Hejka!

Ależ chujowy rozdział xD

A tak poważnie, nie jestem z niego zadowolona i wiem, że zdecydowanie miałam w tej książce lepsze, ale ten jest potrzebny do rozwoju akcji, a ja nie chciałam pisać teraz sześciu rozdziałów o tym, jak to Peter daje się oszukiwać, ale ma wątpliwości. Myślę, że Wy też nie chcieliście ich czytać xD

Wszystkiego dobrego w nowym roku, Kochani. Mam nadzieję, że wiele radości sprawi Wam płacenie siana za prąd 😘

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro