Rozdział 35
Pov. Stark
Obserwowałem, jak chłopiec szedł obok mnie, lekko skulony i wyjątkowo czujny. Rozglądał się uważnie, jakby czekał, aż nagle ktoś lub coś wyskoczy na niego zza rogu. Walczyłem z chęcią objęcia go. Był taki zagubiony. Ale... musiałem pogodzić się z tym, że teraz byłem dla niego obcy. Nie chciałem, żeby czuł się przytłoczony albo zmuszony do czegokolwiek. Potrzebował czasu i przestrzeni. Musiał... po prostu mnie poznać. A na razie, musiałem zadowolić się tym, że pozwala mi przytulać się, gdy ma atak paniki. I tak miałem lepszy start niż wtedy, gdy uważał mnie za mordercę swoich rodziców. Prosiłem Bucky'ego, żeby "oczyścił" drogę z pokoju Petera do szpitala. Nie chciałem, żebyśmy teraz na kogoś wpadli. Zaprowadzę dzieciaka do reszty później, gdy będzie gotowy. Chociaż... czy na coś takiego można być gotowym?
W pewnym momencie, zauważyłem delikatny grymas bólu na twarzy chłopca. Zmarszczyłem lekko brwi.
-Pete? W porządku?- spytałem cicho. Młodszy nie zareagował, a jedynie zwolnił kroku, znów lekko się krzywiąc. Zatrzymałem się i chwyciłem dzieciaka za ramię, na co ten również stanął, jednak wciąż nie zwracał na mnie uwagi- Peter? Hej, mały, spójrz na mnie!- powiedziałem dość głośno. Chłopiec sapnął cicho, krzywiąc się delikatnie. Odwróciłem go w swoją stronę i pochyliłem się tak, by móc swobodnie patrzeć młodszemu w oczy- Peter, dzieciaku, odezwij się. Co się dzieje?- spytałem ze strachem w głosie. Chłopiec pokręcił gorączkowo głową, po czym skulił się i zapłakał cicho, zakrywając dłońmi uszy.
-Nie, nie, nie...- zaczął mamrotać pod nosem, wzdrygając się i płacząc cicho. Nie miałem pojęcia co zrobić. Nie wiedziałem, co się z nim dzieje. Nie wiedziałem, jak mu pomóc, kiedy Peter wycofał się pod ścianę, po czym osunął po niej, płacząc i trzęsąc się na całym ciele. Podszedłem do niego ostrożnie.
-Pete... Pete, proszę, odezwij się- zacząłem, delikatnie chwytając go za ramiona. Schyliłem się do skulonego chłopca, starając się spojrzeć mu w oczy. Nie było w nich kompletnie nic. Młodszy po prostu zamarł, tkwiąc w tej nienaturalnie skurczonej pozycji- Peter, błagam cię, powiedz coś. Cokolwiek- zacząłem błagalnie, chwytając go za policzki i nakierowując tak, by patrzył na mnie- Pete, proszę...- szepnąłem, widząc pustkę w jego oczach. Kiedy chłopiec znów wzdrygnął się mocno, podniosłem go. Szybko ruszyłem w stronę windy, przytulając bruneta do siebie. Łokciem wcisnąłem odpowiedni przycisk, po czym czule pocałowałem chłopca w czoło. On jedynie poruszył się niespokojnie, a następnie zaszlochał cicho, jęcząc pod nosem i wykrzywiając twarz w grymasie bólu. W pewnym momencie, Peter otworzył szeroko oczy i odepchnął się ode mnie, przez co upadł z głośnym hukiem na podłogę. Natychmiast, wręcz odruchowo klęknąłem przy nim, jednak nie dotknąłem dzieciaka, nie chcąc go spłoszyć- Pete, spokojnie, jesteś bezpieczny- powiedziałem od razu- nic złego się nie dzieje, jesteś bezpieczny, rozumiesz?- zapewniałem, ale... on był spokojny. Wpatrywał się we mnie pytająco, jakby nie miał pojęcia, o co mi tak w zasadzie chodzi.
-Kim jest May?- spytał cicho, posyłając mi nieokreślone spojrzenie. Zmarszczyłem delikatnie brwi, słysząc to pytanie. Kim jest May? Naprawdę właśnie o to będzie mnie teraz pytał?
-Um... to twoja ciocia...- mruknąłem niepewnie, wciąż tkwiąc w lekkim szoku.
-Chyba była dla mnie ważna, prawda?- znów spytał, zupełnie spokojnie, ostrożnie podnosząc się z ziemi. Pokiwałem lekko głową, wstając razem z nim.
-T-Tak... tak, była. Najważniejsza- powiedziałem, zgodnie z prawdą. Bo May była dla niego najważniejsza. Był w stanie oddać za nią życie. I... zrobiłby to, gdybym tylko mu pozwolił.
-Mogę ją poznać?- rzucił swobodnie. Zmarszczyłem delikatnie brwi. Nie pamięta. Będzie smutny? Rozczarowany? Zły? Ale... chyba nie będzie tak samo jak wtedy, prawda? Tej... rozpaczy. Nie, na pewno nie. On jej nie zna.
-Przykro mi, Pete, ale... um, ona nie żyje- wyznałem, licząc po cichu, że nie spyta jak umarła. To nie był dobry moment, żeby mówić dzieciakowi, że to Hydra ją zabiła- mieszkałeś z nią. Praktycznie cię wychowała, była dla ciebie jak matka- kontynuowałem, chcąc jak najbardziej opóźnić zadania tego kluczowego pytania.
-To... to dlaczego niby mieszkałem tu, skoro miałem May?- spytał, marszcząc lekko brwi.
-Przeprowadziłeś się tu po jej śmierci. Miałeś już tylko mnie, więc cię adoptowałem- wyjaśniłem krótko, a chłopiec pokiwał głową ze zrozumieniem.
-A czy ona miała taki łagodny głos?- spytał Peter, spuszczając wzrok. Zamknąłem na chwilę oczy, usiłując przypomnieć sobie głos May. Tak, był łagodny. Był bardzo łagodny. Ciepły i matczyny. Nawet kiedy była zła, jej głos był wręcz kojący.
-Tak. Miała bardzo miły głos- powiedziałem cicho, po czym zmarszczyłem delikatnie brwi, zastanawiając się, skąd w zasadzie takie pytanie u niego- Pete... co się przed chwilą stało?- rzuciłem, uważnie obserwując jego reakcję.
-Ja...- zaczął cicho- to się dzieje, gdy... uhm- znów spróbował, a mi przemknęło przez głowę, że on chyba tak naprawdę nie wie, co się stało- ja chyba odzyskuję wspomnienia. To boli- oznajmił, kuląc się i marszcząc brwi jak naburmuszony mały chłopiec. Uniosłem kąciki ust na tę myśl.
-Czyli... odzyskujesz wspomnienia?- spytałem z nadzieją w głosie. Jeśli on odzyskiwał wspomnienia, to... cała reszta... rozwiąże się sama.
-Chyba... chyba tak- mruknął- w mojej głowie pojawiają się obrazy... twarze i... i głosy... one są znajome, ale nigdy ich nie słyszałem. Tylko że...- Peter westchnął cicho i zadarł głowę, żeby spojrzeć mi w oczy.
-Tylko że?- zachęciłem go, posyłając mu najcieplejsze spojrzenie, jakie byłem w stanie.
-Ja nie wiem, co jest prawdziwe- wyszeptał. Zamknąłem oczy. Przypomniało mi się to, gdy Peter mówił, że pamięta śmierć rodziców. Miał fałszywe wspomnienia. Nie miałem pojęcia, jak to zrobili, ale on miał fałszywe wspomnienia. Wspomnienia, które były sprzeczne z tym, co przypominał sobie teraz. Pochyliłem się lekko, żeby być na równi z chłopcem i uśmiechnąłem się ciepło.
-Daję ci słowo honoru, Peter, że nigdy, przenigdy cię nie oszukam. Wiem, że to nie sprawi, że mi zaufasz, ale nie martw się. Zaczekam. Chcę tylko, żebyś wiedział, że cię z tym nie zostawię. Poradzimy sobie z tym wszystkim razem. Jeśli będziesz potrzebował mojej pomocy, zawsze ją dostaniesz, bo ko...- w porę ugryzłem się w język. Nie, to nie był dobry czas, żeby powiedzieć to, co chciałem powiedzieć od tak dawna. "Kocham cię, synku", postawiło by go w naprawdę niezręcznej sytuacji, bo on nie czuł się moim synem. Nie chciał nim być. Nie miał takiej potrzeby. Nie był do mnie w żaden sposób przywiązany. Byłem po prostu człowiekiem, którego chwilowo potrzebował. Nikim więcej.
-Bo?- spytał młodszy, wpatrując się we mnie z uwagą.
-Bo tak- mruknąłem, prostując się- po prostu pomogę ci ze wszystkim. Z tymi wspomnieniami i... po prostu ze wszystkim. Zobaczysz, odzyskasz je wszystkie, a wtedy już będzie dobrze. Jeśli miałbyś jakieś pytania, to śmiało. Opowiem ci o wszystkim, nawet jeśli miałoby boleć- zapewniłem, a Peter kiwnął jedynie głową i westchnął cicho.
-A opowie mi pan, jak to się stało, że wylądowałem w Hydrze?- spytał swobodnie, zupełnie tak, jakby pytał o pogodę. Zatkało mnie na moment. Tak, byłem w stanie opowiedzieć mu o najbardziej bolesnym rozdziale mojego życia, ale... nie spodziewałem się, że to będzie tak... nagle.
-Tak, opowiem ci- odparłem cicho- ale nie w tej chwili, dobrze? Lekarz cię zbada, a potem zrobię ci coś do jedzenia i wszystko ci opowiem- oznajmiłem, na co chłopiec kiwnął głową i zamilkł. Moja ręka drgnęła, jednak w porę się powstrzymałem od objęcia go. Odkąd Peter się uspokoił, walczyłem z nieodpartą chęcią przytulenia go. Kiedy na niego patrzyłem, widziałem... po prostu mojego małego synka, którego właśnie odzyskałem. Przez te dwa lata, zatracałem się w tęsknocie i rozpaczy, wciąż mając przed oczami zapłakane oczy mojego chłopca. A teraz, gdy na niego patrzyłem, przypominała mi się uśmiechnięta, wesoła twarz tego trzynastolatka, którego adoptowałem. Tak bardzo chciałem jeszcze raz go zobaczyć. Teraz, Peter był starszy. Wyższy. Jego twarz była doroślejsza, tak samo jak głos. Zmienił się. Miał małą bliznę na skroni. Wcześniej jej tam nie było. Oczy były pozbawione tej iskierki, którą miał tam wcześniej. Naprawdę się zmienił. Ale wciąż tak samo zaciskał piąstki na mojej marynarce, kiedy się przytulał. Jego włosy wciąż były miłe i miękkie w dotyku. Wciąż tak samo na mnie patrzył, gdy potrzebował przytulenia. Wciąż wciskał kciuk w wewnętrzną część dłoni, gdy kłamał. Wciąż był moim małym synkiem, którego kochałem nad życie.
-To przeze mnie jesteś taki smutny?- usłyszałem głos chłopca i zorientowałem się, że miałem łzy w oczach. Przetarłem je szybko, choć i tak było już za późno, bo on je widział.
-Nie, Pete. To nie twoja wina, słowo- zapewniłem, zmuszając się do drobnego uśmiechu. Peter westchnął ciężko, a zaraz po tym, obrócił się do mnie i mocno wtulił się w moją klatkę piersiową. Oddałem uścisk, opierając policzek na jego włosach i starając się złapać jak najwięcej z tej drobnej czułości.
-Nie bądź smutny- mruknął Peter, zaciskając dłonie na mojej marynarce. Uśmiechnąłem się lekko. Nie mogłem być teraz smutny. Nie teraz, kiedy miałem swojego synka przy sobie.
-Nie będę- obiecałem, mimo iż już teraz wiedziałem, że kłamię. Napawałem się tym, że on był przy mnie. Potrzebowałem tego tak bardzo. Peter odmienił moje życie, a potem tak nagle z niego zniknął. I nie mogłem tego znieść. A teraz, kiedy wrócił... czułem, że moje życie odzyskało sens. Nareszcie.
*****
1477 słów
Hejka!
Wybaczcie, że taki krótki, ale nie wiedziałam szczerze mówiąc jak to pociągnąć i lepiej było zacząć następny, który obiecuję wrzucić jeszcze dzisiaj😘
Mam nadzieję, że się podobało :
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro