Rozdział 3
Pov. Peter
Zbladłem. Ich wina? Wina... Hydry? Nie... jak to? Przecież to niemożliwe. Oni... zawsze chcieli dla mnie jak najlepiej, więc... dlaczego? Co on ma na myśli? Dlaczego moja rodzina miałaby być winna mojego wypadku? Dlaczego ktoś, komu na mnie zależy, miałby zniszczyć mi życie?
-Nie... nie rozumiem...- powiedziałem cicho, spuszczając wzrok. Mężczyzna westchnął i posłał mi smutne spojrzenie.
-My... ehh, nie zdołaliśmy cię uratować, Peter- zmarszczyłem brwi. Przecież... to jest Hydra. Kto mógłby się z nimi mierzyć? Albo co? Byli silni. Co takiego mogło się zdarzyć, że Hydra sobie nie poradziła? Są potężni. Silni. Myślałem, że... są niepokonani...
-A-ale przed czym? Co się...- zacząłem, ale zostałem uciszony gestem dłoni. Posłusznie więc zamilkłem, mimo iż miałem naprawdę wiele do powiedzenia.
-Wysłuchaj mnie, Peter, dobrze? Wszystko ci wyjaśnię, ale mi nie przerywaj- pokiwałem głową, wiedząc, że jeśli raz się odezwę, to najpewniej wyrzucę z siebie niechciany przez mojego opiekuna potok jak na razie zbędnych słów- to się stało dwa i pół roku temu. Avengersi napadli na naszą bazę. Zrobili to z zaskoczenia, nie byliśmy przygotowani- byłem coraz bardziej przerażony. Avengers? Czego oni mogli chcieć? Zamierzali zniszczyć Hydrę od środka? Co chcieli osiągnąć? I co moja utrata pamięci ma z tym wspólnego? Przecież... czy to oni mi to zrobili? Avengers?- oni przyszli po ciebie, Peter- otworzyłem szeroko oczy, będąc coraz bardziej zaskoczony i przerażony. Po mnie? Ale po co? Po co byłem im potrzebny? Skoro napadli na bazę Hydry, to mogli zabrać każdego. Czemu więc chcieli zabrać mnie? To jest przecież kompletnie bez sensu. Dlaczego zależało im właśnie na mnie?- kiedy twoi rodzice zorientowali się, co się dzieje, natychmiast przybiegli do twojego pokoju. Próbowałeś walczyć. To nie twoja wina. Nie miałeś szans. Starałeś się ich uratować, ale on był silniejszy- moja dolna warga zadrżała. Zaraz zaraz... on?
-Kto? Kto był silniejszy?- zapytałem szybko.
-Tony Stark- wciągnąłem głośno powietrze. Słyszałem o nim. Wiedziałem kim on jest. Przywódca Avengers. Tylko... dlaczego on chciał mnie? Nie rozumiem...- to Tony Stark zamordował twoich rodziców, Peter. Walczyliście. Bardzo długo. Nie miałeś już siły. Byłeś wyczerpany. Przegrywałeś. Twoi rodzice starali się ciebie uratować. Byli gotowi zrobić wszystko, żeby cię ochronić. Bardzo cię kochali. Chcieli cię ocalić, ale byli tylko naukowcami. Nie mieli szans z Iron manem. On... nie musiał ich zabijać. Wystarczyło ich unieruchomić, co zresztą zrobił. Byłeś na skraju. Prawie nieprzytomny. Kompletnie wyczerpany. Mógł cię po prostu zabrać. Nie walczyłbyś. Nie mogłeś. Nie mogłeś stawiać oporu. Nie miałeś siły, żeby się bronić, ale on... on był po prostu okrutny. Zabił ich na twoich oczach, żeby cię złamać. Żebyś nie miał już żadnej motywacji do walki- poczułem narastający gniew. To już nie był żal i smutek. To była złość. Ogarniający mnie gniew. On... zabił ich. Zabił moich rodziców. Zabił ludzi, którzy mnie kochali i których ja kochałem. I dlaczego to zrobił? Po co? Nie musiał ich zabijać. Nie musiał do cholery! Nie musiał czynić mnie sierotą! To była jego pierdolona zachcianka! Zrobił to tak po prostu! Bo tego chciał...
Ale wciąż nie wiedziałem jednego.
-To... jak straciłem pamięć?- szepnąłem, bojąc się, że jeśli powiem to choć odrobinę głośniej, wybuchnę płaczem, którego nie będę potrafił opanować. Wiedziałem, że pan Aristov by tego nie pochwalił.
-Walczyliśmy. Naprawdę robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale nie mieliśmy szans. Byli doskonale przygotowani. Mieli genialne zaplecze techniczne. Stark jest zdecydowanie lepszy niż nasi technicy. Naprawdę walczyłeś jak mogłeś, ale ich było pięciu. Trzech nadludzi i dwójka doskonale wyszkolonych agentów. Wyszkolonych do zabijania. Zdecydowanie silniejszych. My też się staraliśmy, ale mieli przewagę. Weszli tu po cichu, więc zorientowaliśmy się bardzo późno, praktycznie na końcu, gdy byli przy wyjściu. Jednemu ze strażników udało się uruchomić alarm, ale niestety jego też zabili. Wtedy Avengers rzucili się do ucieczki, mordując każdego na swojej drodze. Porwali cię, Peter. Zabrali cię do Hellicariera, czyli głównej bazy Tarczy. Torturowali cię, żeby wydobyć informacje. Chcieli, żebyś zdradził im hasło do bazy danych. Nie potrafili się do niej włamać. Ty byłeś lojalny, dzieciaku. Wiedziałeś, że gdyby dostali te wszystkie informacje, dużo osób straciło by życie. Dużo dobrych, niewinnych osób, które zdecydowanie nie zasługiwały na śmierć. A kiedy zorientowali się, że nic im nie powiesz, zaczęli na tobie eksperymentować- to wszystko było... dziwne. Jak... jak można przeżyć tak wiele i tego nie pamiętać? Jak można tak po prostu zapomnieć o tych wszystkich traumach? O tych wszystkich tragediach? Jak można zapomniec rodziców ginących na twoich oczach? Jak można zapomnieć tortury i eksperymenty? Jak można... przecież... to są tragiczne wspomnienia, których nie da się wymazać z pamięci. Przerażająca trauma na całe życie. Nocne koszmary i coś, z czym ciężko żyć- to były bolesne eksperymenty. Nie byłbyś w stanie przeżyć pobytu w Hellicarierze, gdyby nie twoja przyspieszona regeneracja, Peter. Chcieli w pełni zrozumieć twoje moce, oraz działanie twojego organizmu- mężczyzna chwycił mnie delikatnie za nadgarstek mojej zdrowej ręki. Podciągnął rękaw ciemnej, mudnurowej kurtki i dotknął delikatnie blizny, ciągnącej się od nadgarstka, aż po łokieć. Zupełnie jakby ktoś rozciął moją rękę nożem...- torturowali cię kilka miesięcy. Prawie pół roku. Wiele razy próbowaliśmy cię odbić. A kiedy w końcu nam się to udało, było już za późno. Jeden z eksperymentów się nie udał. Straciłeś pamięć. Wszystkie wspomnienia. Nie możemy ci ich przywrócić, choć lekarze podjęli wiele prób. Naprawdę się starali, ale nie wiemy co się tam stało. Nie wiemy, jakie zmiany zaszły w twoim umyśle. Nie chcemy cię jeszcze bardziej skrzywdzić, Peter. Jedyne co udało nam się dla ciebie zrobić, to tabletki, które blokują dalszy zanik pamięci. Może to i lepiej, że nie pamiętasz tych strasznych wydarzeń, ale... przepraszam cię, Peter. Przepraszam. Zawiodłem cię. Nie udało mi się ci pomóc. Nie udało mi się w porę cię uratować. Przeze mnie przeżyłeś piekło. I... nie udało mi się ocalić moich przyjaciół...- słyszałem smutek w jego głosie. Po raz pierwszy, od dwóch lat, słyszałem w jego głosie smutek. Szybko starałem łzę, która spłynęła po moim policzku. Wpatrywałem się w starszego, tkwiąc w kompletnym szoku. On... ukrywał to przede mną dwa lata. Ale mimo to... nie byłem na niego zły. Nie czułem żalu. Nie czułem smutku. Czułem... gniew. Wściekłość, która miotała mną na wszystkie strony. Bezsilną wściekłość, kierowaną w stronę Tarczy. Nienawiść, kierowaną w stronę Avengers. Furię, kierowaną w stronę Tony'ego Starka. Człowieka, który zamordował moich rodziców. Człowieka, który sprawił, że straciłem pamięć. Człowieka, który zapewnił mi pół roku nieustannego cierpienia. Wiedziałem jedno. Zemszczę się. Zemszczę się na tej gnidzie. Zabiję go. Zabiję jak psa. Wykorzystam wszystkie swoje umiejętności, żeby go zabić. Powoli i okrutnie. Chcę patrzeć, jak się męczy. Chcę patrzeć, jak życie powoli z niego uchodzi. Chcę patrzeć, jak zwija się z bólu, leżąc przy moich nogach. Chcę patrzeć, jak na kolanach błaga o litość. Chcę czerpać z tego dziką satysfakcję. Chcę się zemścić. Chcę się zemścić na skurwysynu, który zabił dwie najważniejsze osoby w moim życiu. W końcu zemsta jest dobra. Od zawsze mi to powtarzają. Zemsta jest dobra. Przynosi spokój i ukojenie. I tak właśnie powinno być.
-Zabiję go- powiedziałem cicho- zabiję tego skurwiela, który zamordował moich rodziców- dodałem nieco głośniej. Mężczyzna pokiwał lekko głową, jakby z lekkim rozbawieniem.
-Wiem, Peter. Oczywiście, że to zrobisz, chłopcze. Wiesz dlaczego teraz ci to mówię?- zmarszczyłem lekko brwi i zaprzeczyłem, kręcąc głową- bo jesteś już gotowy. Umiesz wystarczająco dużo. Możesz się zemścić. Jesteś silny jak nigdy. Możesz go zabić. Ale nie od razu. I na pewno nie sam. Mamy plan, dzieciaku. I stanowisz w nim ważną część. Kluczową- pokiwałem lekko głową. Mężczyzna wstał i podszedł do drzwi- wiem, że to dla ciebie dużo, Peter. Przemyśl to sobie, a potem przyjdź do mnie, dobrze?- znów kiwnąłem głową. Nawet nie zasalutowałem, gdy wychodził. Po prostu siedziałem na łóżku, wbijając wzrok w ziemię. To było dużo... za dużo. Za dużo dla mnie. Nie mieściło mi się w głowie, jak ktokolwiek mógł zabić dwójkę bezbronnych ludzi. Jak on mógł zabić rodziców, którzy tylko bronili swojego dziecka? Jak Tony Stark mógł być tak okrutny? Dlaczego postanowił po prostu pozbawić mnie ich? Czy naprawdę chodziło tylko o to, żeby mnie złamać? Czy on to zrobił tak po prostu? Dla zabawy? Żeby mnie złamać? Żeby pokazać, jaką ma nade mną władzę? Żeby udowodnić samemu sobie, jaki jest silny? On... to mi się po prostu nie mieściło w głowie...
Położyłem głowę na twardym materacu i zamknąłem oczy. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem, pogrążony w mrocznych myślach i wspomnieniach, których w gruncie rzeczy nie miałem...
-Nie! Nie, błagam, zostaw ich!- krzyczałem, miotając się bezsilnie w żelaznym uścisku człowieka, odzianego w czerwono złotą zbroję. Byłem wykończony walką. Miałem rozległe oparzenia na ciele. Byłem zmęczony, ale nie mogłem się poddać. Nie mogłem tak po prostu się poddać, kiedy ten potwór mierzył do moich rodziców jednym ze swoich repulsorów. Łzy spływały nieopanowanie po moich policzkach. Kopałem bezsilnie nogami, ale ramię owinięte dookoła mojej szyi utrudniało poruszanie się i oddychanie. Rękami za wszelką cenę starałem się rozluźnić uścisk, ale on był zdecydowanie silniejszy. Nie mogłem się z nim mierzyć.
-Proszę, nie krzywdź go!- płakała moja matka, skulona razem z ojcem pod ścianą. Przerażenie w ich oczach było wręcz namacalne. Strach i troska.
-Jeśli będzie grzeczny, to nie zaboli- zakpił szyderczo mężczyzna, po czym do moich uszu dotarł kobiecy, beznamiętny, robotyczny głos. "Pełna moc".
-Nie! Nie! Nie!- wykrzykiwałem, za wszelką cenę starając się uwolnić. On nie może tego zrobić! Nie może ich zabić! Oni muszą żyć! Są potrzebni! Są potrzebni Hydrze! Są potrzebni mi! Ja potrzebuję moich rodziców!
Zacząłem się desperacko wyrywać, kiedy białe światło rozjaśniło pomieszczenie.
-MAMO!- wrzasnąłem piskliwie, zdzierając sobie gardło- błagam! Nie! Mamo proszę!- krzyczałem rozpaczliwie, jakbym błagał ją o ratunek, zanosząc się przy tym głośnym płaczem. Starszy puścił mnie, przez co upadłem boleśnie na kolana, obdzierając je przy tym, ale to mnie w tej chwili nie interesowało. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stali moi rodzice, znajdowała się krwawa plama. Otworzyłem szeroko oczy, czując bolesny skręt w żołądku. Wnętrzności podeszły mi do gardła i ostatkiem sił powstrzymałem się od zwymiotowania- NIE!- wrzasnąłem, chowając twarz w dłoniach i zanosząc się głośnym, histerycznym płaczem. Nagle usłyszałem roznoszący się po małym pokoju śmiech. Podniosłem głowę, chcąc sprawdzić, czy to jest prawdziwe, czy może mam jakieś chore halucynacje. Ale to było prawdziwe. Ktoś się śmiał. Kogoś to bawiło. Moja rozpacz kogoś bawiła. Wydawała mu się śmieszna. I okrutnie dawał mi o tym do zrozumienia. Słyszałem śmiech. Szyderczy, kpiący śmiech Tony'ego Starka. Bo właśnie udowodnił, że jestem bezsilny. Że ma nade mną absolutną władzę. Że nie mogę zrobić kompletnie nic. Że jest silniejszy i to on decyduje, co się ze mną teraz stanie.
Ostatnie co zobaczyłem, to złośliwy błysk jego gniewnych, zielonych oczu...
-Mamo!- krzyknąłem, podnosząc się gwałtownie z łóżka. Natychmiast wykrzywiłem twarz w grymasie bólu. Rozejrzałem się. Byłem w swoim pokoju. Byłem bezpieczny. W domu.
Spuściłem wzrok i zadrżałem. Po moich policzkach spłynęło kilka łez, kierując się w stronę brody, by następnie skapnąć na materac. Co to było? Głupi sen, czy wspomnienie? Może... jakimś cudem przypomniałem sobie tę chwilę? Może tabletki, które biorę codziennie w końcu przyniosły efekt? Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że to tylko sen. Że to tylko koszmar, który był nieprawdziwy. Który nigdy się nie wydarzył. Bo z całego serca nie chciałem przez to przechodzić.
Wstałem i wyszedłem na korytarz. Po cichu przemknąłem się do gabinetu mojego opiekuna. Zmarszczyłem brwi, widząc uchylone drzwi i słysząc dobiegające z wewnątrz głosy. Najciszej jak mogłem, podszedłem bliżej.
-Jak długo zamierzasz jeszcze się w to bawić?- odezwał się gruby, męski głos.
-Nie długo. Zacząłem wcielać nasz plan w życie. To kwestia kilku tygodni, kiedy wypełni misję- odparł mój opiekun. Zmarszczyłem brwi. O kim on mówi? I jaką misję?
-Mam nadzieję, bo moja cierpliwość powoli się kończy. To nie jest przytułek, tylko...- zaczął, ale urwał, gdy podłoga pode mną zaskrzypiała. Wciągnąłem głośno powietrze i skrzywiłem się na ten dźwięk. Mężczyźni natychmiast odwrócili się w moją stronę. Zasalutowałem, rozpoznając w gościu przełożonego mojego opiekuna.
-Peter, co ty tu robisz?!- warknął blondyn.
-Kazał mi pan przyjść, panie Aristov- oznajmiłem niepewnie. Starszy lekko się zmieszał.
-Em... tak, rzeczywiście. Wejdź, chłopcze. Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt długo?- zapytał, gdy wszedłem do pomieszczenia.
-Nie, sir. Dopiero przyszedłem- odparłem, wciąż stojąc na baczność.
-Spocznij, żołnierzu- mruknął generał, po czym zmierzył mojego opiekuna groźnym spojrzeniem- czekam- rzucił, po czym wyszedł, trzaskając głośno drzwiami. Blondyn wskazał mi gestem dłoni miejsce naprzeciwko siebie, które posłusznie zająłem.
-Teraz uważnie mnie posłuchaj Peter, dobrze?- kiwnąłem delikatnie głową, wciąż nie rozumiejąc, czemu wciąż pyta mnie o zdanie- pójdziesz na misję w terenie. Przydzielimy cię do jednego z małych oddziałów. Musimy sprawdzić, jak sobie radzisz. Ale spokojnie, dasz sobie radę. To nie jest trudne zadanie. Dopiero potem, jeśli podołasz, zostaniesz wprowadzony w sprawę Avengers.
*****
2077 słów
Hejka!
Ogólnie to nie martwcie się, to nie jest tak, że bez powodu Peter akurat teraz miał taki sen. Później to wyjaśnię.
To uczucie, kiedy podłączasz wieczorem telefon, a rano okazuje się, że się nie ładował i masz 1% xD
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro