Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24


Pov. Peter

Szedłem ciemnym korytarzem do swojego pokoju, ponieważ nareszcie pozwolono mi opuścić szpital. W zasadzie, jedyne co powstrzymywało mnie od biegu, to pamięć o zasadach. I ból oczywiście. Naprawdę chciałem już znaleźć się u siebie, na swoim łóżku, ale bolał mnie dosłownie każdy skrawek ciała. Nie było to jakieś wygórowane, nieznośne cierpienie, ale na pewno utrudniało szybkie poruszanie. Spojrzałem w dół i znów uśmiechnąłem się, widząc ciemny, nieco za duży mundur na swoim ciele. Brakowało mi go. Ciepły, wygodny mundur. No... może z tym wygodny to trochę przesadziłem, ale na pewno uwielbiałem go nosić. To było takie... zwyczajne. Dzięki temu czułem, że jestem w domu. Że już wszystko jest dobrze. Że wszystko wróciło do normy i jestem absolutnie bezpieczny. Że z czasem przestanę o tym myśleć i po prostu wrócę do swojego dawnego, normalnego życia. Że to, co stało się w bazie Avengers nie będzie mnie prześladować, bo teraz wszystko jest już w porządku.

W końcu stanąłem przed swoim pokojem. Momentalnie przypomniałem sobie wszystkie chwile, w których płakałem i byłem gotowy oddać dosłownie wszystko, żeby się tu teraz znaleźć. A teraz... teraz po prostu tu jestem. Mogę tam wejść i... jestem w domu. Nie wiem kto, ale ktoś wysłuchał moich błagań i... jestem w domu. W domu, z moją rodziną, która w każdej chwili jest gotowa bronić mnie przed całym złem świata. Przed Starkiem. Wziąłem głęboki oddech, po czym pociągnąłem zacinające się drzwi i wszedłem do ciemnego, szarego pomieszczenia. Na moich ustach wymalował się szeroki uśmiech. Panował tu żołnierski porządek, jak zawsze. Postawiłem kilka kroków wgłąb pokoju i kopnąłem drzwi, zamykając je. Natychmiast ruszyłem w kierunku mojego łóżka, na które bez najmniejszego zawahania upadłem, z cichym jękiem ulgi na ustach. W tym momencie nie przeszkadzało mi nawet to, że materac był twardy, a brak poduszki dawał się we znaki. Przyzwyczaiłem się do niej w bazie Avengers. Heh... zabawne... przyzwyczaiłem się do wygody, będąc jeńcem swojego największego wroga i... nie. Nie myśl o tym.

Uśmiechnąłem się i przeciągnąłem leniwie. Byłem po prostu szczęśliwy. Szczęśliwy, że nareszcie ten cały koszmar się skończył. Że jestem daleko od Starka i już nikt mnie nie skrzywdzi. Może i każdy normalny człowiek przeżywałby to, nie potrafiąc cieszyć się wolnością, ale ja nie miałem do tego głowy. Byłem zbyt szczęśliwy, a wizja tego, że gdy znów spotkam Avengers, będę mógł ich zabić, dodawała mi skrzydeł. Nie miałem ani ochoty, ani szczególnego powodu do zamartwiania się. Przecież już jestem w Hydrze.

A Hydra nigdy nie pozwoli, by cokolwiek złego mi się stało.

***

Zapukałem lekko w drzwi prowadzące do gabinetu pana Aristov. Kazał mi przyjść do niego zaraz po wyjściu ze szpitala, więc tak też zrobiłem. No... może przeleżałem jeszcze jakąś godzinkę u siebie, ale on przecież nie musi o tym wiedzieć. Usłyszałem stanowcze "wejść!", po czym pchnąłem drzwi i zasalutowałem, wchodząc do środka ponurego wnętrza. Mężczyzna podniósł na mnie wzrok znad papierów i skinął lekko głową. Schował je szybko do pierwszej szuflady biurka.

-Spocznij- rzucił. Rozluźniłem mięśnie z niemałą ulgą, ponieważ moje ruchy wciąż były bolesne. Gestem dłoni wskazał mi krzesło naprzeciwko siebie. Szybko wykonałem nieme polecenie i wbiłem w starszego pytające spojrzenie- pewnie jesteś zmęczony, więc przejdę do rzeczy. Masz dwa dni na regenerację, a po nich wrócisz do swoich codziennych zajęć i treningów- kiwnąłem głową, mimo że liczyłem na trochę więcej czasu. Całe ciało mnie bolało, nie byłem w stanie sprawnie się poruszać i nie miałem pojęcia jak w tym momencie mógłbym przeżyć na treningu. Wiedziałem, że trenerzy mnie wykończą. Po prostu wykończą, ale... skoro pan Aristov twierdzi, że dwa dni mi wystarczą, to... tak właśnie jest, prawda? W końcu Hydra się nie myli i zawsze wie, co dla mnie najlepsze- Peter, spójrz na mnie- rozkazał mężczyzna. Posłusznie podniosłem na niego wzrok- wiem, że już o to pytałem, ale muszę się upewnić. Czy chcesz mnie o coś spytać? Cokolwiek? Nie będę zły, słowo. Nie chcę, żebyś miał jakiekolwiek wątpliwości. Wiem, że Stark powiedział ci dużo przykrych rzeczy i kłamstw, więc jeśli coś cię dręczy, możemy o tym porozmawiać. Wszystko ci wyjaśnię i nie ukarzę cię, bez względu na to, co powiesz- oświadczył. Zmarszczyłem lekko brwi i spuściłem głowę. Czy ja mam jakiekolwiek wątpliwości? Czy Stark sprawił, że chcę o coś zapytać? O czymś porozmawiać? Że nie jestem czegoś pewien? Ehh, sam nie wiem. Tak naprawdę... jest tylko jedno pytanie, na które sam znam odpowiedź. Ale muszę to usłyszeć. Muszę być absolutnie pewien.

-Panie Aristov... czy... czy wy... nawet gdybym nie uciekł... przyszli byście po mnie, prawda? Hydra by mnie nie zostawiła?- zapytałem, wpatrując się w niego z nadzieją. Musiałem to usłyszeć. Po prostu musiałem. Po tym, co powiedział Barners, ja... ja po prostu tego potrzebowałem. Potrzebowałem tego na pozór banalnego zapewnienia. "Tak Peter, kochamy cię i nie zostawili byśmy cię tam samego". Te kilka słów. Kilka słów, których tak rozpaczliwie potrzebowałem. Starszy przez chwilę przyglądał mi się badawczo, po czym splótł dłonie na biurku, o które się oparł i westchnął ciężko.

-Nie, Peter. Oczywiście, że nie. Jesteśmy twoją rodziną. Nigdy cię nie zostawimy. Mieliśmy już gotowy plan, ale wtedy uciekłeś i udało nam się namierzyć cię w tej uliczce- powiedział łagodnie, posyłając mi ciepłe spojrzenie. Na moje usta wpełzł mały uśmiech. Zamknąłem na chwilę oczy, biorąc głęboki oddech. Poczułem ulgę. Niewyobrażalną ulgę. Dusiłem to w sobie i teraz nareszcie usłyszałem to, co tak bardzo chciałem usłyszeć.

-Dziękuję...- szepnąłem- ja po prostu... Stark i Zimowy Żołnierz mówili, że pan po mnie nie przyjdzie. Że nic dla was nie znaczę i...- zacząłem wyjaśniać, dlaczego zadałem tak banalne na pozór pytanie, ale starszy brutalnie mi przerwał.

-Zimowy Żołnierz?- spytał nagle, z nutą niepokoju i gniewu w głosie- poznałeś Zimowego Żołnierza?- dodał, na co kiwnąłem głową- cholera, dlaczego nic nie mówiłeś?!- warknął, zrywając się z miejsca. Odruchowo skuliłem się na krześle, w czasie w którym on zaczął krążyć po pokoju, przecierając nerwowo twarz.

-P-przepraszam... ja...- w moich oczach zawirowały łzy.

-Co ci powiedział?!- niemalże krzyknął, przerywając mi, opierając się o biurko i nachylając nade mną. Zmarszczyłem lekko brwi, próbując przypomnieć sobie, czy Zimowy Żołnierz mówił coś podejrzanego, co rzeczywiście mogłoby mieć znaczenie.

-On... nic. Nic takiego. Powiedział, że Hydra go torturowała i wcale nie jest zdrajcą, ale przecież... przecież ja wiem, że to zwykłe kłamstwa- wyrzuciłem z siebie na jednym wydechu, po czym spojrzałem niepewnie na mężczyznę. Starszy widocznie odetchnął z... ulgą? Tak. To była ulga. Odetchnął i usiadł na swoim miejscu. Przez chwilę milczał, wbijając wzrok w drewniany blat.

-Ehh... mądry z ciebie dzieciak- mruknął, jednak zdawało się to być bez przekonania. Moja dolna warga zadrżała, na co mężczyzna pokręcił lekko głową- no już... nie powinienem się unosić- przyznał.

-Ja po prostu...- nagle uderzyła mnie pewna myśl. Zmroziło mnie. Czy... czy to możliwe? Nie... oni by tego nie zrobili, ale... ale jak inaczej... nie mógłby przecież. Nie zrobili by mi tego... prawda? Zmarszczyłem brwi, po czym posłałem starszemu pytające spojrzenie- panie Aristov?- zaczekałem aż mężczyzna na mnie spojrzy, po czym kontynuowałem- jak mnie namierzyliście? Ja... mam wszczepiony nadajnik?- spytałem cicho. Starszy przez chwilę wpatrywał się we mnie z uchylonymi ustami. Westchnął ciężko.

-Nie- rzucił krótko. Przekrzywiłem lekko głowę i spojrzałem na niego z niedowierzaniem. To nie było przekonujące. I w tym momencie obaj wiedzieliśmy, że to kłamstwo. Dlaczego więc nie powie mi prawdy? Przecież wie, że bez względu na to, jak bardzo niepocieszony będę z tego powodu, nie sprzeciwię się. Choć to rzeczywiście nie było coś, czego się spodziewałem.

-W takim razie jak...

-Idź do siebie, Peter- rozkazał twardo.

-Ale... panie Aristov...- spróbowałem ponownie.

-Do siebie!- powtórzył głośniej, głosem nieznoszącym sprzeciwu. Zacisnąłem usta w wąska kreseczkę i kiwnąłem głową. Wstałem, zasalutowałem i wyszedłem najszybciej jak tylko się dało. Ruszyłem przed siebie ze łzami w oczach. O co chodziło? Dlaczego nie chciał mi powiedzieć? Dlaczego do cholery?! Przecież ja... to po prostu niesprawiedliwe. Czy oni mi nie ufają? Czy... oni naprawdę wszczepili mi nadajnik? Przecież ja i tak nie opuszczam bazy, więc... dlaczego do cholery?!

W pewnym momencie poczułem dokuczliwy ból głowy. Nie jakiś wielki, ale...

-Panie Stark!- zawołałem wesoło, z szerokim uśmiechem na ustach.

Skrzywiłem się. Wziąłem głęboki oddech, starając się uspokoić. Cholera... co to jest? Co się ze mną dzieje? To... kto to powiedział?! Rozejrzałem się nerwowo. Byłem sam. Nie było tu nikogo, kto mógłby to zawołać. Poza tym... to... to był mój głos. Jakbym to ja...

Ponownie skrzywiłem się, czując uporczywe pulsowanie.

-Jak było w szkole, dzieciaku?

To był... jego głos? Czy to był głos Starka? Skrzywiłem się i sapnąłem cicho. Ugh... co się do cholery dzieje?! Dlaczego on... co to za głos? Co to za... wspomnienie?! Dlaczego mój umysł tworzy takie wspomnienia?! Błagam, niech to się skończy! Przecież... to się nie działo! Nic takiego nie miało miejsca!

-Halo! Kto tu jest?!- zawołałem z paniką w głosie. To musi być jakiś żart. Błagam, to tylko żart. To niemożliwe! Niemożliwe do cholery! Ja tego nie pamiętam! Nie mogę pamiętać! Nie chcę!

Jęknąłem, zginając się wpół i przyciskając dłonie do uszu. Co się dzieje?! Błagam, niech to się skończy!

-Pete, skarbie, chodź na śniadanie!

Zmarszczyłem mocno brwi. Tym razem to był głos... kobiety. Opiekuńczy, ciepły, podałem troski głos starszej kobiety, który wręcz emanował miłością. Ale... ja nie znałem nikogo takiego. Dlaczego więc ten głos jest taki znajomy? Taki... jakbym słyszał go już tyle razy i... po prostu... jakby był tak bliski. Ale... ja jej nie znam. Nie znam go! Skąd miałem go znać?! Nikt taki nie mieszkał w bazie! Nie ma ich tu! Przecież... przecież ja... czy ja zwariowałem?! Proszę... nie chcę! Nie chcę tego! To się ma skończyć! Teraz!

Muszę porozmawiać o tym z panem Aristov. On będzie wiedział, co należy zrobić. Na pewno będzie wiedział. Zawsze wie. I... nawet jeśli był dla mnie nie miły... muszę mu o tym powiedzieć. Ale... czy nie będzie zły? Nie uzna, że zwariowałem? A może mi nie wierzy? Powie, że zmyślam? Albo... zamknie mnie w szpitalu i każde badać mnie do skutku. Nie... nie, nie on. On mi uwierzy... musi uwierzyć. On jest dobry, prawda? Jest dobry!

W pewnym momencie uświadomiłem sobie pewną rzecz. Tabletki. Moje tabletki. Nie brałem ich. Nie brałem ich od kilku dni. To dlatego świruję. Dlatego mój umysł nie radzi sobie ze wspomnieniami. Dlatego tworzy jakieś dziwne wizje. Dlatego to wszystko się dzieje. Dlatego pojawiają się w nim jakieś głosy. Niby znajome a jednak... nie potrafię dopasować do nich twarzy, ale... czuję, jakbym tak bardzo za nimi tęsknił.

W pewnym momencie jęknąłem mimowolnie, czując rozrywające pulsowanie głowy. Oparłem się o ścianę, nie będąc w stanie utrzymać się na nogach. Sapnąłem, po czym krzyknąłem krótko i skuliłem się w sobie, starając jakkolwiek odegnać te fałszywe wspomnienia.

-Peter!

Jego wesoły, przepełniony szczęściem głos. Taki... po prostu szczęśliwy. Jakby cieszył się, że tu jestem. Że mnie widzi. Taki... ojcowski. Opiekuńczy, przepełniony miłością. Ja...

Krzyknąłem i zgiąłem się wpół. Ból stawał się coraz bardziej nieznośny. Coraz gorszy. A moją głowę atakowało coraz więcej głosów.

-Panie Stark! Proszę, poradzę sobie, naprawdę! Przecież... to już cztery miesiące...

Co to za wspomnienia?! Co się ze mną dzieje?! Błagam, niech to się skończy! Przecież... to się nie działo! Nic z tego nie jest prawdą! Mnie tam nie było!

Nie. Dość tego. Nie czekając na dalsze wizje, ruszyłem przed siebie, biegnąc najszybciej jak tylko mogłem. Muszę go znaleźć. Muszę z nim porozmawiać. Muszę wziąć tabletki i zakończyć ten koszmar. Droga nie trwała bardzo długo. Kilka zakrętów. Nie zważając na zasady i prawdopodoby gniew mężczyzny, wpadłem do gabinetu pana Aristov bez pukania i załamałem ręce, widząc, że nie ma go w środku. Cholera! Nie teraz! Nie teraz, kiedy go tak potrzebowałem! Ugh... powinienem go szukać? Czy... nie, nie ma czasu. Czułem, że ból głowy znów narasta. Muszę je wziąć. Muszę.

Trudno. Najwyżej mnie ukarze, ale potrzebuję ich. Potrzebuję tych tabletek. Szybkim krokiem podszedłem do jego biurka i otworzyłem pierwszą szufladę, gorączkowo przekopując się przez stertę dokumentów. Cholera... gdzie one są?! W końcu udało mi się je znaleźć. Małą, szklaną buteleczkę wypełnioną niebieskimi tabletkami, leżącą na samym dnie szuflady. Nie zwróciłem uwagi na napis na etykietce. To nie było istotne. Dobrze wiedziałem, że to one. Sięgnąłem po nie, jednak w pewnym momencie coś innego przykuło moją uwagę. Zmarszczyłem mocno brwi. Pewna teczka, a raczej jej tytuł. Niepewnie chwyciłem ją i wysunąłem spomiędzy sterty dokumentów. Przeczytałem tytuł jeszcze raz. I jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz. A on wciąż był taki sam.

PROJEKT NR. 542
PETER PARKER

*****

2042 słowa

Hejka!

Oj, Petey, lepiej było zostać u tatusia Tony'ego...

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro