Rozdział 15
Pov. Stark
Przez chwilę wpatrywałem się z przerażeniem w drzwi, które... były otwarte. Nie zamknąłem ich. Byłem tak zaaferowany stanem Petera, że zapomniałem zamknąć pieprzone drzwi. Jak... cholera, jak mogłem o tym zapomnieć? Przecież... to powinno być odruchowe. A on teraz...
Skierowałem wzrok na Petera. On też to zrobił. Nasze spojrzenia się spotkały. Obaj to wiedzieliśmy. Obaj wiedzieliśmy, że Peter jest ode mnie szybszy i silniejszy. Że nie zdążę nawet wstać, kiedy on znajdzie się poza celą. Że teraz, tutaj, widzę go po raz ostatni. Że już go nie odzyskam. W jego spojrzeniu pojawiła się determinacja. Zrobi to. Już w tym momencie poczułem, jakbym go stracił. Nie... błagam, on nie może... nie może teraz uciec. Ja... nie mogę go stracić. Nie mogę... nie chcę... proszę... nie znowu... nie dam rady przeżywać tego drugi raz...
-Błagam... nie rób tego- szepnąłem. Zerwaliśmy się z ziemi w tej samej chwili. Spróbowałem chwycić chłopca za nadgarstek, ale nie udało mi się. Był zbyt szybki. Zbyt zdeterminowany i agresywny. Mieliśmy ten sam cel. Dotrzeć do drzwi, nim temu drugiemu się uda. On chciał uciec, a ja temu zapobiec. On chciał się uwolnić, a ja zatrzymać go przy sobie. On chciał dać się zabić Hydrze, a ja uratować nas obu. Jednak zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, chłopiec w jednej sekundzie znalazł się przy wyjściu. Wypadł z celi i pognał na korytarz- Peter!- krzyknąłem za nim, zrywając się i biegnąc, jednak nie miałem szans go dogonić. Łzy pojawiły się w moich oczach. Jeśli on... jeśli on tam wróci, to... zabiją go. Oni go zabiją. A ja... ja już go nie zobaczę i... znów go stracę... znów stracę swoje dziecko. Nie... nie dam rady...
-Jarvis! Połącz mnie z Rogersem! Natychmiast!- krzyknąłem, wybiegając na korytarz. Po chwili usłyszałem głos blondyna.
-Co się stało Tony?- mruknął.
-Peter ucieka! Zablokujcie mu drogę! Błagam, nie pozwól mu tam wrócić!
-Zaraz tam będziemy- rzucił, po czym rozłączył się.
Pov. Peter
Wypadłem na korytarz i popędziłem przed siebie. Nie wiedziałem, w którą stronę biec, ale to była moja szansa. Musiałem się stąd wydostać. Musiałem wrócić do domu. Gnałem więc przez sieć ciemnych korytarzy, nie mając pojęcia jak mogę wydostać się z tego piekła. I nawet nie wziąłem pod uwagę tego, że nie wiem jak trafić do bazy Hydry. Nie znam świata. Nie wychodziłem z domu i nie wiem nawet, czego mam się spodziewać, gdy opuszczę to miejsce, ale wiedziałem jedno. Wiedziałem, że muszę się wydostać. Muszę wrócić. Muszę być silny i udowodnić, że potrafię o siebie zadbać. Muszę sprawić, żeby pan Aristov był ze mnie dumny. Już widzę jego uśmiech. Już słyszę jak mówi mi, że dobrze się spisałem. Może nawet mnie przytuli? Tak jak... Stark? Z taką samą czułością i wręcz ojcowską opiekuńczością? W końcu zauważyłem metalowe, srebrne drzwi. Podbiegłem do nich, a gdy tylko stanąłem, otworzyły się, ukazując małe pomieszczenie. To pułapka? Nie wiem czemu, ale coś podpowiadało mi, że to jest właśnie droga ucieczki. Wszedłem do środka i w tym momencie uświadomiłem sobie, co to jest. Winda. Skąd to wiem? Skąd wiem, co to takiego jest ta winda? Nie mieliśmy czegoś takiego w domu. Nie, nie ważne. Ważne było to, że odnalazłem guzik z cyfrą zero. Zero, czyli parter. Nacisnąłem go i z niecierpliwością, tupiąc nerwowo nogą czekałem, aż drzwi otworzą się, ukazując zupełnie nową trasę, która pognam najszybciej jak tylko potrafię, żeby stąd uciec. W końcu poczułem lekkie szarpnięcie, po którym drzwi rozsunęły się, ukazując pokaźny hol. Wypadłem z windy i uśmiechnąłem się, widząc, że nikt nie stanowi przeszkody. Jedyną barierą między mną a wolnością były drzwi. Jednak nie przewidziałem jednego. Wysokiego blondyna i metalorękiego, którzy zagrodzili mi drogę.
-Peter, proszę, uspokój...- zaczął mężczyzna, który na pierwszy rzut oka zdawał się być spokojny i opanowany, w przeciwieństwie do bruneta, którego spojrzenie było wręcz dzikie. Nie słuchając go, wykonałem salto, przeskakując nad nimi. Nawet się nie zatrzymałem. Nie mieli ze mną najmniejszych szans. Chaotycznie dopadłem do drzwi i otworzyłem je jednym szarpnięciem. Jednak na to, co tam zastałem, nie byłem kompletnie przygotowany. Nic nie mogło mnie przygotować. Nie przewidziałem tego. Nie byłem w stanie. Nie spodziewałem się czegoś takiego. Nie... nie znałem tego. Nigdy nie wychodziłem z domu i... to różniło się od miasta nocą. I to bardzo.
W momencie, w którym wypadłem na zewnątrz, moje zmysły dosłownie oszalały. Oślepiło mnie jasne światło słoneczne. Zamknąłem oczy, biegnąc na oślep przed siebie. Słyszałem wszystko. Bicia serc. Oddechy. Szczekanie psów i mruczenie kotów. Rozmowy, krzyki, płacz wierzgajacych w wózkach dzieci, wrzaski zirytowanych kierowców i klaksony. Moje oczy otworzyły się szeroko z przerażenia. To wszystko... w połączeniu z moimi wyczulonymi zmysłami... to było wręcz bolesne. Jak okrutna tortura, rozgrywająca mnie od środka. Na ślepo pobiegłem przed siebie, przepychając się przez ludzi rzucających różne obelgi pod moim adresem, które teraz mnie nie interesowały. Nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Nie miałem pojęcia, w którą stronę powinienem iść. Nie miałem pojęcia, jak wrócić do domu. Już nawet nie wiedziałem, jak wrócić do bazy Starka. Tam chyba było bezpieczniej. Ja... byłem przerażony. Łzy pociekły po moich policzkach. Nie... to nie tak miało być. Błagam... ja się boję... nie mogę... ja... chcę do domu...
W pewnym momencie usłyszałem głośny dźwięk. Rozrywający moje bębenki dźwięk. Klakson, który był dla mnie jak uderzenie pioruna. Nawet nie zauważyłem, kiedy znalazłem się na ulicy. Bo tak to się właśnie nazywa, tak? Pisk opon, od którego pękały mi uszy. Pajęczy zmysł oszalał. Kazał mi skakać, ale ja nie mogłem. Nie byłem w stanie. Byłem jak sparaliżowany. Nie wiedziałem co się dzieje. Krzyknąłem, zginając się wpół i zasłaniając uszy. Ktoś krzyczał. Wszyscy krzyczeli. To do mnie? Dlaczego wszystko jest takie głośne? Dlaczego ich serca biją tak ogłuszająco głośno? Dlaczego krzyczą? Czy ja zaraz zginę? Co się dzieje do cholery?! Błagam... niech ktoś mi pomoże... pan Aristov... Stark... ktokolwiek!
W pewnym momencie poczułem, jak ktoś chwyta mnie za kołnierz i ciągnie w tył. Nie byłem w stanie się opierać. Nie byłem i... nawet nie chciałem. Chciałem stąd zniknąć. Zniknąć z tego miejsca. Znaleźć się w domu. Albo... z dwojga złego, chyba już nawet u Starka było bezpieczniej. Poczułem, jak ktoś zamyka mnie w szczelnym, czułym uścisku. Nie obchodziło mnie, kto to jest. To nie było teraz ważne. Ważne było tylko to, że może mnie uratować. Bez namysłu, wtuliłem się w mężczyznę, całkowicie chowając się przed tym całym koszmarem w jego ciepłych, bezpiecznych ramionach, które stanowiły nieprzerwaną barierę między mną a przerażającym światem.
Pov. Stark
Moje serce się zatrzymało, gdy zobaczyłem skulonego Petera na samym środku ulicy i jadący wprost na niego samochód. Szybko podbiegłem do niego, chwyciłem go za kołnierz kurtki munduru, którym swoją drogą nie byłem szczególnie zachwycony, i pociągnąłem do tyłu. Nie zastanawiając się, natychmiast objąłem chłopca i zamknąłem w szczelnym uścisku. Całe jego ciało drżało. Dosłownie czułem jego strach. Jego ciężki oddech i sztywne z przerażenia ciało. Gdy tylko objąłem go ramionami, młodszy wtulił się we mnie, drżąc nieopanowanie. Zamknąłem oczy, gładząc go po plecach i zamrugałem kilka razy energicznie, żeby odpędzić zbędne w tej chwili łzy. Musiałem być silny. Dla niego. To Peter potrzebował teraz pomocy. Był roztrzęsiony i przerażony.
-Cii, już dobrze- szepnąłem, tuląc go mocno do siebie i głaszcząc po włosach, nie zwracając przy tym uwagi na gapiów i wściekłego kierowcę. Mężczyzna wysiadł z samochodu, najpewniej żeby zawyzywać lub nawrzeszczeć na biednego Petera za wbiegnięcie mu pod koła, jednak wystarczyło jedno moje lodowate, groźne spojrzenie, żeby wrócił do auta i po prostu odjechał. Westchnąłem z ulgą, po czym spojrzałem w dół, na trzęsącego się dzieciaka.
-Chodź, Pete. Wracajmy, mały- powiedziałem cicho, wciąż mocno go przytulając. Peter nie zareagował. Przez chwilę zastanawiałem się, czy powinienem z nim wrócić do środka. Czy za chwilę nie spróbuje się wyrwać? Nie, wątpię, żeby chciał znów to przeżywać. Wciąż mocno obejmując chłopca jedną ręką, odwróciłem się i ruszyłem w kierunku drzwi. Nawet się nie opierał, gdy weszliśmy do środka i skierowaliśmy do windy. Wciąż drżał, kuląc się i wręcz wciskając we mnie, jakby wierzył, że jestem w stanie obronić go przed całym światem zewnętrznym. Wbijał nieobecny wzrok w ziemię, a każdy mięsień jego ciała był spięty do granic możliwości. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że go to nie bolało. Po jego policzkach nieopanowanie spływały łzy. Ehh, źle się czułem z tym, że znów prowadzę go do tej przeklętej celi. On... na pewno będzie się czuł... po prostu jak więzień. Ja... właśnie teraz powinienem pokazać mu, że jest tu bezpieczny. Że może się czuć bezpiecznie. Że nikt go nie skrzywdzi. Że będę go chronić. A jeśli zaprowadzę go do tej celi, to... to zupełnie tak, jakbym po prostu udaremnił mu ucieczkę i wtrącił z powrotem do więzienia. A ja... przecież tego nie chcę. Nie chcę, żeby tam wracał. Tylko czy... czy on nie wykorzysta tego, żeby uciec? Nie... przecież po czym co się stało, myślę że będę miał spory problem, żeby w ogóle wyciągnąć go z wieży. Wcisnąłem odpowiedni przycisk i westchnąłem głęboko, czując jednocześnie przerażenie i ulgę. Jeszcze raz przytuliłem do siebie roztrzęsionego chłopca, który natychmiast objął mnie rękami. Zmarszczyłem lekko brwi. Wcześniej jedynie pozwalał mi się przytulić, a teraz oddaje uścisk? To co się stało aż tak na niego wpłynęło?
Wysiedliśmy z windy. Wciąż jedną ręką przytulając Petera, ruszyłem korytarzem. Stanęliśmy w końcu pod odpowiednimi drzwiami. Kiedy je otworzyłem, młodszy westchnął cicho, jakby z rezygnacją. Też tego nie chciał. Pewnie jeszcze bardziej niż ja. Co teraz czuł? Był smutny? Rozczarowany? Zrezygnowany? A może wściekły? A może... może wciąż przeżywa to co się stało?
Posłał mi pytające spojrzenie, gdy zorientował się, że to nie jest pomieszczenie z jego celą. Uśmiechnąłem się do niego, po czym zmierzwiłem mu włosy. Czując, że wciąż cały drży i teraz raczej nie nadaje się do jakiejkolwiek rozmowy, podszedłem z chłopcem do łóżka, na którym go ułożyłem. Peter biernie pozwolił na to, żebym położył go, a nawet zdjął mu buty i przykrył ciepłą kołdrą. Usiadłem na skraju łóżka, by następnie czule otulić młodszego okryciem i pogłaskać delikatnie po lodowatym policzku. Nie podobało mi się to, że nosi ten przeklęty mundur Hydry, ale musiałem mu na to pozwolić. On musi wiedzieć, że nie jest tu więźniem. Chociaż... czy rzeczywiście nie jest?
Gdy usłyszałem cichy szloch, nieudolnie stłumiony, uśmiechnąłem się pocieszająco i pogłaskałem mniejszego po ramieniu, choć w środku, szczerze mówiąc miałem ochotę rozpłakać się razem z nim.
-Cii, nie płacz, Pete- powiedziałem łagodnie. To co się tam stało, było wyraźnym dowodem na to, że Peter nie opuszczał bazy Hydry. Gdyby to robił, wiedziałby dokładnie, czego się spodziewać. Świat zewnętrzny trochę go zaskoczył. Zdezorientował. Dzieciak kompletnie spanikował. Przy jego wyczulonych zmysłach, gwar ulicy najpewniej był nie do zniesienia.
Peter wciąż leżał z otwartymi szeroko z przerażenia oczami i cały dygotał. Zmarszczyłem lekko brwi. Aż tak to przeżywa? Westchnąłem cicho i złapałem młodszego za rękę. Ten w pierwszej chwili wzdrygnął się dość mocno, a kiedy zorientował się, że nie chcę zrobić mu krzywdy, zamknął oczy i zacisnął palce. Po chwili jego oddech lekko się uspokoił, i mimo że ciało wciąż pozostało sztywne, dzieciak przestał drżeć.
W końcu zasnął. Pewnie był wykończony. To co się stało, było wyczerpujące, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Posiedziałem jeszcze chwilę, wpatrując się w spokojną twarz chłopca. W końcu wstałem i po cichu wyszedłem, zamykając delikatnie drzwi. Nie będę go więcej zamykać na dole. Co prawda, nie dam mu pełnej swobody. Nie mogę mu jeszcze tak zaufać. Ale na pewno nie wróci do tej celi. Peter musi wiedzieć, że jest tu bezpieczny. Przecież to jego dom. Może... może w końcu to zrozumie. A może... może kiedyś nawet sobie przypomni. Te wszystkie chwile, które spędziliśmy razem.
Wyciągnąłem z kieszeni zdjęcie i westchnąłem ciężko. Jest na nim młodszy. Ma jaśniejsze włosy. Dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo się zmienił. No... może nie jakoś bardzo, ale... zmienił się. Urósł. Na twarzy prawie się nie zmienił, tylko... zniknął ten głupkowaty, ale tak pocieszny uśmiech. I te radosne iskierki w oczach. Już nie jest taki naiwny i beztroski. Teraz... teraz ten chłopiec jest inny. Potrafi być okrutny. Kiedyś nie umiałby nikogo aż tak skrzywdzić, a teraz... to co wtedy zrobił...
-Jarvis, zablokuj okna w pokoju Petera. Odbieram mu też dostęp do windy. Wolno mu się poruszać tylko po tym piętrze. W zasadzie, zablokuj okna w każdym pomieszczeniu na tym piętrze- powiedziałem, gdy oddaliłem się już od drzwi. Nie sądzę, by po tym co się stało Peter w ogóle podejmował kolejne próby ucieczki, ale ostrożności nigdy za wiele- aha, i zablokuj dostęp Petera do informacji. Jeśli będzie chciał się czegoś od ciebie dowiedzieć, zapytaj mnie. Poinformuj mnie też, kiedy się obudzi- dodałem, po czym skierowałem się do kuchni, żeby zrobić sobie kawę i powiedzieć o wszystkim reszcie.
*****
2080 słów
Hejka!
Ojojku, Peterek się wystraszył...
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro