Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41


Pov. Stark

-To co dokładnie Peter ma zamiar powiedzieć?- spytał Fury, idąc obok mnie korytarzem.

-Nie wiem. Kazał mi wezwać cię najszybciej jak mogę, a później już się nie odzywał- powiedziałem. Fury westchnął cierpiętniczo, splatając ręce za plecami.

-Jak on się czuje?- rzucił, wciąż patrząc przed siebie.

-W porządku. Po tym napadzie jest trochę... nieswój. Kazał mi do ciebie zadzwonić i nie powiedział nic więcej.

Zapukałem do drzwi jego pokoju, a gdy usłyszeliśmy ciche przyzwolenie, weszliśmy do środka. Uśmiechnałem się do chłopca, który odłożył książkę i usiadł po turecku, jednak po chwili, zszedł z łóżka.

-Dzień dobry- mruknął do Fury'ego, podchodząc do nas- może chodźmy tam?

"Tam", czyli do salonu. Peter wciąż nie czuł się całkiem komfortowo poza pokojem, ale przez ostatnie kilka dni zaczął nieco śmielej poruszać się po piętrze. Poza tym, powiedział pewnego dnia, że bardzo podoba mu się koncept salonu i szkoda, że nie mieli czegoś takiego w domu. A mi po raz kolejny pękło serce.

-Mhm, pewnie- mruknąłem. Tak więc całą trójką udaliśmy się do salonu i zagraliśmy miejsca przy stole. Peter usiadł blisko mnie, uważnie obserwując dyrektora. Nadal mu nie ufał. Bał się go.

-No dobrze, do rzeczy. Co chciałeś nam powiedzieć, Peter?- spytał Fury. Chłopiec przysunął się lekko do mnie.

-Dom jest teraz... znaczy, baza Hydry jest teraz pusta, tak?- spytał, posyłając mi przepraszające spojrzenie. Uśmiechnałem się łagodnie i pogłaskałem go po włosach, żeby pokazać młodszemu, że wcale mi to nie przeszkadzało. Choć było to perfidne kłamstwo.

-Zniszczona. Moi ludzie przeszukali ją i wysadzili- odparł krótko Fury. Nie mogłem przeoczyć bólu w oczach Petera, gdy usłyszał te słowa. Pokiwał lekko głową.

-Wiem, gdzie się przenieśli- oznajmił, na co dyrektor wyprostował się. Posłał chłopcu naglące spojrzenie.

-Pete, nie musisz...- zacząłem od razu, nie chcąc, żeby Peter w jakikolwiek sposób czuł się przytłoczony.

-Kilka kilometrów od domu, w tym samym lesie, jest awaryjna baza. Na wszelki wypadek. Jest mniejsza, traktowana tylko jako stacja, w razie gdybyśmy z jakiegoś powodu musieli opuścić naszą. Myślę, że tam są. Ale nie zostaną tam długo. Tydzień, najwyżej dwa. Dopóki nie otrzymają nowych rozkazów. Wtedy się wyniosą i już nigdy ich nie znajdziemy. Od wschodniej części jest ukryte wejście, koło dużego dębu. Strzeżone, naturalnie, ale bardzo nieuważnie, bo... teoretycznie, kto miałby się włamywać od frontu? Najlepiej strzeżone są wszystkie boczne wejścia. Przy każdym czeka dwóch snajperów. No i oczywiście prawie cały teren dookoła jest monitorowany, ale dam radę się prześlizgnąć. Powinniśmy ruszyć jak najszybciej, bo w każdej chwili mogą się stamtąd ewakuować, także...- zaczął, zupełnie mnie ignorując. Zmarszczyłem lekko brwi.

-Przepraszam bardzo, "my"?- zdziwiłem się. Peter pokiwał głową.

-Idę z wami. Dobrze walczę wręcz. Umiem się posługiwać bronią. Jestem szybki. I cichy. Mogę się przydać- rzucił, posyłając mi błagalne spojrzenie. Uchyliłem lekko usta. Uderzyło mnie to. Jakbym dostał w twarz.

Deja vu.

Pokręciłem głową.

-Nie. Nie, Pete- powiedziałem cicho. Fury posłał mi nieco zaskoczone spojrzenie.

-Dzieciak się przyda, Stark. Jest dobry. Jakby nie patrzeć, spędził dwa lata w Hydrze. Trenowali go. Każdy, kogo wyszkoliła Hydra jest dobry. I naprawdę może się przydać- zauważył, a Peter pokiwał głową, jakby na potwierdzenie słów dyrektora.

-Panie Stark, proszę- powiedział cicho.

-Panie Stark, proszę...

-Nie. Nie będziemy na ten temat dyskutować. Nie zgadzam się. Nie idziesz, Peter- powiedziałem stanowczo.

-Nie może mi pan zabronić!- rzucił, na co zmarszczyłem brwi.

-Owszem, mogę. Czy ci się to podoba czy nie, na papierach wciąż jestem twoim ojcem, więc Fury nie ma prawa zabrać cię na tą misję bez mojej zgody. A zapewniam cię, że jej nie dostanie. Nie idziesz. Nie puszczę cię na tą akcję, Peter- powiedziałem, starając się brzmieć w miarę łagodnie, choć i tak wyszło to ostrzej niż chciałem. Chłopiec uchylił lekko usta. Spojrzał na dyrektora, szukając u niego pomocy, ale on rozłożył bezradnie ręce.

-Ma rację, Peter. On decyduje. Nie mogę nic zrobić, jeśli Tony zabrania- powiedział przepraszająco. Peter znów spojrzał na mnie. Z wyrzutem.

-Ale...- zaczął pretensjonalnie. I wtedy zobaczył w moich oczach, że dyskusja na nic się nie zda. Pokręcił głową i zmarszczył brwi. A potem, zerwał się z miejsca, przewracając przy tym krzesło i uciekł do pokoju.

Spuściłem wzrok i westchnąłem ciężko.

-Wiesz, że nie masz racji?- odezwał się nagle Nick. Podniosłem głowę, posyłając mu pytające spojrzenie- na papierach, Peter wciąż jest martwy. Więc nie masz prawa mu niczego zabronić- zauważył. Uchyliłem lekko usta.

-Ale przecież...- zacząłem.

-W tej chwili nie jesteś jego prawnym opiekunem, ale jesteś jego tatą, Tony. Nawet ja to widzę. I tylko dlatego biorę pod uwagę twoje zdanie- powiedział, po czym wstał i ruszył w kierunku windy- później przyślę wam dane dotyczące misji, zaplanuję wszystko do wieczora- rzucił na odchodne. Westchnąłem ciężko. Z rezygnacją. Czy to był błąd? Nie chciałem, żeby Peter miał do mnie żal, ale... przecież nie mogłem znów mu na to pozwolić. Wtedy, cichy głosik podpowiadał mi, że chłopiec nie jest gotowy. Że to jeszcze nie czas na misje. Że on potrzebuje więcej czasu, bo wciąż jest zbyt roztrzęsiony. Gdybym wtedy posłuchał intuicji, zamiast Petera, byłoby inaczej. Może i by go porwali, ale ja wiedziałbym o tym i szukałbym go. Bezustannie. A jeśli teraz coś mu się stanie? Jeśli znów go zabiorą? Albo zrobią mu krzywdę? Nie wybaczyłbym sobie. Mój synek musiał być bezpieczny. Musiał być bezpieczny, w domu, otoczony kochającą rodziną.

-Tony?- usłyszałem nieśmiały głos Barnersa. Ostatnio coraz częściej tak brzmiał. Był wycofany i zamknięty. Nawet Steve nie mógł do niego dotrzeć. Wiedziałem dobrze, czego mu było trzeba. Czego nam wszystkim było potrzeba. Tej radości, którą wnosił tu Peter. Żeby przybiegł ze szkoły, trzasnął drzwiami, z uśmiechem usiadł z nami w salonie i opowiadał nam o wszystkim co działo się na przerwach. O tym, jak znów pogrążył panią od fizyki i jak to bardzo nie znosi tego całego Flasha. A my wszyscy wściekaliśmy się, bo ktoś śmiał dokuczać naszemu maleństwu. Ale Peter nigdy nie pozwolił żadnemu z nas interweniować.

-Hmm?- mruknąłem.

-Dzwonił Bruce. Wiemy już, co było w tych tabletkach- oznajmił. Od razu się wyprostowałem.

-I co?- spytałem.

-Zaskakująco zwyczajne metody. Faszerowali go narkotykami. Jest tam kilka nieznanych jeszcze substancji, ale przede wszystkim, dość popularny narkotyk. Peter był dzięki niemu bardzo podatny na sugestie. To wyjaśnia fałszywe wspomnienia. Mówili mu o czymś, a jego mózg starał się dopasować obrazy do informacji i dzieciakowi zdawało się, że wszystko jest jasne i logiczne- wyjaśnił krótko. Zmarszczyłem lekko brwi. Narkotyki. Podali mojemu dziecku narkotyki. Mojemu chłopcu. To... okrutne. Utrzymywać go przez dwa lata w tym chorym świecie, który tak naprawdę istniał tylko w jego głowie. Bo nic z tego nie było prawdziwe. Te ich treningi były chore. I te kary. Peter był taki zaskoczony, gdy oznajmiłem mu, że wcale nie dostanie kary za to, że nie poszedł spać o wyznaczonej godzinie. Spoliczkowanie wcale nie było dla dzieciaka czymś oburzającym, a jedynie zwykłą, codzienną formą upomnienia. Zrobił błąd, zasługiwał na cios. To przecież takie normalne, czyż nie? On nie rozumiał tak oczywistych rzeczy. Powiedział mi, że Aristov nigdy go nie przytulił. Nawet gdy płakał. Najwyższą formą czułości była dłoń na ramieniu lub zmierzwienie włosów. Było mi go... tak strasznie żal. Biedny chłopiec przeszedł znacznie więcej, niż powinien. Zasługiwał przecież na tyle miłości w życiu. A jedyne co na razie otrzymał to ból.

-Dzięki, Buck- mruknąłem, po czym podniosłem się z krzesła i ruszyłem w stronę pokoju chłopca. Musiałem z nim porozmawiać. Wyjaśnić mu wszystko. On na to zasługiwał. Na jakieś wyjaśnienie. Bo przecież nie robiłem tego złośliwie. Po prostu... za bardzo go kochałem, żeby znów go stracić.

Zapukałem do drzwi, ale odpowiedziała mi cisza. Westchnąłem ciężko.

-Mogę wejść, Pete?- spytałem. W końcu, uchyliłem lekko drzwi. Peter leżał na łóżku, przytulając do siebie jednego z pluszaków.

-Idź sobie- mruknął. Znów westchnąłem.

-Pete, proszę, chociaż mnie posłuchaj- powiedziałem błagalnie. Brunecik nie odpowiedział, jedynie przesunął się lekko, dając mi tym samym do zrozumienia, że mogę usiąść. Zadbał jednak o to, by mimiką wyraźnie pokazać mi, jak bardzo mnie tu nie chce.

Mimo wszystko, usiadłem obok dzieciaka.

-Nie chcę się z tobą kłócić, mały- westchnąłem cicho. Peter zmarszczył lekko brwi.

-To czemu mi pan zabrania?- mruknął smętnie- przecież... to nie pana decyzja. Ja muszę to zrobić. Muszę tam być- wymamrotał, a ja dopiero teraz przyjrzałem się maskotce, którą w siebie wciskał. Uśmiechnąłem się.

-A gdzie ty to znalazłeś?- zaśmiałem się smutno, wpatrując się w białego, puchatego króliczka a jego dłoniach. To była kiedyś jego ukochana przytulanka. Przez pierwszy miesiąc starannie ukrywał fakt, że spał tuląc się do niej, ale później uznał, iż mogę o tym wiedzieć. Tylko ja. Nikt inny. Byłem pewien, że się zgubił. Peter pociągnął nosem i mocno przytulił do siebie maskotkę.

-Był pod łóżkiem- powiedział cicho, po czym posłał mi pytające spojrzenie, na co ja skinąłem głową, dając mu znak, że tak, mógł go wziąć. Peter westchnął i przycisnął policzek do maskotki.

-Trzy lata temu, zmarła twoja ciocia. May Parker została zamordowana. Hydra zadbała, żebyś to ty ją znalazł. To co z niej zostało, ściśle mówiąc. Jej zwłoki były w całym domu. Wszędzie. Błagam, nie staraj się sobie tego przypomnieć, Pete- powiedziałem słabo- chcieli, żebyś przeżył traumę. Żebyś nie mógł się otrząsnąć. No i udało im się. Przez pierwszy tydzień prawie się nie odzywałeś. Budziłeś się z krzykiem każdej nocy, a jedyne posiłki jakie jadłeś to te malutkie porcje, które w ciebie wmusiłem. Dużo płakałeś. I zrobiłeś się strasznie wrażliwy. Wszystko ci przeszkadzało. Światło, odgłosy. Raziły cię. Raz nawet wyprosiłeś mnie z pokoju, bo użyłem odrobinę zbyt dużo płynu po goleniu. Zwykły człowiek nawet by tego nie zauważył- westchnąłem i wyciągnąłem rękę, chcąc pogłaskać chłopca po policzku. Musiałem poczuć, że on tu jest. Że mam go spowrotem- tak bardzo cierpiałeś. A ja nie wiedziałem jak ci pomóc. Zabierałem cię do różnych psychologów, terapeutów, ale miałem wrażenie, że to nic nie daje. Tak naprawdę większość z nich jedynie zapisywała ci leki, po których leżałeś bezczynnie w łóżku i wpatrywałeś się w sufit. Dopiero po kilku tygodniach udało mi się znaleźć ci specjalistę, który naprawdę pomógł. Poczułeś się lepiej. Zacząłeś jeść. Rozmawiać ze mną. Schodzić do warsztatu. A potem, pod koniec, zdarzało ci się nawet uśmiechnąć. Powoli kończyły się ataki paniki, koszmary, to całe milczenie i wzdrygnięcia. Myślałem, że wszystko będzie dobrze. Bo naprawdę było lepiej. Wróciłem do Avengers, kiedy uznałem, że mogę zostawić cię samego w domu. To potrwało miesiąc. Zostaliśmy wysłani na kolejną misję. Chodziło o Hydrę. I chciałeś z nami iść. Upadłeś się, że musisz z nami iść. Że to pomoże ci ruszyć dalej i zamknąć ten rozdział. Nie zgodziłem się, ale ty błagałeś i błagałeś. W końcu uległem. Już wtedy powinienem się domyślić, że coś nie gra. Oni nie starali się nas pokonać. Robili co tylko w ich mocy, żeby cię skrzywdzić. I udało im się. Zranili cię tak mocno, że natychmiast przerwałem walkę i zabrałem cię do szpitala. Daliśmy im uciec. Nikogo to nie obchodziło. Trzymałem cię na kolanach, kiedy lecieliśmy. Przytulałem cię, a ty płakałeś i jeczałeś z bólu. Nie umiałem ci pomóc i to było w tym wszystkim najgorsze. A potem, w szpitalu, dowiedziałem się, że... że się nie udało. Że nie żyjesz. Przekupili i zastraszyli lekarzy, żeby mi to wmówili i nakłonili do kremacji zwłok, tak, żebym niczego się nie domyślił. Byłem tak strasznie zdruzgotany.... w ogóle nie przyszło mi do głowy, że to wszystko jakiś podstęp. Kto by się nad tym zastanawiał? Nie przyszło mi do głowy, że te cholerne...- zamilkłem, przypominając sobie o obecności chłopca. Westchnąłem słabo- chodzi o to, że... miałem wtedy złe przeczucie. Nie chciałem się zgodzić, ale to zrobiłem. Żałowałem. I... nie chcę popełniać tego samego błędu dwa razy. Nie mogę się na to zgodzić, rozumiesz Pete? Nie mogę znowu pozwolić ci się narażać, bo... jeśli coś ci się stanie, to... to ja...- znów zamilkłem. Nie chciałem wracać do tych wydarzeń. Nie mogłem. Nie byłem w stanie. To było zbyt bolesne

Położyłem się obok chłopca. Posłał mi smutne spojrzenie, którym dawał mi do zrozumienia, że nie ma pojęcia co powiedzieć. Nic dziwnego. Co miał powiedzieć? Co miał zrobić z żalami żałosnego mężczyzny, który sam sprowadził na siebie nieszczęście?

-Przepraszam- powiedziałem cicho- przepraszam, Pete. Nie pozwolę ci na to. Nie mogę- dodałem. Peter pokiwał głową. Rozumiał. Był taki mądry. Zawsze taki był. Wszystko rozumiał.

*****

2005 słów

Hejka!

No to lecimy z akcją 😎😎

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro