Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 40


Pov. Stark

Zacisnąłem lekko ramiona i uśmiechnąłem się, wciąż bardzo zaspany. Czułem ciężar na klatce piersiowej. Stłumiłem ziewnięcie i uchyliłem powieki. Momentalnie zmarszczyłem brwi i uchyliłem lekko usta. Peter na mnie leżał. Owinięty w niebieski kocyk, wtulał się w moją klatkę piersiową z drobnym uśmiechem na ustach i roztrzepanymi lokami. Obejmowałem go. Dopiero teraz przypomniało mi się, że, no cóż, rzeczywiście zasnęliśmy wczoraj w tej pozycji. Nawet całkiem wygodnej. Peter był bardzo drobny i lekki. A ja mogłem go przytulać. Nigdy bym się do tego nie przyznał. Nigdy, absolutnie nigdy. Przenigdy. Ale prawda była taka, że... no cóż, ja lubiłem się przytulać. Naprawdę lubiłem.

Palcem pogładziłem chłopca po policzku i uśmiechnąłem się z rozczuleniem. Naprawdę kochałem tego dzieciaka. Mojego małego chłopca. On do mnie wróci. Wierzyłem, że w końcu go odzyskam. Przecież... on nadal był moim synkiem. Tylko po prostu... po prostu tego nie pamiętał. Ale gdy tylko sobie przypomni, wszystko będzie tak jak dawniej. Może nie całkiem tak jak dawniej, ale będzie dobrze. Nauczymy się żyć z tym wszystkim. Przestanie tęsknić za Hydrą, jeśli będzie miał dom tutaj.

-Gdzie ja...- zaczął słabo Peter. Uśmiechnąłem się z politowaniem.

-W salonie, Pete. Zdaje się, że tu zasnęliśmy- zauważyłem. Chłopiec zadarł głowę i zmarszczył lekko brwi, gdy zdał sobie sprawę z tego, że leży na mnie.

-P-Przepraszam...- zająknął się, ewidentnie zawstydzony.

-Daj spokój, nie masz za co, dzieciaku- rzuciłem z rozbawieniem i pomogłem mu podnieść się do siadu. Chłopiec rozejrzał się po salonie, ziewnął, przeciągnął lekko i zsunął z moich kolanach, żeby ostatecznie wylądować na kanapie. Usiadłem obok niego, a wtedy Peter bezwiednie opadł do przodu, opierając się o moją klatkę piersiową. Zamknął oczy i wydał z siebie senne westchnienie.

Uśmiechnąłem się, wplatając palce w jego włosy.

-Oj, ktoś tu się nie wyspał- mruknąłem z politowaniem, a młodszy znów westchnął, nie mogąc dobrze się wybudzić. Jęknął cicho, z trudem otwierając oczy i posyłając mi nieco ponure spojrzenie.

-Nie mam pięciu lat- wymamrotał z wyrzutem, po czym znów opadł na moją klatkę piersiową i wtulił się we mnie z małym uśmiechem.

-Mhm, pewnie- rzuciłem cicho, uśmiechając się z politowaniem. Pogłaskałem go po włosach i oparłem głowę o zagłówek kanapy. Peter był już taki duży...

Pov. Bucky

Westchnąłem ciężko, podnosząc rękę. Zatrzymałem ją niecałe pięć centymetrów od klamki. Zamknąłem na chwilę oczy i zacisnąłem szczękę.

-Cholera!- syknąłem i warknąłem cicho z irytacją, gdy odsunąłem rękę. Postawiłem kilka kroków w tył i uderzyłem plecami w ścianę- cholera...- powtórzyłem, odchylając głowę. Chciałem z nim porozmawiać. Tak strasznie tego chciałem. Chciałem pójść do Petera i o wszystkim mu powiedzieć. Przeprosić go. Błagać o wybaczenie. Ale nie umiałem. Bałem się tam wejść. Bałem się... bałem się rozczarowania. Bałem się, że Peter będzie kimś zupełnie innym. Kimś, kogo nie znam. A kiedy go takiego zobaczę... śmierć mojego przyjaciela będzie faktem. I okaże się, że Hydra odebrała mi wszystko. Wszystko co tylko mogli.

Zatrzymałem się, widząc wypełzające z salonu błękitne światło. Uniosłem jedną brew i postawiłem kilka kroków w tył. Wiedziony ciekawością, wszedłem do pomieszczenia. Loki chłopca zawirowały w powietrzu, gdy dzieciak odwrócił się przez ramię. Wypuściłem powietrze. To dzieciak Starka. A skoro był dzieciakiem Starka, mogłem się tylko domyślać, jakie miał o mnie zdanie. Złożyłem ramiona na klatce piersiowej i zerknąłem wymownie na zegar.

-Trochę późno na lody, nie sądzisz?- spytałem oschle. Była już druga w nocy. I... no cóż, może bycie niemiłym dla tego dzieciaka to był pewien sposób zemszczenia się na Starku, ale nie zastanawiałem się nad tym.

Ku mojemu zaskoczeniu, chłopiec zamiast wywracać oczami i pyskować, posłał mi serdeczny, ciepły uśmiech.

-W zamrażalniku jest drugie pudełko. Czekolada z miętą- powiedział wesoło, jednak na tyle cicho, by nikt poza mną go nie usłyszał. Uniosłem lekko brwi- nie powie pan panu Starkowi, co nie?- spytał, posyłając mi najbardziej niewinne spojrzenie, na jakie było stać dziecko. Westchnąłem ciężko.

-A myślisz, że któremu z nas by uwierzył?- rzuciłem, nieco ironicznie.

-Oczywiście, że mi. Jestem grzeczny i niewinny- powiedział od razu, a ja mogłem obserwować, jak jego mimika znów gwałtownie się zmienia. W jego oczach pojawiła się łobuzerska iskierka.

-I co, Stark to kupuje?- mruknąłem. Chłopiec posłał mi rozbrajający uśmiech.

-Każdy kupuje- rzucił jedynie, po czym znów skupił uwagę na lodach i filmie. Uśmiechnąłem się lekko. Podobał mi się ten dzieciak. I właśnie dlatego, zniknąłem z salonu, by po chwili usiąść obok niego, z pudełkiem lodów w jednej ręce i łyżką w drugiej.

-Co to jest?- spytałem, oblizując ociekające lodami narzędzie zbrodni.

-"Gwiezdne Wojny". Najlepszy film na świecie. Pewnie go pan nie widział, co? To odmieni pańskie życie- oznajmił z pełną powagą, a ja uśmiechnąłem się z rozbawieniem.

-Daj spokój z tym panem, możesz mi mówić Bucky- mruknąłem. Dzieciak kiwnął lekko głową- a ty... jesteś Peter, dobrze pamiętam?- upewniłem się.

-Mhm, ale możesz mi mówić Peter- rzucił, nie odrywając wzroku od ekranu. Uśmiechnąłem się z politowaniem. Lubiłem tego głupiego dzieciaka. Był zupełnie inny niż Stark. No... może nie zupełnie. Był równie bezczelny. Ale lubiłem go.

Oparłem głowę o ścianę i uderzyłem o nią kilka razy. Jęknąłem ze złością, po czym odwróciłem się i wróciłem do swojej sypialni. Byłem na to za słaby. Naprawdę za słaby.

Pov. Peter

Naciagnąłem koc na ramiona i westchnąłem cicho, przecierając oczy. Pan Stark starał się, żebym czuł się tu bezpiecznie, i naprawdę tak było. O ile byliśmy sami. Innym... jakoś nie potrafiłem zaufać. Miałem z tego powodu wyrzuty, ale nie byłem w stanie nic z tym zrobić. Tak samo jak z tym, że pan Stark wciąż widział we mnie swojego synka. Jego dziecko było martwe, a on nie był w stanie się z tym pogodzić. Na pewno mu to utrudniałem. Nic dziwnego. Ciężko uwierzyć w śmierć osoby, którą ma się obok siebie. Ale jego Peter naprawdę zginął. Podczas pierwszego usunięcia pamięci, zabili tego trzynastolatka. On zniknął, razem ze swoimi wspomnieniami. Ja... ja zawsze będę należeć do Hydry. Zawsze. Nawet, jeśli kiedyś uda mi się ich znienawidzić, będę do nich należeć. Zawsze będę myślał o nich jak o rodzinie. Rodzinie, która mnie wykorzystała, oszukała i zdradziła, ale wciąż była rodziną. A baza za miastem, była domem, w którym nie byłem bezpieczny ani mile widziany. Ale ja nie potrafiłem tego zmienić. Choć bardzo chciałem. Naprawdę starałem się spojrzeć na pana Starka tak jak na pana Aristov. Zobaczyć w nim kogoś na wzór taty, którym rzekomo był. Tamten Peter widział w nim ojca. Kochał go. Był szczęśliwy, kiedy pan Stark go przytulał. I cieszył się, kiedy przyjeżdżał po niego do szkoły. Zawsze na to czekał, bo wiedział, że później zabierze go do warsztatu i będzie pokazywać mu nowe rzeczy. Lubił, kiedy pan Stark przychodził wieczorem, całował go w czoło, rozmawiał z nim, a potem mówił dobranoc i gasił lampkę. Nie rozumiałem tego, ale on na to wszystko czekał. I lubił to. Bardzo.

-Panie Stark?- spytałem cicho.

-Hmm?- mruknął, nie odrywając wzroku od książki, którą czytał.

-Bo... um... wie pan...- zacząłem, nie wiedząc do końca, jak to powiedzieć. Starszy podniósł głowę i posłał mi łagodne spojrzenie. Uśmiechnął się zachęcająco. Westchnąłem- naprawdę... przykro mi, że... że nie pamiętam pana jako... no wie pan... taty- mruknąłem- wolałbym, żeby to pan nim był- dodałem cicho. Pan Stark przez chwilę wpatrywał się we mnie smutno, a jego uśmiech zniknął. W końcu, westchnął ciężko.

-Wiem, mały. Ale przypomnisz sobie, obiecuję- zapewnił, uśmiechając się lekko. Ja też uśmiechnąłem się smutno. Jego ręce drgnęły. Znałem ten ruch. Chciał mnie przytulić, ale się bał. Przysunąłem się do niego.

Przeszkodził mi jednak przeszywający ból głowy. Sapnąłem, pochylając się mocno i piszcząc cicho. Pan Stark natychmiast chwycił mnie za ramiona i przyciągnął do siebie. Wiedział już co się dzieje. Wiedział też, że nie jest w stanie pomóc, dlatego po prostu mocno mnie to siebie przytulił i zaczął gładzić po włosach, kołysząc mnie w swoich ramionach.

Zapłakałem cicho.

Rozejrzałem się, z niepokojem szarpiąc nadgarstkami. Nie mogłem ich uwolnić. Zresztą podobnie jak kostek. Leżałem. Nie... nie wiedziałem, co się dzieje. W celi lekarz wstrzyknął mi coś, a teraz... głowa mnie bolała. Miałem wrażenie, że wszystko działo się jak za mgłą. Zmrużyłem lekko oczy, gdy ktoś nakierował na mnie dużą lampę. Światło mnie raziło. Spróbowałem odwrócić głowę, ale nie mogłem. Ktoś mnie złapał. Mocno. Syknąłem cicho, wciąż uparcie starając się odwrócić od rażącego światła. Słyszałem jakiś przytłumiony głos.

-Cholera, ile ty mu tego dałeś? Dzieciak kompletnie nie reaguje. Miał być tylko rozluźniony, a nie maksymalnie naćpany- rzucił ktoś, w dalszym ciągu zmuszając mnie do patrzenia w światło. W pewnym momencie wpadłem na pomysł. Zamknę oczy. Uśmiechnąłem się triumfalnie. Tak, to był całkiem przebiegły plan. Wykonałem więc go, uśmiechając się pod nosem. Znów głosy. Ktoś coś mówił. Nie chciałem go słuchać, ale w momencie, w którym dłoń znacznie mocniej zacisnęła się na moim podbródku, sapnąłem cicho i zmusiłem się do rozchylenia powiek. Zacząłem rozglądać się gorączkowo, w poszukiwaniu sprawcy.

-Gdzie to zrobić?

- Na ramieniu. Żeby widział.

Pokręciłem lekko głową, nie rozumiejąc o czym oni mówią. Chciałem... chciałem wrócić do domu. Do pana Starka. Rozejrzałem się i syknąłem, gdy dłoń na podbródku utrzymała mnie w miejscu.

-M-Mogę...- zacząłem słabo. Mówienie było trudniejsze niż mi się wydawało. Głosy i wszelkie inne hałasy ucichły. Jęknąłem cicho, starając się zebrać myśli- m-mogę... iść d-do domu?- wymruczałem z trudem. Przez chwilę, w pomieszczeniu panowała głucha cisza. Nagle, wszyscy wybuchnęli głośnym, niepohamowanym śmiechem. Zmarszczyłem lekko brwi, nie rozumiejąc tego. Z czego oni się śmiali? Przecież... to nie było śmieszne. Ja... naprawdę chciałem iść do domu.

Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do jasności panującej w pomieszczeniu, rozejrzałem się, na tyle, na ile pozwalała mi dłoń na podbródku. Znałem tą salę... chyba. Nie wiedziałem. Wszystko mi się rozmywało. Ale... w pewnym momencie zwróciłem uwagę na przedmiot w dłoni mężczyzny w białym kitlu. Podchodził z tym do mnie. To był... pręt, z rozrzarzoną końcówką w kształcie litery "A". Czy... czy on chce mnie tym dotknąć?

-N-Nie, nie, nie...- zacząłem cicho, błagalnym tonem- proszę, nie, nie chcę...- powiedziałem, już nieco głośniej, patrząc na starszego z coraz większym przerażeniem. Spróbowałem odsunąć się trochę, ale mankiety uniemożliwiły mi to. Spojrzałem z desperacją na trzymającego mnie blondyna, który przyglądał się wszystkiemu beznamiętnie- to będzie bolało, nie chcę, proszę...- zacząłem cicho, licząc na jakąkolwiek pomoc z jego strony. Zacisnąłem mocno powieki, gdy mężczyzna podszedł do mnie i podniósł rękawek mojej koszulki- panie Stark, panie Stark, panie Stark...- zacząłem mamrotać, kręcąc głową. W tym momencie, poczułem ból. Potworny, rozrywający ból. Wrzasnąłem, najgłośniej jak umiałem, wyprężając się na metalowym stole. Wygiąłem się mocno, krzycząc i starając uciec od przedmiotu, który sprawiał mi ból. Ich to nie obchodziło. Mężczyzna docisnął jedynie pręt i chwycił mnie mocno za ramię, żebym nie uciekał. Zawyłem rozpaczliwie, desperacko szukając drogi ucieczki. Nie było jej.

W końcu starszy odsunął rozrzarzony pręt. Pręt zniknął, ale ból pozostał. Po moich policzkach spływały fale łez, a ja zacząłem zanosić się płaczem i kwilić bezsensowne słowa. Nie mogłem złapać oddechu. Nie mogłem... nie mogłem się ruszyć. Ból odbierał mi możliwość racjonalnego myślenia.

-No już, będziesz żyć. Trzeba to opatrzeć, żeby była wyraźna blizna- mruknął ktoś, a ja poczułem, jak coś zimnego przykładane jest do mojej rany na ramieniu. Zakrztusiłem się łzami i szarpnąłem niespokojnie.

-Nie, nie, nie...- złamany szept uciekł z moich ust. W pewnym momencie, poczułem, jak ktoś ściska moje ramię. Mimowolnie otworzyłem szeroko oczy i zawyłem rozpaczliwie z bólu.

-Bądź grzeczny, albo znowu to poczujesz- usłyszałem beznamiętny głos. Nie odważyłem się już odezwać, więc jedynie cichy, złamany szloch co jakiś czas wydobywał się z moich ust, w czasie gdy starszy pracował nad moim ramieniem.

Wciągnąłem głośno powietrze, niemalże natychmiast wyrwałem się panu Starkowi i poderwałem się z kanapy. Potykając się o własne nogi, nie zwracając uwagi na nawoływania starszego, pobiegłem do swojego pokoju. Stanąłem przed lustrem i mocnym szarpnięciem za koszulkę odsłoniłem swoje ramię. W moich oczach stanęły łzy. Wcześniej jakoś... jakoś nie zwróciłem na to uwagi. Ale teraz, nie widziałem na swoim ciele niczego poza matową blizną w kształcie dużego A. Oni... oni by mi przecież tego nie zrobili. Nie mogliby. Nie... nie posunęli by się do tego, żeby wmówić mi, że Avengers są wrogami. Nie zrobili by mi tego... prawda?

-Pete...- usłyszałem głos pana Starka. Wpatrując się w swoje odbicie w lustrze, przejechałem palcem po bliźnie. Kilka łez spłynęło po moich policzkach, a ja zaszlochałem słabo.

-Dlaczego... dlaczego oni zrobili mi coś takiego?- spytałem szeptem. Pan Stark podszedł do mnie i rozłożył ramiona. Bez zastanowienia wtuliłem się w niego mocno i rozpłakałem się. Chciałem, żeby to okazało się kłamstwem. Żeby to był żart. Jakiś zły sen. Chciałem... chciałem zapomnieć. Chciałem zapomnieć o Hydrze. Zapomnieć o nich raz na zawsze. Chciałem, żeby zniknęli. Żeby ich po prostu nie było.

W pewnym momencie, przestałem płakać. Przestałem, bo zdałem sobie sprawę z pewnej strasznej myśli.

Chciałem się na nich zemścić.

*****

2096 słów

Hejka!

Uuu, groźny Peterek hehe ಥ‿ಥ

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro