Without Limits - One Shot
Poznali się całkiem przypadkowo, wpadając na siebie w pracy. Ona niosła przed sobą, cały stos wypełnionych papierów dla przełożonego. On wściekły i zamyślony, nie zauważył jej. Potrącił ją, wytrącając jej z rąk wszystkie papiery. On zaproponował jej swoją pomoc, może z przyzwoitości, może z obowiązku, nie wiadomo, lecz odzywając się do niej, wszystko zapoczątkował. Ona się zgodziła. Była zmęczona całodniową pracą. Chciała się, jak najszybciej stamtąd wyrwać. Z pomocą nieznajomego mogła osiągnąć swój cel.
Zaczęło się całkiem niewinnie. Od kawy w przerwie od pracy, wieczornych spacerów w blasku księżyca oraz wspólnych, niedzielnych obiadów. Połączyło ich niepoprawne zamiłowanie do wolności. Ona nie cierpiała być ograniczana, chciała żyć własnym życiem, samodzielnie podejmować decyzję, a w razie potrzeby mierzyć się z ich konsekwencjami. Z kolei On, nie lubił być sterowany. To On zawsze musiał mieć władzę i inicjatywę.
Postanowili zawrzeć umowę, nieograniczają i korzystną dla obu stron. To było ich zabezpieczenie na przyszłość, dając im pewność, że nic się między nimi nie zmieni pod upływem czasu. Nie spisali jej, wszystko szczegółowo ustalili na pierwszym spotkaniu, nim wszystko się zaczęło. Ona się zgodziła. Dla niej była to idealna szansa prowadzenia takiego życia, jakie sobie wymarzyła, nie będąc samotną. On się zgodził, bo Ona dawała mu to, czego oczekiwał od kobiety, fascynowała go i nieustannie zaskakiwała. Nie potrafił jej rozgryźć, chociaż tak długo się znali. Była nieprzewidywalna, dostarczała mu emocji i rozrywki, jakiej potrzebował.
Ona była piękna. Od zawsze cieszyła się zainteresowaniem płci przeciwnej, bez skrupułów to wykorzystywała dla własnej przyjemności i swoich potrzeb. Nigdy nie angażowała się w żadne związki, które ją ograniczały. Jednego dnia była, a następnego znikała bez słowa, pozostawiając po sobie tylko niezapomniane wspomnienia oraz złamane serce.
On również nie narzekał, koło niego zawsze kręciło się wiele kobiet. Jego pochodzenie oraz czysto krwisty status tylko dodawały mu atrakcyjności. Zawsze zachowywał dystans do swoich partnerek. Nikomu nie ufał bez graniczenie, a swój osobliwy urok wykorzystywał z premedytacją dla własnych korzyści. Brał to, co chciał, nie dając nic w zamian.
Ich znajomość rozwijała się z każdym dniem, lecz wszystko opierało się na wolnej woli. Nie mogli się do niczego zmusić. Chociaż ze względu na ich charakter, nieustannie łamali zasady i dążyli do niemożliwego. Wykorzystywali swą znajomość do granic możliwość, ciesząc się tym, co mają, wiedząc, że nic nie trwa wiecznie. Rozmawiali, kiedy mieli na to ochotę. Zdarzały się momenty, gdy nie kontaktowali się ze sobą przez kilkanaście dni. Spotykali się i odwiedzali, gdy czuli się samotni, brakowało im towarzystwa lub odczuwali silną potrzebę odstresowania się po godzinach spędzonych w pracy i wysłuchiwaniu zrzędliwego szefa. Byli do siebie bardzo podobni, ale nie identyczni.
Mieli podobne zainteresowania, dzięki czemu swój wolny czas, spędzali wspólnie na wykonywaniu czynności sprawiających im radość. Kochali podróżować. Dużo zwiedzali, teleportacja znacznie ułatwiała im spełnianie podróżniczych marzeń. Jednego dnia byli nad ciepłym Karaibskim Morzem, by następnego zawitać na mroźnym Sybirze. Rozmawiać potrafili przez całą noc, tematy nigdy im się nie kończyły. Bawiły ich te same rzeczy i tylko oni mogli się zrozumieć. Tylko oni mogli znieść siebie nawzajem. Tylko oni mogli ze sobą wytrzymać.
Dopełniali się. Gdy On czegoś nie potrafił, Ona wypełniała tę lukę. Gdy Ona z czymś sobie nie radziła, zjawiał się On z umiejętnościami, których Ona nie posiadała. Dla przyjaciół i rodziny tworzyli idealną parę, bo taką się wydawali, snuli im wspólną przyszłość i rozczulali się nad ich zgraniem i kwitnącą miłością, dostrzegalną na każdym kroku. Ale oni byli parą, żyli koło siebie, ale nie razem i to był ich klucz do sukcesu i szczęścia.
Związek wiązał się z zasadami, ustępstwami, kompromisem, ograniczeniami, których chcieli za wszelką cenę unikać. Pozbyli się wszystkich podstaw normalnego związku: nie robili sobie wyrzutów, gdy nie dzwonili do siebie przez kilka dni z rzędu, nie kłócili się z powodu przewlekłej nieobecności czy braku czasu przez nawał pracy, nie byli zazdrośni, gdy umawiali się z innymi partnerami. Żyli niczym w bajce, szczęśliwi, zakochani i wolni, lecz życie to nie bajka napisana przez Disneya, dlatego ich relację musiały kiedyś ulec pogorszeniu.
Ona obawiała się tego momentu. Wiedziała, że kiedyś musi to nastąpić, lecz i tak nie przygotowała się na ten dzień. Skrycie wierzyła, że może jednak nigdy się to nie wydarzy i będą razem do końca swoich dni. Ona była szczęśliwa, nie chciała niczego zmieniać, tak było jej dobrze i wygodnie, lecz On coraz bardziej się męczył. Dusił w sobie prawdę. Trwał przy niej, postępując zgodnie z umową, nie chcąc jej stracić, za bardzo mu na niej zależało, chociaż każdego dnia cierpiał coraz bardziej. Nie chciał już tak żyć. Wreszcie odważył się wziąć sprawy w swoje ręce i zrobić to, co już dawno powinien uczynić.
***
Tego dnia mieli spożyć wspólną kolację u Niego. To On miał zaplanować ich wieczór, według swego uznania i potrzeb. Ona ten jeden raz pozostawiła mu wolną rękę. Zazwyczaj gotowali wspólnie, chociaż żadne z nich nie miało do tego talentu, lecz świetnie się przy tym bawili, a czas, który spędzali razem, nigdy nie był dla nich stracony. Nawet jeżeli potem cały posiłek trafiał do kosza, gdyż był po prostu niejadalny. Tego dnia, Ona musiała dłużej zostać w Ministerstwie. Nie mogła wyjść, nie dokańczając papierkowej roboty szefa. Nie cierpiała go. Zawsze zlecał jej najgorszą pracę, której samemu nie chciało mu się wykonywać, dodatkowo się do niej przystawiał. Nie mogła się zwolnić. Brak dobrych ocen z końcowego egzaminu w szkole nie pozwalał jej na podjęcie innej ambitnej pracy, poza tym, gdyby odeszła, okazałaby tym swoją słabość.
Chciała spędzić przyjemny wieczór wraz z Nim przy lampce dobrego wina oraz pozwalając się rozpieszczać na wszelkie możliwe sposoby. On zawsze wiedział jak poprawić jej humor, lecz ten wieczór miał być inny niż pozostałe.
Draco Malfoy postanowił wszystko Jej wyznać, zrzucić brzemię ze swoich barków, zerwać zawartą umowę. Chciał czegoś więcej. Nie chciał dłużej się nią dzielić. Chciał, by tylko do niego się uśmiechała i tylko jego całowała. Już zawsze chciał budzić się u jej boku i nadal ją uszczęśliwiać. Musiał wszystko Jej wyznać, chociaż obawiał się osiągnąć odwrotny skutek do zamierzonego.
Nim się poznali, ich postulaty były jasne oraz miały pozostać niezmienne, lecz Dracon nie mógł nic poradzić na uczucie, jakim ją obdarzył i silną potrzebę spędzenia swych dni właśnie z nią. Planował to od dawna, lecz nigdy nie starczało mu na to odwagi. Ona skutecznie odwodziła go od tego, jakby przeczuwała, co chcę zrobić.
Draco jak zwykle powitał Ją w progu swego mieszkania, ubrany w elegancki, dobrze dopasowany garnitur. Nienaganny ubiór zawsze był jego znakiem rozpoznawczym, w końcu jego nazwisko zobowiązywało do godnego reprezentowania go. Powitała go czarującym uśmiechem oraz subtelnym pocałunkiem, brudząc go przy tym szminką. Tego wieczora wyglądała olśniewająco i niepoprawnie kusząco. Czarna, krótka sukienka podkreślała jej zgrabne ciało, które zawsze tak samo pociągało Malfoy'a. Ciemnoblond włosy, nieustannie pachnące goździkami, falami opadały na ramiona, a w jej błękitnych oczach czaiła się ta sama dzikość oraz ekscytacja. Ona wiedziała, po co tu przyszła. Miała jasny plan na ten wieczór i zamierzała go osiągnąć wszystkimi dostępnymi środkami. Kobieta pozbyła się szpilek, po czym ruszyła do jadalni, ponętnie kręcąc biodrami, co rusz odwracając się w stronę Dracona i posyłając mu czytelne znaki, aż zaczął żałować, że wybrał akurat ten dzień na wyznanie Jej prawdy, lecz twardo trzymał się swego postanowienia, wiedząc, że drugi raz nie odważy się na podjęcie tej drogi.
Zasiedli do stołu. Ona jednym ruchem różdżki zgasiła wszystkie światła, pozostawiając tylko świeczkę na stole. Wpatrywała się w niego, a w jej tęczówkach odbijał się płomień, dodając jej tylko tajemniczości oraz tego uwodzicielskiego wyrazu, którego brakowało wszystkim innym kobietom.
— Scarlett — odezwał się Dracon, starając się zebrać w sobie całą odwagę, topniejącą w nim z każdą sekundą. Podniosła na niego wzrok znad talerza, swym pięknym uśmiechem wyrażając więcej niż tysiąc słów. — Musimy porozmawiać.
— Czyż nie rozmawiamy? — zaśmiała się Scarlett Sheppard, bawiąc się trzymanym kielichem z winem. Była w wybitnie dobrym humorze, nie sądziła, że akurat on będzie przyczyną zmiany jej nastroju.
— Ja mówię poważnie. — Poluzował krawat cisnący go pod szyją. Scarlett dobrze poznała już swego partnera. Wiedziała, że ten gest nie świadczył o niczym dobrym. Napełniła szklankę whisky i wypiła ją na jednym wdechu, od razu sięgając po następną. — Chce więcej.
— Draco — warknęła ostrzegawczo, dając mu pierwszą szansę na wycofanie się. Zależało jej na nim. Nie chciała od niego odchodzić, lecz w przypadku zmiany warunków nie będzie miała wyboru. — Źle się bawisz?
— Nie, świetnie się bawię, ale właśnie BAWIĘ — podkreślił wyraźnie, chcąc, by zrozumiała tę subtelną różnicę w ich sposobie myślenia. — A ja nie chce dłużej się bawić. Nie jesteśmy już dziećmi ani beztroskimi nastolatkami. Nie chce się tobą dzielić z nikim innym. Dłużej nie mogę tego ciągnąć w ten sposób. Zależy mi na tobie.
— Takiej klauzuli nie było w umowie.
Alkohol podrażnił jej gardło, gdy po raz trzeci na jednym w dechu opróżniła szklankę. Spojrzała na niego wymownie. Umyślnie przypomniała mu o ich kontrakcie. Dała mu kolejną szansę na wycofanie się, bo w innym przypadku, finał tego spotkania mógł być tylko jeden.
— Nie obowiązują nasz żadne zasady, nie pamiętasz? — Uśmiechnął się , nieporadnie . Chciał wierzyć, że udało mu się przekonać Scarlett, lecz jej naburmuszona mina wyrażała całą jej opinię w tej sprawie. — A jeżeli są, to ty je łamiesz.
— To było podstawą tego, co zbudowaliśmy, brak angażu. — Zastanawiała się nad jego propozycją. Rozważyła jego punkt widzenia, ale jego propozycja była sprzeczna ze wszystkim, w co wierzyła i czym się kierowała. Była to zbyt drastyczna zmiana, której nie potrafiła się podjąć. — Żądając ode mnie czegoś więcej, skończysz wszystko, co między nami było.
— Jeżeli coś między nami jest, nie możesz tak po prostu odejść. — Draco delikatnie ujął jej dłoń, składając na jej wierzchu pocałunek. Był zdesperowany, by ją przekonać, by jej nie stracić i zatrzymać ją przy sobie. — Nie wymażesz z pamięci, tego, co nasz łączy, a jeżeli łączy to, dlaczego nie chcesz zaryzykować?
— Bo taka jestem, znasz mnie. — Wyrwała rękę z jego uścisku. Było jej ciężko, a on wszystko utrudniał. Wystarczająco skomplikował jej życie, by mogła iść na ustępstwa. — Jeżeli to właśnie twoja ostateczna decyzja, to ten wieczór jest naszym pożegnaniem.
— Nie możesz przecież do końca życia unikać odpowiedzialności. Zostaniesz w końcu sama.
Powstała z miejsca, ignorując jego słowa, gdyż były jak najbardziej prawdziwe i bolesne. Jak mogła zgodzić się na zmiany, jak najzwyczajniej się ich bała? Całe życie przed nimi uciekała. Nigdy nie wychodziły jej na dobre.
— Żegnaj, Draco.
Włożyła buty i narzuciła na plecy płaszcz. Spojrzała na Dracona. Przed oczami mignęły jej wszystkie ich wspólne chwile, lecz mimo to pozostała nieugięta w swoim postanowieniu.
— Scarlett, poczekaj. — Przystanęła w progu, z ręką na klamce i jedną nogą już za drzwiami. Spojrzała na niego pytająco, dając mu ostatnią szansę na naprostowanie sytuacji. — Kocham Cię. Błagam, nie zostawiaj mnie.
Jeżeli Sheppard coś poczuła, nie dała tego po sobie poznać. Wyszła, znikając na ciemnej uliczce i pozostawiając zdołowanego Malfoy'a samego.
***
Scarlett szybkim krokiem maszerowała chodnikiem, oświetlanym światłem lamp ulicznych oraz blaskiem księżyca, walczącym z chmurami o swoje miejsce na granatowym firmamencie. Podejrzane, mugolskie typki, zaczepiały piękną, samotną kobietę na drodze, lecz ona wcale nie zwracała na nich uwagi, zatopiona w swoich ponurych myślach. Jej mieszkanie znajdowało się daleko od jego domu, ale Scarlett była zbyt roztrzęsiona, by się teleportować. Dekoncentracja mogła kosztować ją rozszczepieniem. Sięgnęła do torebki, wyciągając z niej paczkę papierosów i usiadła na ławce, by opanować nerwy. Z powodu drżących rąk nie mogła nawet odpalić papierosa. Gdy w końcu jej się to udało, mocno się zaciągnęła, wypuszczając z ust kłęby szarego dymu.
Zazwyczaj nie paliła, tylko gdy była wściekła i zdruzgotana, chyba lepsze to niż rzucanie avadami w przechodniów. Nie chciała wracać do siebie. Tam wszystko bezdusznie przypominało jej o nim. W łazience stały jego kosmetyki, gdyż często u niej nocował. W szafie wisiały jego ubrania, czasem zostawał dłużej niż dzień, a przecież nie mógł chodzić dwa razy w tym samym. Na przedpokoju wciąż stał jego ulubiony kubek z niedopitą kawą, bo za długo zamarudził w łóżku, a potem narzekał, że się spóźni. Cały Malfoy.
Po wypaleniu połowy papierosów, zadecydowała udać się do swojej przyjaciółki. Potrzebowała wsparcia, ale również kontroli by nie zrobiła czegoś głupiego. Skupiła się, na tyle ile mogła w tym momencie i przeteleportowała się pod odpowiedni adres. Zapukała do drzwi mieszkania, czekając na odezw ze środka.
W progu pojawiła się sama właścicielka, Hermiona Granger. Kobiety diametralnie się od siebie różniły pod każdym możliwym względem. Była Gryfonka stawiała przede wszystkim na rodzinę, ustatkowanie się w życiu prywatnym i zawodowym oraz spokojne życie w zaciszu swego domu z osobami, które były jej najbliższe. Z kolei Scarlett zaliczała się do roztrzepanych osób z bogatym życiem towarzyskim oraz stawiająca na zabawę i dostatek.
— Scarlett, co tu robisz? — spytała Hermiona, nie kryjąc swego zaskoczenia.
Otwarła szerzej drzwi, wpuszczając przyjaciółkę do środka. Z salonu dochodził cichy dźwięk telewizora, chociaż w pomieszczeniu nie było nikogo. Na ziemi leżały rozrzucone dziecięce zabawki, sugerując, dlaczego w salonie jest pusto.
— Nie miałaś, czasem zobaczyć się z Malfoy'em?
— Rzuciłam go — odparła, siadając przy kuchennym blacie.
Hermiona machinalnie postawiła przed nią kieliszek, napełniając go winem. Za to Scarlett ją uwielbiała. Zawsze wiedziała, czego potrzebuje, ale oczywiście przy zachowaniu granic rozsądku.
— Dlaczego? Przecież świetnie się dogadywaliście!
Hermiona jako jedna z nielicznych, znała całą prawdę na temat układu między tą dwójką. W żaden sposób nie popierała pomysłu wolnego związku, ale w tym przypadku to działało.
— To niewiarygodne, ale jesteście dla siebie stworzeni!
— Chciał czegoś więcej.
Na jednym wdechu opróźniła zawartość kieliszka. Nie obchodziły ją konsekwencje, jutrzejszy kac i potworny ból głowy. Teraz potrzebowała utopić smutki w alkoholu. Gestem ręki poprosiła o dokładkę, co też gospodyni niechętnie uczyniła.
— To chyba dobrze. Najwyższa pora znaleźć sobie kogoś na stałe — oznajmiła Hermiona, ignorując jej wściekłe spojrzenia bazyliszka. — Nie bez przyczyny przyszłaś właśnie do mnie. Wiedziałaś, co ode mnie usłyszysz. Chciałaś, bym przekonała cię do powrotu do niego.
— Chyba raczej z powodu, że jesteś moją jedyną przyjaciółką.
Oparła głowę na dłoni, wpatrując się swymi błękitnymi oczami, przepełnionymi bólem prosto w przyjaciółkę. Nigdy nie okazywała uczuć, lecz w tym przypadku nie potrafiła zachować zimnej obojętności.
— Nie okłamuj się, Scarlett. — Uśmiechnęła się pobłażliwe. Zawsze była przemądrzała, ale w tym momencie zaczynała irytować nawet Scarlett, co dotychczas rzadko się zdarzało. — Tylko przy nim jesteś sobą. Tylko on wywołuje u ciebie szczery uśmiech. Tylko przy nim jesteś szczęśliwa.
— Wcale nie twierdzę, że go nie potrzebuję — burknęła, uświadamiając sobie, że to wszystkie denerwujące słowa były prawdą prawda, która zdruzgotała ją jeszcze bardziej. Wyrwała Hermionie butelkę, opróżniając ją do dna. — Ale ten układ był dobry i nie chce niczego zmieniać.
— Dlaczego traktujesz się tak przedmiotowo? — Nierozumnie spojrzała na Hermione. Ilość wypitego alkoholu wcale nie ułatwiała jej rozumnego myślenia. — Malfoy jest pierwszym, który pokochał cię za to, kim jesteś, a nie za to, co masz do zaoferowania...nie, nawet nie zaprzeczaj — dodałal, widząc oburzoną minę Scarlett. — Idź spać, nie puszczę cię samej do domu.
— Cześć, tatuśku — mruknęła, posłusznie człapiąc w stronę salonu. Rzuciła się na kanapę, momentalnie zasypiając.
Hermiona kilkoma machnięciami różdżki sprzątnęła zabawki, wyłączyła światło, zgasiła telewizor i przykryła kocem przyjaciółkę, cicho już pochrapującą.
— Co jej się stało? — spytał Ron swojej małżonki, wyczuwając w powietrzu drażniący odór alkoholu.
Gdy szedł na górę, położyć do łóżeczka ich córeczkę, w mieszkaniu nie było nikogo więcej poza Hermioną, a wracając zaledwie kilka minut później, zastał całkowicie pijaną Scarlett.
— Rozstała się z Malfoy'em. Nie, Ron, nic jej nie zrobił. Chciał czegoś więcej, a Scar chyba spanikowała i go rzuciła.
— I co zamierzasz?
Wiedział, że nie zrezygnuje, póki chociaż raz nie spróbuję uratować sytuacji. Zbyt dobrze znał swoją żonę. Ron nigdy nie rozumiał, dlaczego chce wszystkich uszczęśliwić na siłę, lecz z drugiej strony cieszył się z jej troski o przyjaciół.
— Co zamierzaMY! — poprawiła go Hermiona. W szybkim skrócie podzieliła się z nim planem, który wymyśliła na poczekaniu. W sumie to w momencie, gdy jej mąż zadał poprzednie pytanie.
***
Draco Malfoy niechętnie teleportował się do Ministerstwa ze swojego pustego mieszkania, które go swym widokiem dołowało. Każdy cal jego domu przypominał mu o niej. Z każdym miejscem wiązało się jakieś wspomnienie, zazwyczaj te przyjemne, gdyż nigdy wcześniej się nie kłócili. To była ich pierwsza kłótnia i zapewne ostatnia.
"Może nie byliśmy dla siebie stworzeni, jeżeli polegliśmy przy pierwszej przeszkodzie".
Powtarzał sobie w myślach, chcąc się wmówić sobie, że to nie była jego wina. Samotnie przeszedł drogę do windy. Nikt więcej nie poczochra mu złośliwie włosów. Nie powita go słodkim pocałunkiem znienacka, ani nie wskoczy na plecy, rozlewając przy tym, trzymaną w ręce kawę na jego czystą i wyprasowaną koszule.
Draco o poranku miał nawet problemy z doborem odpowiedniego stroju. Większość ubrań w jego szafie pochodziła od niej. Chcąc o niej zapomnieć, nie mógł mieć przy sobie nic co się z nią wiązało.
Mijał znajome twarze na korytarzach, lecz pogrążony w swoich myślach, nie zwracał na nich większej uwagi, zbywając ich tylko pomrukiem. W jego biurze czekał już na niego jego wieloletni przyjaciel, Blaise Zabini. Ostatnia osoba, z którą chciał się teraz widzieć, gdyż swego czasu Zabini kręcił ze Scarlett. Zrezygnował, gdy dowiedział się o niespotykanym układzie swego przyjaciela, ale jednak niesmak już pozostał. Zabini zaklinał, że nigdy jej nawet nie dotknął — niezmiernie tego żałował — ale jednak tego nie zrobił.
— I jak poszło? — spytał Blaise, który zachęcał przyjaciela do zrobienia następnego, poważnego kroku oraz usidlenia pięknej Scarlett, widząc, że byli dla siebie stworzeni. Draco ściągnął kurtkę, usiadł na krawędzi biurka i zrzucił z blatu nogi czarnoskórego mężczyzny.
— Dzięki, Zabini za świetny pomysł. Zostawiła mnie!
Sięgnął po przyniesioną poranną kawę, którą zawsze spożywał z nią, przynajmniej do tego dnia. Zabini ustąpił mu miejsca. Sam usiadł naprzeciw. Patrząc na przybitego Dracona, nie mógł nie poczuć się winny. Gdyby nie jego szalony pomysł, może nadal byłby związany z kobietą dla niego idealną.
— Może nie wszystko jest stracone. Może po prostu była zaskoczona i potrzebuje czasu do podjęcia decyzji.
— Decyzje już podjęła. Wyraziła się bardzo jasno.
Draco czasem żałował, że o czymkolwiek powiedział Zabiniemu, jak na razie z jego pomocy niewiele dobrego wynikło. Wygodnie rozsiadł się w fotelu i spojrzał w sufit, podkładając aromatyczną kawę pod nos. To w jakiś sposób działało na niego kojąco.
— To koniec. Straciłem ją bezpowrotnie.
— Jeżeli się poddasz to na pewno.
Zabini uniósł zdawkowo brwi. Musiał, za wszelką cenę pobudzić tego bęcwała do działania, by przynajmniej odzyskał, to co utracił. Zali się bardzo długo. Blaise wiedział, że w życiu Dracona nigdy nie było takiej kobiety, która tak by nim zawładnęła, dlatego nie mógł pozwolić, by przez niego spieprzył sobie życie.
— Najbardziej boli mnie jej widok i myśl, że nigdy więcej nie będę mógł jej dotknąć, przytulić, pocałować.
— Stary, znam twój ból!
Draco odzwajemnił jego uśmiech. Uświadomił sobie, jakie on miał szczęście, osiągając to, o czym inni mogli tylko pomarzyć. Pogawędkę przyjaciół przerwało czyjeś pukanie do drzwi.
— Wejść! — nakazał Malfoy, przyjmując na twarze stałą maskę obojętności. Do środka wszedł Ronald Weasley. Mężczyźni niby wszystko sobie wyjaśnili po upadku Voldemorta, lecz nadal nie darzyli się pozytywnymi uczuciami, ale musieli się tolerować ze względu na to samo miejsce pracy. — Co cię przywiało aż tutaj, Weasley?
— Raczej kto! — Westchnął przesadnie głośno, by zademonstrować swoje głębokie rozgoryczenie. Nie było żadną tajemnicą, że było to ostatnie miejsce, w którym chciałby przebywać, z własnej, nieprzymuszonej woli. — Hermiona chce się z tobą widzieć.
Gdy Draco odwrócił się do niego tyłem, sięgając po dokumenty, których zupełnie nie potrzebował w tej chwili, Ron bezgłośnie próbował przekazać Zabiniemu prawdziwy powód swojej wizyty. Zrozumiał tylko "pomocy", ale przystanął na współpracę. Reszty domyślił się już samodzielnie.
— Dlaczego przysłała akurat ciebie? Podejrzliwie przymrużył powieki. Giermkowanie Weasleya pod każdym względem wydawało mu się podejrzane. — Nie pracujecie razem, a tym bardziej w tej samej części Ministerstwa.
— Miałem przerwę. Musiałem jej podrzucić kilka raportów, a ona jak zwykle musiała dorzucić mi kilka dodatkowych obowiązków.
Argument Rona był tak realny, że nawet Dracon w niego uwierzył, poza tym nie widział podstaw, by Weasley miał kłamać.
— Czego ode mnie chce?
Odstawił na biurko kubek po kawie, który nieświadomie nadal trzymał w dłoniach. Spojrzał na zamyślonego Zabiniego, taki wyraz twarzy w żadnym wypadku mu nie pasował.
— Nie wiem, ja tylko przekazuje wiadomości — burknął ostro Ron, podirytowany podejrzliwością i uporem Malfoy'a. Skierował się w stronę drzwi, przystając jeszcze w progu. — Zrobiłem, co miałem zrobić, z konsekwencjami sam się będziesz mierzył.
— Stary, lepiej do niej idź — mruknął Zabini, również kierując się w stronę wyjścia. — Granger prosperuje na przyszłego Ministra Magii, lepiej nie podpadać jej w przedbiegu.
— Wynoście się.
Okręcił się na swoim obrotowym fotelu. Gdy ponownie spojrzał w stronę drzwi, po jego gościach nie było już żadnego śladu. Chcąc nie chcąc musiał iść, Granger zajmowała jedno z ważniejszych pozycji w Ministerstwie, nawet on nie mógł ignorować jej poleceń. Nie podobała mu się jedynie forma wezwania. Posłała po niego jak po pieska, a on posłusznie musiał się u niej wstawić!
Draco planował stanowczo wyperswadować jej na przyszłość inne środki komunikacji niż przez pośrednika i z takim zamiarem opuścił swoje biuro. Tym razem szedł z wysoką uniesioną głową, by nikt nie miał wątpliwości co do jego stanu emocjonalnego, chociaż w środku był roztrzaskany na milion kawałeczków, a ponowne sklejenie w całość nie było możliwe. Wmaszerował do biura Granger, już otwierając usta, by rzucić jakąś kąśliwą uwagę, lecz w środku nie zastał nikogo, tylko mugolski zegar z kukułką powoli odmierzał płynący czas. Rozsiadł się za biurkiem właścicielki, postanawiając poczekać. Nie miał zamiaru fatygować się tu po raz drugi tego dnia.
Drzwi po raz kolejny otwarły się po jakiś dwudziestu minutach, ale do środka nie weszła Granger, tylko ona. Drzwi zamknęły się z donośnym trzaskiem, a dźwięk przekręcanego klucza w zamku jasno sugerował, że nikt dobrowolnie nie opuści tego pomieszczenia.
Dracon nie miał pojęcia jak się zachować, dlatego nadal siedział nieruchomo, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Ona nie potrafiła długo wytrzymać w ciszy. Tego dnia, wyglądała inaczej niż zwykle. Zrezygnowała z eleganckiej sukienki na rzecz dopasowanych, czarnych rurek, tenisówek, białego topu oraz dżinsowej koszuli. Włosy związała w koński ogon, a na głowie miała ubraną czapkę. Draco tak zaskoczył jej niecodzienny wygląd, że otwarcie się w nią wgapiał, zastanawiając się, co ją przekonało do takiej zmiany.
Scarlett przeszła przez pomieszczenie. Usiadła na blacie biurka, znacznie ograniczając jego wolność osobistą. Dracon nigdy nie mógł wysiedzieć spokojnie, gdy ona znajdowała się w pobliżu. Wzbudzała w nim eksplozję emocji oraz zapoczątkowywała ciąg niepoprawnych myśli. Sięgnęła do szuflady biurka. Wyciągnęła ze środka paczkę papierosów i odpaliła jednego, zupełnie nie zważając na plakietkę z napisem: "Nie palić".
— Stęskniłam się za tobą — mruknął Scarlett jakby od niechcenia, nawet niego nie patrząc.
Wpuściła z ust kłęby dymu, formując z nich idealne okręgi. Dracon nie cierpiał, gdy paliła. Nigdy nie robiła tego przy nim, lecz nie uznał za stosowne, by ją upominać w tym momencie.
— Brakuje mi ciebie, Scarlett.
Starał się zapanować nad swoim drżącym głosem. Ciężko było mu udawać obojętność, gdy nna wiedziała, jaka była prawda.
— Ale dalej brniesz w zaparte!
Spojrzała na niego przelotnie, ale ten ułamek sekundy wystarczył Draconowi, by zarejestrować subtelną zmianę w jej spojrzeniu. Pojawiło się tam coś nowego, coś, czego nigdy wcześniej tam nie było.
— Nie zmienię zdania. Chce żyć z tobą, a nie obok ciebie.
Draco uśmiechnął się blado. Nie rozmawiali bez przyczyny. Ona tu była z konkretnego powodu, lecz na pewno nie po to by po raz drugi mu odmówić. Scarlett zgasiła papierosa, poprawiła czapkę, odwracając ją daszkiem do tyłu i dopiero na niego spojrzała.
— Myślałam nad tym — odezwała się spokojnie. W jej błękitnych tęczówkach Draco widział swoje kamienne oblicze. Patrząc jej w oczy, nie potrafił skupić się na wypowiadanych przez nią słowach.
— Nie mogę dać ci tego, co chcesz, ale ewentualnie mogę zgodzić się na pewne ustępstwa.
— Mówisz poważnie?
Zaskoczony, aż powstał z miejsca. Podszedł do niej bliżej, aż poczuł jej ciepły oddech na policzku. Brak reakcji z jej strony odczytał jako nieme pozwolenie na jego bliskość.
— Nie myśl, że od razu się do ciebie wprowadzę, zgodzę się na małżeństwo i urodzę piątkę dzieci — prychnęła, nieświadomie się krzywiąc na samą wizję takiego życia. — Ale małym kroczkami, mogę wprowadzać pewne zmiany.
— Nie oczekiwałem nawet tego.
Dracon nie mógł się dłużej powstrzymać, przyciągnął ją do siebie, składając na jej kuszących ustach czuły pocałunek. Nie mógł uwierzyć, że to działo naprawdę. Wreszcie wkraczał na nowy etap w swoim życiu i to z kobietą, którą kochał. Zrozumiał również, by coś osiągnąć, należy najpierw spróbować. Decyzję nigdy nie są łatwe, ale od czego ma się w końcu przyjaciół? Czasem, bez nich nadal byśmy tkwili w miejscu, oni dają nam siłę do działania i troszczą się o nas jak o własną rodzinę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro