Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"To koniec."

Wypadłem z autobusu, szybkim krokiem zmierzając w stronę domu, który był tylko dwie ulice dalej.

Łzy na moich policzkach zdążyły już wyschnąć, ale gniew ani trochę ze mnie nie uleciał.

Jak on mógł?!

Posłużył się mną jako przedmiotem we własnej sprzeczce i to jeszcze w taki  sposób!

Bezczelny skurwiel!

Tak długo pracowałem nad tą cholerną reputacją aby nikt się nie domyślił i co kurwa?!
I teraz wyjdzie jakiś kretyn, z którym się poprztykał i rozjebie wszystko, a koszmar zacznie się od początku...

Moje dłonie pobielały z siły zacisku pięści, a po moich policzkach znowu zaczęły płynąć łzy.
Czułem się tak totalnie bezradny
jakby ktoś właśnie chwycił moje bezwładne ciało i bez żadnej możliwości ucieczki, cisnął mną spowrotem w przepaść, z której właśnie jakimś cudem zdołałem wyjść.

Wszedłem do domu, a drzwi z mocnym hukiem odbiły się od ściany.
Mojej rodzicielki nie było, co w tamtym momencie działało na moją korzyść, bo w przypływie emocji mógłbym ją skrzywdzić.

Zrzucałem buty, klnąc siarczyście na Beaumonta, Dominica, całą tą sytuację, ludzi i w ogóle na cały ten pieprzony świat, który z mojego punktu widzenia przeistaczał się w istne piekło.

Wbiegłem po schodach i ciskając plecakiem o ścinę, wszedłem do swojego pokoju.
Byłem wściekły, ale nie mogłem dać ponieść się emocjom.
Otworzyłem okno na oścież, aby moje rozgrzane ciało owiał lekki chłód wiatru.
Ciągnąc za swoje włosy, rzuciłem się na łóżko i dociskając twarz do poduszki zacząłem krzyczeć.
Łzy, które mimowolnie spływały po mojej twarzy, zaczęły moczyć poszewkę, ale w tamtej sytuacji nic mnie to nie interesowało.

Moim umysłem targało mnóstwo emocji.
Byłem wściekły, przerażony, bezradny, a zarazem zażenowany.
Wszystko niebezpiecznie napierało na mnie ze wszystkich stron, a ja nie mogłem nic zrobić.

To był koniec.

Koniec.

Koniec.

Koniec.

Nie było nawet opcji, żeby szatyn omieszkał sobie zachowania durnej, nawet nieprawdziwej informacji dla siebie.
Wiedziałem, że jeśli ktokolwiek się dowie będę skończony.
Znowu.

Po dobrych kilkunastu minutach nie miałem już na nic siły.
Moje ciało leżało nieruchomo, a cichy szloch wydostawał się z moich ust.
Wpatrywałem się tępo w ścianę, a moje dłonie miarowo zaciskały się na kołdrze.

To koniec.

Zamknąłem opuchnięte od płaczu oczy, bo nie byłem już w stanie myśleć o tym, co miało wydarzyć się w poniedziałek...

Cały weekend.

Cały weekend na rozsianie ploty.
Tylko czekać aż zaczną się groźby i oszczerstwa.
Jak zostanę odgrodzony od całej społeczności i będę pochłaniać agresję skierowaną w moją stronę.

Jeden plus, pozytyw całej tej zjebanej akcji, przynajmniej wiedziałem, co mnie czekało i nie sądziłem, że cokolwiek mogło mnie zaskoczyć.
Przeżyłem zbyt wiele.

Moje myśli zaczęły coraz bardziej plątać się i zlewać w jedną ciemną plamę, a po chwili nic już nie widziałem.
Moim umysłem owładnęła ciemność.

▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪

Moje ciało stało się bezwładne.
Czułem jak ciągnięty siłą grawitacji spadam w dół.
Otaczała mnie bezgraniczna czerń, a ja nie byłem zdolny do żadnego ruchu.
Gdy wydawałoby się, że zaraz uderzę o dno nicości

moje oczy otwotrzyły się, a wdech gwałtownie wpłynął do płuc.
Przez nieprzyjemne uczucie szoku, poderwałem się do pozycji siedzącej.
Mój oddech był niemiarowy, a rozbiegane oczy starały się dokładnie wybadać szzegóły w panującej wokół ciemności.

Mój strach osiągnął szyt, gdy w świetle księżyca zobaczyłem postać siedzącą na brzegu łóżka, zaraz obok mnie.
W jednej chwili odskoczyłem, a moje usta otworzyły się w niemym krzyku, bo cień był szybszy i doskoczył do mnie, mocno zakrywając mi buzię.
Zacząłem się szamotać i kopać na oślep, ale moje krzyki były tłumione przez dużą dłoń napastnika.

- Shh... Shhh...- syczał szybko- Andy, spokój.

W jednym momencie buchnął we mnie ten charaktrystyczny zapach mięty, kawy i cholernie dobrej wody kolońskiej.
Przestałem się szarpać, a mój rozbiegany wzrok badał zarys niewidocznej twarzy osobnika.
Korzystając z okazji, że chłopak poluźnił uścisk, odepchnąłem go z całych sił i sam odsunąłem się, spotykając się plecami z zimną ścianą.

- Co ty tu do cholery robisz?!- syknąłem drżącym z emocji głosem- Nie chcę cię widzieć rozumiesz?! Wyjdź stąd! A w ogóle jak ty tu wlazłeś, co?!

- Andy, proszę cię- Zamknij się i poprostu wyjdź!- warknąłem cicho, ale stanowczo

- Możemy porozmawiać- Nie, nie rozumiesz co do ciebie mówię?!- byłem wściekły, znowu

Po tym co się wydarzyło Beaumont miał jeszcze czelność włamywać się do mojego domu, doprowadzając mnie tym samym do zawału.

Wstałem i poprostu odepchnąłem chłopaka.
Gdy on dalej stał w miejscu, w świetle księżyca  zobaczyłem jego beznamiętną twarz, a na policzku lekko zsiniałą część.

Zacząłem go okładać pięściami po klatce piersiowej, a on bez żadnego ruchu przyjmował na siebie moje ciosy.

- Jak mogłeś?!- syczałem- Wszystko zniszczyłeś! Wszystko! Było dobrze, rozumiesz?! A ty ro zjebałeś!- miarowo opadałem z sił, a dławiące łzy nie ułatwiały mi sprawy- Nienawidzę cię! Poprostu nienawidzę...- jęknąłem, czując jak moje kolana uginają się pod wpływem uczucia bezradności

Brunet w ostatniej chwili złapał mnie za ręce i przyciągnął do siebie zamykając szczelnie w ramionach.
Stałem jak ostatni idiota, pozwalając mu na wszystko.
Moje łzy moczyły mu koszulkę, ale chłopak nic sobie z tego nie robił i dalej mnie obejmował,  gładząc równocześnie po plecach.
Nie miałem już siły.
Na nic.
Czułem się tak słaby, że miałem ochotę uderzyć o twardą posadzkę i nigdy już nie wstawać.

- Przepraszam.- głęboki, zachrypnięty głos, przerwał ciszę, a mi wydawało się jakby ten jeden dźwięk zawiesił się w powietrzu na dłuższą chwilę

Stałem tak tylko, totalnie wyprany z emocji.

Było już za późno.

- Przepraszam, zjebałem.- powtórzył- Przepraszam, że- Ty nic nie rozumiesz, prawda..?- mój ledwo słyszalny szept przerwał jego słowa

- To koniec.- mówiłem- Ludzie mnie zniszczą...- po moim policzku popłynęła ostatnia łza- Znowu.

Chłopak postawił kilka kroków, zmuszając mnie tym samym do cofnięcia się.
Usiadł na łóżku i nie puszczając mnie ani na chwilę, usadowił mnie obok siebie.

- Nic się nie stanie.- powiedział twardym głosem- Nie musisz się bać. Nie pozwolę na to.

- Nigdy tego nie doświadczyłeś, więc- Andy siedzimy w tym bagnie razem, przeze mnie, ale razem.- przerwał mi, a ja zdałem sobie sprawę, że zamroczony strachem i złością nie pomyślałem o tym, że przecież chłopak znalazł się w równoznacznej sytuacji

Przecież on był królem.
Jeśli ktoś by się dowiedział...
Miał tak samo przejebane jak ja, a nawet moż i gorzej, jeśli chodziło o jego reputację.

- Właśnie.- zmarszczyłem brwi- Przez ciebie.- dodałem i odsunąłem się od niego

Chłopak westchnął i potarł zmęczoną twarz dłońmi.

- Nie mam siły.- kontynuowałem słabym głosem- Nie mam już poprostu siły na to wszystko. Te tajemnice, ukrywanie się, ta popieprzona relacja, co tu się w ogóle dzieje..?

Brunet przez dłuższą chwilę milczał i opierając łokcie na kolanach, wpatrywał się w ciemność.

- Andy, to cholernie ciężkie.- mruknął- Chciałbym poprostu bez granic robić rzeczy, które mogą zniszczyć wszystko, co zbudowałem. Jesteś dla mnie ważny. Cholernie ważny. Ja... Ja poprostu nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem, rozumiesz? To nie jest takie proste, a resztą sam wiesz...- westchnął

Odetchnąłem głęboko, analizując każde zdanie wypowiedziane przez bruneta.

- Rye, to ty tu jesteś granicą.- szepnąłem, czując jak chłopak obok mnie się napina- Ludzie to jedno, ale ty poprostu zamykasz się i nie dajesz nikomu przekroczyć tej bariery. To trudne próbować rozgryźć każde twoje zagranie, co na dłuższą metę potrafi być naprawdę męczące.
Nie wiem jak mam do ciebie dotrzeć, ja cię nawet nie znam...

W pomieszczeniu słychać było tylko nasze oddechy, a między nami zapanowała całkowita cisza.

- Nawet nie próbujesz mnie poznać...- cichy, głęboki szept doszedł do moich uszu, a mnie totalnie zatkało- Bazujesz na informacjach i plotkach, tworząc od tego własne wyobrażenie.

Słuchałem słów bruneta, ale czułem jakby w ogóle do mnie nie docierały.
Moje palce wyginały się, a ja zdałem sobie sprawę, że chłopak miał całkowitą rację.
Wszystko co o nim wiedziałem było informacją z drugiej ręki, tylko pojedyńcze fakty z jego prywatnego życia zdradził mi on sam.
Brunet wiedział o mnie wszystko, a ja znałem tylko namiastkę ogólnych faktów na temat niego samego.

Nie mogłem wykrztusić z siebie żadnej sensownej wypowiedzi.
Zagiął mnie prawdą.

- Nie powinienem był cię uderzyć.- szepnąłem po dłuższej pałzie, spuszczając głowę

- Należało mi się.- odparł beznamiętnie- Żyję.- dodał, a kącik moich ust lekko powędrował do góry

Między nami znowu zapanowała cisza.
Siedzieliśmy i tonęliśmy we własnych myślach z czego moje były jednym wielkim  bałaganem.
Nie czułem już złości, a wszystko co targało mną jeszcze kilka godzin wcześniej zupełnie wyparowało z mojego organizmu.

- Wszedłem oknem.

***
Trochę dłuższy na zakończenie pięciodniowej katorgi.❤

Wszystkiego dobrego moje kochane, żeńskie duszyczki.😙
Mam nadzieję, że ten dzień był dla Was bardzo udany. ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro