Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Piątek to jeszcze nie weekend."

Rano wstałem bez żadnego problemu.
Wyspałem się, naprawdę.

Na myśl o tym, co stało się zeszłego wieczoru oblewał mnie rumieniec, a ciałem wstrząsały lekkie dreszcze.

Poprzedniego dnia zdałem sobie sprawę, że nie potrafiłem się zmienić i ukryć przed samym sobą kim tak naprawdę jestem, ale...
Ale to wszystko przez Beaumonta.
W głowie wciąż powtarzałem sobie, że nie mogłem dawać sobie nadzieji.
Nawet po tym co wydarzyło się między nami zeszłego wieczoru i podczas kilku innych sytuacji, nie dopuszczałem do siebie żadnych szans.
Nie potrafiłem przyswoić sobie myśli, że kapitan drużyny footballowej, facet, na którego widok laski mają mokro w majtkach i w ogóle totalny, wygryw życiowy, tak poprostu powiedział mi, że jest gejem.
Wciąż wydawało mi się, że się przesłyszałem, a cały ten czas spędzony z brunetem był jakimś durnym snem.
Jedyne, co nie dopuszczało do mnie tej myśli było to, że smaku jego ust tak poprostu nie dało się zapomnieć.

Ja... Ja chyba się zauroczyłem.

Zauroczyłem się w pieprzonym Ryanie Beaumoncie, który mimo, że tak cholernie mnie wnerwiał to jako jedyny potrafił zepsuć moją wizję "normalnego" życia.

Przyznałem to.

Nie na głos, ale przyznałem.

Nawet jakby... Jaki sens miałaby ta relacja?
Brunet miał swoją reputację, znajomych i doskonałe życie, więc gdzie tu ja?
Miałem ciche przypuszczenia, że wszystko co działo się między mną, a chłopakiem nie prowadziło do niczego dobrego.
Śmiałem przypuszczać, że brunetowi szybo się znudzi, a ja będę miał nieźle przewalone w celu chęci utrzymania mojego języka za zębami.

Wciągu moich rozmyślań zdążyłem skończyć już swoją poranną toaletę.
Ubrałem białą koszulkę z długim rękawem i pierwsze, lepsze jeansowe rurki.

Wyszedłem z domu dość wcześnie, mając nadzieję, że szkoła choć trochę uwolni mnie od natłoku myśli, ale co mogłem zrobić jeśli częścią tego miejsca był właśnie obiekt, który bezczelnie wziął krzesło i siedział mi  w głowie...

▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪

Historia to coś czego wręcz obłędnie nienawidziłem, a facet na lekcji to przechodził już chyba samego siebie.

Siedziałem, niemalże leżąc na ławce i opierałem się o rękę czując, że moje powieki coraz ciężej wykonują swoją pracę. Jako, że była to przedostatnia lekcja to każda mijająca minuta była jak na wagę złota.
Jack, który zajmował miejsce obok mnie, chyba podzielał mój entuzjazm, bo jego twarz spoczywała już na blacie, ukryta w zagięciu ręki.

Głupio było mi się przyznać, ale już przed południem straciłem dobry humor, czego prawdopodobnie była nieobecność kapitana drużyny footballowej.
Wchodząc do szkoły miałem jakąś cichą nadzieję, że go zobaczę i wszystko czego doświadczyłem nie było tylko głupim złudzeniem.
Nie było mi to jednak dane, bo chłopak znowu nie pojawił się w szkole.
Przez cały czas nie potrafiłem się skupić, bo wciąż wykluczałem możliwości powodów jego nieobecności.
W zasadzie nie powinno mnie to interesować, ale ciekawość zżerała mnie od środka i raczej miała mnie pochłonąć żywcem, bo przecież nie zapytałbym się Beaumonta o powód jego nieobecności.

Pffff...

Jeszcze by sobie pomyślał, że mi zależy...

▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪

Gdy zadzwonił dzwonek, wreszcie mogłem wyrwać się z tego zakładu dla analfabetów.
Jedynym moim pocieszeniem była świadomość, że następny dzień przynosił wyczekiwany i zawsze zbawinny piątek.

Wyszedłem z budynku, a moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, bo temperatura odczuwalnie obniżyła się, o jak mniemam kilka stopni, a moja bluza nie dawała mi najlepszej ochrony przed wiatrem.

Przez całą drogę do domu klnąłem na pogodę, która wiosną była totalnie nieprzewidywalna, a moje fashion-fantazje nie do końca dobrze się z nią dogadywały.

Gdy wszedłem do domu, mojej rodzicielki jeszcze nie było.
Z tego co wiem miała mieć jakąś konferencję i mówiła, że wróci późno, ale nie pamiętałem dokładnie...

Idąc do pokoju podchwyciłem jeszcze jabłko z blatu, dziękując w duszy mamie za to ,że zrobiła zakupy, bo co jak co, ale w naszej lodówce nigdy nic nie było.

Położyłem się na łóżku, rozwalając się na całej jego powierzchni.
Czułem jak twarz mnie piecze od gwałtownej zmiany temperatury.
Wyciągnąłem z kieszeni w spodniach i odblokowałem telefon, ale gdy wyświetlił mi się Instagram ze zdjęciem Beaumonta opierającego się o jakieś prawdopodobnie cholernie drogie auto, to odechciało mi się przeglądania czegokolwiek, więc zablokowałem urządzenie i odłożyłem je na szafkę nocną.

Czując znużenie przymknąłem na chwilę oczy i zanim zdążyłem je otworzyć, odpłynąłem do krainy Morfeusza.

▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪

- Andrew!- głos mojej rodzicielki gwałtownie wyrwał mnie ze snu- A ty nie wstajesz?! I w ogóle co ty masz na sobie?

Chwilę zajęło mi dojście do siebie i ogarnięcie całej sytuacji.

To możliwe żebym tak długo spał?

Moja mama stała nade mną w swoim oficjalnym stroju, a przez okno wpadały promienie porannego słońca.

- Hmm?- wychrypiałem

- Piątek to jeszcze nie weekend.- odparła opierając ręce o biodra

Przetarłem twarz dłońmi, a z moich ust wydał się cichy pomruk.
Głowa mnie bolała, a uczucie niewyspania jeszcze bardziej potęgowało moje złe samopoczucie.

- Źle się czuję...- wychrypiałem zgodnie z prawdą, bo wiedziałem, że nie byłem w stanie się ruszyć, a co dopiero siedzieć kilkanaście bitych godzin w szkole

Moja rodzicielka pochyliła się nademną i przyłożyła mi dłoń do czoła.

- Faktycznie to nie wygląda dobrze...- mruknęła, marszcząc przy tym brwi- Zostajesz, to nie podlega żadnej dyskusji. Ja muszę iść, a ty masz leżeć i nigdzie nie wychodzić. W lodówce jest zupa z wczoraj to sobie odgrzej, a i w ogóle przebierz się, bo w czym ty spałeś!

Świetnie.

- Mhmm...- tyle zdążyłem z siebie wydobyć zanim moja mama zniknęła w drzwich mojego pokoju

Zawinąłem się ponownie w kołdrę i głęboko westchnąłem.
Nie lubiłem być chory, ale wizja dłuższego weekendu jakoś szczerze mi nie przeszkadzała.

▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪

Obudził mnie dzwonek do drzwi, więc
nieprzytomnie spojrzałem na wyświetlacz telefonu, który wskazywał kilka minut po 14.

Z pomrukiem niezadowolenia skierowałem się do drzwi wejściowych.

- Jeśli to jakiś palant z ulotkami...- mruczałem cicho pod nosem

Otworzyłem drzwi, a moje zaspane wówczas oczy rozszerzyły się chyba do rozmiarów pięciozłotówek.

No tak... To było do przewidzenia.

***
Ostatnio na moim profilu zadałam pytanie na temat małego Q&A i kilka osób wyraziło chęć dla tej propozycji, więc jeśli macie jakieś pytania wobec mojej osoby proszę o zadawanie ich w komentarzach.

W zależności od ilości pytań zrobię z tego albo osobny rozdział, albo umieszczę odpowiedzi w notce pod jednym z właściwych rozdziałów.

No, więc czas macie do jutrzejszego wieczoru, bo wtedy pojawi się kolejny rozdział.

Bye😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro