"Odejdź."
- Przecież zobaczymy się niedługo - zaśmiała się moja mama, głaszcząc mnie po plecach gdy się do niej przytuliłem.
Dobrze wiedziałem, że to nie była prawda.
- Uważaj na siebie - mruknąłem.
- Ty też - powiedziała. - Spodoba ci się.
Było wcześnie.
Bardzo wcześnie.
Normalnie o tej porze obudziłbym się i katował myślą, że znowu muszę iść do tego spierdolonego ośrodka dla analfabetów.
Nie tym razem.
Podałem starszemu mężczyźnie swoją walizkę, którą włożył ją do bagażnika czarnego Audi.
Wsiadłem do taksówki ostatni raz posyłając lekki uśmiech swojej rodzicielce, która stojąc na podjeździe, z trudem powstrzymywała łzy.
Koniec.
Z otępieniem wpatrywałem się w szybę samochodu, za którą obraz zmieniał się zlewając się w kolorową plamę.
- Więc gdzie pan leci, jeśli można spytać - odezwał się taksówkarz, trochę zbyt entuzjastycznie, kompletnie wyrywając mnie z transu.
- Ekhm... -otrząsnąłem się. - Norwegia... Do Norwegii, tak. - odparłem nie patrząc w jego stronę.
- Muszę panu powiedzieć, że piękne państwo i dość przyjaźni ludzie. Byłem kilka lat temu, ale szczerze cholernie zimno i nie dla ludzi, którzy...- mój wzrok ponownie zderzył się z obrazem za szybą.
Samochód wyjechał z miasta, znacznie przyspieszając na autostradzie.
Czyli tak to miało teraz wyglądać?
Życie w zupełnie obcym państwie, w szkole o nauczaniu anglojęzycznym?
Żadnej przeszłości, koniec wszystkiego co udało mi się stworzyć, przez te ostatnie kilka miesięcy?
Zamrugałem kilkukrotnie by odrzucić od siebie wszystkie negatywne myśli, bo już dosłownie zaczynało mi odwalać.
Jednak to dalej nie dawało mi spokoju i mój wzrok po chwili ponownie zawędrował w stronę wstecznego lusterka.
Powietrze zatrzymało się w moich płucach, gdy ponownie zobaczyłem sportowe BMW, jadące zaraz za czarną taksówką.
- Przepraszam..?- co ty robisz idioto?!
Mężczyzna za kierownicą przerwał swój monolog i zerknął w moją stronę.
- Mógłby się pan na chwilę gdzieś zatrzymać..?- pojebało cię, kretynie?!- Na prawdę, na chwilę.
- Oczywiście - uśmiechnął się ciepło i mrugnął do mnie porozumiewawczo, a ja zaśmiałem się nerwowo.
Wbiłem się jeszcze mocniej w siedzenie, przygryzając wewnętrzną stronę policzka.
W myślach wyzywałem się od najgorszych, próbując znaleźć jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie dla swojego zachowania.
To tylko głupi przystanek, który miał rozwiać moje wszelkie paranoje.
Sam tego chciałem.
Ale co jeśli..?
Natarczywie wpatrywałem się w okno czując, jakbym miał je wybić samym spojrzeniem.
Sam do tego doprowadziłem.
Oczy piekły mnie już od dłuższego czasu, ale w myślach, w brutalny sposób doprowadzałem się do porządku.
Moje serce przyspieszyło kilkukrotnie gdy w pewnym momencie taksówka zjechała z autostrady, wtaczając się na dość dużą stację benzynową.
Moje dłonie nerwowo zacisnęły się na materiale ciemnych spodni gdy kątem oka dosterzegłem białe BMW wjeżdżające zaraz za czarnym samochodem, lecz na przeciwną część placu.
Otrząsnąłem się dopiero w momencie gdy taksówkarz wyłączył silnik auta i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Mogę jakoś- To zajmie tylko chwilkę - mój głos brzmiał w mojej głowie zupełnie inaczej niż w rzeczywistości.
Drżącą dłonią otworzyłem drzwi i szybko wysiadłem z pojazdu.
Dlaczego?
Zarzuciłem kaptur czarnej bluzy na głowę i szybkim krokiem zwróciłem się na tył budynku, zagryzając boleśnie wargę i nawet nie spoglądając na drugi koniec stacji.
Wyciągnąłem dłoń chwytając zimną klamkę drzwi, ale nie było mi dane ich otworzyć gdyż ktoś szybkim pociągnięciem zwrócił mnie w swoją stronę.
Brązowe tęczówki bez konkretnego wyrazu przeszywały moją przerażoną twarz.
Zarysowane kości policzkowe ukazywały się w chwili brunet mocniej zacisnął szczękę.
Duża dłoń chłopaka wciąż zaciśnięta na mojej ręce, boleśnie wbijała mi się w ramię.
Odwróciłem wzrok i jednym stanowczym szarpnięciem wyrwałem się z żelaznego uścisku.
- Odejdź - z moich ust wydał się szept o nienaturalnie chłodnym tonie.
- Andy, ja - Powiedziałem coś - warknąłem czując, że sam traciłem już panowanie nad swoimi emocjami. - To koniec, więc po prostu odejdź! - zacisnąłem ręce na swojej klatce piersiowej.
- Możesz mi to wytłumaczyć?! - brunet również podniósł głos, co jeszcze bardziej wyprowadziło mnie z równowagi.
- Ja?! Ja mam ci wytłumaczyć?! - krzyknąłem. - Jeśli jeszcze cokolwiek pamiętasz to wyjeżdżam! Wy-je-żdżam!
- To wszystko przez naszą kłótnię, prawda?! - zacisnął dłonie, wpatrując się gniewnie w moją twarz, która hardo uniesiona była ku górze. - Zachowujesz się jak egoista, a potem po prostu spieprzasz, bo coś nie wyszło?!
- Jasne! To wszystko moja wina! - wyrzuciłem ręce w powietrze, ostatecznie tracąc resztki zdrowego rozsądku. - Gdybyś potrafił ze mną normalnie rozmawiać to nie byłoby tej całej afery! Zachowujesz się jak rozwydrzony dzieciak, obrażasz się, a potem jeszcze zapominasz o moim istnieniu! Więc czego ty, kurwa, ode mnie oczekujesz?!
- Prosiłem cię o jeden mecz! Jeden, pierdolony- Byłem! - wydarłem się mu prosto w twarz, a pierwsza łza spłynęła po moim policzku.
Ręce bruneta rozluźniły się, opadając swobodnie wzdłuż tułowia, a jego wyraz twarzy gwałtownie się zmienił.
- Byłem - powtórzyłem szeptem, a gorące łzy ślepo spływały po mojej twarzy. - I to był chyba największy błąd w moim życiu.
- Andy... - Ryan wyciągnął dłoń w moją stronę, na co szybko się odsunąłem.
- Nie dotykają mnie - warknąłem łamiącym się głosem. - Widziałem wszystko. Wszyst- Nie chciałem tego, Andy - głos bruneta przyszył mnie na wskroś. - Nie chciałem, rozumiesz?!
Moja głowa kręciła się na boki gdy przed oczami stanął mi obraz stadionu, szatni, korytarza i...
- Widziałem wszystko.
- Andy, wysłuchaj mnie, do cholery...- ponownie wyciągnął rękę, ale byłem szybszy.
- To koniec - warknąłem.
Brunet jednym szybkim ruchem złapał mnie za bluzę, przez co ogarnięty szokiem i zdenerwowaniem brutalnie zacząłem się szarpać.
- Kocham cię! - krzyknął, a moje ciało w jednym momencie odrętwiało. - Kurwa, kocham cię, Andrew! Przez cały ten czas... Ja po prostu... Kocham cię. Wtedy w szatni... Ja na prawdę nie chciałem, to Dominic... Andy, do cholery, uwierz mi! Przytłoczyło mnie to wszystko, ale nigdy w życiu bym nie... - głos chłopaka załamał się, a ja słyszałem jakby jego słowa tłumione były przez kości w mojej głowie. - Andy, kocham cię, rozumiesz?!- brunet potrząsnął mną, a ja wyrwałem się z letargu rękawem ocierając twarz.
- Za późno, Rye... - słowa żywcem palił mi gardło. - Już za późno.
Uścisk chłopaka zmniejszył się, a ja swobodnie cofnąłem się o kilka kroków.
- Andy, jeszcze wszystko- Za późno.
Brunet otępiałym wzrokiem patrzył się na mnie, gdy kręcąc głową odchodziłem w stronę parkingu.
Czułem jak moje wnętrzności wywracały się w moim ciele, a z każdą chwilą coraz bardziej zbierało mi się na wymioty.
Szybkim krokiem podszedłem do taksówki i gwałtownie wpakowałem się do środka nawet za siebie nie spoglądając.
- Przepraszam, ale co się stało? - głos starszego mężczyzny wydawał mi się dobiegać z zupełnie innego wymiaru.
- Możemy już jechać? - wychrypiałem, samemu szukając w głowie znaczenia swoich słów.
- Ale- Proszę jechać - mężczyzna bez słowa wyjechał spowrotem na autostradę, podczas gdy moje wnętrze rozrywane było od środka.
Moja głowa bezwładnie oparła się o szybę, a jedyne na co mogłem w tamtej chwili liczyć to podenerwowane spojrzenia taksówkarza, który zdezorientowany zerkał na mnie co chwilę w lusterku.
Przymknąłem oczy, czując jak resztki moich sił starły się na drobny pył.
- Andy, kocham cię, rozumiesz?!
Wszystko tak po prostu się skończyło.
Ja to skończyłem.
- Nigdzie nie pojedziesz, Andy - powiedział brunet stanowczym głosem gdy zacząłem się wyrywać. - Obiecuję, rozumiesz?! - ścisnął mnie za ramiona, zmuszając abym na niego spojrzał i się uspokoił. - Obiecuję, że nigdzie beze mnie nie pojedziesz.
Wszystko co przeżyłem wciągu tych kilku ostatnich miesięcy, w mojej głowie wydawało się totalną pomyłką i chorym snem.
To nigdy miało się nie wydarzyć.
Nastąpił kategoryczny koniec,
który miał nastąpić zanim to wszystko się jeszcze zaczęło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro