"Mam dość."
!Uwaga pod rozdziałem ważne Info!
▪▪▪
Poniedziałek.
Tak.
To musiało się kiedyś stać.
Jeszcze tylko 5 dni...
Ehhh...
Szedłem chodnikiem bardzo powoli, niemalże czołgając się po kostce.
To był dzień, w którym naprawdę nie miałem na nic siły.
Wszedłem do szkoły niemalże spóźniając się na lekcje.
- Wszystko w porządku?- spytał Brook gdy siadałem obok niego w ławce
- Ta, chyba, nie wiem...- mruknąłem i położyłem się na blacie stolika
Brooklyn chyba ogarnął stan, w którym się aktualnie znajdowałem i całą lekcję francuskiego mnie nie męczył.
Byłem mu za to wdzięczny.
Po dzwonku czułem się jakbym przesiedział w szkole z 5 godzn, a aktualnie zostało mi jeszcze 6.
Wyszedłem z klasy jako ostatni, w cichej asyscie blondynka.
Skierowaliśmy się pod kolejną klasę, podczas czego nie zostałem prawie staraniwany przez kapitana drużyny footballowej.
Brunet wyszedł zza rogu i poprostu mnie odepchnął torując sobie drogę.
To nie wyglądało jak przypadkowe zdarzenie, Beaumont wyglądał na nieźle wkurwionego.
Rzucił na mnie złowieszcze spojrzenie i poszedł dalej.
Brook spojrzał na mnie, oboje wiedzieliśmy, że żaden z
nas nie ma odwagi się odezwać.
- Przepraszam Pana.- powiedziałem wysokim, dziewczęcym głosem tak, żeby odchodzący brunet mnie nie usłyszał- Ależ idzie pan pod prąd.- piszczałem szeptem, a Brooklyn chichrał się ze śmiechu- Stwarza Pan zagrożenie dla ruchu drogowego...- brązowooki obrócił się w tym momencie, jakby czując na sobie nasze spojrzenia, ale my byliśmy szybsi i uciekliśmy za róg, że chyba nie ogarnął o co chodziło
- Ty to jesteś udany Andy...- mówił blondynek przez śmiech
Po tej akcji humor nieco mi się poprawił, ale wciąż zastanawiałem się co tak zdrnerwowało Beaumonta.
A zresztą, ch#uj mnie to obchodzi..?
▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪
Wychodząc z klasy, w której odbyła się ostatnia lekcja odczułem wrażenie, że wcale nie było tak źle.
Brooklyn klasycznie zwiał już na przystanek, a ja kierowałem się dopiero do szatni.
Podniosłem wzrok, nie chcąc "wpaść" już dzisiaj na nikogo, co nie było najlepszym pomysłem.
Przy wejściu do szatni stała Emily, normalnie podszedłbym i się przywitał, gdyby o pier#oloną framugę nie opierał się pieprzony Beaumont.
Zatrzymałem się.
Chłopak rozmawiał z brunetką posyłając jej uśmiechy, co wiązało się z cichym chichotem ze strony dziewczyny.
Wzdłuż korytarza stały inne laski gromiąc brunetkę spojrzeniem.
Zacisnąłem dłonie w pięści.
Wkurwiłem się...
Nie wiem co to miało być.
Zazdrość?
Nie, to raczej nie było nic w tym stylu.
Poprostu wkurwiłem się, bo stał tam ten j#bany BEAUMONT.
A gdzie ta jego blond szmata?
Już mu się znudziło?!
Chłopak podniósł na sekundę wzrok, zauważając mnie, a na jego twarz wstąpił ten szyderczy uśmiech.
Powrócił do flirtowania z brunetką, a we mnie się zagotowało, ale przecież nie skoczę do KAPITANA DRUŻYNY FOOTBALLOWEJ- RYANA BEAUMONTA.
Albo nie, skoczę, ale tylko raz.
Miałem dość.
Nie dam mu tej satysfakcji.
W jednej chwili poczułem jak wszystkie moje mięśnie się rozluźniają.
Ruszyłem przed siebie, czyli dokładnie w paszczę lwa.
Bez żadnej reakcji ominąłem parę i wszedłem do szatni.
Kątem oka zauważyłem zaskoczenie jakie malowało się na twarzy Emily gdy mnie zauważyła.
Nie obdarzając spojrzeniem nikogo wyszedłem z budynku.
Się ku#wa będę denerwował...
- Pieprz się Beau- syknąłem do siebie gdy coś mi przerwało
Poczułem pociągnięcie za rękaw, więc automatycznie się obróciłem.
***
!
Jako iż są święta, chciałabym zrobić Wam taki mały prezent.
Z racji tego, że jest wolne mam w planie przez te 3 dni dodawać codziennie rozdział lub nawet dwa.
Byłby to taki długometrarzowy maraton.
Ale co się z tym wiąże.
W 1 dzień świąt wyjeżdrzam, do miejsca, wktórym nie będę miała dostępu do internetu [*].
Rozdziały prawdopodobnie nie będą się pojawiać do nowego roku (chyba że spontanicznie znajdę zbawienną darmową kreseczkę), więc co wy na to, żebym w zadośćuczynieniu dodała wam taki mini maraton?
💕
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro