Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"I właśnie na to czekałem od kilku dni."

Było mi ciepło.

Stanowczo ZA ciepło.

Z cichym mruknięcięm, nie otwierając oczu, chciałem zmienić pozycję, ale ku mojemu zaskoczeniu było to niemożliwe, bo coś silnie obejmowało mnie w pasie i przytrzymywało kołdrę.

Niezadowolony rozszerzyłem powieki i zachłysnąłem się powietrzem gdy zobaczyłem dłoń z charakterystycznymi srebrnymi sygnetami.
Automatycznie wróciły do mnie wspomnienia z minionej nocy.
Przeniosłem rozbudzony wzrok na okono, ktorę było lekko przymknięte, a na moją twarz wstąpił delikatny uśmiech.

- Wszedłem oknem.

Spojrzałem na chłopaka jakby był co najmniej z innej planety, ale w ciemności nie mógł tego zobaczyć.
Przenosiłem wzrok z jego zarysu sylwetki i faktycznie, otawartego na oścież okna.

- A-Ale jak?- wydukałem, wiedząc, że przecież mój pokój znajdował się na piętrze, a odległość stąd do ziemi była hmmm... niemała

- Całkiem solidne te rynny budują w tym XXI wieku, nie sądzisz?- mruknął zadowolony  brunet, zakładając ręce za głowę, a jego tors wylądował na łóżku

- Ty jesteś jakiś pojebany.- sapnąłem, nie szczędząc sobie kpiny w głosie

- Nie rozumiem.

- Wlazłeś po rynnie!- szepnąłem zdenerwowany- Tutaj?! A jakbyś zleciał?!

- Miło, że się martwisz.- powiedział spokojnym tonem, a ja tylko prychnąłem- Ale musiałem jakoś się do ciebie dostać.

- Może nie napompuję twojego ego jeszcze bardziej, ale jakoś nie uśmiechałoby mi się zbierać twoich zwłok z trawnika.- prychnąłem, co wiązało się z cichym, głębokim śmiechem bruneta

- Byłoby ci smutno.- stwierdził i mogłem przysiądz, że na jego twarz wstąpił ten cyniczny uśmieszek

- Ani trochę.- sapnąłem z kpiną w głosie- Sam byś był sobie winny.

- Robiłbyś mi usta-usta?- mruknął brunet, wyraźnie rozbawiony

- Ty naprawdę jesteś jakiś zjebany!- zdenerwowałem się i chciałem wstać, ale uniemożliwiły mi to ręce Ryana, w mgnieniu oka oplatające moje ciało- Puść.- warknąłem

- Poprostu przyznaj, że byłoby ci przykro.- mruknął, a ja czułem jego zapach jeszcze mocniej

- Nie.

- Przyznaj.- powiedział wprost do mojego ucha ocierając się ustami o jego płatek, a jego gorący oddech owiał moją twarz

Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł ciepły dreszcz, a moje usta zadrżały.
Czułem na sobie palący wzrok bruneta co w ogóle mi nie pomagało.

- M-może trochę.- sapnąłem, czując bliskość chłopaka

- Trochę..?- szepnął

- Bardzo.- jęknąłem gdy brunet przejechał nosem po całej długości mojej szyj

W jednym momencie cały ścisk ustał, a Beaumont się odsunął.

- I to było takie trudne..?- mruknął, a ja myślałem, że poprostu się na niego rzucę i uduszę gołymi rękami

Co za dupek!

Czułem jak łóżko za mną się kotłuje, a czarna kurtka wylądowała na mojej twarzy.

- A ty co?- prychnąłem

- Nic.- usłyszałem cichą odpowiedź

- Chyba nie zamierzasz- Tak.- odparł, a mnie zatkało

- Zawsze możesz wyrzucić mnie przez okno.

Westchnąłem głośno, a z moich ust wydało się ciche warknięcie.

- Dotknij mnie chociaż raz, a ujebie ci łapy.- warknąłem zrezygnowany i mogłem przysiąc, że usłyszałem cichy chichot

Położyłem się z samego brzegu łóżka, wyrywając przy tym kołdrę brunetowi, który leżał po zupełnie innej stronie.

- Mama cię nie nauczyła, że trzeba się dzielić?

- Nie.- mruknąłem i naciągnąłem kołdrę pod samą szyję, zaplatając w niej nogi

Przymknąłem oczy i wsłuchiwałem się w ciszę, która zapanowała w pokoju.
Była ona mącona tylko przez nasze miarowe oddechy.
Gdy wreszcie czułem jak odpływam, znowu poczułem za sobą ruch, a po chwili ręce, mocno oplatające mnie w pasie.

- Beaumont...- warknąłem zmęczonym głosem

- Wiem, że tak lubisz.- odpowiedział mi głęboki głos- Dobranoc.

- Sobota jest...- mruknął zachrypnięty głos za moimi plecami, a mnie przeszedł dreszcz, co nie umknęło uwadze chłopaka

- Zimno ci?

- Nie, wręcz gorąco.- wychrypiałem

- To źle..?- oczami wyobraźni widziałem tą jego uśmiechniętą twarz i figlarne ogniki w oczach

- Nie schlebiaj sobie.- prychnąłem, a brunet jeszcze bardziej zacieśnił uścisk

- Ryan, naprawdę.- jęknąłem

- Lubię jak mówisz do mnie po imieniu.-mruknął cicho, zabierając rękę razem z kołdrą i jednym ruchem odwrócił się zwijając w kłębek razem z przykryciem

Obróciłem się w jego stronę, ale nie mogłem powstrzymać się od lekkiego uśmiechu, bo Ryan kurwa Beaumont- małe biedne, śpiące dziecko.
Podniosłem jedną brew do góry i pomyślałem, że jeśli jest na moim terenie to mogę się trochę zabawić.

- Panie Beaumont.- mruknąłem, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi

- Przepraszam pana bardzo.- dalej próbowałem zwrócić na siebie jego uwagę, więc zacząłem go lekko dźgać w plecy

- Hm...- ciche, poirytowane mruknięcie wydostało się ze środka zwiniętego homunkulusa

- Szkoda marnować tak pięknego dnia...- ciągnąłem

- Mhm.- kolejne mruknięcie, ale żadnego ruchu

- Ależ panie Beaumont, słyszy mnie pan?- znowu dźgnąłem go w żebra, tak, że znowu otrzymałem warknięcie

- Panie Fowler, pan się odpieprzy.- powiedział kopoując mój głos zaspanym tonem, a ja musiałem opanować głośne parsknięcie

Leżałem tak chwilę w ciszy, szczerząc się jak idiota.

- Ależ panie Beaumont- Nosz kurwa, nie.- chłopak gwałtownie obrócił się w moją stronę, a ja z mało męskim piskiem próbowałem uciec z łóżka, ale chłopak był szybszy i chwycił mnie, brutalnie łaskocząc

- Oj panie Fowler chyba ma pan przejebane.- mówił spokojnym acz poirytowanym tonem w trakcie moich salw śmiechu- Kto rano wstaje temu Pan Bóg daje. Tak. Wpierdol na śniadanie.

Chłopak boleśnie wbijał mi palce w żebra, a że usiadł na moich biodrach, wiłem się pod nim jak jakaś ryba.

- R- Ryan!- krzyczałem przez śmiech- Już. Proszę.- śmiałem się jak zapowietrzona foka- No przepraszam! PRZEPRASZAM!

Brunet zasapany przestał mnie łaskotać, a ja dużymi chałstami łapałem powietrze do swoich płuc.

- Jesteś naprawdę jakiś zwalony...- mówiłem, głęboko oddychając

- Sam się prosiłeś.- uśmiechnął się kpiąco

- I jestem całk- Andy, co się tam dzieje?!- moje oczy poszerzyły się do romiaru pięciozłotówek

Brunet spojrzał na moją twarz z niemałym rozbawieniem.

- Twoja mama.- pokiwał głową na boki- Lubię twoją mamę.- powiedział i szybko zaczął ze mnie schodzić

- O nie.- powiedziałem i rzuciłem go spowrotem na łóżko- Ty tu zostajesz.- odparłem szybko, a on zaśmiał się dźwięcznie

Pokręciłem głową i uchyliłem drzwi.

- Nic, wszystko w porządku!- krzyknąłem, patrząc na wciąż wyraźnie rozbawionego bruneta

- Jest ktoś u ciebie?!

- Nie, jestem sam!- odkrzyknąłem, a brunet oparty na przedramionach pokręcił głową i zacmokał z dezaprobatą- Jest 7 rano, kto miałby być!?

- Nie ważne!- odparła- Wychodzę, nie rób głupot!- dodała, a w tym momencie chłopak już nie wytrzymał i zaczął się cicho śmiać

- Jasne! Cześć!- krzyknąłem i zatrzasnąłem drzwi

Założyłem ręce na klatce i wpatrywałem się w śmiejącego się Ryana.

Podszedłem do niego i uderzyłem go pięścią w ramię.

- Ała.- sapnął teatralnie- To bolało.

Ta jasne.

Położyłem się na brzuchu w poprzek łóżka i wyciągnąłem się.
Ułożyłem twarz na dłoniach i przymknąłem oczy.
Gdy brunet się uspokoił, poczułem jak kładzie się obok mnie.
Czułem na sobie jego spojrzenie, co stawało się powoli ciężkie do zniesienia, więc uchyliłem lekko powieki.

- Co?- mruknąłem, spotykając się z czekoladowymi oczami chłopaka, które w tamtym momencie były stanowczo zbyt blisko

- Między nami wszystko w porządku?- odezwał się poważnym tonem, a ja dopiero po chwili przypomniałem sobie z czego wywiązała się obecna sytuacja

- Tak, myślę, że tak.- odpowiedziałem szczerze, zamykając ponownie oczy, bo nie mogłem wytrzymać tego przeszywającego spojrzenia

Co miało być, to będzie. Już mi nie zależało.

Po kilkunastu sekundach znowu uchyliłem powieki, żeby zobaczyć co robił chłopak, ale on rownież leżał z zamkniętymi oczami, a jego twarz znajdowała się nieco ponad 30 centymetrów od mojej.

Wyglądał wtedy tak bezbronnie i spokojnie, że nikt nie powiedziałby, że jest to ten sam Ryan Beaumont.
Jego ciemne brwi, długie rzęsy.
Przydługa, pokręcona grzywka, która opadała mu na zamknięte powieki.
Delikatnie wystające kości policzkowe.
Był cholernie przystojny.
Nie dziwiłem się dlaczego ludzie, szczególnie płeć żeńska tak do niego lgnie.
Wpatrując się w jego wąskie wargi, boleśnie zagryzłem wargę.

Nie mogłem się powstrzymać.

Bezszelestnie przybliżyłem się do twarzy Ryana i przełykając ślinę skanowałem jego reakcję, ale on nawet nie otworzył oczu.
Przybliżyłem się jeszcze bardziej.

- Nie rób głupot, Andy.- ciepłe powietrze owiało moją twarz, gdy ciche mruknięcie wydostało się z ust chłopaka, które były może 3 centymetry od moich

- Nie wiem o co ci chodzi.- szepnąłem i złączyłem nasze usta, a chłopak od razu poprosił o dostęp, którego mu udzieliłem

- I właśnie na to czekałem od kilku dni...- wysapał pomiędzy pocałunkami

Ja też...

Ja też.

***
Miłej niedzieli💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro