Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Dlaczego mi to powiedziałeś?"

- Chyba, należą ci się jakieś wyjaśnienia.

▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪

W jednym momencie wszystkie moje mięśnie napięły się.
Wywiózł mnie kilkadziesiąt kilometrów za miasto, wlazł do jakiejś kamienicy i wciągnął mnie na jej dach, aby przy bezalkoholowym piwie mi wszystko powiedzieć...

Nieźle rozegrane.

Ciekawość rozbrajała mnie od środka, bo ostatnimi czasy tyle się wydarzyło, że moja głowa nie nadążała nad sprawdzaniem informacji i przetwarzaniem tych wszytskich niewyjaśnionych tajemnic.
Nic nie trzymało się całości i chyba to mnie najbardziej wykańczało.

Kiwnąłem głową, aby zachęcić chłopaka do kontynuowania.

- Jedno z mieszkań w tej kamienicy należało kiedyś do mojego przyjaciela - zaczął. - Poznaliśmy go, gdy wracaliśmy raz z grubej imprezy, nie pamiętam dokładnie. Siedział na jednym ze starych opuszczonych mostów kolejowych.

- Poznaliście? - przerwałem, zastanawiając się kto był razem z brunetem.

- Ja i Dominic - odparł. - Wracaliśmy wtedy razem, a że byliśmy schlani w trzy dupy to zaczepiliśmy tego dziwnego chłopaka. Z biegiem czasu domyśliłem się, że gdyby nas tam nie było... Gdybyśmy tamtędy nie wracali... Zabiłby się - mówił, nie spuszczając wzroku z przestrzeni przed nami.

Nie rozumiałem do czego zmierzał, ale słuchałem cierpliwie.

- Spotkaliśmy go potem raz, czy dwa i kontakt nam się urwał. Dopiero po kilkunastu tygodniach go spotkaliśmy, uratował nam dupy gdy zadarliśmy z niewłaściwymi ludźmi.

- Z kim?

- Wierz mi, to nieistotne - urwał, więc spróbowałem to uszanować. - Dopiero wtedy, gdy go poznałem, zorientowałem się, że miał o wiele ciężej w życiu niż my.
Ubierał się jak typowe emo - mówiąc to, jego kąciki ust lekko uniosły się ku górze. - Ale nie przeszkadzało nam to, był fajny.

- Z biegiem czasu, dowiadywaliśmy się o nim coraz więcej - przełknął ślinę - Razem z Riggsem byliśmy jednymi, którym ufał. Powiedział nam wszystko, czego nie mówił innym - kontynuował. - Myślał, że jeśli powie nam, że jest homoseksualny, to go zostawimy i skatujemy jak nieliczni, którzy się o tym dowiedzieli - parsknął i pokrecił głową.

- Z dnia na dzień, wyglądał coraz gorzej - pociągnął łyk z butelki. - Dopiero po kilku tygodniach, udało nam się dojść do tego, co było przyczyną jego zachowania i paskudnego wyglądu... - dodał ciszej. - Jego ojciec był zagorzałym homofobem, który jakimś pieprzonym cudem dowiedział się o jego orientacji.

Przełknąłem ślinę, bo poczułem jak momentalnie zaschło mi w gardle.

Homofobia, jak ja to dobrze znam...

- Co się z nim dzieje teraz? - wychrypiałem.

- Riggs i ja byliśmy przy nim przez cały czas - zignorował moje pytanie. - Pewnego razu, bez jego wiedzy poszliśmy spotkać się z jego ojcem... - tutaj urwał i przez krótką chwilę po prostu milczał. - Następnego dnia wyglądał jakby zderzył się z autobusem - wychrypiał nieobecnym głosem.

Mój oddech stał się niemiarowy.
Nieznałem tego chłopaka, ale sam zastanawiałem się jak można być taką bestią, aby niszczyć własnego syna.

- Gdy Dominic się wygadał, chłopak obraził się na nas i na dwa tygodnie całkowicie straciliśmy z nim kontakt - mówił. - Był naszym przyjacielem, naszą wspólną tajemnicą. Dzięki niemu poznaliśmy inne strony życia, na które rzucił zupełnie inne światło - przymknął oczy, nad czymś głęboko myśląc. - Kupiliśmy mu mieszkanie, właśnie tutaj - dodał. - Goniliśmy go przez trzy dni i musieliśmy siłą go tu przytargać, tak cholernie był na nas zły - pokręcił głową z niedowierzaniem jakby takowa sytuacja miała miejsce jeszcze zeszłego dnia.

- Co było dalej, wprowadził się? - spytałem, starając się zrozumieć sens całej historii.

- Nie zdążył - powiedział chłodno. - Jego ojciec razem ze zmanipulowaną matką, wysłali go do psychiatryka. Ludzie tacy jak on uważają homoseksualizm za chorobę - powiedział. - Nie tolerują tej odmienności. Ojciec chciał się go pozbyć, matka "wyleczyć" i tyle w tym jebanym temacie.

Obracałem butelkę między palcami, domyślając się, że ta opowieść nie zmierzała do niczego dobrego.

- Udało się nam do niego wejść dopiero po pięciu dniach od zakwaterowania - powiedział. - Ośrodek był oddalony o dobre sto kilometrów od Leeds, więc to nie było takie łatwe, zwłaszcza jeśli nie było się "kimś z rodziny". Tylko chodziło o to, że MY byliśmy jego jedyną rodziną - pociągnął kolejny łyk piwa. - Kolejny raz udało nam się dostać do niego jakiś tydzień później, a przyjeżdżaliśmy tam codziennie - tutaj chłopak delikatnie się uśmiechnął. - Wnerwieni schowaliśmy się w składziku na miotły i spędziliśmy noc w psychiatryku - dodał, a ja zakrztusiłem się piwem. - W ciemni, siedzieliśmy pod drzwiami jego celi i rozmawialiśmy z nim przez całą noc, a gdy coś usłyszeliśmy, od razu spieprzaliśmy do naszej kryjówki - patrzyłem na niego zniedowierzaniem.

Poczułem jak chłopak wsadza mi w dłoń jakiś mały zimny przedmiot.
Spojrzałem na swoje ręce, w których lśniał jeden z jego srebrnych sygnetów.

- Tylko ten zmieścił się pod metalowymi drzwiami - powiedział. - Dostałem go tamtej nocy. Prezent przeciśnięty przez szparę w drzwiach - dodał, a ja przyglądając się przedmiotowi faktycznie zobaczyłem na nim małe przetarcia.

- Musi być naprawdę wyjątkowym człowiekiem - stwierdziłem, przyswajając sobie co dla tego chłopaka robił sam Ryan Beaumont

- Był - odparł, a po moim kręgosłupie przeszedł zimny dreszcz. - Tamto miejsce go niszczyło. Niszczyło go od środka, Andy. Z samego rana musieliśmy spieprzać w kapturach przed pięcioma ochroniarzami, bo Riggs-łajza wywrócił mopy - pokręcił głową, ale jego twarz dalej pozostała beznamiętna. - Gdy po tygodniu zmagań, znowu się do niego nie dostaliśmy... Mogliśmy mieć sprawę w sądzie, bo wkurwieni groziliśmy recepcjonistce - urwał, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. - To właśnie od tej zakłamanej kurwy dowiedzieliśmy się, że nasz przyjaciel powiesił się trzy dni wcześniej,  w jednej z tych zatęchłych łazienek - warknął, ale jego głos totalnie się załamywał.

Słysząc to, gwałtownie wciągnąłem powietrze do płuc, a moje dłonie stanowczo zbyt mocno zacisnęły się na srebrym przedmiocie.

- Powiesił się...- pokręcił głową, próbując zahamować drżenie głosu. - Nie tak miało być. Mówił, że wytrzyma... Mówił, że wszystko jest w porządku. Obiecaliśmy mu, że go stamtąd wyciągniemy! - krzyknął. - Kurwa, obiecaliśmy! - przycisnął dłonie do twarzy.

- Ryan - powiedziałem, bo nie wiedziałem jak zareagować na jego nagły atak paniki i złości jednocześnie.

- Kurwa, nie tak miało być!- podniósł się, a ja razem z nim. - Myśleliśmy, że zabijemy tego jebanego kurwia. Nie panowaliśmy nad sobą. To on go zabił!- warczał, chodząc po dachu i wymachując rękami. - To moja wina! On miał, kurwa żyć! Nie zasłużył na to!- krzyczał. - Nie zasłużył!

- Rye, spokojnie - podszedłem do niego powoli.

- Jak mam być spokojny, jeśli to jebana moja wina!- wydarł się poraz kolejny i gdy chciał odejść, chwyciłem go mocno za kurtkę i przyciągnąłem do siebie, wbijając się w jego usta

To było jedyne co przyszło mi do głowy w tamtym momencie, zamknąć mu usta.
Odwrócić jego uwagę.
Chłopak był w szoku, gdy mocno przytrzymywałem go za kark.
Dopiero po chwili zaczął oddawać pocałunki, a jego mięśnie się rozluźniły.
Przestałem dopiero wtedy, gdy zabrakło mi powietrza, a rece chłopaka luźno spoczęły na moich biodrach.

Przesunąłem ręce na jego policzki, przytrzymując jego twarz.

- To nie twoja wina Rye - powiedziałem twardym głosem, a po moim policzku spłynęła łza. - Ani twoja, ani Dominica. Zrozum to. Chłopak był wycieńczony psychicznie. Nie mogłeś nic więcej zrobić,  a zrobiłeś maksymalnie dużo, bo go wspierałeś i byłeś przy nim gdy cię porzebował, więc przestań pierdolić, dobra? - powiedziałem ostro, zaciskając trochę mocniej dłonie na jego twarzy

Chłopak delikatnym ruchem opuścił moje ręce i objął mnie mocniej w pasie.

- Byliśmy gotowi zabić człowieka - powiedział nie patrząc mi w oczy. - Oboje. Cel był jeden, śmierć za śmierć - powiedział chłodno, a ja czułem jak zbierają mi się w oczach łzy. - Ale nic nie zrobiliśmy. Wyszliśmy w połowie pogrzebu, bo traciliśmy nad sobą panowanie, widząc ten fałszywy pysk i zapłakaną matkę - warknął, gdzieś w przestrzeń. - Byłby teraz w twoim wieku. Nie zasłużył na coś takiego...- zamilkł, kończąc całą historię.

- Dlaczego mi to powiedziałeś? - spytałem, bo zdawałem sobie sprawę, że jest to jedna z najbardziej osobistych spraw chłopaka.

Nie odpowiedział od razu.

- Wiesz... - zaczął. - Myślę, że po tym wszystkim trochę za bardzo zbliżyliśmy się z Dominiciem. On... On chyba polubił mnie za mocno - powiedział, a mnie zatkało. - Dałem mu jasno do zrozumienia, że nic pomiędzy nami nie będzie, bo nie jestem taki jak Nate.

Nate. Nathaniel.

- Czyli to wszystko... To wszystko wpłynęło na niego- Tak, tak właśnie myślę - wyprzedził moje stwierdzenie.

- Co się z tym stało?

- Zapomnieliśmy - odparł. - Nie byłem homo ani bi. Nie mógłbym tak... - tutaj przerwał.- Do czasu - dodał i spojrzał na mnie, a ja automatycznie poczułem gorąco.

- Czy ktoś... No wiesz. - mówiłem cicho. - Wie?

- Nie. To dzięki Nathanielowi wiem, że to co jest pomiędzy nami, nie jest niczym złym - powiedział, a jego kąciki ust powędrowały ku górze - A cokolwiek to jest, nie chcę tego kończyć.

- Wtedy, w szatni - przypomniałem sobie. - Nawiązałeś właśnie do- Tak, wiem - powiedział. - Trochę przeholowałem, nie powienienem był tak mówić. Chciałem pogadać z Dominiciem, ale unikał mnie jak ognia.

- To przeze mnie - zdałem sobie z czegoś sprawę, ale chłopak niekoniecznie wiedział o co mi chodziło. - Rozpadliście się przeze mnie - podniosłem wzrok, spotykając się z brązowymi tęczówkami.

- Nie, Andy - odparł twardo. - To już wcześniej zaczynało się kruszyć. Dominic się zmienił. Nie możesz się za to obwiniać.

Słowa chłopaka ani trochę nie przyniosły mi ulgi, nie wierzyłem, że nie miałem na to wszystko żadnego wpływu.

- Myślisz, że by mnie polubił? - spytałem, patrząc na zachodzące słońce.

- Wiesz, myślę, że musiałbym go od ciebie odganiać...- odparł, a ja poczułem, że znowu na moje policzki wpływa fala gorąca, poczym ponownie przeniosłem spojrzenie na chłopaka.

- Tak, myślisz?

- Ja to wiem - odparł i nieoczekiwanie złączył nasze usta w długim pocałunku.

Czułem się całkowicie bezpiecznie.
Brunet mi zaufał, a ja wiedziałem, że mogłem zaufać i jemu.
Stał się kimś ważniejszym, niż mógłbym myśleć, gdy pierwszy raz zobaczyłem na chodniku tego zadufanego w sobie dupka.

***
Jestem definitywnie usatysfakcjonowana.

3/4 ✔

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro