[l o s t]
❦
I've been strong for so long
That I never thought how much I needed you
❦
Zimno przenikające do szpiku jego kości.
Cisza przerywana jedynie przez dźwięki maszyn i jego drżący oddech.
Ciemność za zamkniętymi powiekami.
Samotność wynikająca z braku istot żywych w jego najbliższym otoczeniu.
Odebrali mu wolność, poczucie bezpieczeństwa, możliwość decydowania o sobie... odebrali mu oddychanie normalnym, zwykłym powietrzem, co było jednocześnie najbardziej przerażające, co błahe i zwyczajne.
Próbował zacisnąć powieki, gdy poczuł jak jego mózg rozsadza nowa dawka danych, których nie chciał przetwarzać, ani przesyłać. Próbował to zatrzymać i wykasować... przez pierwsze godziny, a później... poddał się procesowi. Nie próbował walczyć, czuł się przegranym.
Na początku starał się szeptać przeprosiny, później... zamilkł.
A kiedy przyszła pora na krótki sen, wręcz błagał o śmierć. Po prostu to zakończmy.
Ale śmierć nigdy nie nadeszła... nadchodziły sny...
– Eyayah! – usłyszał radosny krzyk i cichy chichot tuż obok swojego ciała. Rozejrzał się dookoła, zauważając, że ponownie znalazł się w barakach. Może to wszystko było tylko złym snem? Spojrzał na swoje dłonie... dwie dłonie w czarnych rękawiczkach. Obejrzał się na tyle, na ile był w stanie, dostrzegając zbroję, którą nosił dumnie jako żołnierz ARC. Wszystko, co przeżył musiało być tylko złym snem. I przez moment naprawdę w to wierzył.
Dopóki nie poczuł jak silnego ramiona otaczają go mocno. Początkowo myślał, że to Fives i jego kolejny głupi pomysł bądź dowcip, ale szybko przekonał się, że nie był to jego „brat-bliźniak".
– Cutup? – zapytał z szokiem, zastanawiając się, co powinien zrobić. Uniósł ręce w górę, gdy kolejne ramiona otoczyły go w mocnym, braterskim uścisku, prawie go przewracając.
– Hevy? Droidbait? – wymienił kolejne imiona, czując, że coraz bardziej zaczyna brakować mu powietrza. – Co wy tutaj robicie? Wy... zginęliście... na Rishi.
– Owszem – odezwał się Hevy. – To prawda.
– Czy... to oznacza, że ja...
– Nie – przerwał mu szybko Cutup. – Żyjesz... jeszcze...
– Sztuczne podtrzymywanie życia – dodał Droidbait, a Hevy westchnął ciężko, odsuwając się. Zajął miejsce na jednym z łóżek. Baraki były schludne i puste... mieli dla siebie całą tą przestrzeń. – Ale nadal walczysz. Tylko twój umysł... powoli się poddaje.
– Co to znaczy? – zapytał Echo, patrząc na braci. Wszyscy trzej usiedli teraz w jednym miejscu, uciekając wzrokiem. – Czy ja robię coś złego?
– Echo... Zostałeś złapany, jesteś więźniem, wykorzystują cię... Nie jesteś niczemu winny – powiedział poważnie Hevy, skupiając na nich swój wzrok. Przesunął się w bok, by zrobić miejsce bratu. Echo skorzystał z zaproszenia i dołączył do braci. Przez chwilę nie czuł się tak potwornie samotny. Było trochę pocieszenia w tym dziwnym stanie, w którym się teraz znajdował.
– Dlaczego właściwie tutaj jesteście? Nigdy wcześniej... nie przeżyłem czegoś podobnego...
– To... jak druga szansa od Mocy. Jedi najpewniej tak właśnie by to nazwali. To znaczy, tak myślę... nigdy żadnego nie spotkałem – przyznał Cutup, uśmiechając się lekko.
Wtedy Echo uświadomił sobie jak wiele się wydarzyło od śmierci jego braci. Nigdy nie poznali żadnego Jedi, nie bronili Kamino, nie zostali przyjęci do 501. ani nie awansowali na żołnierzy ARC tak, jak zawsze o tym marzyli. Nie wypełniali misji, nie wracali zmęczeni, nie brali udziału w stołówkowych bitwach, ani nie padali ofiarami żartów Fives'a. Nigdy nie poznali Jesse'ego, ani nie byli leczeni przez Kix'a. Ahsoka nigdy nie była ich siostrzyczką, która prawie każdej nocy przychodziła do baraków, by opowiadać straszne historie lub spać między swoimi vode. Nigdy nie poznali życia, którym żył Echo.
I właśnie wtedy uświadomił sobie... jak dobre było jego życie. I jak bardzo je kochał.
Po policzkach spłynęły mu łzy.
– Czy mogę... wrócić do domu? – zapytał cicho, ale żaden z braci nie odpowiedział. Mogli być martwi i nie znać przyszłości, choć wolałby żeby było inaczej.
W tym dziwnym świecie mógł poczuć ciepło ich ramion, oddechy na skórze, a także usłyszeć ich głos i ciche westchnienia. Było prawie jak w domu, z tą jedną różnicą – oni byli martwi, a on wciąż żył.
– Nie wiemy jak to działa, Echo – powiedział cicho Hevy. – Żyjesz... jakby w zawieszeniu.
– Ale wciąż żyjesz – próbował pocieszyć do Droidbait.
Droidbait rozstrzelany przez blaszaki.
– I jesteś tutaj teraz z nami – dodał Cutup. – W swoim pokręconym śnie.
Cutup pożarty przez ogromnego węża.
– I będziemy z tobą tak długo, ile będzie nam dane – uśmiechnął się Hevy.
Hevy, który poświęcił życie, by mogli dorosnąć.
– Czy... Fives także tutaj jest?
– Nie – odparli wszyscy trzej.
– Nadal żyje, służy u Rex'a, zabierają go na te pełne przygód misje – wyjaśnił Cutup z lekka nutą zazdrości w głosie.
– Po twoim odejściu musiał nauczyć się żyć na nowo. Ma przyjaciela, jednego z młodszych braci. Myślę, że opiekowanie się nim w jakiś sposób pomaga pogodzić mu się ze stratą. Choć po raz kolejny mocno się przywiązuje.
Echo westchnął.
– On już taki jest. Potrzebuje kogoś, komu będzie mógł zapewnić ochronę – powiedział cicho Echo.
– Jest jednym z najlepszych żołnierzy Republiki – odparł Cutup i wzruszył ramionami.
– I wciąż o tobie myśli – westchnął Hevy. – Pogodził się z twoim odejściem. Z twoją „śmiercią".
– Czy mogę... w jakiś sposób się z nim skontaktować?
Nie odpowiedzieli. Pokręcili głowami i spuścili spojrzenia.
– Możesz być pewny, że maszerujemy tuż za wami. Zawsze jesteśmy w pobliżu – powiedział Hevy i uśmiechnął się, a jego ciało stało się nieco przeźroczyste. – Nie mamy zbyt dużo czasu.
Wstali i przytulili się mocno. Echo po raz pierwszy od dłuższego czasu czuł się naprawdę szczęśliwy. Choć przez te kilka chwil, które niebawem miną, a on będzie musiał wrócić do obolałego, prawie martwego ciała. Wiedział, że znów stanie się narzędziem w rękach wroga...
– Nie pozwól im cię zabić, vod'ika – szepnął Hevy, a jego ramiona powoli przerodziły się w zimną pustkę, otaczającą ciało Echo.
Nie potrafił krzyczeć, ani mówić, ani nawet myśleć... ale wciąż tęsknił i pamiętał.
O swoich vode.
Wszystko było równie znajome co obce i dziwne jednocześnie. Patrzył na twarze swoich braci, nie znając większości z nich, a nawet te znane wydawały się odległe, jakby wyciągnięte z zamierzchłej przeszłości, a nie sprzed przeszło dwóch lat. Rex podtrzymywał go lekko, choć wciąż powtarzał, że wszystko jest w porządku i, że sam doskonale sobie poradzi, ale kapitan nie ustępował. Kix szybko przegonił całe towarzystwo i zabrał go do zatoki medycznej, by przeprowadzić kilka podstawowych badań. Wszystko w obecności Rex'a i Jesse'ego. Żołnierz ARC patrzył na niego... ze współczuciem. Echo nie chciał, by ktokolwiek mu współczuł.
– Powinieneś odpocząć, vod'ika – powiedział cicho Rex, kładąc dłoń na jego chudym ramieniu. Kix obiecał wykonywać wszystkie badania w obecności Rex'a lub któregoś z żołnierzy, których Echo dobrze znał, choć było ich tak niewielu.
Echo nie poznawał tego nowego świata. Czuł się jak ktoś niepotrzebny, ktoś, kto nagle wstał z martwych i powrócił, a jednocześnie jak zdrajca... bo to on pomagał separatystom. Nie mogli zaprzeczyć, choć wciąż powtarzali, że to nie była jego wina.
– Jesse – zawołał Rex, sprawiając, że żołnierz szybko wstał, a zanim wyszedł z sali, posłał Echo delikatny uśmiech.
Prawie się nie znali... ale Jesse dobrze znał Fives'a. Może teraz czuł się w jakiś sposób odpowiedzialny za Echo? A może cieszył się po prostu z powrotu brata?
– Spróbuj trochę odpocząć, Echo – powiedział cicho Kix, zanim odszedł, by sprawdzić innego żołnierza.
– Dobrze, dziękuję – szepnął, zanim zamknął oczy.
Hevy, Cutup, Droidbait – myślał o nich intensywnie, chcąc ich przywołać. Od czasu tamtego snu, jeszcze na Skako, nie spotkał już swoich braci. Nie dane mu było zasypiać, a jeśli już to nie śnił o niczym. Nie miał żadnych planów, marzeń, ani wspomnień, nawet pragnień. Wszystko mu odebrali.
Jego ciało rozluźniło się, a ciche odgłosy maszyn w medbay'u ukołysały go do snu.
Poczuł jak czyjeś ramiona obejmują go mocno. Chciał je odepchnąć, myśląc, że to Jesse bądź któryś z jego młodszych braci... może któryś z nowo poznanej drużyny. Uścisk jednak nie poluzował się, gdy Echo zaczął delikatnie się wyplątywać. Otworzył oczy... i zamarł nagle.
– Fives?!
– Cześć, Eyayah. – Uśmiechnął się, przewracając się na plecy tuż obok brata.
Echo przez moment wpatrywał się w niego bez słowa.
– Wiedziałem – odparł po chwili, po czym zamknął oczy i westchnął cicho.
To było zbyt wiele. Co innego pogodzić się z odejściem, a co innego mieć okazję się pożegnać... być może już na zawsze.
– Cieszę się, że przeżyłeś, Echo – powiedział cicho Fives, kładąc dłoń w miejscu, gdzie powinno znajdować się serce jego brata.
Nie odpowiedział, czując, że łzy napływają mu do oczu.
– Przepraszam, że... cię zostawiłem. Nie powinienem był, mogłem wrócić. Poszukać cię, sprzeciwić się rozkazom, mogłem...
– Nie, Fives – szepnął Echo przez zaciśnięte gardło. – Nie mogłeś i dobrze, że tego nie zrobiłeś. Miałeś przeżyć, miałeś mieć dobre życie u boku naszych braci, takie było twoje przeznaczenie.
– Moim przeznaczeniem było chronić ciebie – powiedział cicho, ze smutkiem.
Echo uśmiechnął się lekko na jego słowa. To była ich maksyma: bronię twoich tyłów, jestem twoją tarczą, nigdy cię nie zostawię. Najpierw rozdzieliły ich wydarzenia w Cytadeli, następnie tragiczna śmierć Fives'a. Przez kilka miesięcy żyli w dwóch odległych krańcach galaktyki, nie wiedząc, a nawet nie wierząc, że najlepszy przyjaciel jeszcze nie poległ. Nie mogli się odszukać, spotkać, pożegnać... Echo czuł, że teraz ma ku temu niezaprzeczalną szansę. Ostatnią szansę od losu.
Wszystko mu odebrano... poza wspomnieniami, miłością, braterstwem, przyjaźnią i nadzieją.
– Nadal możesz to robić, być przy mnie – szepnął Echo i uśmiechnął się do brata. – Będę czuł się lepiej, wiedząc, że przy mnie jesteś.
– Zawsze jestem – przyznał. – Hevy, Cutup i Droidbait także. Nie zrezygnowaliśmy z ciebie.
– Byłeś... zawiedziony, kiedy po śmierci... nie spotkaliśmy się ponownie? – zapytał Echo.
– Nie, byłem bardziej... zaskoczony i bardzo szczęśliwy. Udało ci się. Byłem przy tobie, gdy wciąż przebywałeś w kapsule, czując się zupełnie bezradny. Nie mogłem nic zrobić, nie mogłem pokierować Rex'em, nie mogłem nikomu powiedzieć, dać jakiegoś znaku. Przyglądałem się tylko jak te bestie odrywają od ciebie kolejne części twojego człowieczeństwa, jak odbierają ci wspomnienia, jak usuwają twoje marzenia, by zastąpić je bzdurami... Mogłem tylko słuchać jak powtarzasz sekwencje, jak wysyłasz sygnały... To było bestialskie, Echo.
– Nadal cię pamiętam – zachichotał. – Nie mógłbym zapomnieć.
– Wiem, że nie, ori'vod – parsknął i trącił go lekko łokciem.
– Hej! Jesteśmy w tym samym wieku!
– Czyżby?
Echo zastanowił się przez chwilę. Już nigdy nie będą w tym samym wieku. Jedno z nich zatrzymało się na pewnym wieku...
– Czy spotkamy się jeszcze kiedyś? – zapytał, zamiast ciągnąć nieprzyjemny temat.
– Tak, myślę, że tak. To nie musi być nasze ostatnie, smutne pożegnanie. Możemy po prostu się przytulić – powiedział Fives i rozłożył ramiona, by zaprosić brata do uścisku. Echo uśmiechnął się lekko, pozwalając się objąć. Jego głowa znalazła się pod szyją Fives'a, znajdując idealną, wygodną pozycję do odebrania obiecanego, ciepłego uścisku.
Echo zamknął oczy, czując jak powoli wyplątuje się z ramion brata.
– Kocham cię, Rayshe'a.
– Ja też cię kocham, Eyayah – szepnął Fives, znikając kilka sekund później.
Echo obudził się z uśmiechem na twarzy, widząc przy swoim łóżku Rex'a wraz z Kix'em. Rozmawiali o czym ściszonymi głosami, jednak, gdy zobaczyli go przytomnego, natychmiast zamilkli i podeszli bliżej.
– Ktoś miał dobry sen, hmm? – zagadnął Rex, krzyżując ramiona.
– Jeden z lepszych w ostatnim czasie – zażartował Echo.
– To świetnie, mamy dla ciebie kilka dobrych wieści. Myślę, że mały spacer dobrze ci zrobi. Oczywiście, jeśli czujesz się na siłach – powiedział Kix, zapisując coś na swoim datapadzie.
– Pewnie – zgodził się i uśmiechnął.
Pokaż im, braciszku, niemal słyszał głos brata. Osłaniam twoje tyły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro