[g r i e f]
❗️TW: myśli samobójcze/próba samobójcza❗️
❦
Hits me at full speed
Feel like I can't breathe
❦
Pociągnij za spust.
Zabij.
Zdrajca.
Zakończ jego życie.
Zagrożenie.
Zdrajca.
Fox wrzasnął, po czym uderzył po raz kolejny w worek treningowy. Thire popatrzył na niego i odsunął się w głąb sali, nie chcąc być kolejnym powodem, który mógłby spotęgować gniew przyjaciela. Dowódca miał ostatnio same problemy, lepiej było po prostu odejść i zostawić go samego ze sobą, by jakoś próbował to rozwiązać. Jakoś.
Myśli Fox'a były tylko splątanym bałaganem. Po skończonym treningu powlókł się do swoich kwater, nie zwracając uwagi na żadnego z napotkanych po drodze braci. Zatrzasnął za sobą drzwi i ściągnął hełm. Rzucił go niedbale w stronę łóżka. Usłyszał, jak odbija się od ściany i pada na metalową, zimną podłogę.
Upadł obok.
– Haar'chak! [cholera] – krzyknął. Wplątał dłonie we włosy, mocno zacisnął palce i spróbował powstrzymać krzyk.
Jak długo miał jeszcze ukrywać swój ból?
Jak długo mógł stać na baczność?
Jak długo mógł podtrzymywać ciało przed drżeniem?
Jak długo mógł nie krzyczeć z rozpaczy?
Łzy napłynęły mu do oczu.
– To nie była twoja wina...
– Nikt cię nie wini...
– Wiem, Fox, wiem, że nie chciałeś tego zrobić...
Będą go oceniać. Będą pamiętać.
To zawsze będzie jego wina.
– Przepraszam... Fives...
Nie pamiętał momentu, w którym jego oczy zamknęły się, a umysł chwilowo odprężył, gdy odpływał w sen. Nie pamiętał, kiedy ostatnio położył się spać. Wciąż nie miał czasu. Wciąż nawiedzały go koszmary. Wciąż... pamiętał...
– Wciąż o mnie pamiętasz – powiedział cicho Fives, pojawiając się obok. Tak, jak każdej nocy. W jego głosie była radość. Jego głos był tak bardzo naturalny, tak bardzo jego...
– Zabiłem cię.
– Fakt. To było całkiem bolesne – odparł, chcąc rozładować napięcie.
Fox wpatrywał się w niego, nie potrafiąc zrozumieć. To nie był sen jak każdy inny. Każdej nocy śnił o tamtej akcji, o tamtych rozkazach, o tamtym momencie. Pamiętał każdy szczegół, choć głosy w jego głowie wrzeszczały. Myślał, że po tym wszystkim, nie będzie o niczym pamiętać. Chciał zapomnieć o strzale i o krzykach... Wciąż je słyszał.
Zabij!
Zakończ jego życie!
Zdrajca!
– Rex był... – zaczął Fox. Łzy napłynęły mu do oczu. – Stracił młodszego brata. Kochał cię. Cały Legion 501 cię kochał. Byłeś kimś, Fives, a ja... ja... odebrałem im ciebie.
– Dostałeś rozkazy, Fox.
– To ja cię zabiłem! To ja pociągnąłem za spust, nie cholerne rozkazy!
– Nie miałeś wyboru, Fox. Nikt z nas nie miał.
Fives walczył do końca o prawdę. Był jednym z najlepszych żołnierzy WAR. Bracia go uwielbiali, a Rex traktował go z szacunkiem, choć wciąż pamiętał dzieciaka, którym był, gdy po raz pierwszy spotkali się na Rishi. Fox wiedział o tym wszystkim, obserwował Legion 501, gdy stacjonowali na Coruscant.
Fives nie był ideałem, lecz dobrym przyjacielem i wiernym żołnierzem.
Fives tęsknił i pamiętał.
Fox nie potrafił zapomnieć poważnego wyrazu twarzy brata, gdy wrócili na Coruscant z Cytadeli. Spotkali się wtedy przelotnie. Fives był bałaganem. Ten zawsze uśmiechnięty, zawsze gotowy do żartów żołnierz wyglądał jak zlepek splątanych myśli.
– Znowu o tym myślisz – zagaił Fives, rozsiadając się wygodnie na... łóżku. Gdzie właściwie byli? W jego pokoju na Coruscant?
– Śmierć Echo cię zmieniła.
– Śmierć Thorn'a też cię zmieniła.
Nie było go, gdy jego przyjaciel umierał.
Za Republikę! – to były jego ostatnie słowa. Czy Republika była warta jego śmierci? Czy była warta, którejkolwiek śmierci?
– Echo wciąż żyje, a Thorn... wciąż cię obserwuje. Chodzi za tobą krok w krok. Jest z tobą zawsze.
– Tęsknię za nim. Tęsknię za nimi wszystkimi – wyszeptał Fox, po raz pierwszy się do tego przyznając. Nikomu o tym nie mówił, nie żalił się. Każdego dnia zatracał się w pracy, żeby o nich nie myśleć, nie rozpamiętywać, nie pogrążać się w bólu.
Czy zasługiwał jeszcze na życie bez cierpienia?
– Wiem, vod [bracie]. Oni wszyscy tęsknią, wszyscy, których spotkałem... po drugiej stronie. Są też szczęśliwi, bo nadal mogą podążać śladami swoich braci, tak, jak Thorn podąża twoimi.
Fox skinął głową i zacisnął mocno zęby, by powstrzymać nagłą chęć wypuszczenia wszystkich swoich emocji. Nie chciał płakać ani szlochać, ani krzyczeć. Nie przed Fives'em.
– Nie zasługuję na to – szepnął. – Nie zasługuję na to, by żyć.
Ciało Fox'a drżało.
w y p u ś ć
s w ó j
b ó l
Łzy spłynęły gwałtownie po jego policzkach. W dłoni mocno zacisnął blaster, uniósł w górę i przez moment przyglądał się broni. Znał ją tak dobrze. Z tej samej broni zastrzelił Fives'a.
– To nie była twoja wina, Fox. Czas sobie wybaczyć – powiedział cicho Fives, kładąc dłoń na blasterze.
– NIE ŻYJESZ! – krzyknął, uwalniając emocje. – NIE ŻYJESZ! ZABIŁEM CIĘ, FIVES! NIE MA CIĘ TUTAJ! ODEJDŹ! – Machnął dłońmi, jakby chciał go przepędzić. Fives jednak nie chciał zniknąć. – Po prostu odejdź – wyszeptał zachrypniętym głosem.
– Nie pozwolę ci umrzeć.
Fox był bałaganem splątanych myśli, emocji i wspomnień. Siedział na skraju łóżka, tępo wpatrując się w broń w swojej dłoni. Wydawała się ciężka (lub nigdy wcześniej tego nie zauważył).
Czuł się samotny. Nie było przy nim nikogo; odgłosy oddalających się kroków były jedynym dźwiękiem, który słyszał.
Kto by za nim tęsknił, gdyby... zniknął w pewnej chwili?
Kto by za nim płakał, tak, jak płakali żołnierze Legionu 501., gdy zabił Fives'a?
– Komandorze? Czekamy na pańskie rozkazy – odezwał się jeden z żołnierzy, przenikając przez ciszę. Czy nie wyłączył komunikatora? Nie zaprzątał sobie tym głowy.
– Nie zasługuję... – zaczął. Dłoń drżała, gdy unosił blaster.
Pociągnij za spust, to umiesz najlepiej, Fox.
Znów głosy w jego głowie. Niech to się wreszcie skończy!
Palec ślizgał się po spuście. Łzy spływały mu po policzkach, skapywały na zimny durastal.
– Przepraszam Thorn – szepnął.
– Co ty sobie wyobrażasz, Fox? Pić kolejne drinki bez najlepszego kumpla? – Fox otworzył szeroko oczy i rozejrzał się po pokoju, szukając osoby, która wypowiedziała te stłumione słowa. – Myślałem, że się przyjaźnimy, di'kut [idiota]!
Thorn. Jedna z ich pierwszych rozmów, którą zapisał w banku danych oraz w swojej pamięci.
– Masz za słabą głowę – szepnął w ciszę, przypominając sobie swoje własne słowa. Spojrzał w stronę hełmu, z którego rozlegał się śmiech.
– Przekonajmy się! Wyzywam cię, Fox! Jeśli wygram, przejmiesz moją wartę.
Nigdy nie wygrał.
– Jesteś tutaj? – zapytał Fox, rozglądając się. Nikogo nie zobaczył.
Nagrania nie mogły włączyć się same. Były ukryte głęboko, prawie przez niego zapomniane.
– Myślałem, że się przyjaźnimy, di'kut! – Głos znów się odezwał.
Tęsknił za tym głosem. Ciało Fox'a zatrzęsło się, gdy szloch przejął nad nim kontrolę. Blaster wypadł z jego dłoni i uderzył o twardą stal.
Płakał przez długi czas, kilkanaście długich minut. Tracił i odzyskiwał dech. Nie ocierał łez, po policzkach wciąż spływały nowe.
– Tęsknię za tobą, Thorn – przyznał głośno. – Dlaczego nie chcesz, żebyśmy znów byli razem? Nie zasługuję na...
– Nie pozwolę ci umrzeć, vod'ika [braciszku].
Głos z komunikatora rozległ się kolejny raz. Fox pamiętał okoliczności, kiedy Thorn wypowiedział te słowa. Myślał, że umiera, został postrzelony, a pomoc medyczna nie nadchodziła. Thorn trząsł się, jednak przed nim pozostawał silny. Trzymał mocno jego dłoń, rozmawiał z nim, śmiał się, byle odciągnąć ich oboje od ramion Śmierci, która zaciskała ramiona na ciele Fox'a.
– Nie pozwolę ci umrzeć, vod'ika.
– Nie pozwolę ci umrzeć, vod'ika.
– Nie pozwolę ci umrzeć, vod'ika.
– Nie pozwolę ci umrzeć, vod'ika.
– Nie pozwolę ci umrzeć, vod'ika.
Fox chwycił hełm drżącymi dłońmi. W wizjerze ujrzał własne, przerażające odbicie. Słaby, upadający człowiek, zamiast silnego, poważnego dowódcy Gwardii Coruscant.
Co się ze mną stało?
– Jeśli wygram, przejmiesz moją wartę.
– Wygrałeś, vod. Przejmuję twoją wartę – wyszeptał i założył hełm.
Zanim ukrył twarz, kąciki jego ust uniosły się w delikatnym uśmiechu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro