Rozdział 16
*Bellamy*
*kilka miesięcy później*
Naprawdę ciężko było mi uwierzyć, że moja mała siostrzyczka jutro miała brać ślub. Miałem sporo czasu na przetrawienie tej informacji, ale wciąż to do mnie do końca nie dotarło. Octavia jutro wychodziła za mąż. Jutro! Wcześniej ode mnie, a przecież byłem starszy o 5 lat. No ale z drugiej strony ja miałem dziesięciomiesięczną córkę, więc można by rzec, że się wyrównało.
Aurora rosła jak na drożdżach. Nie wiem kiedy to się stało, mógłbym przysiąc, że urodziła się tydzień temu, a tymczasem uczyła się już chodzić, niedługo pewnie powie swoje pierwsze słowo. Czas naprawdę leciał szybko kiedy było się szczęśliwym, a ja taki byłem. Miałem Aurorę, Clarke, Octavię i w dodatku grupę wspaniałych przyjaciół. Czego tu chcieć więcej od życia?
No w sumie czasami przydałby się święty spokój. A o to nie było łatwo. I nawet nie chodzi mi o Aurorę, bo moja córka była naprawdę grzecznym dzieckiem. Zazwyczaj to jeden z moich przyjaciół zakłócał mój spokój i tym razem był to Murphy.
Było może około południa kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Zmarszczyłem brwi. Raczej nie spodziewałem się gości, dlatego spojrzałem na Clarke, która siedziała obok na kanapie. Byliśmy w trakcie oglądania "Małej Syrenki", bo nic poza bajkami Disneya, nie było w naszym mieszkaniu dozwolone. Clarke wzruszyła ramionami. Skierowałem wzrok na Aurorę, ale ona raczej nie mogła spodziewać się gości, zresztą nawet nie zwróciła uwagi na pukanie, wpatrywała się w ekran telewizora jak zaczarowana i nie przejmowała się tym, że oglądała tą bajkę mniej więcej po raz dwudziesty. Wstałem i poszedłem otworzyć drzwi, przez które wpadł John. Przy czym "wpadł" jest tutaj dosłownym określeniem. Chłopak oparł się o drzwi, a w momencie, w którym je otworzyłem poleciał do tyłu na plecy.
-Murphy kurwa co jest?! - krzyknąłem zaskoczony, na co Clarke rzuciła mi mordercze spojrzenie.
-Słownictwo! - wrzasnęła na mnie. Okrzyki zwróciły uwagę Aurory, już nie gapiła się w telewizor, a na swojego wujka leżącego na podłodze. Otrząsnąłem się z szoku i podałem przyjacielowi pomocną dłoń.
-Co ty tu robisz? - zapytałem, kiedy John stał z powrotem na dwóch nogach. Zamknąłem za nim drzwi i czekałem na wyjaśnienia. Chłopak nie odpowiedział od razu, tylko skierował się w stronę kanapy, opadł na nią ciężko i westchnął. Postanowiłem nie naciskać i dać mu chwilę, bo wyglądał na zdenerwowanego. W końcu po jakiejś minucie milczenia John postanowił się odezwać.
-Pokłóciłem się z Raven. - powiedział. Jakoś mnie specjalnie nie zaskoczył. Wzruszyłem ramionami.
-Co w tym nowego? Non stop się o coś sprzeczacie. - odparłem, ale John rzucił mi wściekłe spojrzenie.
-To nie była jedna z tych sprzeczek o byle gówno, po której godzimy się w przeciągu paru minut. To była kłótnia z prawdziwego zdarzenia. Ja... - John zawahał się. Wziął kolejny głęboki oddech. -Boję się, że to może być koniec.
Okej zrobiło się poważnie. Usiadłem w fotelu i uważnie przyjrzałem się twarzy przyjaciela. Naprawdę wyglądał na załamanego, chyba jeszcze nie widziałem go w takim stanie.
-Ale co dokładnie się stało? O co się pokłóciliście? - spytała zmartwiona Clarke.
-No bo... siedzieliśmy sobie po prostu i gadaliśmy. I nagle zeszło na temat jutrzejszego ślubu Octavii i Lincolna. I Raven zażartowała kiedy będzie nasza kolej. No i ja zapytałem : po co nam świstek papieru do szczęścia? No i wtedy Raven się wkurzyła i ..
W tym momencie musiałem mu przerwać.
-Czekaj co zrobiłeś? - zapytałem. John spojrzał na mnie zdezorientowany. -Zapytałeś : "po co?"- mój przyjaciel kiwnął niepewnie głową. -Stary,kobietom się nie mówi takich rzeczy.
-Potwierdzam. - odezwała się Clarke.
-Czyli wy też mówicie, że to moja wina? - zapytał Murphy. Przewróciłem oczami.
-Oczywiście, że twoja cymbale. Nawet jak nie myślisz o ślubie, to nie mówisz tego kobiecie, z którą jesteś. Dla ciebie to może być tylko świstek papieru, ale dla niej to ma większe znaczenie i po prostu poczuła się zraniona. - wyjaśniłem.
-Prawdopodobnie pomyślała sobie coś w stylu, że nie traktujesz jej poważnie i nie chcesz wiązać się z nią na stałe. - dodała Clarke, na co przytaknąłem. John patrzył na nas szczerze zaskoczony.
-Ale .. ale to przecież nieprawda do cholery! - zaprotestował.
-Ale ona tego nie wie. - powiedziałem.
-Ale jej to powiedziałem!
-Czasami to za mało. - odezwała się Clarke. -Czasami potrzeba czegoś więcej niż słowa, żeby udowodnić kobiecie, że ci zależy.
Murphy się zamyślił. Mogłem niemalże zobaczyć jak obracają się trybiki w jego głowie.
-Czyli co mam niby zrobić? Oświadczyć się jej? - zapytał niepewnie. Clarke pokręciła głową.
-Gdybyś teraz to zrobił to ona pomyślałaby, że robisz to na siłę. Zacznij od czegoś innego. Nie mieszkacie jeszcze razem prawda?
-No.. w sumie to nie. Niby spędzam u niej większość czasu, ale de facto wciąż mieszkamy osobno.
-No to masz rozwiązanie. - wtrąciłem się. -Zaproponuj jej wspólne mieszkanie. W ten sposób pokażesz jej, że ci zależy i traktujesz ją poważnie. - zawahałem się. -Bo traktujesz prawda?
Murphy przewrócił oczami. - Oczywiście, że tak kretynie. Kocham ją.
-Więc daj jej po prostu ochłonąć i wszystko się ułoży. - powiedziała Clarke i ścisnęła Johna za rękę, okazując wsparcie. Chłopak zdobył się na krzywy uśmiech.
Aurora od jakiegoś czasu przestała zwracać uwagę na bajkę i wpatrywała się w swojego wujka. Teraz wstała niezdarnie ze swojego miejsca na podłodze, chwiejąc się podeszła do kanapy, wspięła mu się na kolana i zawiesiła się na szyi. Murphy był w niemałym szoku, ale po chwili zaśmiał się cicho i również przytulił swoją chrześnicę. Aurora jak na swój wiek była bardzo empatyczna i kiedy widziała, że ktoś był smutny, od razu go przytulała. Uśmiechnąłem się szeroko na ten widok. To chyba znaczyło, że ja i Clarke dobrze ją wychowywaliśmy. Kto by pomyślał?
~~~
Był już wieczór, a Raven wciąż nie dawała znaku życia. Murphy chodził w kółko po całym pokoju i mówił do siebie, że jest idiotą. Miałem ochotę to potwierdzić, ale Clarke rzucała mi spojrzenia mówiące "tylko spróbuj, a pożałujesz". Więc milczałem.
Właśnie położyłem Aurorę spać, kiedy rozdzwonił się telefon Johna. Chłopak wyciągnął go z kieszeni z prędkością światła i spojrzał na wyświetlacz. Już miałem pytać czy to Raven, kiedy przyjaciel rozwiał moje wątpliwości.
-To Raven! Ludzie to Raven! - wydarł się, zrobił rundkę wokół pokoju, następnie chwycił stojącą na małym stoliczku obok kanapy lampę i z jakiegoś powodu mi ją podał. Spojrzałem na niego jak na kretyna, ale nie miałem okazji spytać co wyczynia, bo odebrał w końcu ten pierdolony telefon.
-Halo? - powiedział John do telefonu. -Tak wiem. Wiem, że jestem kretynem. Mogę przyjechać? Wszystko ci wyjaśnię. - chwila ciszy. Zarówno ja jak i Clarke siedzieliśmy cicho jak myszy pod miotłą, oczekując na to co się wydarzy. W końcu na twarzy Johna pojawiła się ulga i ja też odetchnąłem i odłożyłem tą cholerną lampę, którą cały czas trzymałem w ręce. -Okej. Już jadę. - powiedział Murphy i rozłączył się, po czym wstał z kanapy z prędkością światła i skierował się do drzwi. Po drodze krzyknął jeszcze "dziękuję" jakieś trzy razy, czyli więcej niż słyszałem od niego odkąd go znam i wybiegł z mieszkania. Spojrzeliśmy po sobie z Clarke.
-Myślisz, że wróci tu jeszcze dzisiaj? - zapytałem, nawet nie próbując ukrywać przerażenia na samą myśl. Cały dzień w towarzystwie przybitego Murphy'ego mi wystarczył, nie potrzebowałem jeszcze całej nocy. Pewnie nie dał by mi spać. Clarke pokręciła głową.
-Nie sądzę. Widziałeś w jakim był stanie. Będzie ją błagał o wybaczenie, a Raven z jakiegoś powodu ma do niego słabość, więc wszystko będzie dobrze. - powiedziała, po czym zrobiła minę jakby się nad czymś namyślała.
-Co jest? - zapytałem niepewnie. Nie byłem przekonany czy chcę wiedzieć. Clarke wzruszyła ramionami.
-Nic takiego. Tylko się zastanawiam jaki ty masz stosunek do ślubu i tak dalej. - powiedziała. Przewróciłem oczami i podszedłem do niej.
-Teraz ty chcesz się kłócić? - zażartowałem, na co blondynka walnęła mnie w ramię.
-Pytam poważnie. - powiedziała, ale uśmiechała się lekko, jakby była pewna, że moja odpowiedź ją zadowoli. Wzruszyłem ramionami.
-Na tą chwilę o tym nie myślę. Ale chciałbym, żebyś kiedyś została panią Blake. - powiedziałem z szelmowskim uśmiechem i odgarnąłem jej kosmyk włosów na ucho. Clarke odwzajemniła uśmiech.
-Co powiesz na Griffin - Blake?
-Co tylko zechcesz Księżniczko. - powiedziałem i pocałowałem ją w czoło, a następnie przytuliłem. Blondynka wtuliła się we mnie tak mocno, że miałem lekki problem ze złapaniem oddechu, ale w tym przypadku nawet mi to nie przeszkadzało.
_______________________________________________
Witam po 125 latach :') Muszę przyznać, że trochę się zmusiłam do napisania tego rozdziału, więc pewnie nie jest najlepszy, za co przepraszam. Wiem, że jest tu w sumie niewiele faktycznego bellarke, ale w następnym rozdziale będzie więcej, obiecuję. Po prostu musiałam gdzieś wcisnąć akcję z lampą z Przyjaciół xD
Jak tam w ogóle się czujecie? Tęsknicie już za The 100? Bo ja muszę z przykrością stwierdzić, że nie tęsknię w ogóle. Jason tak bardzo zniszczył ten serial, że nawet nie czekam jakoś strasznie na 6 sezon :'). Straciłam już całkowicie nadzieję na romantyczne Bellarke, więc jedyne co mi zostało to pisanie i czytanie fanfiction. A jakie są wasze odczucia? Piszcie,jestem ciekawa :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro