Rozdział 13
Rozdział mocno, ale to naprawdę mocno wzorowany na "Przyjaciołach", także przygotujcie się na dawkę absurdu xDD
*Bellamy*
Znalezienie mieszkania zajęło nam zaledwie dwa tygodnie, ale to dzięki pomocy Roana. Jego znajomy akurat chciał wynająć mieszkanie, nie za duże, ale wystarczające dla naszej trójki, no i większe od poprzednich. Kiedy powiedziałem mu, że zamieszkam razem z Clarke, nawet nie czekał na dalsze wyjaśnienia, tylko od razu założył, że jesteśmy parą. Dobre 5 minut gadał jak się cieszy, że w końcu nam się udało. Kiedy w końcu się zamknął i oznajmiłem mu, że nie jesteśmy razem... dawno nie widziałem, żeby dorosły facet tak się zasmucił. W myślach prawdopodobnie zdążył już zaplanować nasz ślub i wesele.
-Wy naprawdę wszystko robicie w złej kolejności. - powiedział Roan, kręcąc głową. Załamałem ręce.
-Co mam ci powiedzieć? Poniosło mnie! Poza tym, to nie ze względu na Clarke..
Roan spojrzał na mnie z miną mówiącą "czekaj bo ci uwierzę".
-Mówię poważnie! Chciałem być bliżej mojej córki, to wszystko. - burknąłem. Nie miałem ochoty mu się tłumaczyć, ale i tak to robiłem. Po prostu czułem wewnętrzną potrzebę tłumaczenia się z mojego beznadziejnego zakochania. Roan nie wyglądał na przekonanego.
-To kiedy ślub? - zapytał. Przewróciłem oczami.
-Powtarzam po raz ostatni : nie jesteśmy parą!
-A ja powtarzam, że i tak wszystko robicie w złej kolejności. Skoro nie musicie być parą żeby mieć dziecko i razem mieszkać, to po co wam zaręczyny żeby wziąć ślub?
Ledwo powstrzymałem się od rzucenia w niego szklanką.
-Że też chciałem zaprosić cię na chrzciny.. - powiedziałem. To zbiło go z tropu. Spojrzał na mnie zszokowany.
-Poważnie?
Wzruszyłem ramionami. -Pewnie. Dobry z ciebie kolega. Wiesz o mnie więcej niż większość moich znajomych jeśli mam być szczery..
-Nie jestem pewien czy się z tego cieszę.
-Oh zamknij się.
Roan roześmiał się. -Przyjmuję zaproszenie.
-Kto powiedział, że jest dalej aktualne?
-Ja to wiem.
Nie zamierzałem się kłócić.
~~~
Niedługo po tej rozmowie, ja, Clarke i Aurora byliśmy już urządzeni w naszym nowym mieszkaniu. No.. prawie. Została jedynie kanapa. Postanowiliśmy z Griffin, że kupimy nową. Octavia zajmowała się swoją bratanicą, a my w tym czasie poszliśmy do sklepu. Z racji, że był on praktycznie obok budynku, w którym teraz mieszkaliśmy, nie zamawialiśmy dowozu, bo mijało się to z celem, a kanapa nie była jakoś strasznie ciężka, więc razem z Clarke daliśmy radę ją unieść. Problem pojawił się przy wejściu na drugie piętro. Budynek nie miał windy, a klatka schodowa była.. dość wąska.
Próbowaliśmy sobie poradzić sami, ale nic z tego. Dlatego teraz siedziałem na korytarzu, a Clarke poszła po pomoc. Powiedziałem jej, żeby poszła po Nate'a, bo on wydawał mi się najbardziej odpowiedni do tego zadania, odparła że zobaczy co da się zrobić.
15 minut później Griffin wróciła do budynku. Podniosłem się z kanapy i spojrzałem na nią z nadzieją.
-Przyprowadziłaś Millera? - spytałem. Clarke podrapała się po głowie.
-Oczko niżej. - odpowiedziała. Sekundę później przez drzwi wszedł Murphy. Załamałem ręce i spojrzałem na Griffin z niedowierzaniem.
-Oczko niżej to Raven! - jęknąłem. Murphy spojrzał na mnie niby urażony.
-Obraziłbym się, ale Reyes jest nieludzko silna. - powiedział. -To co? Zabieramy się do pracy?
-A mamy jakieś wyjście? - burknąłem.
Wydałem obojgu polecenie, w którym miejscu mają złapać mebel. Pierwsze trzy schody pokonaliśmy bez zarzutu, przy następnym John niemal wypadł za barierkę. Postanowiliśmy chwycić kanapę nieco inaczej i udało nam się pokonać jeszcze kilka schodów. A potem nadszedł zakręt.
-Obrót! - wydarłem się. -Obrót! -Zaklinowaliśmy się. -Obrót!
-Zamknij się, zamknij się, zamknij się! - Murphy stracił cierpliwość i wrzasnął na mnie.
-Hej to ja tu wydaję polecenia!
-Guzik mnie to obchodzi Blake, jeszcze raz usłyszę "obrót" to poprzestawiam ci zęby!
Pewnie kłócilibyśmy się dalej, gdyby Clarke nie puściła kanapy, co sprawiło, że mebel wylądował na mojej stopie.
Kanapę ostatecznie wtaszczyliśmy na drugie piętro jakieś 15 minut później. Ledwo wnieśliśmy ją do mieszkania i postawiliśmy we właściwym miejscu, a John rozłożył się na niej i oznajmił, że przez następne pół godziny się nie ruszy. Postanowiłem, że mam go gdzieś i skierowałem się do kuchni po lód, bo bolała mnie stopa. Byłem w połowie drogi, kiedy Griffin chwyciła mnie za nadgarstek i zatrzymała.
-Usiądź, ja przyniosę lód. - powiedziała łagodnie, ale jednocześnie stanowczo. Jak zwykle czytała mi w myślach. Nie próbowałem protestować, w końcu to była jej wina. Nie zrobiła tego specjalnie (chyba?), ale jednak. Ściągnąłem buty i skarpetki i rozłożyłem się w fotelu (który nawiasem mówiąc, był niewygodny jak cholera, ale ktoś zajmował moją nową kanapę). Postanowiłem, że na chrzcinach posadzę w tym fotelu Murphy'ego, albo matkę Clarke.
Clarke chwilę później wróciła z paczką lodu, którą wręczyła mi bez słowa, po czym zmusiła Johna żeby zrobił jej miejsce na kanapie, grożąc przy tym, że jeśli tego nie zrobi to usiądzie na nim. Mój przyjaciel chyba się wystraszył, bo podniósł się do pozycji siedzącej w ułamku sekundy.
-Wybacz za to. -Clarke odezwała się po chwili milczenia, wskazując moją stopę. Machnąłem ręką.
-Nic się nie stało. Przecież nie zrobiłaś tego specjalnie. - powiedziałem i uśmiechnąłem się lekko. Choćbym chciał to nie potrafiłem się na nią gniewać. John chyba zauważył, że znowu robię maślane oczy do Griffin, bo niemal mogłem usłyszeć jak przewraca oczami, zażenowany.
-Jeszcze dajcie sobie buzi na zgodę, to z pewnością zwrócę śniadanie. - powiedział. Rzuciłem mu groźne spojrzenie, ale on tylko pokręcił głową. Sądziłem, że Clarke mu odpyskuje, ale ona poczerwieniała na twarzy i spuściła wzrok. Zdziwiłem się. Od kiedy takie żarty ją zawstydzały? To nie był pierwszy raz kiedy Murphy rzucał taki komentarz, ale Griffin jeszcze nigdy nie zareagowała w taki sposób. Już miałem coś powiedzieć, ale blondynka odchrząknęła i wstała z kanapy, mówiąc że idzie do kuchni zrobić nam coś do picia. Żaden z nas nie odpowiedział, tylko wpatrywaliśmy się w nią w milczeniu, zbyt zszokowani jej reakcją.
Po chwili jednak Clarke odzyskała rezon.
-Bellamy?
-Hę?
-Jeżeli zostawisz tu te skarpetki i będę musiała sprzątać je jutro rano za ciebie to nie ręczę za siebie. - powiedziała słodkim głosikiem, po czym nie czekając na moją odpowiedź skierowała się do kuchni.
Nie odpowiedziałem, Murphy natomiast znowu pokręcił głową.
-Niczym stare małżeństwo. - powiedział pod nosem. Rzuciłem w niego poduszką. -Rzucaj we mnie czym chcesz Blake, ale nie zaprzeczysz, że tak właśnie wyglądacie.
Nie zaprzeczyłem.
*Clarke*
Dwa tygodnie po naszej przeprowadzce odbył się chrzest Aurory. Po uroczystości w kościele wszyscy udali się do naszego nowego mieszkania, łącznie z moją mamą i Marcusem. Kiedy oznajmiłam mojej rodzicielce, że zamieszkam razem z Bellamy'm pierwszym pytaniem jakie zadała było oczywiście "To jesteście w końcu parą?". W zasadzie to każdy pytał dosłownie o to samo. Ale ciężko było się im dziwić. Za każdym razem starałam się odpowiadać w taki sposób, żeby rozmówca nie pomyślał, że było mi z tego powodu przykro, że jednak jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale nie byłam pewna czy mi to wychodziło.
Podczas chrztu parę razy przyłapałam sama siebie na tym, że gapię się na Blake'a. Ale ciężko było się nie gapić kiedy uśmiechał się tak szczerze i szeroko i w dodatku miał na sobie garnitur. Nie wiedziałam jak można się na niego nie gapić.
Ale kiedy dotarliśmy do mieszkania przestałam się wreszcie wpatrywać w ojca mojego dziecka, bo musiałam pilnować Jaspera, żeby przypadkiem nie zwiał. Typowy Jordan pomylił daty i tego samego dnia umówił się na randkę z dziewczyną, jakąś Mayą czy coś. Błagał mnie żebym pozwoliła mu wyjść wcześniej, ale byłam nieugięta.
-Proszę cię Clarke! Przełożyłem tę randkę już dwa razy, Maya mnie zabije! - Jasper złożył ręce jak do modlitwy i łaził za mną bez przerwy.
-Nic z tego. Trzeba było nie mylić dat. To chrzciny Aurory Jasper, nie uważasz, że byłoby jej przykro, gdyby jeden z jej wujków wyszedł sobie wcześniej? - spytałam. Jordan spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
-Ona ma niecałe trzy miesiące!
-To znaczy, że nie ma uczuć?
Jasper chyba chciał coś dodać, ale po prostu go zignorowałam i skierowałam się do kuchni. Był tam Bellamy, który zajmował się nakładaniem na talerzyki deseru, który przygotowała poprzedniego dnia Octavia.
-Potrzebujesz pomocy? - spytałam, podchodząc do niego. Zerknął na mnie przez ramię i uśmiechnął się lekko.
-Możesz nalać wszystkim wina, czy co tam chcą pić, z tym chyba sobie poradzę. - powiedział. Skinęłam tylko głową i zajęłam się rozlewaniem napojów do szklanek i kieliszków. Chwilę później Bellamy nagle przestał nakładać deser i zagapił się na niego.
-Co jest? - spytałam. Blake zmarszczył brwi.
-Z tym przekładańcem jest coś nie tak. - powiedział niepewnie.
-To znaczy? - spytałam, przyglądając się mu, ale nie widziałam niczego niepokojącego.
-Nie wiem.. dziwnie wygląda. Nie żebym nie ufał Octavii, ale z naszej dwójki to zawsze ja lepiej radziłem sobie w kuchni. Spróbowałbym tego, ale trochę się boję. - powiedział.
-Teraz ja też się boję.
-Kamień, papier, nożyce?
To nie był najbardziej dorosły sposób rozwiązywania konfliktów, ale co innego nam pozostało? Bellamy niestety miał pecha.
-Dogrywka? - spytał z nadzieją. Pokręciłam głową.
-Nic z tego Blake. Pogódź się z porażką. - powiedziałam i podałam mu talerz. Westchnął ciężko i wziął go ode mnie z wahaniem.
-Raz kozie śmierć. - burknął pod nosem, po czym spróbował deseru. Sekundę później wydał z siebie dziwny dźwięk i zaczął się krztusić. Nie wiedziałam czy mam walnąć go w plecy, śmiać się, czy może dzwonić po karetkę. Blake nie przełknął tego co zjadł, a wypluł to do kosza. Gapiłam się na niego w milczeniu, oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Bell nic nie powiedział, tylko skierował się do drzwi i zawołał swoją siostrę. Octavia weszła do kuchni zaniepokojona.
-Co jest? - spytała, marszcząc brwi.
-Mogę cię o coś spytać? - odezwał się Bellamy, opierając się jednocześnie o blat i krzyżując ręce na piersi.
-Tak?
-Co wsadziłaś do tego deseru? Wymień składniki.
Octavia wyglądała na zaskoczoną tym pytaniem, ale posłusznie zaczęła wymieniać.
-Dżem, krem, maliny, banany, wołowina z groszkiem i cebulą...
Nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam to co powiedziała Octavia.
-Przepraszam co? - spytałam. Octavia patrzyła na mnie, nic nie rozumiejąc.
-Czego nie rozumiesz? - spytała.
-Tego, dlaczego do cholery..
-Wszystko w porządku O. Możesz wracać do reszty. -przerwał mi Bellamy. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Dziewczyna udała się z powrotem do salonu.
-I co zamierzasz teraz zrobić? - spytałam bruneta, na co ten zaśmiał się pod nosem.
-Jak to co? Podać deser gościom. - powiedział. Zdębiałam.
-Posrało cię?! Wyplułeś go do kosza, słuchałeś jak twoja siostra wymieniała składniki?!
-Uwierz mi, słyszałem. Dodałbym jedzenie tego przekładańca jako karę do kodeksu karnego.
-Więc dlaczego do cholery chcesz to podać gościom?!
-Bo jak ostatni idioci zaufaliśmy mojej siostrze i nie mamy nic innego, a w pobliżu nie ma żadnej cukierni. Poza tym.. wyobraź sobie ich miny jak tego spróbują. - Bellamy wprost pękał ze śmiechu. Mnie średnio to bawiło.
-Ty tak poważnie? - spytałam.
-Nigdy nie byłem bardziej poważny Księżniczko. - powiedział i mrugnął do mnie, po czym wziął dwa pierwsze talerzyki z blatu i skierował się z nimi do salonu. Nie pozostało mi nic innego jak mu pomóc.
Blake miał rację. Sytuacja mogła by się wydawać katastrofą, ale była przekomiczna. Przynajmniej dla mnie i dla Bella, reszcie nie było do śmiechu. Octavia jako autorka tego świetnego dania, postanowiła że najpierw da spróbować reszcie, a dopiero potem sama zje. Ledwo powstrzymywaliśmy się z brunetem od śmiechu, patrząc jak każdy po kolei próbuje deseru, krzywi się, ale jednocześnie próbuje to ukryć, bo nie chce zranić uczuć Octavii.
-I jak? - spytała uradowana O rozglądając się po zebranych. Jako pierwszy odezwał się Roan.
-To jest tak dobre, że pójdę zjeść to do łazienki przed lustrem. - powiedział, starając się za wszelką cenę zachować kamienną twarz, po czym wstał z krzesła i wyszedł. Miałam wrażenie, że Bellamy, który stał obok mnie zaraz posika się ze śmiechu.
-Potowarzyszę ci. - odezwał się Miller i również wstał z krzesła. Octavia patrzyła na nich jak na wariatów, ale nie odezwała się.
-Taki deser powinno się jeść w odosobnieniu. - powiedział Marcus. -Pozwolicie, że razem z Abby zjemy go w sypialni. - dodał, po czym oboje wstali.
-Ja i Raven zjemy go na balkonie, podziwiając widok. - powiedział po chwili Murphy i wstał od stołu. Teraz ja i Bellamy już zapowietrzaliśmy się ze śmiechu, a Octavia wyglądała na naprawdę zagubioną.
Lincoln posłusznie siedział przy stole i starał się nie zwymiotować, podobnie Monty i Harper. Aurora siedziała w swoim krzesełku i bawiła się swoim pluszowym pingwinkiem, kompletnie ignorując wszystkich w pomieszczeniu. Spojrzałam na Jaspera, który.. zajadał się deserem, aż mu się uszy trzęsły.
-To smakuje jak .. jak stopa. - powiedział Monty, krzywiąc się. Zrobił to na tyle cicho, że Octavia go nie usłyszała. Jordan wzruszył ramionami.
-Mnie smakuje. - powiedział i wzruszył ramionami. Gapiłam się na niego, nie dowierzając, podobnie Bellamy i Monty.
-Coś jest nie tak? Daj mi spróbować. - powiedziała Octavia do Lincolna i sięgnęła po jego talerz, ale ten szybko zjadł to co zostało, żeby jego dziewczyna nie dowiedziała się jak bardzo sknociła prosty przekładaniec. -Jestem pewna, że robiłam wszystko według przepisu. - powiedziała Octavia, po czym skierowała się do kuchni. Miała go z mojego zeszytu z przepisami, ale byłam w stu procentach pewna, że nie miało być tam wołowiny.
W czasie kiedy Octavia była w kuchni, do salonu wrócili nasi przyjaciele. Wolałam nie pytać co zrobili ze swoimi porcjami, ale byłam pewna, że ich nie zjedli. Moja mama spojrzała na mnie i mojego współlokatora z wyrzutem.
-Wiedzieliście o tym? - spytała szeptem. Odpowiedzieliśmy jej wybuchem śmiechu. -Nie śmieszne. - burknęła pod nosem.
-Nie czuję się za dobrze. - powiedział Monty i złapał się za brzuch.
-Mniej więcej tak jak wtedy na kolejce górskiej w Disneylandzie? - spytał Jasper. Zmarszczyłam brwi.
-Co z tą kolejką? - spytał Bellamy.
-No tak, przecież nie znacie tej historii! - Jasper uśmiechnął się szeroko, Monty natomiast wyglądał jakby miał zaraz umrzeć.
-Stary! - wrzasnął, ale przyjaciel go zignorował.
-Zrobimy tak. Opowiem wam, jeżeli Clarke pozwoli mi wyjść wcześniej. - powiedział.
-Zgoda. - odpowiedziałam bez wahania.
-Nie słyszałeś mnie jak powiedziałem "stary"? - Monty próbował zasłonić Jasperowi usta, ale ten wstał z krzesła i zaczął chodzić po pokoju.
-A więc było to tak. - zaczął Jordan. -Byliśmy z Monty'm w Disneylandzie i on nieco zgłodniał. Zobaczyliśmy budę z meksykańskim żarciem. Mówiłem mu, że to chyba nie najlepszy pomysł, ale on uparł się, że ma ochotę na tacos. No więc Monty spożył swój posiłek, po czym poszliśmy na kolejkę. Nasz drogi przyjaciel poczuł się nieco... nieswojo.
-Zwymiotowałeś? - spytała swojego chłopaka Harper, który nawiasem mówiąc, wyglądał nie najlepiej.
-Nie, Monty odwiedził miasto odrobinę na południe od zwymiotowania. - dokończył historię Jordan. Jego przyjaciel rzucał laserami z oczu, reszta towarzystwa natomiast płakała ze śmiechu. W tym czasie Octavia zdążyła wrócić z kuchni z zeszytem, ale nie zwracała na nikogo uwagi, tylko usiadła i zaczęła nerwowo przewracać kartki. -No co? Nie wiedziałem, że to był jakiś wielki sekret. - Jasper drażnił się ze swoim przyjacielem.
-Nie. - Monty powiedział niby od niechcenia. -To był sekret mniej więcej tej samej rangi jak.. no nie wiem.. posiadanie trzeciego sutka! - wydarł się chłopak. Teraz wszystkie oczy były skierowane na Jaspera, który przestał się śmiać.
-Masz trzeci sutek?! - wrzasnął Murphy.
-Ty... kurwiszonie. - tą obelgę Jasper skierował w usatysfakcjonowanego Greena.
-Pokaż! - zwróciła się Harper do Jordana.
-Nic nie będę pokazywał, to nic szczególnego, tylko trzeci sutek, totalnie bezużyteczny!
-To może opowiesz nam o swoich innych, wielofunkcyjnych sutkach? - odezwałam się.
Nagle wszyscy zaczęli gadać jeden przez drugiego żeby Jasper ściągnął koszulkę. Ten nie wytrzymał i wydarł się.
-Murphy grał w pornolu!
Wszyscy zamarli i spojrzeli na Johna, Raven chyba najbardziej zszokowana, chłopak natomiast wyglądał jak ryba bez wody.
-Jeśli mam iść na dno to zabiorę wszystkich ze sobą! - wydarł się Jordan i skierował oskarżycielski palec w Murphy'ego. Wszyscy znowu zaczęli gadać jeden przez drugiego.
-Okej, spokojnie, wyjaśnię! Byłem młody i potrzebowałem pracy, ale w ostatniej chwili jakoś nie mogłem się przemóc. Więc zagrałem kolesia, który chciał użyć kserokopiarki.. ale nie może bo ludzie uprawiają na niej seks. - wyjaśnił John. Ponieważ ta historia nie była jakoś szczególnie zabawna, wszyscy skierowali swoją uwagę z powrotem na Jaspera i jego trzeci sutek.
-Jaki ma kształt?
-Są na nim włosy?
-Co się stanie jak się go uszczypnie?
Jordan wyglądał jak człowiek, który ma poważnie wszystkiego dość. Lincoln chyba postanowił, że go uratuje, bo przekrzyczał wszystkich i zaczął coś opowiadać.
-Opowiadałem jak byliśmy kiedyś z Bellem w Atlantic City?
To mogło być ciekawe.
-Stary! - Bell wydarł się tak jak wcześniej Monty, ale to nie powstrzymało jego przyszłego szwagra od kontynuowania.
-Byliśmy w barze. I była tam dziewczyna, która uparcie się w niego wpatrywała. W końcu do niej podszedł i po jakiejś minucie czy dwóch zobaczyłem, że się całują i wiem co powiecie, Bellamy nie jest typem, który całuje się z totalnie przypadkowymi dziewczynami w barach, a przynajmniej nie po tak krótkim czasie i macie rację, Bellamy nie jest typem, który idzie do baru i całuje przypadkowe dziewczyny. - chłopak wyraźnie podkreślił ostatnie słowo. Zajęło mi pół sekundy, żeby zrozumieć.
-Całowałeś się z facetem?! - wybuchnęłam śmiechem, Blake natomiast wyglądał jakby chciał umrzeć.
-Na moją obronę, było ciemno, a on był bardzo ładny! - próbował się tłumaczyć Bellamy, ale i nie powstrzymało to towarzystwa od śmiechu.
-Nie miałam wsadzać wołowiny do przekładańca! - przez śmiech przebił się zrozpaczony głos Octavii, która dostrzegła, że kartki w zeszycie skleiły się i dlatego wszystko pomieszała.
-Chcę stąd iść! - wydarł się Jordan, uderzając w stół. Biedna Aurora rozglądała się po wszystkich, oczywiście nic nie rozumiejąc. Roan chwycił się za głowę.
-Dużo informacji do ogarnięcia w tak krótkim czasie. - powiedział tylko.
Powiedziałam Jasperowi, że może już iść. Reszta wieczoru upłynęła w wesołej atmosferze, ustaliliśmy, że wystarczy już zdradzania sekretów. Octavia była nieco załamana swoją kulinarną porażką, ale Lincoln cały czas ją pocieszał i mówił, że mieszkają razem już dość długo i jeszcze nie umarł, więc chyba nie jest aż tak źle.
~~~
Przyjęcie dobiegało już powoli końca kiedy podsłuchałam rozmowę, której chyba nie powinnam była.
Szłam do kuchni, żeby zrobić sobie herbaty, ale usłyszałam przyciszone głosy Bella i Murphy'ego i coś mnie podkusiło, żeby nie przerywać tej rozmowy, a jej się przysłuchać. Wiem, że to było niegrzeczne, ale to było silniejsze ode mnie.
-Co mam niby według ciebie zrobić? - to był głos Bellamy'ego.
-Powiedzieć jej! - Murphy brzmiał jakby tracił cierpliwość.
Co powiedzieć? I komu?
-Już jej kiedyś powiedziałem i wiesz jak się to skończyło.
-A skąd wiesz, że coś się nie zmieniło?
-Zauważyłbym.
-Gówno byś zauważył! Masz klapki na oczach! Obserwowałem ją, kiedy myśli, że nie widzisz gapi się na ciebie, ty robisz to samo z nią. Nie mogę już patrzeć na waszą tępotę!
Zrozumiałam, że mówią o mnie i chyba przestałam oddychać. Usłyszałam jak Bellamy wzdycha ciężko.
-Ledwo miesiąc temu powiedziałem jej, że mi z nią przeszło.
-Po jaką cholerę?!
-Żebyśmy mogli normalnie ze sobą rozmawiać i być przyjaciółmi. - chwila ciszy. -Ała! A to za co?!
-Za bycie kretynem. Dość tego Blake. Jesteś moim przyjacielem.. cholera jesteś dla mnie praktycznie jak brat. Nie mogę dłużej patrzeć jak się męczysz. Powiesz jej co czujesz, bo gwarantuję ci, że ona czuje to samo. Daję ci tydzień. Jeśli ty jej nie powiesz.. ja to zrobię.
Usłyszałam kroki. Uciekłam z powrotem do salonu, a następnie do łazienki. Na szczęście nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, z trudem łapiąc oddech.
Nie przeszło mu? Okłamał mnie? Oczywiście, że tak. Dopiero teraz to do mnie w pełni dotarło. Dopiero teraz, analizując w głowie zachowanie Bellamy'ego dostrzegłam prawdę. Jak mogłam być tak ślepa i głupia? Z drugiej strony on też nie zauważył, że odwzajemniałam te uczucia, ale starałam się je ukrywać, bo najpierw był z Giną, a potem powiedział, że już nic do mnie nie czuje.
Oboje byliśmy głupi. Straciliśmy miesiąc czasu na cierpienie. Nie mogłam tak tego dłużej zostawić. Ale nie zamierzałam też mówić mu o swoich uczuciach przy wszystkich naszych przyjaciołach i mojej mamie. Postanowiłam, że poczekam aż wszyscy się rozejdą.
~~~
Trwało to jeszcze godzinę i przysięgam, że była to najdłuższa godzina w moim życiu. Ale w końcu wszyscy wyszli. Zamknęłam drzwi za Octavią i Lincolnem, którzy byli ostatni i poszłam do salonu. Aurora spała już w swoim łóżeczku, a Bellamy właśnie stał na środku pomieszczenia i podwijał rękawy koszuli i chyba nigdy nie miałam takiej ochoty go pocałować, jak w tamtej chwili. Bałam się jak zareaguje, ale ... nie mogłam dłużej żyć na zasadzie "a co jeśli". Musiałam działać.
-Wiesz, tak patrzę na to wszystko... - odezwał się Bellamy i wskazał na bałagan na stole. Nie bardzo obchodziło mnie to co mówił, po prostu zaczęłam iść w jego stronę. -I nie wiem jak ty, ale ja niespecjalnie mam ochotę to teraz sprzątać, więc myślę, że najlepiej będzie zostawić sobie tą robotę na rano. Co o tym myślisz? - dopiero teraz spojrzał w moją stronę.
Nie odpowiedziałam mu, zamiast tego zmniejszyłam dzielącą nas odległość do zera, wspięłam się na palce, zaplotłam mu ręce na szyi i pocałowałam go.
_______________________________________
SUPRAJS MADAFAKA! Tego się nie spodziewaliście co?!
Rozdział wyjątkowo szybko i wyjątkowo długi, bo 3400 słów, postanowiłam zaszaleć xD Co o tym myślicie? Śmieszki śmieszki, a tu nagle bum! BELLARKE KISS! Jason can't relate.
W każdym razie... jestem ciekawa waszego zdania na temat tego rozdziału, także piszcie xD Pozdrawiam :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro