16. Ogród myśli
Arganda del Rey, wrzesień 1688
Minęło parę wiosen, odkąd doña Mariana po raz ostatni wyszła do ogrodu. Słońce zdążyło kilkukrotnie okrążyć Ziemię (tak właśnie myślała), codziennie wznosząc się i opadając za okratowanym okienkiem jej ascetycznej komnaty na szarym końcu pałacu, gdzie udała się na dobrowolne wygnanie. Wystarczająco daleko, by nie oglądać na własne oczy bolesnego upadku dynastii, i wystarczająco blisko, by w razie potrzeby natychmiast pociągnąć to za ten, to za tamten sznurek.
Specjalnie przeniosła się do miejsca, które dla poruszającego się z coraz większym trudem Carlosa było niemal całkowicie niedostępne. Przychodził więc rzadko — za każdym razem dopadał pokoju matki bardziej wyczerpany, tulił się do niej jak mały chłopiec i odchodził, postukując laską o drewnianą podłogę. Oprócz niego w jej skromnych progach zjawiały się księżna Terranovy ze szczerym zmartwieniem na twarzy i Gabriela Álvarez z poufnymi informacjami z dworu, zawsze osobno. Felipe kilka razy zasiadł z cygarem przed kominkiem, po czym przestał się pokazywać, zupełnie jakby obraził się na ukochaną żonę i uznał śmierć za dostateczne usprawiedliwienie swojej nieobecności. I tak oto była regentka została całkiem sama, mając za towarzysza jedynie wyślizgujące się z rąk, doszczętnie splątane sznurki władzy, przyczepione do ramion i gardeł ludzi, na których kiedyś jej zależało.
Konsekwencje pustelniczego trybu życia i wypuszczająca pierwsze pąki starość uderzyły doñę Marianę dopiero podczas spaceru wśród odlatującego z Argandy del Rey lata. Ziemia zdawała się umykać spod jej stóp, światło dnia raziło niemiłosiernie oczy, przebijając przez parasol słonecznymi cętkami. Z kolei jedwabista pajęczyna, która jakimś cudem sfrunęła z gałęzi na splecione włosy, wtopiła się prawie niezauważalnie w niegdyś sierpniowo pszeniczne kosmyki. Reina madre dostrzegła ją w końcu, kiedy spojrzała z przerażeniem na swoje odbicie falujące na tafli wody, a ona srebrzyła się wdzięcznie na ostatnich podmuchach ciepłego wiatru.
Złocista jesień życia nie była pisana przedwcześnie kwitnącym królowym. Skoro tak szybko zmuszało się je do zostania żonami imperium, do wydania na świat pierwszych owoców, przeskakiwały jedną porę roku, przyzwyczajone do pośpiesznego dojrzewania. Los od razu rzucał je z letniego skwaru w zimowe śniegi, jeszcze rozsłonecznione i parujące wrzącą w żyłach krwią.
Wypuszczona spomiędzy palców, pajęcza nić pofrunęła dalej, przekroczyła rzekę i zaczepiła się o zwiewny, głębokoczarny płaszcz. Noszący go mężczyzna nie pochodził stąd, był ubrany za lekko i za frywolnie jak na Hiszpana — spod okrycia wierzchniego mienił się jego czerwony dublet, a wysokie buty do jazdy konnej z połyskującymi ostrogami wskazywały na dopiero co odbytą podróż. Rozsiadł się wygodnie na żyznej glebie, z jedną nogą zgiętą w kolanie i drugą wyprostowaną, w pozycji bardziej medytacyjnej niż eleganckiej, błądząc dłonią po tkanej stokrotkami trawie.
Kąciki ust doñy Mariany uniosły się w przypływie nagłego wzruszenia. Przez dłuższą chwilę bezskutecznie próbowała wydobyć z siebie jakiś dźwięk, ale struny głosowe drżały jej w rytm wyjątkowo nieokrzesanego tańca. Wreszcie odchrząknęła, spłonęła rumieńcem i przemówiła po niemiecku:
— Przyznaję, jestem poniekąd zaskoczona. Chociaż nie miałam powodu, aby ci nie wierzyć, nie spodziewałam się, że naprawdę przyjedziesz. — Zasłoniła dłonią wielki, jarzący się na niebie aż do białości brylant, który rzucał na jej rozmówcę gorącą kurtynę światła. — I że będziesz zrywał stokrotki.
Leopold odwrócił się przez ramię, przyciskając do uda świeży, pachnący wszystkimi odcieniami łąki bukiecik. Właśnie kończył obrywać dolne liście z łodyg delikatnymi, niemal czułymi ruchami, jakby obawiał się, że przyprawi je o ból.
— Czyżby? Doskonale, myślałem już, że robię się nieznośnie przewidywalny na starość. To przecież nie pierwszy raz, jak bezczelnie okradam cię z najpiękniejszych kwiatów twojego ogrodu. Ostatnim razem też zabrałem ci hiszpańską stokrotkę, a dokładniej margaretkę.
Podniósł się żwawo. Strzepnąwszy większość wilgotnych źdźbeł trawy, które tak ochoczo przylgnęły do niego na kropelkach rosy, ruszył w stronę siostry. Zatrzymał się nad brzegiem wąskiego strumyka, tuż przed wątłą sylwetką królowej matki, zmarniałą od pasożytującej na niej dynastii. Leniwie płynąca rzeczka bardzo im odpowiadała, zdążyli już bowiem zapomnieć, jak to jest być nieoddzielonym od siebie żadną geograficzną przeszkodą.
— Nie chowam najmniejszej urazy, w końcu sama powierzyłam ci tę margaretkę — odparła łagodnie doña Mariana. Nigdy wcześniej nie słyszała dojrzałego głosu Leopolda, jednak w tamtym momencie nie miała wątpliwości, że jego gardło ściskał przezroczysty sznur żalu, godny najokrutniejszego kata. — Któż pielęgnowałby ją lepiej od ciebie? Widziałam wielu mężczyzn, którzy tak łatwo dawali się zwieść woni pierwszego lepszego chwasta. Jestem pewna, że nigdzie nie rozkwitłaby tak ślicznie jak w Wiedniu i niczyje oko nie cieszyłoby się na jej widok tak jak twoje.
— Może gdzieś indziej nie byłaby taka szczęśliwa jak ze mną, ale przynajmniej wciąż mogłaby żyć. Przytłoczyłem ją moją miłością, bezmyślnie zabiłem nadmiarem słońca. — Pokręcił głową, nie akceptując rozgrzeszenia. — Każdy, kto uzna moje postępowanie za nieskończenie idiotyczne, będzie mieć najwyższą rację... Z drugiej strony czyż kwiaty nie są zupełnie jak ludzie? Im rozkoszniej kwitną, tym szybciej więdną. Z tym także trzeba nam się pogodzić.
— To prawda, twoja margaretka zamarła na zimę, lecz jej korzenie pozostały żywe. Kiedy wraz z Bogiem przyjdzie wiosna wszechświata, wypuści ona jasnozielone pędy, a potem rozwinie się nieskończoną feerią barw i zapachów... Wiedziała, co czyni, mądra dziewczynka. Jeśli królowa nie uschnie w porę, póki jest jeszcze niewinnym i świeżym kwiatem, gnije za życia. Staje się taka jak ja... Tylko na mnie spójrz, Leopoldzie. Czy takiego właśnie losu chciałbyś dla ukochanej żony?
Cesarz wstrzymał się z odpowiedzią. Posłał jej niezłomnie dobrotliwy uśmiech, wyciągnął odzianą w skórzaną rękawiczkę dłoń i pomógł przekroczyć strumyczek. Niespełna czterdzieści lat rozłąki nie zachwiało wzajemnego zaufania, w jakim wzrastali w ojczyźnie. Nawet jeśli doña Mariana w istocie chwiała się nad wodnym zwierciadłem, wiedziała, że nie wymsknie mu się z rąk. W przeciwieństwie do Margarity Teresy, która nie wiadomo kiedy przeciekła im obojgu przez palce i odpłynęła rwącym potokiem czasu.
— Nie nam rozważać, jaką przybrałaby formę, gdybyśmy pozwolili jej dorosnąć, bo nie pozwoliliśmy... Niemniej w przeciwieństwie do ciebie nie miała tendencji do pogrążania się w smutku dla samej idei bycia smutną, co pozwala mi sądzić, że nigdy nie stałaby się tobą — odrzekł wreszcie, wziąwszy siostrę pod ramię na usianym stokrotkami brzegu rzeki.
Doña Mariana subtelnie chłonęła wzrokiem każdą rysę na twarzy Leopolda. Oto miała przed sobą zbliżającego się do piątej dekady życia mężczyznę, którego ostatni raz widziała w Austrii jako ośmiolatka. Obraz biegnącego za powozem przez dziedziniec Hofburg chłopca, wymachującego dziecięcą rączką na pożegnanie, krzyczącego, by napisała do niego list z Madrytu i przysłała mu jakiś hiszpański prezent, malował się wyraźnie w jej pamięci. Nie płacz, nie płacz, Mario Anno! Ja będę o tobie pamiętał, choćby i wszyscy inni zapomnieli! — wrzeszczał, rozpływając się w mokrych od łez arcyksiężnej tumanach kurzu.
Nie mogła posiąść się ze zdumienia, że czterdzieści lat później najzwyczajniej w świecie spacerowali razem w Argandzie del Rey, a ona nadal była gotowa podzielić się z nim wszystkimi swoimi troskami. Zupełnie jak gdyby czas wcale nie płynął tuż obok nich heraklitową rzeką, jak gdyby przeskakiwali przez nią za każdym razem, zamiast się w niej zanurzać i tym samym odkryli jakąś odwieczną tajemnicę wszechświata, przechytrzyli jedno z praw przyrody.
— Zaprawdę nie smucę się na marne. Matka często przypominała mi słowa naszej szlachetnej krewnej, katolickiej królowej Anglii — podjęła doña Mariana, opanowawszy kolejnę falę wzruszenia. — Gdybym miała wybrać między skrajnym smutkiem a skrajnym szczęściem, zawsze wybrałabym smutek, bo gdy jest się szczęśliwym, zapomina się o Bogu. Dlatego też ja sama, mimo że płonęłam prawdziwie grzeszną miłością do męża, nie sposób bowiem kochać kogoś tak mocno bez popełniania grzechu, ani przez chwilę nie pozwoliłam sobie na szczęście... Żyję podług tych zasad, odkąd skończyłam czternaście lat. Czy właśnie teraz chcesz mi powiedzieć, że droga, którą tak długo podążam, nie jest jedyną właściwą?
— Poniekąd — przyznał z niepasującą do tych krytycznych słów grzecznością w głosie. — Chcę ci powiedzieć, że oboje rządzimy imperium i w naszym przypadku nie ma czegoś takiego jak właściwa droga. Gdyby takowa istniała, wszyscy gnaliby po niej jak szaleni, wpadając na siebie co dwa kroki, zanim wreszcie byśmy się dogadali, czy należy biec od lewej do prawej czy od prawej do lewej. Wówczas najrozsądniej byłoby donikąd nie zmierzać i poczekać, aż największe półgłówki staranują się nawzajem.
Dopiero teraz zauważył, że jeden z kwiatów, który wyślizgnął mu się z bukietu, śledził każdy ich ruch na wodnym lustrze. Niewiele myśląc, Leopold opuścił cienistą enklawę parasola i na powrót zanurkował we wrześniowym słońcu.
— Obawiam się, że kroczę tą drogą zbyt wiele lat, by teraz zawrócić. Nie starczyłoby mi na to życia.
— A więc po prostu się zatrzymaj. Lepiej nigdzie nie dotrzeć niż cwałować w złym kierunku. — Cesarz przystanął, schylił się nad brzegiem rzeki, po czym delikatnie wyłowił dryfującą stokrotkę.
Nucąc z uśmiechem na ustach fragment Missa Angeli Custodis, mszy na cztery głosy skomponowanej przez niego z okazji śmierci Margarity Teresy, kontynuował układanie tym razem kwiecistej kompozycji. Królowa patrzyła zahipnotyzowana, jak obracał prawie skończony bukiet w dłoniach, a na koniec wiązał go wcześniej przygotowaną rubinową wstążką. Gdy znowu się do niej zbliżył, podzieliła się z nim słonecznymi cętkami przebijającymi spod parasola.
— Domyślam się, czym jest usłana owa droga, którą sobie obrałaś. Bynajmniej nie kwiatami, przynajmniej nie do dziś... To dla ciebie. Tylko tyle jestem w stanie zwrócić z tego, czego cię tak okrutnie pozbawiłem — oświadczył, wręczając jej stokrotki.
Doña Mariana zmrużyła oczy. Jakże dziwnie przyjmowało się kwiaty kobiecie, która od trzydziestej wiosny życia zbierała je sobie sama.
Wtem, jak gdyby ten prosty, serdeczny gest uczynił ją na nowo zagubioną w świecie władzy regentką, tak bardzo łaknącą przewodnika w politycznym labiryncie z surowym zakazem błądzenia, wypaliła:
— Powiedz mi, co robić? Poradź jak brat siostrze. Europa płonie, dynastia chyli się ku upadkowi, a ja... ja chyba zaczynam powoli umierać, to nieuniknione. Jakże mam zostawić królestwo męża w rękach Francuzów? Oddałam Hiszpanii moją młodość, moją niewinność, moje sumienie. Kiedy tylko zamknę oczy, roszczenia do tronu wysunie francuski antychryst, jakby wszystkie moje bóle, całe moje życie nie było nic warte.
— Ach, najmilsza siostro... — westchnął, nie kryjąc rozbawienia. — Miłuję cię ponad ludzkie pojęcie, ale nie doradzę ci zamordowania Marie Louise, choć bez dwóch zdań błyskawicznie ostudziłoby to Słońce i jego ognisty zapał. Myślę, że wszyscy możemy się zgodzić, że z tego małżeństwa nie będzie żadnych dzieci. Nie widzę powodu, by Innocenty XI miał sądzić inaczej i nie zezwolić na rozwód. A jeśli papież by zaprotestował, chętnie mu przypomnę, kto trzyma Turków za granicami Europy, Żydów poza Wiedniem i heretyków z daleka od świętego Kościoła.
— To nie Jego Świątobliwość mnie martwi, lecz król. Prędzej spłaszczą się Pireneje, niż Carlos chociażby rozważy zrezygnowanie z Marie Louise. Nie opuści jej, tak jak i ty nigdy nie opuściłbyś Margarity Teresy. Nieprzypadkowo radzę się zatem właśnie ciebie.
Leopold na chwilę przygasł, ale nie tak gwałtownie, jak gasną świece zdmuchnięte przez szarżujący okiennicami wiatr. Wszystko było w nim stopniowe, łagodne i rozmyte, wszystko dopalało się spolegliwym uśmiechem.
— Gdyby przyszło mi zmierzyć się z podobnym dylematem, zapewne musiałbym własnoręcznie skazać się na cierpienie. Królestwo jest najbardziej zazdrosną z żon, a sama władza prawdziwym mieczem obosiecznym... Carlos ma więcej szczęścia, nie on będzie bowiem odpowiedzialny za tę niemożliwą do podjęcia decyzję, nie on będzie obwiniał się o jej skutki. To ty jesteś prawdziwym królem, Mario Anno. To ty jesteś Hiszpanią. Ze wszystkimi jej mrokami i promieniami słońca.
Doña Mariana zarumieniła się na te słowa jak kilkunastoletnia panienka. Mario Anno... — powtórzyła w duchu. Jakże dawno nikt się do mnie w ten sposób nie zwrócił! Może to i słusznie? Należy nazywać rzeczy po imieniu, a ja nie jestem już wszak Marią Anną, nie jestem nawet fragmentem jej odbicia ani najnędzniejszym z cieni. Będąc jeszcze przedwcześnie kwitnącą żoną, bawiłam się w doñę Marianę, wypełniając nią dziecięcą pustkę po lalkach. A potem ta wyimaginowana zabawka zerwała kajdany myśli, obudziła się do życia i przyćmiła pierwowzór. Jakkolwiek żarliwie bym się do siebie nie modliła, nie potrafię zwrócić samej sobie mnie. Jaka szkoda, że we wnętrzu doñy Mariany, utkanej z dziewiczych lęków małej austriackiej fräulein, woskową krew pompuje nadal porcelanowe serce.
— Masz rację, w rzeczy samej jestem Hiszpanią, bo żaden normalny człowiek by tyle nie udźwignął. Jestem Hiszpanią i nawet ja nie wiem, co ze mną dalej będzie — wymamrotała, ściskając bukiet stokrotek, jak gdyby teraz to ona chciała pozyskać z iberyjskiej ziemi życiodajną energię, którą ta bezdusznie z niej wcześniej wyssała. — Ale przejdźmy do rzeczy. Pofatygowałeś się kawał drogi, na pewno wywęszyłeś zatem dla siebie jakiś interes. Intryguje mnie niezmiernie, co takiego sobie wymyśliłeś, skoro nieroztropnie zdążyłeś już wydać Marię Antonię za elektora Bawarii. Ma dziewiętnaście lat i byłaby wprost idealną kandydatką na żonę dla Carlosa. Doprawdy wielka szkoda!
— Chociaż ty miej litość! Wystarczy już, że Jan III Sobieski się na mnie obraził, bo nie zgodziłem się oddać jego synowi mojej najdroższej córeczki, jedynej pamiątki po Gretl. Zaprawdę nie wysłałbym tego ślicznego kwiatuszka dalej niż do Bawarii, choćby mi Rzeczpospolita miała ratować Wiedeń każdego roku. A co dopiero do Madrytu, na sam koniec świata! Nie żałuj więc zanadto Marii Antonii. Papież nie zdecyduje o rozwodzie Carlosa z dnia na dzień, a młodziutka panienka tylko by się martwiła, czy dzień ślubu nie opóźnia się przypadkiem z jej winy.
— A jednak jako najlepszą drogę dla mojego dziecka wskazałeś właśnie rozwód! I to doskonale wiedząc, jak szybko przesypuje się piasek w madryckiej klepsydrze, jak nerwowo tykają wskazówki zegara, który odmierza nadzieję na ocalenie dynastii. Jeśli w coś grasz, nazwij to po imieniu, na przykład grą na zwłokę, a ja chętnie do ciebie dołączę. Jak słusznie zauważyłeś, też jestem królem.
Doña Mariana odsunęła się od brata, odcinając go nagle od kojącego cienia parasola. Jego bezchmurna twarz niezmiennie jaśniała niewzruszonym uśmiechem, otoczona miękką taflą czarnych włosów. Razem z kącikami nabrzmiałych, habsburskich warg uniosły się też końcówki wąsów i zadrżały subtelnie na ciepłych powiewach wiatru. Nawet jeśli cała jego sylwetka szeptała, że Leopold w rzeczy samej mógł być władcą Austrii, trzeba było wpierw wsłuchać się w ten cichutki, nienachalny głos — tak bardzo zdawał się nieprzytłaczający swoją cesarskością. Cóż takiego miało to wszystko znaczyć? Wrodzoną skromność czy maskę niepozorności?
— Czasami odnoszę wrażenie, że nie mogę już ufać nikomu — wyznała doña Mariana. Starała się za wszelką cenę unikać go wzrokiem, bo bijąca od niego dobroduszność tylko przypominała jej o tym, że sama dawno temu zgniła do szpiku kości. — Mój własny syn stawia jakąś mierną kobietę ponad Hiszpanię. Terranova bezczelnie uważa, że brak następcy to nie wina Francuzki, ale mojego dziecka. Felipe stwierdził na łożu śmierci, że czas Habsburgów już najwyraźniej minął i trzeba nam się z tym pogodzić. Margarita dała się idiotycznie zabić, jakże łatwo jest umrzeć! A ty doradzasz mi zwrócenie się do papieża, dyskretnie mając nadzieję, że Carlos zdechnie, zanim dostanie rozwód... Powinnam była przewidzieć, że kiedyś otoczą mnie sami zdrajcy, którzy prędzej czy później wbiją mi nóż w plecy!
— Dobrze, przyjmijmy na moment, że tak właśnie jest! Cóż takiego miałbym ci powiedzieć, cóż miałbym uczynić, byś nie straciła we mnie wiary, Mario Anno?
Ach, znowu Mario Anno! Ściągnęła usta w zamyśleniu. Kilkukrotnie zmierzyła jego sylwetkę przenikliwym spojrzeniem, poczynając od stóp i kończąc na czubku głowy. Zdała sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie mu zazdrościła — to w niej zmieniło się bodaj wszystko, a on pozostał taki sam jak dawniej, nietknięty upływem czasu. Wciąż był tym biegnącym za powozem chłopcem, wciąż wyciągał do niej rękę, aż wreszcie, cztery dekady później, dobiegł w końcu do Madrytu. Mój poczciwy, kochany Leopoldzie, na czym polega twój sekret?
Zajrzała głębiej w zwierciadło jego oczu i z zaskoczeniem dojrzała w nim Marię Annę von Österreich, która przez te wszystkie lata chowała się przed surową doñą Marianą, ilekroć ta przeglądała się w lustrze. Widząc to kruche, nieco spłoszone dziewczę, królowa matka poczuła w piersi bicie drugiego serca, trzepoczącego jak gołębica w zamkniętej klatce. Uczucie to wydało jej się niesłychanie obce, a jednocześnie zdumiewająco znajome — zupełnie jakby kolejny raz nosiła w sobie nowe życie, które tym razem nie powstawało z niej, ale było nią samą.
Jedno spojrzenie na Marię Annę wystarczyło, by doña Mariana wiedziała o niej wszystko. Lubiła chodzić po drzewach i słuchać muzyki komponowanej przez ojca. Nie znosiła matematyki i serwowanej w piątki ryby. Bała się burzy, wysokich koni i ciemnego korytarza w zachodnim skrzydle pałacu. Gdy dorośnie, chciała zostać papieżem, ewentualnie sławnym szpiegiem. Zawsze jako pierwsza przybiegała tam, gdzie działo się jakieś wesołe zamieszanie. Teraz też zbystrzała jak łania, odrzuciła złote warkocze, podciągnęła spódnicę niemal do samych kolan i pognała w stronę wrzeszczącej Casildy, którą przestraszyło jakieś niezidentyfikowane, włochate stworzenie z długim ogonem. Mała austriacka fräulein nie mogła przecież przegapić podobnego widowiska.
Leć, ptaszynko, leć, zanim połamią ci skrzydełka! — zawołała bezgłośnie doña Mariana. Ku jej zdziwieniu roześmiana dziewczynka, malująca się w oczach Leopolda, odwróciła głowę przez ramię, nie przestając biec wielkimi, spowolnionymi od gęstej masy czasu susami. Drugie, mniejsze serduszko tłukło się w piersi królowej jeszcze przez chwilę, aż wreszcie poderwało się do obiecanego lotu i odfrunęło gdzieś do obiecanej ziemi. Niepodobieństwem było zatrzymać Marię Annę — nie chciała usiedzieć w miejscu podczas półgodzinnej lekcji, a co dopiero pozostać na całe życie w dorosłej już kobiecie.
— Tylko ty jeszcze ją pamiętasz, Leopoldzie. Wszyscy inni poumierali: nasza pani mamusia, nasz pan tatuś, nasz Ferdinand [1]... mój Felipe. Nie przeglądałam się w waszych oczach tak dawno, że zdążyłam zapomnieć, jak wygląda Maria Anna, jak brzmi melodia wygrywana przez jej niewinne serce — wyszeptała reina madre, bezwiednie lgnąc do ciepłych ramion brata. — A ja, głupia, myślałam, że czekasz na śmierć Carlosa, by zagarnąć Hiszpanię. Naprawdę tak myślałam...
Palce doñy Mariany zacisnęły się mocno na barkach cesarza. Wydawała się zrelaksowana w pełnym tęsknoty uścisku, jedynie jej paznokcie wbijały się w płaszcz w jakimś dziwnym, walczącym o przetrwanie geście, a całe ciało, choć pozornie uśpione, tak naprawdę pozostawało czujne i gotowe do nagłego skoku. Zastanawiała się czasem, czy w grobie też zastygnie z tym znamiennym napięciem na twarzy, czy w rzeczy samej to ona stanie na czele korowodu najbardziej niespokojnych duchów Escorialu.
— Na ten moment Hiszpania zbytnio by mi wadziła. Sięgnę po nią tylko w ostateczności: jeśli swoje łapy położy na niej Louis — przyznał Leopold, niechętnie wypuszczając siostrę z objęć. — Nie wiesz chyba, jak trudno siedzi się na dwóch tronach jednocześnie? Tutaj już nie wystarczy siedzieć, tutaj trzeba stać w rozkroku, z jedną nogą w Austrii, a drugą na Węgrzech.
— Zawsze można się położyć. Rzymianom wychodziło to całkiem dobrze... W jaki jednak sposób należałoby zasiąść na tronie jako kobieta? Na to i oni nie znali wszak odpowiedzi.
— Ty podświadomie ją znasz. Poradzisz sobie, masz wielu sojuszników, w tym mnie. W interesie cesarza jest nie dopuścić, by panowanie nad Hiszpanią objął Burbon. Taki diabeł jak Louis musi być koniecznie otoczony od wschodu i od zachodu. Papieżowi też byłoby bardzo nie na rękę, gdyby korona ostoi chrześcijaństwa przypadła nagle francuskiemu antychrystowi, na którego dwór nałożył już potajemnie ekskomunikę... Skoro więc nawet cesarz nie ma powodu występować przeciwko hiszpańskiej monarchii, dlaczego miałby to zrobić twój rodzony brat?
Królowa matka słyszała w życiu niejedną podobną deklarację, dysponowała zatem szerokim wachlarzem dyplomatycznych, ociekających aprobatą ruchów głowy. Tym razem przytaknęła najzupełniej szczerze. Nie miała wątpliwości, że z ich dwojga to ona prędzej zdradzi Leopolda, niż on wystąpi przeciwko niej.
— Wybacz mi mało subtelną zmianę tematu... Podobno wszyscy w Europie zachwalają palatyńskie księżniczki. Czy i ty jesteś zadowolony z Eleonore? — zapytała niespodziewanie. Podeszła do brzegu strumyka i ze zdziwieniem zauważyła, że Leopold nie odbijał się na przejrzystej tafli, mimo że stał tuż za jej plecami.
Zanim odpowiedział, ucałowała zebrane przez niego kwiaty i z matczyną czułością ułożyła je na wodnym zwierciadle. Delikatne, świeżo zerwane stokrotki dryfowały wdzięcznie wśród leciutkich prądów, aż wreszcie, pobłogosławione promieniami hiszpańskiego słońca, zdecydowały się ruszyć na wschód, ku Austrii.
— Cóż, żadna nie będzie moją Gretl, ale każdą mogę nauczyć się miłować. Samolubnym jest nie kochać żony, a zwłaszcza tak dobrej jak Eleonore. Niemalże co roku ofiarowuje mi kolejne dziecko, każdego dnia przynosi zaś wiele uśmiechu. Jakże mógłbym więc być na tyle niewdzięcznym, by tkwić w przeszłości?
Doña Mariana także nie chciała cofać się w czasie. Nie, kiedy nawet kwiaty wiedziały, że należy płynąć w stronę własnego przeznaczenia.
Obiecała sobie, że nie będzie się więcej przeglądać w niczyich oczach, gonić za ulotną austriacką fräulein ani zbierać stokrotek, którymi z niewiadomych powodów wciąż obradzała zdechła, bezpłodna Hiszpania. Widmo głupiutkiej Marii Anny na pewno pałętało się jeszcze gdzieś po Alcázarze, biegało zaciekawione jakimś fruwającym po ogrodzie motylem albo innym szczurem. Do niczego nie potrzebowała już tego niemądrego, trwoniącego czas dziewczęcia, które wyprawiono na drugi koniec świata z surowym poleceniem bezwzględnego słuchania się męża i wyraźną adnotacją: nawet, a zwłaszcza wtedy, gdyby ci chciał zrobić coś, co by ci się wydało dziwne.
Jeżeli jakimś cudem zatęskniłaby za tym nieświadomym stworzeniem, które bez chwili zastanowienia odparło wówczas: Natürlich, Papa!, habsburskie posiadłości aż uginały się od jej obecności. Grała główną rolę w licznych, zapętlonych po wieczność wspomnieniach, nie potrafiąc ani dorosnąć i żyć, ani umrzeć i przepaść. Królowa lodu, przeskoczywszy przez jesień życia, nadal tliła się żywotnym, zimowym płomieniem, więc mała arcyksiężna musiała wisieć na granicy zaświatów.
Nieszczęsna wygnanka własnej duszy, Maria Anna.
[1] Ferdynand IV Habsburg (1633-1654) – król Czech, Węgier i Rzymian, starszy brat Mariany Austriackiej i Leopolda I.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro