15. Powołanie Gabrieli Álvarez
San Lorenzo de El Escorial, grudzień 1670
Leżąc w przytłaczająco pustym łożu, regentka patrzyła z rozczuleniem na zapalający się znikąd kominek. Jeszcze przed chwilą nie żarzyło się w nim ani jedno drewienko, a teraz bez przyczyny buchnął tak wesołym, żywym ogniem, że rozgrzał nie tylko jej ciało, ale i duszę. Ciepło, rozkoszne, bezwarunkowe ciepło, przenikające na wskroś oblodzone zmysły — jakże niewiele trzeba jej było do szczęścia.
Przesunęła leniwie dłońmi po stawiającym nadzwyczajny opór powietrzu, które zgęstniało już do tego stopnia, iż dowolny upuszczony przedmiot musiałby zawisnąć w próżni, zamiast z hukiem pozdrowić podłogę. Objęła oburącz niewidzialne, umiłowane widmo. Westchnęła cichutko, czując przyjemnie zimny pocałunek śmierci — z chłodem także było jej do twarzy.
Coś ją tchnęło. Odrzuciła nierozważnie kołdrę w stronę kominka, zerwała się z posłania i pognała do komnaty obok. Carlos spał spokojnie, zdecydowanie za spokojnie jak na swój stan. Równie beztroski sen mógł ogarnąć co najwyżej ślicznego, złotowłosego anioła z pierwszego planu religijnego obrazu, a nie tego brzydkiego, choć promiennego chłopca chowającego się gdzieś pod ramą, daleko poza malarską jurysdykcją.
Królowa otuliła dokładniej wątłe ciało syna, jakby chciała się upewnić, że nawet najmniejszy powiew zimnego wiatru nie rozgoni ciepłych chmur jego pierzyny. Stąpając na czubkach palców, delikatnie jak sunący po niebie obłoczek wycofała się z powrotem do swojej sypialni. Im bardziej jednak zbliżała się do łoża, tym wyraźniej uderzał ją krążący w oparach ciężkiego powietrza zapach spalenizny.
Chwilę później rozszczekały się psy. To wystarczyło jej zupełnie, by nabrać pewności, że płonęło coś, co nie powinno było płonąć, i tym razem bynajmniej nie chodziło o jej serce.
Bieg w tak przesiąkniętej obcym duchem zawiesinie przypominał brodzenie po kolana w wodzie. Zanim zdołała dopaść źródła rzekomego pożaru, płomienie samoistnie wyparowały z kominka, zdmuchnięte z taką łatwością, z jaką gasi się drobną świeczkę. Kołdra, wcześniej wepchnięta wbrew swej woli w ogniste objęcia, leżała pościelona z matematyczną precyzją, równo jak od linijki. Perfekcję tej kompozycji burzył jedynie przypalony róg, z którego miarowo ulatywał dym.
Doña Mariana stała przez pewien czas w niemym otępieniu. Wyrwała ją z niego dopiero Juana de Terranova, zakradająca się do jej apartamentów o nieludzkiej porze z małym stosikiem papierów w dłoniach i zatroskanym wyrazem na twarzy.
— Do łóżka, ale już! Wiecie, która jest godzina? Późna! — syknęła, prowadząc swoją oszołomioną z wrażenia panią w stronę posłania. — Przecież widzę, że się Wasza Wysokość w ogóle dzisiaj nie kładła. Żeby rządzić imperium, trzeba się wysypiać, a żeby wracać do zdrowia, trzeba odpoczywać.
Regentka przenosiła pełne niedowierzania spojrzenie to na wygasły kominek, to na zwęglony skrawek pościeli. Wreszcie zatrzymała wilgotniejące oczy na trzymanych przez Juanę dokumentach.
— Kładłyśmy się, właśnie się kładłyśmy... — wymamrotała nieprzytomnie. — Niech nam lepiej księżna powie, co takiego przyniosła — dodała, próbując brzmieć na szczerze zainteresowaną i tym samym powstrzymać inwazję gorących łez, które szarżowały na jej policzki.
— Chciałam się tylko cichutko wślizgnąć, by zostawić wam na biurku list od cesarzowej Austrii oraz kilka protokołów z głównego archiwum Inkwizycji, tak jak prosiłyście. Już myślałam, że niechybnie trzeba nam będzie powoływać się na ambasadora Nidharda [1], ale na szczęście wielki inkwizytor nie stawiał większego oporu. Jeśli wolno mi zapytać...
— Nie, nie wolno. Wszystko się wyjaśni, kiedy znajdziemy to, czego szukamy. Dobrej nocy.
Księżna Terranovy nie ruszyła się ani na krok. Uniosła brwi i pokręciła głową, cmokając z rozbawieniem.
— Nie ze mną te sztuczki, señora. Pytałam z grzeczności. I tak już dowiedziałam się na własną rękę wszystkiego, co mnie intrygowało. Nie mieszkam na dworze od dzisiaj... Zaraz pomówimy sobie o przypadkach tej całej Gabrieli Álvarez, tylko przyniosę wam coś do jedzenia. Nie zjadłyście kolacji. Pragnę przypomnieć, że chorzy nie poszczą w Adwent.
— Litości! Mdli nas na samą myśl o posiłku w środku nocy — zaprotestowała doña Mariana, zasiadłszy przy biurku.
— Ależ to z głodu. Typowy objaw.
Gdy Juana zniknęła za drzwiami, królowa matka mimowolnie się uśmiechnęła. Nawet nie zdziwiło jej, że niektóre ze świec rozbłysły ostrożnie wątłymi płomyczkami, jak gdyby powołujący je do życia bał się kolejnego wypadku z ogniem. Najjaśniejsza smuga światła padała na list od Margarity Teresy, postanowiła więc zacząć właśnie od niego.
Najukochańsza Pani Mamusiu!
Po raz pierfszy nie poprosiłam, by Onkel przetłumaczył te kilka linijek do Was, stąd też będę pisać brzydko, paskudnie i doprawdy szkaradnie. Czasami pytam, jak mówi się jakieś słowo po niemiecku, ale nie trudzę go już literowaniem. Jeśli coś jest po hiszpańsku, to dlatego, że Onkel był akurat okropnie zajęty krulestfem (bo kochanek nie ma, jestem tylko ja).
Strasznie tutaj miło w tym Wiedniu i bardzo wesoło! Widziałam wszystkie możliwe sztuki teatralne, Onkel sam komponuje dla mnie muzykę, a nawet uczy mnie tańczyć. Jakiego bym sobie nie wymyśliła dziwactwa, już mi na nie pozwala. Kiedy odechciewa mi się rozważań nad tym, czego mi jeszcze potrzeba do szczęścia, godnie mnie w tym zastępuje. Chciałabym może więcej jeździć konno — odkąd jednak przyjechałam do cesarstwa, nie udało mi się jeszcze ani razu zakrwawić, bo Bóg wiecznie zsyła na nas nadzieje.
Czasami męczą mnie te Boże łaski i z radością podzieliłabym się nimi z kimś innym. Onkel też ostatnio zaniepokoił się kolejnymi dobrymi nowinami i powiedział: „Meine Gretl, piąte takie błogosławieństwo w ciągu czterech lat niczemu nie błogosławi. A już na pewno nie takiej delikatnej, dziewiętnastoletniej stokroteczce jak ty."
Poróżniliśmy się zatem po raz pierfszy, ale tak bez przesady, żeby się dziecku nie stała krzywda, dlatego krzyczałam głównie ja. Radziłyście mi przed wyjazdem, najmilsza Pani Mamusiu, rodzić tyle, ile będę w stanie, to przecież rodzę. Kazałam Jego Cesarskiej Mości (tak właśnie się do niego złośliwie odniosłam) iść sobie w diabły, ale zamiast pójść w diabły, przybiegł do mnie i to był koniec kłótni. Swoją drogą ładnie mnie nazywa, prawda? Myślę, że Gretl nadzwyczaj mi pasuje.
Poza tym fczoraj zgubiłam rękawiczkę, Maria Antonia nieznośnie darła się całą noc, a na kolację była paskudna ryba. To tyle z nieprzyjemnych spraw. Oprócz tego całkiem dobrze się bawię.
Gretl
Regentka wypuściła list spomiędzy drżących palców. Przez moment unosił się on w ciężkiej, półpłynnej atmosferze, niby wyjątkowo krzywo powieszony obraz nędzy i rozpaczy, zaczepiony niewidzialnym haczykiem do ściany powietrza. Wreszcie rozpoczął powolną podróż w dół, falując dziecięco skreślonymi linijkami przed płonącymi od świec oczami królowej matki.
Właśnie spełniło się jedno z jej najskrytszych marzeń, a zarazem zrealizował największy lęk: wychowała sobie ślepo posłuszne dzieci, które były dla niej gotowe zabijać i umierać. I tak oto Margarita Teresa z uśmiechem na ustach położyła się na ofiarnym ołtarzu Habsburgów, by skonać na nim w wieku dwudziestu jeden lat. Wystarczyło słowo. Zupełnie jakby doña Mariana była najwystępniejszym, najbardziej twórczym z obliczy Boga Architekta.
Czyż nie należało jednak czynić na Jego podobieństwo, zsyłając potopy i plagi egipskie, niszcząc wszystkie Sodomy, Gomory i Jerycha? Kolejna Maryja Dziewica niewiele mogła przysłużyć się dynastii, gdy Duch Święty tak kapryśnie, bo nie częściej niż raz na kilka tysięcy lat, decydował się angażować w cudowne poczęcia. Jedynie mściwy, zapalczywy Bóg potrafił rozniecić wystarczająco wielki ogień, by oczyścić Hiszpanię i wyciągnąć ją z mroku.
Królowa bez żalu zgniotła list od małej cesarzowej, patrząc w martwy punkt. To jednak nie wystarczyło, niewinność jej ukochanej córeczki przebijała przez pomarszczony papier, podpaliła więc róg kartki i wrzuciła ją do kominka. Miłość czyni słabym — powtórzyła w myślach słowa zmarłego ojca, zresztą beznadziejnie zakochanego w jej własnej matce. Słowa, które nie trafiły ani do arcyksiężnej Austrii, ani do jej brata Leopolda, ani do samego wypowiadającego je wówczas cesarza. Mimo wszystko doña Mariana, tak jak pozostali członkowie dynastii, uwielbiała słuchać majestatycznie pysznych kłamstw, którymi karmili ją rodzice.
— Widzę, że zaczęłyście od listu, a z najlepszym zaczekałyście na mnie — zaśmiała się księżna, wpuszczając do środka służącą niosącą srebrną tacę. Odprowadziła ją wzrokiem, po czym bezceremonialnie zasiadła obok swojej pani z filiżanką gorącej herbaty. — Jutro odpiszecie Margaritce. Zobaczcie lepiej, czym podzielił się ze mną ostatnio Diego Sarmiento Valladares. [2]
W jej pierścieniach zatańczyły iskierki rozproszonego światła, gdy delikatnie przesunęła protokoły Inkwizycji po chropowatej powierzchni biurka. Doña Mariana początkowo ślizgała się spojrzeniem po kolejnych linijkach raportów bez większego zainteresowania, aż w końcu pochwyciła je w dłonie z nagłą nerwowością. Czytała dalej z zapartymi tchem, co jakiś czas zaglądając znad tekstu w triumfalnie błyszczące oczy przyjaciółki.
— Skąd od razu wiedziałyście, że coś jest nie tak z tą Álvarez? — zapytała z uznaniem Juana.
— Kto jak kto, ale księżna na pewno zdaje sobie sprawę, jak trudno zaaranżować potrącenie kogoś powozem w takim miejscu jak królewski dwór. Jakimś dziwnym trafem podobne okropieństwa spotykają zawsze nie najlepszych małżonków.
— No proszę! Skąd miałabym się niby znać na takich rzeczach? Morderstwa jeszcze nie planowałam! Ettore Pignateli był nie najgorszym mężem jak na człowieka, któremu sześć razy z rzędu trafiła się córka.
Regentka uśmiechnęła się szyderczo znad kolejnego sprawozdania Świętego Oficjum.
— Cztery razy — skorygowała. — Pozostałe dwie dziewczynki to owoce wyjątkowo gorliwego pocieszania pewnego owdowiałego króla... Co tym bardziej świadczy o tym, że Ettore Pignateli musiał być nie najgorszym mężem.
— W rzeczy samej musiał, nie miał innego wyboru. Za dobrze się urodziłam, señora — odparła równie złośliwie Juana. — Los rzadko kiedy spogląda przychylnym okiem na niewiasty waszego stanu... albo stanu pani Álvarez. Na całą resztę nawet nie patrzy, nie lubi się zanadto schylać.
Księżna Terranovy wstała i z braku lepszego zajęcia zaczęła przechadzać się po komnacie. Zmarszczyła podejrzliwie brwi na widok nadpalonej krawędzi pościeli, wygasłego kominka i leżącego w nim kawałka papieru przypominającego długo wyczekiwany list z Wiednia. Dworskie życie nauczyło ją jednak niezadawania zbyt wielu pytań, taktownie przemilczała więc wszelkie nurtujące kwestie.
— Wygląda na to, że mężczyźni mają w zwyczaju umierać w towarzystwie Gabrieli Álvarez — podsumowała doña Mariana. — Najpierw inkwizytor zostaje zarżnięty z okrucieństwem, jakiego nie wypada okazywać świni przeznaczonej na ubój. O wszystko oskarża się męża, który szczęśliwym przypadkiem ginie tej samej nocy od ciosu w głowę. Obecna przy obu śmierciach matka choruje i odchodzi kilka miesięcy później, jakże wygodnie! Pani Álvarez zostaje z przyzwoitym spadkiem, wychodzi za jednego z familiares, bynajmniej nie dla majątku ani z porywu serca, tak twierdzą sąsiedzi. Musiał wokół niej węszyć, już wtedy figurowała bowiem w rejestrach Inkwizycji... A potem sierpniowy turkot kół, rżenie zgrzanych koni, niemal piaskowa burza na dziedzińcu...
— Dacie wiarę, że to wciąż nie koniec tej historii? — parsknęła Juana, ponownie przystawiając świecę do listu od Margarity Teresy. Księżna należała do osób, którym nie trzeba było tłumaczyć, że żadna korespondencja nie ląduje w kominku bez powodu. — Wdowieństwo najwyraźniej nie służy każdej kobiecie.
— Jak to? Pani Álvarez tak szybko znalazła sobie kolejnego małżonka?
Raporty Inkwizycji znowu zaszeleściły pod palcami regentki, gdy przekładała je w poszukiwaniu dalszego ciągu wydarzeń. Wśród licznych nazwisk przewinął się parokrotnie pierwszy mąż Gabrieli, Vito Breve. Handlarz perfumami z Sycylii, do maja 1669 nienotowany, właściwie prowadzący się, brak logicznego motywu w zbrodni — głosiła jedna z notatek. Równie często pojawiał się też Athanasius Olvido. Oddany sługa madryckiego trybunału, zaopiekował się wdową i poprowadził ją poprzez ponowne małżeństwo ku Bożej łasce, poza wszelkimi podejrzeniami. Korowód mężów señory Álvarez zamykał pewien Anglik, enigmatycznie określany jako Phil D. Ground. Malarz z Londynu, funkcjonariusz Świętego Oficjum, od czerwca 1669 zaangażowany w śledztwo, dzięki hiszpańskim przodkom nieskalany (czy aby na pewno?) anglikańską zarazą.
— Przeczucie każe nam sądzić, że Phil D. Ground w rzeczy samej wkrótce wypełni ziemię trumną ze swoim ciałem. Szczególnie kiedy Gabriela odkryje, że znów ją osaczono. — Doña Mariana przerwała w końcu grobową ciszę. — A to zależy już tylko od nas. Wystarczy jeden list spod naszego pióra... Jakże delikatna, zwiewna ingerencja. Lekka jak puch.
Na jej ustach zajaśniał tajemniczy uśmiech, który nie umknął uwadze księżnej Terranovy. Znała na pamięć wszystkie odcienie wyrazów twarzy swojej podopiecznej — ten miał kolor ciemnofioletowego misterium i zwiastował intrygę.
— Dlaczego miałybyśmy krzyżować plany wielkiej Inkwizycji, demaskując jej szpiega? Nikogo nie osacza się bez przyczyny. Sprawa jest poważna, zginął duchowny.
— Owa sprawa — ciągnęła regentka, kładąc nacisk na ostatnie słowo — nie zaczyna się w momencie, gdy inkwizytor ląduje martwy w studni, lecz wtedy, gdy przekracza próg domostwa pani Álvarez. Domu pięknej, szesnastoletniej dziewczyny, w samym środku nocy i to pod nieobecność jej męża, który często wyjeżdża sprzedawać perfumy. Czym to księżnej pachnie? Które pachnidło roznosi się intensywniej w powietrzu: herezja czy gwałt?
Juana zacisnęła mocniej palce na pogrzebaczu. Popchnęła kilkukrotnie drewno, chcąc raz na zawsze obrócić w popiół wiadomość z Wiednia. List od Margarity od dłuższego czasu stał w ogniu — palił się, a mimo wszystko nie płonął. Troskliwy, ojcowski żywioł obejmował go swoimi ciepłymi ramionami, obsypywał pocałunkami iskier i wygrywał mu kołysankę skwierczącym żarem.
— Jeśli to prawda, mam nadzieję, że ta świnia usmaży się w piekle — rzekła wreszcie księżna, pochyliwszy się raz jeszcze nad protokołami uzbrojona w powiększające szkiełko. — Świętemu Oficjum zdarza się widzieć w swoich raportach tylko to, co pragnie tam dostrzec. A tymczasem wystarczyłoby dać spojrzeć kobiecie. Któż inny stwierdzi bowiem z równym przekonaniem, iż jednej nocy dwóch mężczyzn nie może zginąć w domu niewiasty wyłącznie z jej winy?
Światło zgasło w złotych lokach Najjaśniejszej Pani, gdy zdmuchnęła świeczki przy biurku. Kiwnęła głową z aprobatą, po czym ruszyła w stronę łoża odziana w skromną koszulę z gęstej, nocnej mgły wypełniającej komnatę.
— Nie wysłałyśmy pani Álvarez żadnego prezentu z okazji zaślubin, a to bardzo brzydko o nas świadczy. Kto wie? Być może po tym, jak Gabriela otrzyma nasz podarek, pan malarz też nagle nadzieje się na nóż, spadnie mu coś na głowę albo znajdzie się pod kołami rozpędzonego powozu.
— Nic już nie rozumiem. Chcecie jej pomóc, czy ją szantażować?
Drewna w kominku zachwiały się i przewróciły, buchając chmurą iskier. Doña Mariana spostrzegła kątem oka, że atramentowe słowa jej córeczki dogasały w nienaruszonej formie, chronione ognistym uściskiem ojca.
— Dlaczego miałybyśmy wybierać tylko jedną z opcji?
Londyn, marzec 1671
Gabriela początkowo nie wiedziała, czego spodziewać się po Anglii. Tymczasem w domu Philipa Davida Grave'a panowały uderzająco podobne zasady do tych, które znała z Madrytu. W powietrzu unosił się niepokojący zapach katolickiej dewocji, nieustępującej w niczym fanatyzmowi znienawidzonego Athanasiusa. Po każdym wolnym kawałku ściany wspinały się krucyfiksy i religijne obrazy, z każdego kąta łypał groźnie jakiś święty, w pałacu zachowały się nawet priest holes, w których przodkowie jej męża ukrywali księży. Ze służby zwalniano każdego, kogo chociażby podejrzewano o posiadanie angielskiej Biblii. Do ulubionych rozrywek rodziny należało krytykowanie tolerancyjnej polityki Charlesa II Stuarta. Wszystko odbywało się zatem w życiu Gabrieli po dawnemu — z tą małą różnicą, że tym razem była szaleńczo zakochana i to ze wzajemnością.
Dnie płynęły jej gładko jak pędzel na płótnie, rozmywały się w plamy barwnej sielanki, układały w przewidywalne, choć klasycznie wdzięczne kompozycje malarskie. Noce prężyły się w wymyślnych aktach, kusiły gwiaździstym spojrzeniem niby modelki z grzesznych obrazów, odkrywały wszelkie rozkosze, którym o świcie wypadało domalować przynajmniej figowy listek. Kontury nocy i dni niejednokrotnie zacierały się przy tym mistrzowskim światłocieniem, a więc za dnia młode małżeństwo potrafiło się artystycznie kochać, a nocą szkicować miłość.
Nic zatem dziwnego, że pewnego deszczowego poranka pani Álvarez poczuła, jak z jej starannie malowanego arcydzieła w jednej chwili ściekły wszelkie kolory.
Funkcjonariusz Świętego Oficjum — powtórzyła w myślach, usiłując ponownie rozszyfrować falujące przed oczami pismo. Oślepiona boleśnie iluminacyjną prawdą, powiodła palcem po pieczęci, badając woskowe zagłębienie w kształcie krzyża. Po jego lewicy wyrastała gałązka oliwna, symbol łaski, a po prawicy ostrzył się miecz, narzędzie kary i wymiaru sprawiedliwości. Tak, Inkwizycja. Znowu się spotykamy. Ciekawe tylko, kto się kogo tym razem bardziej nie spodziewał. Ja was czy wy mnie...
Gdy do uszu Gabrieli dobiegł stukot obcasów, czym prędzej wmieszała protokoły madryckich trybunałów w stertę niedokończonych szkiców. Nałożyła na twarz najbardziej obłudny uśmiech, jaki zabrała ze sobą z domu rodzinnego — dysponowała co prawda kilkoma znacznie bardziej fałszywymi, ale nie zdążyła spakować ich do podróżnego kufra. Ten okazał się jednak całkowicie wystarczający, Phil D. Grave odwzajemnił go bowiem bez najmniejszego zawahania.
— Widziałem, jak służba targała po schodach coś, co przypominało obraz. Jak tak dalej pójdzie, skończy się nam miejsce na ścianach — zagaił ciepłym głosem, obejmując żonę w talii.
— Świat aż roi się od tak pięknych dzieł sztuki i tak zagorzałych heretyków, że nie sposób nie chcieć powiesić ich wszystkich.
Jedno subtelne drgnięcie kącików warg. Jedna iskierka fanatyzmu przecinająca spojrzenie niczym błyskawica. Señora Álvarez nie mogła pozbyć się wrażenia, że jej ukochany Pan Malarz wyglądał przez moment jak uosobienie wszystkiego, przed czym dotychczas uciekała.
— Bezsprzecznie udziela ci się angielski humor — odparł pozornie wesołym tonem. Podobnie rozbawiony wydawał się Gabrieli co najwyżej inkwizytor, kiedy odmówiła włożenia mu ręki pod sutannę.
— Znajdzie się więc miejsce? To prezent ślubny od mojej przyjaciółki z Madrytu.
— Nie wiedziałem, że masz przyjaciół w Hiszpanii.
— Uwierz mi, ja też nie.
Phil D. Grave parsknął nerwowo. Obserwując jego pokrętne zachowanie, Gabriela zaczęła nagle fantazjować o jakiejś brutalnej, nieuchronnej katastrofie przyrodniczej, która w jej imieniu wymierzyłaby sprawiedliwość. O jakimś Deus ex machina gotowym splamić sobie dłonie krwią, żeby ona nie musiała czynić tego ponownie.
Oczami wyobraźni widziała już, jak jej męża trzaska na wielkiej łące zbłąkany piorun, pozostawiając po sobie smród spalenizny. Jak ona, biedna, potrójna wdowa z hebanowym trenem rozbija się po proboszczach i prosi ich o pogrzeb dla tragicznie zmarłego ukochanego, którym w głębi serca niemiłosiernie gardzi. Cóż za perwersyjnie-romantyczna scena! Sama niewinnie snująca się po głowie myśl sprawiła, że po karku pani Álvarez przebiegły dreszcze rozkoszy.
A może nadal działała tak na nią bliskość Pana Malarza? Przecież sam fakt, że z rozrzewnieniem imaginowała sobie jego okrutną śmierć, nie musiał koniecznie oznaczać nieczułości na jego dostojne, wciąż jeszcze pełne żywotnego ciepła ciało. Czyż drapieżnik, nim wykona morderczy skok na swoją ofiarę, nie upaja się wcześniej jej ponętnym wdziękiem?
— Rozbudziłaś moją ciekawość. Przyjrzyjmy się temu obrazowi i zobaczmy, czy jest coś w ogóle warty. — Phil D. Grave ruszył w stronę zakrytego płótna.
— Nie śmiałabym wątpić. Owa przyjaciółka, która mi go podarowała, to sama królowa Hiszpanii — zapewniła Gabriela tak stanowczym tonem, że zaskoczyła samą siebie.
Nie miała pojęcia, co takiego kryło się pod płachtą, ale w tamtej chwili było to już nieistotne. Liczył się jedynie dołączony do prezentu dowód zdrady, umiłowane nazwisko zdobiące inkwizycyjne rejestry. A niechże spod całunu wyłoni się nawet scena z auto-da-fé, niechże przestraszy jej męża, było jej wszystko jedno! I tak zamierzała go zamordować — cóż więc za różnica, czy zrobi to prędzej czy później?
Oparła biodra o biurko, po czym sięgnęła dyskretnym ruchem do szuflady. Przezornie wyciągnęła z niej nóż i położyła go za sobą.
— Doprawdy piękne poczyniłaś sobie znajomości na dworze. Zostałaś przyjaciółką regentki... Wysyłając tamtego dnia pewien pechowy powóz za panem Athanasiusem Olvido, nie sądziłem, że moja przyszła małżonka okaże się tak dyplomatycznie utalentowana. — Phil D. Grave z osobliwym namaszczeniem pociągnął za kawałek materiału, który spłynął z płótna olejnymi ruchami. — Ach, niełatwo kopiuje się Caravaggia, ale ta próba wygląda na wyjątkowo udaną.
Gabriela spojrzała za okno. Z miękkich chmur miarowo sączył się deszcz, lecz nic nie wskazywało na to, by miał on w najbliższym czasie podtopić pałac jej angielskiego hrabiego. Pioruny posłusznie spoczywały w rękach Boga, niechętne do ślizgania się po niebie wiązkami ognistych świateł. Wokół nie było ani śladu pożogi, ani nędznej, leniwie tlącej się iskierki. Żadnego anioła przygotowującego się do zatrąbienia na jerychońskiej, londyńskiej czy jakiejkolwiek innej trąbie. Pani Álvarez westchnęła głęboko. Przesunęła opuszkiem palca po ostrzu noża. Znowu musiała robić wszystko sama.
— Gnidius miał liczne wady, nie przeczę. W tym całym swoim fanatycznym okrucieństwie był jednak niesłychanie autentyczny i spójny. Głęboko wierzył w idiotyczne idee Inkwizycji. Jeśli zapomniałam o paciorku, przyniesieniu pieniędzy z drukarni albo powinnościach żony, dostawałam bezlitośnie w twarz, choćbym błagała na kolanach, ale na daną akcję odpowiadał zawsze tą samą reakcją. Dzięki temu można było szybko nauczyć się unikania kary... Jak tak na ciebie patrzę, to zaczynam nawet doceniać tę jego bezkresną szczerość i kojącą przewidywalność.
— Chyba nie masz mi za złe tego małego wypadku? Kiedy widywaliśmy się w Madrycie, wielokrotnie powtarzałaś, że twoim największym marzeniem jest bliskie spotkanie Athanasiusa Olvido z rozpędzonym powozem. Postanowiłem zabawić się w dobrą wróżkę i je spełnić. Zabrałem cię z Hiszpanii, zanim Święte Oficjum zdołało wznowić śledztwo w twojej sprawie i połamać ci kości, czyż nie?
— Wyjechaliśmy do Londynu przed tym, jak zaczęto mnie torturować za zbrodnię, którą to ty sam zleciłeś... Zbytek łaski, chociaż dziękuję, masz moją dozgonną wdzięczność — zadrwiła Gabriela, odruchowo przyciskając płaską stronę noża do pleców. — Na szczęście nie planuję pozostać ci dłużna zbyt długo.
Brwi Philipa Davida Grave'a zmarszczyły się ciemniejszymi kreskami wśród delikatnie naszkicowanych, subtelnie chłopięcych rysów. Pani Álvarez starała się zapamiętać ujmujący kontrast pomiędzy tą ledwo przebijającą, młodzieńczą świeżością a podkręconym wąsem, nadającym wyrafinowanej kompozycji akcentu dojrzałości. Kontemplowała sposób, w jaki jego twarz łapała światło, kierunek, w którym biegły poprowadzone boską ręką linie. Wszystko po to, by na zawsze zachować przy sobie portret swojej pierwszej miłości i móc powołać ją kiedyś do życia magią ołówka lub pędzla.
Podeszła na miękkich nogach do męża, czując metaliczny chłód ostrza przenikający bez trudu przez kilka warstw sukni, zupełnie jakby nóż rozgrzewał się bezpośrednio o jej nagą skórę. Gdy w oczach Pana Malarza widziała już tylko swoje odbicie, zniekształcone w krzywym zwierciadle zwężonych ze strachu źrenic, powoli przysunęła drżące, ciepłe wargi do jego warg.
— To dlatego Fernando został tuż po porodzie w Madrycie... To dlatego nie mogę doprosić się jego przyjazdu... To nie pośpiech, nie zdrowie mojego syna, nie pogoda stoi za naszą rozłąką... — wycedziła jedwabistym szeptem.
Każdym wypowiadanym słowem drażniła usta kochanka, spragnione czegoś więcej niż łagodnego tarcia, które wspaniałomyślnie mu ofiarowywała.
— Jestem w Londynie, musieliście więc znaleźć coś takiego, wy inkwizycyjne kurwy, co by mnie nadal łączyło z Hiszpanią. Wybraliście dziecko, powinnam była się tego spodziewać... Jakże to niskie, jakże dla was typowe...
Po zesztywniałej z przerażenia twarzy hrabiego ściekła oleiście gęsta łza. Gabriela ostrożnie ułożyła dłoń na jego klatce piersiowej, której mięśnie napięły się do tego stopnia, że mężczyzna ledwo łapał płytki, przyspieszony oddech. Rozpaczliwie pragnął coś odpowiedzieć, ale kolejny spazm ścisnął mu gardło, wydał z siebie zatem jedynie żałosny jęk.
— Cichutko... Już dobrze, nie musisz nic mówić — uspokajała. Jedną ręką głaskała go czule jak małego chłopca, drugą zaś dzierżyła rękojeść noża. — Nie chcę, żebyś mi tłumaczył, ile dla nas zrobiłeś... Czy sprzeciwiłeś się Inkwizycji i wbrew jej woli rozjechałeś tego robaka... Czy w głębi serca naprawdę mnie kochasz... To wszystko nie ma znaczenia. Chcę tylko wiedzieć, czy kiedykolwiek współpracowałeś ze Świętym Oficjum.
Przez chwilę unikał intensywnego, pociemniałego z napięcia wzroku żony. Gabriela natychmiast przyciągnęła go z powrotem do siebie i popatrzyła na niego z wyraźną, płomienno-lodowatą groźbą w oczach. Przytaknął niepewnie, jakby sam nie wiedział, czy to, do czego właśnie się przyznał, miało w ogóle miejsce.
Rysy pani Álvarez momentalnie złagodniały. Jej ciało błyskawicznie się rozluźniło, przylgnęło nieśmielej do drżącej sylwetki męża, a spojrzenie spłynęło po strugach łez aż do ust ukochanego. Przymknęła powieki. Złożyła na jego wargach judaszowy pocałunek, który zainicjowała fala namiętnej błogości, a zwieńczyło bulgoczące charczenie.
Ogarnęła ją ulga, gdy Phil D. Grave gwałtownie osłabł w jej ramionach. Życie gasło na jego twarzy, ulatywało rubinowym wodospadem lejącym się z tętnicy szyjnej. Wydawał coraz cichsze, rzężące jęki, tryskając pulsującymi strumieniami krwi w rytm panicznego bicia serca.
Ciepła, lepka ciecz zalała całkowicie Gabrielę, utworzyła pokaźną plamę na podłodze, przyozdobiła ściany wymyślnymi freskami. Prysnęła także na niedokończony obraz przedstawiający niewiastę ze zawiązanymi wstążką oczami, która od teraz miała już zawsze stać pośród krwawego deszczu. Tak rubinowej ulewy ściekającej rubinowymi strużkami po rubinowej sylwetce kobiety nie namalowałby sam rubinowy Bóg.
Gabriela osuwała się na ziemię pod ciężarem męża, nie odrywając wzroku od przysłanego przez doñę Marianę prezentu. Odniosła nawet wrażenie, że Jezus z kopii Powołania świętego Mateusza Caravaggia uśmiechnął się do niej życzliwie. Promień światła ześlizgujący się po jego ramieniu, padał już nie na przyszłego ewangelistę, ale na nią samą.
Pójdź za mną! — zawołał obraz, a Gabriela Álvarez, niewiele myśląc, wstała i poszła.
[1] Johann Eberhard Nidhard – jezuita, duchowy przewodnik i powiernik Mariany Austriackiej, Wielki Inkwizytor Hiszpanii w latach 1666-1669, następnie kardynał i ambasador Hiszpanii w Rzymie.
[2] Diego Sarmiento Valladares – Wielki Inkwizytor Hiszpanii w latach 1669-1695.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro