*3*
Gemini pojawił się w szkole jak zwykle za wcześnie. Wszedł do pustej jeszcze klasy, zajął swoje miejsce i korzystając z wolnego czasu, wziął się za rysowanie, które pochłonęło go tak bardzo, że niemal przestał dostrzegać otaczający go świat. Próbował przypomnieć sobie swój sen, czując, że było w nim coś ważnego. Robił dziwne miny, którym przez jakiś czas przyglądała się jego przyjaciółka, zanim zdecydowała się dać mu znać o swojej obecności.
– Kiedy dasz sobie z tym spokój? – Rose zajrzała mu przez ramię i odezwała się tak nieoczekiwanie, że aż podskoczył. Był zbyt zapatrzony w kolejny rysunek, który tworzył. Zastanawiał się właśnie, czy ten tajemniczy nieznajomy miał pieprzyk na nosie po prawej, czy po lewej stronie, po tak długim czasie, który minął od dnia, w którym się spotkali, już tego nie pamiętał i to go frustrowało. Zarys twarzy chłopaka powoli bladł, a on nie mógł zupełnie nic na to poradzić.
– Rose... Wystraszyłaś mnie – Powiedział z wyrzutem i spojrzał na swój szkic. Przez jej nagłe pojawienie się Gem poruszył się tak gwałtownie, że zostawił kreskę przez sam środek twarzy. – ROSE! Zobacz, co zrobiłaś!
– Huh? Przecież masz pełno jego portretów.
– Yhm. I co z tego, skoro zaczynam zapominać, jak on wygląda? – W jego głosie słychać było rozpacz. Wzruszył ramionami, złożył zużytą kartkę na pół i wetknął ją w środek książki, którą wczoraj wypożyczył z biblioteki. Tym razem była to biografia jednego z najbardziej znanych i najlepszych kierowców Formuły 1 wszechczasów, Ayrtona Senny. Gemini co prawda nie mógł mieć żadnej pewności, czy tamten chłopak interesował się Formułą 1, z jego wysportowanej sylwetki, którą zapamiętał, wnioskował, że na pewno uprawia jakieś sporty, co też było powodem, dla którego on sam brał udział w każdym meczu piłki ręcznej, nożnej, siatkówki czy koszykówki, nie pomijając nawet golfa(jego mama była wyraźnie zaskoczona, gdy oznajmił jej, że chce i w tym spróbować swoich umiejętności), licząc po cichu na to, że gdzieś spotka swojego tajemniczego bohatera. Jak dotąd za każdym razem spotykało go tak gorzkie rozczarowanie, że prawie rezygnował z poszukiwań, ale wtedy wystarczyło, że gdziekolwiek dostrzegł zakochaną parę lub przeczytał jakiś wyjątkowo romantyczny cytat albo nawet tylko spojrzał na swój rysunek, aby uświadomić sobie, że nie może się poddać. Niezależnie od tego, jak bardzo sam przez to cierpiał.
– Nie zapomnij zabrać swoich bazgrołów, to książka z biblioteki – Upomniała go Rose.
– Kiedy właśnie o to mi chodzi. Zostawiam jego portrety, gdzie tylko się da, może kiedyś sam się do mnie odezwie – Powiedział i pokazał jej drugą stronę szkicu, na której w dolnym rogu po tajsku i angielsku było napisane: „Jeśli znasz chłopaka z rysunku lub sam nim jesteś, proszę, skontaktuj się ze mną: Gemini Norawit, IG: @gemini_nt; To bardzo ważne". – Gem sięgnął po ołówek i dopisał – "PS Sorry za kreskę przez środek twarzy, rysowałem akurat, gdy moja przyjaciółka, Rose, mnie wystraszyła".
– Gem...
– Hmmm? – Spojrzał na nią nieco roztargnionym wzrokiem.
– To już jest obsesja, to się leczy, wiesz? – Gemini wiedział, że przyjaciółka tylko się z nim droczy, ale i tak jej słowa zabolały.
– To nie jest żadna obsesja, po prostu... – Zaciął się, nie wiedząc, jak to wytłumaczyć.
– Po prostu go kochasz – Stwierdziła bez zastanowienia dziewczyna i zaczęła związywać swoje długie, tym razem ufarbowane na różowo, włosy w kitkę.
Poznał Rose ponad dziesięć lat wcześniej, gdy wraz z matką i młodszym bratem wprowadziła się do sąsiedniego budynku, który bardzo długo stał pusty. Mieli podobne charaktery, byli w tym samym wieku i z łatwością nawiązali przyjaźń, z której oboje byli bardzo zadowoleni. To Gem zajął się kilka dni temu farbowaniem jej włosów i trzeba było uczciwie przyznać, że doskonale się przy tym bawił. To była dla nich obojgu chwila odprężenia, relaksu i oderwania się od czasami trudnej rzeczywistości szkoły.
– Mhm... Tak, chyba tak – Przytaknął i spakował książkę do plecaka.
– Nie rozumiem, jesteś przystojny, mądry, inteligentny, jesteś bardzo gorącą sztuką, dlaczego uparłeś się tak bardzo, żeby go odnaleźć? Nie uważasz, że pora przestać? Gemi, martwię się o ciebie. Proszę, Gemi, odpuść. Tylko przez to cierpisz.
Rose chciał mu wytłumaczyć, że to, co robił, było złe głównie dlatego, że zajmowało jego cały wolny czas, ograniczało jego szanse na spełnienie własnych marzeń. Nie rozumiała, że dla niego wszystkie marzenia wiązały się z tym nieznajomym, z chłopakiem, dzięki któremu uwierzył, że świat nie jest tak czarno-biały, jak mu się dotąd wydawało. Chciał znów chociaż przez chwilę usłyszeć tamten głos, zobaczyć tamten uśmiech, nawet jeśli miałby chwilę później umrzeć, uważał, że było warto. Przez chwilę milczał, szukając odpowiednich słów, by wytłumaczyć to przyjaciółce. Trawiła go tęsknota tak wielka, że zdawało mu się, iż każdy kolejny dzień, kiedy wciąż nie spotkał ponownie swojego uroczego nieznajomego, jest dla niego torturą. Zastanawiał się, co takiego zrobił w poprzednim życiu, że obecne jest tak trudne i skomplikowane. Osiągał wiele sukcesów w szkole, nauka przychodziła mu łatwo i sprawiała przyjemność, ale na koniec każdego dnia i tak czuł pustkę. Miał Rose, miał Phu i Dunka, miał rodziców, ale bez tamtego swojego bohatera jego świat był niepełny.
Nie wszystkim opowiadał o swoich poszukiwaniach, właściwie oficjalnie powiedział o tym tylko Rose. Naturalną koleją rzeczy wiedzieli też jego bracia, którzy sami odkryli jego rysunki, Dunk zgodził się pomóc, zrobił zdjęcie jednego ze szkiców i obiecał rozejrzeć się po Instytucie Rycerzy Światła w Bangkoku na wypadek, gdyby bohater Gem'a był akurat jednym ze studentów w tamtejszej akademii. Phuwin odmówił pomocy, uważając to za śmieszne, chociaż nawet mimo to czasem przyglądał się mijanym ludziom, nie mogąc spokojnie patrzeć na spacerującego około północy po ich podwórzu brata, który wychodził tam, by odetchnąć świeżym powietrzem. Phu stał często przy oknie w swoim pokoju przy zgaszonym świetle i przyglądał się temu, jak wielokrotnie Gem spoglądał w gwiazdy i prosił je, by sprowadziły do niego jego chłopca. Czasem zakradał się, zamieniając się w czarnego labradora, przysiadał przy najbliższym krzaku i wtedy słyszał wyraźnie głos braciszka, który od czasu do czasu szeptał coś, zdarzało się też, że płakał. Phu nie rozumiał tego aż do dnia, kiedy spotkał Ponda. Początkowo nie pozwalał wyższemu chłopakowi nawet się ze sobą zaprzyjaźnić, trzymał go na dystans, obawiając się, że będzie cierpiał tak, jak jego młodszy brat, jednak Pondowi w końcu udało się go przekonać, że tak nie będzie. Dopiero wtedy jeszcze bardziej uderzyła w niego świadomość samotności i pustki, jaką musiał odczuwać najmłodszy Titicharoenrak.
Gem nie wiedział o tym, że obaj bracia usiłują mu pomóc. Jedyne, co do niego docierało, to to, że cokolwiek wszyscy razem robili, nie przynosiło to żadnych efektów.
– Nie mogę, Rose, nie mogę. Masz rację, kocham go, chociaż spotkałem go tylko raz, ale muszę go odnaleźć. Możliwe, że mijamy się codziennie, ale on nie wie, że go szukam. Tak czy inaczej, nie mogę się poddać. To on sprawia, że chcę być najlepszą wersją samego siebie, to dzięki niemu chcę osiągnąć coś wielkiego, żeby, kiedy już się spotkamy, on mógł być ze mnie dumny. Chcę być warty tego, aby został moim chłopakiem.
Rose, słysząc tak piękną i szczerą wypowiedź, uśmiechnęła się przez łzy. Była wzruszona. Jej przyjaciel miał wiele talentów, chociaż bywał też wredny i zdecydowanie zdawał sobie sprawę z tego, że jest przystojny i jak to działa nie tylko na dziewczyny, ale też na niektórych chłopców, lecz nigdy nie podejrzewała go o aż tyle romantyzmu i uporu. Często spacerował po szkole z dumnie uniesioną głową, raz po raz przeczesując dłonią piękne, zdrowe, gęste, czarne włosy, a inni uczniowie oglądali się za nim, nie wiedząc, jakie piekło przeżywa wewnętrznie ten, który tak często się uśmiecha, który odnosi tak wiele sukcesów. Sporo osób go nie lubiło, zazdrościli mu, krytykowano go, także za to, że otwarcie mówił o sobie i nigdy nie miał oporów przed odmawianiem, gdy ktoś usiłował zaprosić go na randkę. Nie dostrzegali nieraz słabo zamaskowanych makijażem podkrążonych od niewyspania lub opuchniętych od łez oczu. Dla nich był tylko przystojnym i niedostępnym kujonem. Tylko Rose widziała więcej. Tylko jej zależało na tym, by widzieć go po prostu szczęśliwego.
– Ok, Gemi, w takim razie powiedz mi, co mogę dla ciebie zrobić, by ci pomóc spotkać twojego księcia z bajki?
– Dam ci ksero mojego najlepszego portretu, może wywiesisz je, jak będziesz odbierała swojego brata w jego szkole?
– W szkole mojego brata? Dlaczego? Nie mówiłeś, że ten chłopak jest starszy od nas?
– Wydawał się starszy, ale mógł równie dobrze być w naszym wieku albo młodszy – Poinformował ją o swoich przemyśleniach. – Wiesz, wygląd to nie wszystko, nie zawsze można go brać pod uwagę, gdy próbujesz określić czyjś wiek.
– Dobra, dobra panie detektyw, znajdziemy go. To przecież cały duży, żywy, prawdziwy chłopak a nie igła w stogu siana, gdzieś być musi. Chociaż trudniej go znaleźć niż tą koszmarną igłę. Dobra, zostawmy to. Powiedz mi lepiej, czy nauczyłeś się na sprawdzian.
– Eeee? Sprawdzian? To my mamy sprawdzian dzisiaj? Z czego?
– Nie! Nie mów, że pan perfekcjonista i nerd numer 1 w szkole zapomniał o sprawdzianie z chemii?! – Wykrzyknęła Rose tak głośno, że kilka osób obejrzało się w ich kierunku. Był tak pochłonięty własnymi myślami oraz rozmową z Rose, że nie zarejestrował w swojej pamięci momentu, kiedy pojawili się pozostali uczniowie.
– Nie krzycz, wszyscy na nas patrzą – Skarcił ją, uderzając ją wyjętym właśnie z plecaka podręcznikiem od chemii w ramię.
– Przepraszam. Po prostu jestem w szoku, to chyba pierwszy raz, kiedy zapomniałeś o czymś tak ważnym.
– Och, to przez tego durnia, mojego braciszka, Phuwina. Wczoraj miał trening w Instytucie, wrócił późno i to w dodatku nie sam, zaczynam podejrzewać, że też jest gejem.
– Co? Czemu? Przyprowadził chłopaka?
Gemini rozejrzał się wokół, sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje, ale wszyscy pozostali obecni w klasie byli zajęci swoimi sprawami, najczęściej ucząc się, pisząc nieodrobione wcześniej lekcje, grając na telefonach lub rozmawiając ze sobą, nikt nie zwracał na nich uwagi, więc Gem poczuł się na tyle bezpiecznie, by powiedzieć jej o swoim odkryciu.
– Wczoraj całował się z Pondem, wiesz, tym, którego poznał w Instytucie. W naszym ogrodzie, rozumiesz? Rodzice mogli ich zobaczyć.
– Awwww, to chyba dobrze, nie? Przynajmniej nie jest sam i jest szczęśliwy.
– Zwariowałaś? Jakie dobrze? Jeśli tak dalej pójdzie, nasza rodzina zakończy się na naszej trójce! Dunk od roku mieszka z Joong'iem, ja jestem zakochany w tym nieznajomym i raczej na pewno nie interesują mnie dziewczyny, Phu był ostatnią nadzieją.
– Gemi, jesteś moim najlepszym przyjacielem i cię kocham, ale czasami jesteś taki durny, że słów brak i ręce opadają. Jesteś inteligentny i głupi jednocześnie, a myślałam, że to niemożliwe.
– HUH?! Że co proszę?
– Serio, jesteś głupi. Przecież możecie zawsze wynająć surogatkę, kobietę, która urodzi dziecko jednego z was. W czym problem?
– W tym, że nie wydaje mi się to właściwe. Mielibyśmy płacić obcej kobiecie, której nie znamy za to, żeby przez 9 miesięcy nosiła pod sercem nasze dziecko?
– A widzisz inny sposób? Jest jeszcze adopcja. Ale... A tak w ogóle, to czemu tak nagle się o to martwisz, masz dopiero 18 lat, chyba jesteś na to jeszcze za młody? Daj sobie i braciom trochę czasu, po co panikujesz?
– Gdybyś słyszała moją mamę, zrozumiałabyś... – Westchnął Gem i zajął się czytaniem zwrotów, jakie mieli się nauczyć na zajęcia z angielskiego. Ta rozmowa z mamą nie dawała mu spokoju. Wiedział, że matka pokłada w swoich dwóch młodszych synach nadzieję na to, że dadzą jej wnuki, czym przedłużą ich ród, jeden z ostatnich tak starych, z wielowiekową tradycją. Ród Titicharoenrak zawsze należał do Nocnych Łowców, a raczej do Rycerzy Światła, odkąd tylko taki instytut został założony w Bangkoku około roku 1718, geny Magicznych były przekazywane z pokolenia na pokolenie razem z nazwiskiem bez względu na to, czy nazwisko nosiła córka, czy syn. Titicharoenrakowie zawsze byli dumni ze swojego pochodzenia i chociaż ojciec Geminiego, Phuwina i Dunka był Niemagicznym, ich matka wierzyła, że jej synowie dzięki temu wciąż pozostaną częściowo Magiczni za sprawą płynącej w ich żyłach jej krwi.
Rose sięgnęła po swój zeszyt, napisała coś na ostatniej kartce i podsunęła przed nos Gemini'iemu. Przeczytał to i spojrzał na nią zaszokowany. Mimo że znał ją już tyle lat, wciąż potrafiła go zaskoczyć.
„Przecież ja mogę urodzić to dziecko, nie ma potrzeby brania kogoś z zewnątrz, kogo nie znacie, mnie przecież znasz".
Po chwili zastanowienia odpisał jej.
„Rose... Jesteśmy przyjaciółmi, wiesz? Chyba nie zakochałaś się w moim bracie?"
„W twoim bracie?! Nie! Co to to nie! Po prostu chciałam pomóc, to wszystko".
„Jasne".
Nie mogli jednak dłużej ze sobą dyskutować, gdyż pojawiła się ich nauczycielka. Gemini podrapał się zabawnie po głowie, orientując się, że przybyła mu kolejna zagadka do rozwiązania: musiał teraz się dowiedzieć jeszcze, dlaczego Rose chciałaby urodzić dziecko kogoś z jego rodziny. To mogło być zupełnie niewinne jak na przykład możliwość, że zauroczyła się którymś z nich(siebie z wiadomych powodów skreślił od razu, więc na liście podejrzanych zostawali tylko Dunk i Phuwin), ale może być też coś znacznie gorszego, bardziej tajemniczego, może chodzić o coś niebezpiecznego dla nich. Zazwyczaj ufał Rose bezgranicznie i o wszystkim jej mówił, lecz to wydawało się zbyt podejrzane. Jakie miała motywy?
Trzy godziny później...
Rose nareszcie dała mu spokój. Cieszył się, że trochę odpuściła. I chociaż nie umiał tego wytłumaczyć, jakieś wewnętrzne przeczucie podpowiadało mu, że niedługo wydarzy się coś szczególnego, coś, co wywróci wszystko do góry nogami. Kiedy chwilę wcześniej spojrzał w prawo, w stronę dziwnie opustoszałego korytarza, odniósł wrażenie, że widzi go w takim stanie po raz ostatni w swoim życiu. Jego serce na moment przyspieszyło, a mięśnie stały się napięte, jakby oczekiwał ataku, lecz gdy po dwóch lub trzech minutach nic się nie wydarzyło, odetchnął głęboko i by się uspokoić jeszcze bardziej, zaczął przeglądać Instagram na telefonie.
Gemini był pewien, że nie znajdzie tego chłopaka. Szukał go wszędzie, przyglądał się uważnie twarzom mijanych ludzi, wypatrywał go w tłumie uczniów Międzynarodowej Szkoły Harrow w Bangkoku, przeglądał dziesiątki profili na Instagramie, lecz trudno było znaleźć kogoś, czyjego imienia ani nawet pseudonimu się nie znało. Gem usiadł na ławce pod ścianą z wzrokiem jak zwykle utkwionym w ekran telefonu. Tamtego chłopaka spotkał tylko raz, lecz nie umiał o nim zapomnieć. Było w nim coś takiego, co przyciągało ich do siebie. Gem zastanawiał się, czy i on miewa te same sny? Czy on też czasem widzi krainę, która wydaje się być niemożliwą? Czy i jemu zdarzają się dziwne wypadki? Czy i on jest uważany w swojej szkole za kogoś wyjątkowego? A może w ogóle nie chodzi do szkoły? Może jest znacznie starszy?
Gdyby Gem miał obstawiać jego wiek, powiedziałby, że chłopak ma teraz około 20 może 23 lata, a więc był od niego starszy.
Widział go tylko raz, ale to wystarczyło, by oddał mu swoje serce. Nie umiał o nim zapomnieć ani przestać o nim marzyć. Czasem w snach szli przez miasto rozmawiając swobodnie i śmiejąc się, innym razem ten chłopak pojawiał się w jego koszmarach i go ratował, nakazując mu się obudzić. Jedyne, co o nim wiedział, to to, że jest niższy, ma uroczy pieprzyk na nosie i czarujący uśmiech, który prawie nigdy nie schodzi mu z twarzy. Jego włosy zapewne pachniały jaśminem albo różami, nosił raczej skromne ubrania, nie starając się wyróżniać z tłumu, a jednak ludzie zawsze zwracali na niego uwagę, rozmawiali o nim, chociaż on nie był tego świadom, zapatrzony w czytaną przez siebie książkę lub śmiejąc się do chłopaków, w otoczeniu których stał. Oczywiście Gem nie był pewien, czy ten nieznajomy w ogóle lubi czytać książki, chociaż wolał sobie wyobrażać, że tak. Spotkali się tylko jednego dnia, ale podczas tego dnia Gem miał wrażenie, że jego serce zamieniło się ze skały w miękką, szamoczącą się w jego piersi galaretę, która uspokoi się i znów stanie zwykłym mięśniem dopiero wtedy, gdy znów się spotkają. Tylko że Gem nie miał pojęcia, kiedy i jak to nastąpi i czy w ogóle. Istniała możliwość, że umrze samotnie nie odnalazłszy przystojnego młodzieńca.
Nagle ktoś stanął przed nim zasłaniając mu słońce, w którego promieniach wpadających przez wielkie szkolne okno grzał się, przeglądając posty nieznajomych na Instagramie w nadziei, że trafi na ślad swojego bohatera.
– Czyżbyś czegoś lub kogoś szukał? – Zapytał łagodny głos, sprawiając, że Gem oderwał wzrok od ekranu i przeniósł go na swojego nieoczekiwanego towarzysza.
– Huh?
– Och, widzę to po twojej minie – Nieznajomy uśmiechnął się ciepło i uznał za stosowne, by się przedstawić. Nie zamierzał wystraszyć chłopaka, szczególnie, że został tu wysłany z bardzo ważną misją. – Jestem NuNew Chawarin, myślę, że mogłeś o mnie słyszeć.
– NuNew? Ten wokalista?
– Zgadza się.
– O rany! Ależ ja mam szczęście! Moja przyjaciółka, Rose, jest twoją wielką fanką. Ale... Czy coś się stało? Co robisz w mojej szkole? Nauczyciele nie mówili nic o spotkaniu z tobą.
– Bo takie spotkanie nie zostało zorganizowane. Przyjechałem po ciebie, dostałem zadanie zabrania cię do naszej siedziby. Zapewne wiesz co nieco o Rycerzach Światła?
Gemini skinął potakująco głową, po czym zapytał niepodobnym do własnego, drążącym głosem. Zwykle się tak nie zachowywał, zwykle był znacznie odważniejszy, jednak przy New cała jego odwaga go opuszczała, może to przez to, co Rose opowiadała mu na temat wokalisty. Podobno był bezwzględny, surowy, wymagający, wybredny i zwyczajnie chamski. W mediach miał wizerunek podrywacza, który mógł mieć każdą dziewczynę, jaka tylko mu wpadła w oko. Gem już niedługo miał sam na własnej skórze przekonać się, ile z tego całego bałaganu było prawdą. Publicznie New był artystą, którego Gem nie umiał polubić i nie rozumiał, dlaczego tak wiele osób fascynował. Owszem, głos miał ładny i Gem musiał przyznać uczciwie, że był przystojny z lekko koreańskimi rysami twarzy, ale to wydawało się zbyt mało, Chawarin przedstawiany przez media, był po prostu arogancki i niesympatyczny. Nic więc dziwnego, że Norawita przeszły ciarki na myśl o tym, że miałby spędzić w towarzystwie tego człowieka choćby pięć minut. To już zdecydowanie bardziej wolał pozostać w szkole. Nawet jeśli nie znosił nauczyciela od chemii.
– Ale... Ale ja nie mogę teraz się zerwać, za chwilę mamy zajęcia laboratoryjne z chemii, za tydzień mamy ważne zaliczenie...
– Nie martw się, to nie zajmie nam długo, wrócisz na czas, by się pouczyć, a jak nie, to zatrudnimy dla ciebie korepetytora, co ty na to? Pan Wang już o wszystkim wie i się zgodził. Od jutra zaczniesz prywatną naukę.
– A-ale... – Gem nie rozumiał, co się dzieje. Wokół nich nie było absolutnie nikogo, na korytarzu królowała pustka i cisza, to popołudnie zdawało się ciężkie i leniwe, przesycone mocnymi zapachami, które powodowały senność i zmęczenie nie tylko u uczniów, ale również i u nauczycieli. Gem, widząc wyciągniętą w jego kierunku dłoń piosenkarza, westchnął głęboko, zebrał z ławki swoje podręczniki, pakując je do swojego ulubionego, czarnego plecaka, do którego miał przypięty brelok z pluszową ośmiorniczką, która była dwustronna i można było tak ją ustawić, by odpowiadała nastrojowi właściciela, to znaczy była uśmiechnięta lub smutna. Uśmiechnięta strona była zielona, a smutna fioletowa.
– Chodźmy, nie mamy czasu do stracenia, a mam ci wiele do powiedzenia.
New brzmiał spokojnie, sympatycznie i nawet uśmiechał się łagodnie, zupełnie nie przypominał chamskiego młodzieńca z okładek gazet. Nie brakowało mu tupetu, mówił to, co myślał i wyglądał, jakby nie przejmował się opinią innych na swój temat. Gem był gotów przyznać Rose rację, przypominając sobie, że twierdziła, iż media lubią manipulować informacjami, zmieniając je na własną korzyść. Mawiała, że to sposób tajnych rządów na kierowanie światem. Dotąd uważał to za zabawne, ale kiedy prawdziwy NuNew Chawarin szedł obok niego, wszystko, co dotąd brzmiało jak bajeczka, nabierało prawdziwszych barw.
– Nadal nic z tego nie rozumiem. Czemu akurat ja?
– Myślę, że niedługo sam to odkryjesz. Jest w tobie coś szczególnego. Moim zadaniem jest odwiezienie cię do naszej bazy, resztą zajmą się moi szefowie.
– Powinienem się bać?
– Niekoniecznie.
Ciepły uśmiech piosenkarza i jego serdeczny ton głosu od razu zdobyły dla niego zaufanie Gemini'iego, który w głębi duszy jakoś wcale nie żałował, że opuści te zajęcia. Lubił się uczyć, był tak zwanym nerdem, a jednak z nauczycielem chemii nigdy nie było mu po drodze od tamtego pamiętnego dnia, kiedy odpuścił sobie jego lekcję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro