*27*
💜💛💚💙🤎🤍❤️🖤
Zanim zaczniemy ten rozdział...
Kochani Magiczni Ludzie, proszę Was o nieco większą aktywność. Jeśli podoba Ci się to opowiadanie, proszę, zostaw coś po sobie: może to być gwiazdka lub komentarz, może to być udostępnienie linka do tego opowiadania u Ciebie na Twoich social-mediach.
Chodzi o to, że pracuję nad tą historią już bardzo długo i wytrwale staram się poprawiać błędy, ale jestem też tylko zwykłym człowiekiem i czasem brakuje mi motywacji, szczególnie, gdy widzę brak odzewu przy moich tekstach. Wtedy jest mi naprawdę smutno.
Proszę ❤️
Napiszcie cokolwiek, ja nie gryzę 😉
A tym, którzy to czytają, komentują i zostawiają gwiazdki bardzo serdecznie dziękuję. Kocham Was ❤️ Jesteście powodem, dla którego wciąż udostępniam kolejne rozdziały nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że nikomu ta opowieść się nie podoba.
Dziękuję, że jesteście ❤️
Proszę, nie opuszczajcie mnie i naszych bohaterów, bo oni wciąż mają do opowiedzenia piękną historię.
~Annie
💜💛💚💙🤎🤍🖤❤️
To był zaledwie trzeci dzień, który Fourth spędzał z powrotem w świecie Niemagicznych. Czuł się tam nieswojo, jakby nagle przestał tam pasować. Zdążył już uporządkować swoje rzeczy w niewielkim, ale uroczym i przytulnym domku, który tak naprawdę należał do niego od czasu, gdy dla świętego spokoju ich „rodzice“(teraz wiedział już, że ci ludzie zrobiliby wszystko, aby nikt nie odkrył prawdziwego pochodzenia ich dzieci) kupili go dla niego. Czyżby liczyli na to, że chłopak w ten sposób zapomni o tym, co zrobili? W każdym razie on nie zamierzał o tym zapominać. Wciąż był wściekły.
Na zewnątrz słychać było, jak jego sąsiad kosił trawnik przed swoim domem, a jego dzieci, dwójka bliźniaków, pokrzykiwały do siebie taplając się w basenie.
Spakował do kilku kartonów swoje najważniejsze pamiątki, które zamierzał zabrać ze sobą do Instytutu, były wśród nich dziesiątki wspólnych zdjęć z NuNew'em oraz First'em, jego rysunki nagromadzone przez wiele lat, medal zdobyty w meczu piłki nożnej w lidze międzyszkolnej, figurki porcelanowych i gipsowych aniołków, szklane śnieżne kule różnej wielkości, gumka do włosów pamiętająca czasy, kiedy Fourth był jeszcze bardzo mały, ale miał długie włosy i First uwielbiał bawić się nimi, często zaplatając mu warkoczyki. To było w czasach, kiedy ich „opiekunowie” jeszcze ich nie nienawidzili aż tak bardzo jak pod sam koniec.
A teraz nie mógł przestać myśleć o tym, co przydarzyło im się dwa dni wcześniej.
Khaotung w ramach świętowania podpisania całkiem korzystnego kontraktu z Alpine, gdzie odtąd miał jeździć obok Pierre'a Gasly'iego, zabrał ich do baru, w którym NuNew występował jako dzieciak, zanim Zee postanowił sam zatroszczyć się o jego karierę(zrobił to też poniekąd na prośbę mamy NuNew'a, która nie chciała, by jej syn śpiewał w barach, nie podobało jej się to, że czasem pojawiali się tam podejrzani ludzie, którzy mogliby skrzywdzić jej ukochanego synka). Usiedli przy dwóch złączonych ze sobą prostokątnych stołach, na których szybko pojawiło się mnóstwo alkoholu. Gemini odmówił picia, czym zdobył kolejne kilka punktów u Fourth'a. Fourth nie zamierzał być gorszy i również poprosił o sok. Młoda kobieta o niebieskich włosach, która ich obsługiwała, zapytała o ich wiek.
— Spokojnie, wszyscy tu jesteśmy dorośli — Powiedział First, mrugając do niej okiem, a ukradkiem wciskając jej w rękę banknot o raczej dużym nominale. Kobieta zmierzyła ich oceniającym wzrokiem, ale najwyraźniej pieniądze zrobiły swoje, bo tylko wzruszyła ramionami i odeszła do swoich zajęć.
Fourth przeczesał dłonią włosy.
Co było dalej?
Podszedł do lodówki, by wyjąć z niej miskę sałaty. Nawet nie myślał o tym, co robi, gdy ją doprawił, a później przygotował dla siebie gorącą herbatę z cytryną. Dawniej nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek będzie mu smakować herbata z cytryną, a jednak... Zabrał to wszystko do swojego pokoju. Zee nauczył ich, że muszą pisać pamiętniki, ponieważ to jest coś, co może im się kiedyś przydać. W jakim dokładnie celu, tego szef oddziału Nocnych Łowców w Tajlandii już nie wytłumaczył. Fourth zjadł, co miał zjeść, odniósł puste naczynia do zlewu w kuchni, po czym usiadł przy biurku i wyjął z plecaka zeszyt, który Zee kazał mu zawsze nosić przy sobie. Na okładce była narysowana czerwonym atramentem runa symbolizująca światło. Fourth włożył jeden długopis za ucho, a drugi chwycił do ręki. A potem słowa nagle pojawiły się w jego głowie. Zaczął je pospiesznie zapisywać w obawie, że znikną.
«Drogi Pamiętniku!
P'Zee kazał mi zapisywać wszystko, co dziwnego się wokół mnie dzieje, więc uznałem, że muszę opisać to, co działo się przedwczoraj. Khaotung, chłopak mojego starszego brata, First'a, podpisał kontrakt z nowym zespołem Formuły 1 i od przyszłego sezonu będzie występował jako kierowca Alpine. Nie bardzo się na tym znam, to raczej First jest ekspertem w tej kwestii. Chodzi o to, że Khaotung zabrał nas do baru w świecie Niemagicznych. Czuję się dziwnie, kiedy teraz tu wróciłem. Trudno mi jest nie rozglądać się wokół i nie szukać demonów lub innego zagrożenia. Na szczęście jest spokojnie.
No... Prawie spokojnie.
Wydarzyło się coś dziwnego, czego ani ja, ani Gem nie potrafimy wytłumaczyć.
Nie piliśmy alkoholu. Przysięgam, że wyczułbym ten smak z daleka. Piliśmy tylko sok i wodę(Gem i ja, bo First i Khaotung to co innego, oni nie mają oporów przed piciem alkoholu). Tym bardziej więc zaskakujące jest to, że następnego ranka obudziliśmy się w hotelu niemal na drugim końcu miasta. Nie pamiętam, jak się tam dostaliśmy, nie pamiętam, żebyśmy rozmawiali z kimś innym poza Khaotung'iem i Firstem... Dlaczego więc obudziliśmy się w hotelu, w jednym łóżku obok Iris? Iris, która według opowieści NuNew'a nigdy nie zapuszczała się bez przebrania do świata Niemagicznych. Zwykle, gdy się pojawiała przed ich oczami, wyglądała zupełnie inaczej, czasem miała rude włosy, innym razem różowe lub blond. A tym razem wyglądała zupełnie jak ona! Bez żadnego przebrania, w jej własnych ciuchach... Ale nie to jest najdziwniejsze...
Kiedy obudziłem się jako pierwszy, zobaczyłem, że Iris opiera policzek na nagiej klatce piersiowej Gem'a. Najpierw mnie to wkurzyło, ale chwilę później dostrzegłem rany na naszych ciałach. Nasze nadgarstki były poranione w taki sposób, że wyglądało, jakby ktoś ścisnął je mocno kajdankami. A kiedy rozejrzałem się po pomieszczeniu, zobaczyłem jedne kajdanki leżące na podłodze i zaplamione krwią. Coś złego musiało się wydarzyć.
Gem, gdy się obudził, zaczął panikować. Miał potężnego siniaka na ramieniu oraz kilka zadrapań na brzuchu i plecach. Cokolwiek nas zaatakowało, najwidoczniej tylko on z tym walczył. Na moim ciele nie było żadnych ran poza tymi na nadgarstkach. Chciałem, żebyśmy natychmiast poinformowali o tym Zee i pozostałych, ale Iris nam nie pozwoliła.
Nie rozumiem.
Mówiła, że chce sama rozwiązać tą sprawę. I że nie chce na razie mówić swojemu bratu. Być może czuła się zawstydzona tym, co się wydarzyło, ale wątpię, żeby to była jej wina. Wspólnie zeszliśmy do recepcji, gdzie namówiliśmy portiera, by pokazał nam nagrania z kamer przy wejściu do budynku. Wiecie, co jest najgorsze?
To, że jedną z osób, które nas wtedy prowadziły, była z pewnością ta kobieta, która nas wychowywała przez 19 lat, mnie i First'a. Jestem tego pewien, że to ona. Gem od razu wysłał wiadomość do P'Zee, chociaż nie mówiliśmy o tym Iris, wydawała się zbyt roztrzęsiona tym, co zobaczyła na nagraniu, nie chcieliśmy jej jeszcze bardziej straszyć. Nawet napisaliśmy o tym do P'Zee, żeby on też na razie nie wypytywał Iris, żeby dał jej trochę czasu na dojście do siebie.
Och głupek ze mnie! Nie napisałem, co zobaczyliśmy na nagraniu!
Zobaczyliśmy, jak otwierają się drzwi białego mercedesa i najpierw wysiada z niego chłopak w czarnej bluzie z kapturem z namalowanymi białymi strzałkami w czterech kierunkach świata na plecach oraz białych spodniach, który wyciągnął do kogoś rękę i dopiero po dobrej minucie zobaczyliśmy, jak z auta wysiada dziewczyna, to była Iris. Oparła się na ramieniu chłopaka. Wydawała się pijana. Chwiała się i z trudem szła przed siebie. Następnie pojawił się drugi identyczny samochód, ale tym razem wyszliśmy z niego my dwaj, ja i Gem. To właśnie było zaskakujące, bo wyglądaliśmy, jakbyśmy wiedzieli, co robimy, a przecież żadne z nas tego nie pamięta! Za nami szła ta kobieta, moja „matka”, a raczej potwór, który prawie zniszczył nam życie. Ubrana była jak zwykle w gustowny komplet, prostą, czarną spódnicę i w srebrną, połyskującą lekko w świetle latarni ulicznych wokół koszulę. Uśmiechała się wyniośle. Jej chód świadczył o tym, że nie brakuje jej pewności siebie. Suka! Czego ona od nas znowu chce?! I dlaczego wplątała w to też Gemini'iego i Iris?!
Krew się we mnie zagotowała, gdy ją zobaczyłem. Chciałem natychmiast ją odszukać i zapytać, co nam zrobiła? Ale Gem jest bardzo rozsądny, podszedł chłodno do tematu. Poprosił, żebym usiadł i spokojnie opisał wszystkie szczegóły, a następnie wysłał notatki prosto do Zee, on będzie wiedział, co robić. Więc to właśnie robię.
Iris wymknęła się jako pierwsza. Wróciła do Instytutu. Ja zadzwoniłem do NuNew'a, prosząc, by nas odebrał z hotelu. Zrobił to, przy okazji przekazując mi swoje auto i kluczyki do niego. Umówiliśmy się, że zwrócę mu je w jednym kawałku na koniec tygodnia. Dobry z niego przyjaciel... Odwiozłem Gem'a do domu i wróciłem do siebie. Ale nie czuję się tu bezpiecznie. Osoba, która wtedy porwała mnie i First'a, to ta sama, która zaprowadziła nas do hotelu i która kupiła mi ten domek, a co, jeśli wie, że tu jestem i po mnie przyjdzie? NuNew mówił, że poprosił Off'a o zaczarowanie tego mieszkania w taki sposób, aby nikt poza osobami, które ja sam wpuszczę, nie mógł tu wejść, ale przecież ta kobieta prawdopodobnie ma w sobie coś z naszego świata... a jeśli tak, to możliwe, że pokona zabezpieczenia... Nie mogę uwierzyć, że daliśmy się tak łatwo podejść! Jak żółtodzioby!»
Fourth na chwilę przerwał pisanie, gdy usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości. To był Gemini. Poprzedniego dnia Gem chciał wrócić do Instytutu by jeszcze trochę potrenować sztuki walki. Był w tym dobry, ale jeszcze nie wszystko mu wychodziło. Nadal czasem dawał się zaskoczyć. Tym razem Gemini wysłał mu bardzo urocze zdjęcie, na którym pozował na tle całkiem pustej lodówki. To jedno urocze zdjęcie nadąsanej miny Gemini'iego wystarczyło, by oderwać Fourth'a od ponurych rozmyślań. Nie widzieli się od wczoraj i Fourth zdał sobie sprawę z tego, że tęsknił już za nim. Kolejna wiadomość od Gemini'iego rozbawiła go na dobre.
Gemi: ej! W ogóle mi tu jakaś mucha po pokoju lata i bzyczy i mnie wkurza, grrrrrr 😠😤😡 Tak, to bardzo istotna informacja 😅
4th: to ją zabij, demony zabijasz, a muchy nie potrafisz?
Gemi: nie wiem, jest szybsza ode mnie
4th: 55555555555 geniusz 55555555555
Gemi: nie śmiej się! Nie pozwalam Ci się śmiać z mojej bezradności! Ja tu cierpię! A raczej moje uszy cierpią! To cholerstwo zwane muchą jest bardzo bardzo głośne! Kto w ogóle wymyślił muchy? Chcę złożyć oficjalną skargę
4th: pocieszę cię
Gemi: niby jak zamierzasz to zrobić?
4th: A tak: 🪰☠️👻🙅🏻♂️🍐🚕🌂💍🍂🥰🏄🚕🚓🏄🙈♊🍉♊🪄✨🎂😤🌂😜♊🪄✨🎉
Gemi: a te emotki coś w ogóle znaczą, czy wysyłasz je randomowo?
4th: zgadnij
Gemi: randomowo
4th: zgadza się, ale jak chcesz, mogę ułożyć z nich historyjkę, poczekaj chwilę
4th: Mucha latająca po pokoju Gemini'iego została zabita i stała się duchem, strasząc biednego chłopca, który miał dość, więc nakarmił tego ducha gruszką, po czym oboje wsiedli do taksówki. Gemini użył parasola by wyczarować pierścionek zaręczynowy, który wręczył jesienią zakochanemu w nim suferowi. Gdy wsiedli do taksówki, zaczęła ich gonić policja. Surfer bał się, więc Gemini dał mu kawałek pysznego arbuza, a następnie wyczarował tort urodzinowy, który jednak żadnemu z nich nie smakował, co wkurzyło surfera, który użył parasola, by ochronić Gemini'iego przed deszczem, a na koniec Gemini wyczarował im obu imprezę urodzinową.
4th: no i jak? Podoba się moja bajka?
Odpisał mu szybko Fourth i zasypał go kolejnym deszczem emotek na Messengerze, sprawiając, że Gem uśmiechnął się, chociaż historyjka nie miała żadnego sensu(to było tak głupie, że aż zabawne!), i dał spokój głupiej musze, która jak na złość latała po całym jego pokoju i go denerwowała. Nie usiadła nigdzie nawet na chwilę. Gemini długo stał bezradnie z packą na muchy w dłoni, lecz nie potrafił wygrać z tym małym, nieznośnym, głośnym i nieproszonym gościem, jakim była owa mucha. Wzruszył tylko ramionami, odłożył packę na muchy na biurko i wyszedł do swojej kuchni. Zdążył już wysłać Fourth'owi zdjęcie całkiem pustej lodówki i był pewien, że chłopak niedługo się u niego zjawi, nie pozwalając, aby Norawit był zbyt długo głodny. Uwielbiał, gdy Nattawat taki był, opiekuńczy, troskliwy i kochany. Po drodze do pokoju zauważył gitarę, którą Phuwin dostał od Pond'a opartą o ścianę w przedpokoju tuż obok jasnej szafki, w której zgromadzili większość broni takiej jak miecze, pistolety czy nawet łuk i kołczan. Nie mógł oprzeć się pokusie zrobienia dowcipu bratu, więc poszedł szybko do swojego pokoju, zabrał z plecaka czarny piórnik, do którego przyczepiony był breloczek na białym jednorożcem z tęczową grzywą. Kucnął obok gitary, z piórnika wyjął czerwony marker i dorysował na przedzie emotkę uśmiechniętej buźki oraz dwa złączone ze sobą serduszka. Pod spodem dopisał uroczy tekst po angielsku: „Love is love, love is freedom, love is magic”. Wiedział, że Phu nie będzie na niego za to zły, od czasu do czasu sam go prosił, żeby ozdobił jego torbę, jego dżinsową katanę, a ostatnio nawet zabawiali się wspólnie w malowanie grafitti na ścianach w Instytucie w pokoju Phuwina. Zee załamał ręce, gdy zobaczył te bazgroły na dawniej białych ścianach i głośno wyraził swoje niezadowolenie, na co Phu dumnie odparł, że to jest sztuka i że P'Zee kompletnie się nie zna na prawdziwej sztuce.
Z głośnika jego telefonu usłyszał sygnał oznaczający wiadomość przychodzącą. To była kolejna porcja emotek i naklejek w Messengerze. Szeroki uśmiech rozjaśnił jego twarz, ale tylko na moment.
Sekundę później piekący ból w lewej ręce przypomniał mu o odniesionej poprzedniego dnia ranie. Mimo to zdobył się na to, by odpisać Fourth'owi w żartobliwym tonie.
Gemi: Te emotki są piękne, ale ja nadal jestem głodny!!!
Gemi: GŁODNY, SŁYSZYSZ?! G-Ł-O-D-N-Y!!!
Na co Fourth szybko mu odpisał:
4th: oj no już, już dobrze, zaraz cię nakarmię, ale...
Gemi: Ale co?
4th: ale musisz mi najpierw wysłać swoje zdjęcie w tej chwili, bo nie wiem, gdzie jesteś, bo nie wiem, czy jesteś u siebie w domu, czy w Instytucie, czy w ogóle na jakiejś obcej planecie
Oczywiście wcale nie musiał prosić go o zdjęcie, mógł po prostu zapytać, gdzie jest i tyle, a Gemini wcale nie musiał my wysyłać swojego selfie, a jednak to zrobił, starając się z całych sił pokazać swoje niezadowolenie faktem, że był głodny. Fourth, gdy tylko otrzymał zdjęcie, zaśmiał się wesoło.
— Uroczy, on jest naprawdę uroczy — Powiedział sam do siebie i podszedł do szafki, na blacie której wcześniej ustawił wszystkie składniki, jakie były mu potrzebne. Spakował to wszystko, upewnił się, że zamknął mieszkanie na klucz i wsiadł do samochodu, który pożyczył od New. Było to żółte Porsche 911, auto, którego nienawidził New, a które dostał w ramach umowy z jednym ze sponsorów na ponad dwa miesiące. Fourth podjechał pod dom Gemini'iego, Dunka i Phuwina, sprawdził w lusterku, czy aby na pewno dobrze wygląda, po czym wysiadł i zabrał swoje pełne jedzenia torby.
Tymczasem, gdy Fourth był już w drodze, rana Gemini'iego dawała o sobie coraz mocniej znać. Pieczenie przeszło w tępy ból. Gem ułożył się na plecach na łóżku, mając nadzieję , że to mu pomoże. Nie pomogło, wręcz przeciwnie, było jeszcze gorzej. Pojawiły się drgawki, które jednak szybko ustały, jakby były tylko krótkim sygnałem ostrzegawczym. Gem wstał i pędem pobiegł do łazienki, wyciągnął lewą rękę przed siebie i z przerażeniem odkrył, że rana przestała wyglądać normalnie. Z dość szerokiego rozcięcia na skórze zaczęła się sączyć powoli krew, lecz była bardzo ciemna, znacznie ciemniejsza niż normalnie. Gemini na sam widok poczuł, że zbiera mu się na wymioty, lecz kiedy pochylił się nad muszlą klozetową, z jego ust wydostało się tylko trochę żółci. Zbyt długo nic nie jadł i jego żołądek był pusty. Odwrócił się do zlewu, odkręcił kran i zimną wodą przemył twarz oraz ręce. Czuł się coraz gorzej. Świat zawirował przed jego oczami i Gemini upadł na chłodną podłogę z jasnoniebieskich kafelek. Oparł czoło o chłodną ścianę i wziął głęboki oddech.
I wtedy po raz pierwszy zaczął się naprawdę bać.
Było z nim źle i wiedział o tym. Miał wrażenie, że jego żyły są lodowato zimne i przepływa przez nie wrzątek. Bolało. Chciał krzyczeć z bólu, ale krzyk uwiązł mu w gardle. Wielkie, gorące, słone łzy spłynęły po jego policzkach i skapnęły na podłogę.
„Co się ze mną dzieje?! Nie, Gemini, nie możesz panikować. To nic takiego. To pewnie z głodu, Fourth zaraz tu będzie i przywiezie mi coś do jedzenia, a kiedy zjem, to na pewno poczuję się lepiej” — Przekonywał samego siebie w myślach, chociaż na niewiele się to zdało. Jego serce ścisnął jakiś tajemniczy niepokój i pojawiła się tylko jedna, uporczywa myśl, równie natrętna, jak ta wkurzająca mucha, której nie potrafił się pozbyć: „Ja umieram... Jestem tak blisko swojego celu, Fourth chyba zaczyna też coś do mnie czuć, Zee mnie lubi, mam wspaniałych braci, jestem częścią Instytutu, do którego zawsze chciałem należeć... Czy to możliwe, że muszę umrzeć właśnie teraz? Nie chcę umierać! Nie chcę! Nie teraz, kiedy wszystko tak dobrze się układa! Czy ten, który nad nami czuwa, ten, który jest władcą i stworzycielem każdego wszechświata, naprawdę jest tak okrutny? Nie mogę teraz umrzeć... Nie chcę, żeby Fourth cierpiał, a jeśli mnie chociaż trochę lubi, to będzie cierpiał. O Aniele! Proszę, błagam o odrobinę litości! Czy możemy dostać trochę więcej czasu razem? Aniołowie, błagam, miejcie dla nas miłosierdzie! Fourth, boję się, proszę, przyjedź już do mnie. Fourth... naprawdę się boję! Gdzie jesteś?!”
Z niemałym trudem podniósł się z podłogi, wygładził wygniecioną koszulkę, spojrzał na siebie w lustrze i wziął kolejny głęboki oddech, który tym razem spowodował pojawienie się piekącego bólu w klatce piersiowej. Gemini skulił się, jakby to miało złagodzić jego cierpienie. Pomogło. Po kilku chwilach wyprostował się, nakazał samemu sobie w myślach, aby przestał panikować, owinął wyjętym z szafki obok wanny bandażem chorą rękę i rozejrzał się wokół siebie. Podłoga i jego koszulka a także zlew były poplamione krwią. Złapał rolkę papieru, oderwał sporą ilość i zaczął wszystko wycierać. Wrzucił brudny papier toaletowy do ubikacji, spuścił wodę i zdjął zakrwawioną koszulkę, by przebrać się w coś świeżego. Na suszarce do prania dostrzegł czerwoną bluzkę na krótki rękaw, którą natychmiast ubrał. Gdy upewnił się, że nigdzie nie widać śladu jego małej przygody, poprawił zdrową dłonią włosy, prysnął skórę na szyi z obu stron perfumami, przepłukał usta wodą i wyszedł przed dom, by czekać tam na Fourth'a, który pojawił się dopiero po paru minutach i wypakował z bagażnika reklamówki pełne składników, z których możnaby przyrządzić niejedną smaczną potrawę. Fourth, prowadzony przez Gem'a, wszedł do budynku, jednak wszystko zeszło na drugi plan, gdy dostrzegł rękę Gemini'iego.
— Co ci się stało? — Zapytał zaniepokojony, odstawiając torby na blat stołu w kuchni.
— Miałem mały wypadek — Powiedział Gemini nienaturalnie wysokim głosem, przez co Fourth od razu zorientował się, że coś jest nie w porządku.
— Wypadek? — Fourth uniósł obie brwi w górę.
— Yhm. Wczoraj trenowaliśmy z Fluke'iem i Phuwinem. Oni już poszli do domu, a ja zostałem jeszcze, żeby trochę dłużej poćwiczyć, wiesz, jak bardzo nienawidzę zostawać w tyle, i...
Gem starał się nie patrzyć na Fourth'a, ale zerknął na niego ukradkiem, oczekując co najmniej krytyki i nazwania go bezmyślnym, w końcu dokładnie to mu powiedział Phuwin, twierdząc, że będzie to dla niego świetna nauczka na przyszłość.
— Biedaku... — Uśmiechnął się smutno Fourth i chwycił go za ranną rękę. — Mogę zobaczyć?
— Yhm — Mruknął tylko zaszokowany Gem i pozwolił, by chłopak odwinął powoli jego bandaże. Wkrótce ich oczom ukazało się długie, szerokie rozcięcie, z którego wypływała jakaś gęsta, ciemna maź, w ogóle nie przypominająca krwi.
— Cholera, Gem! Musimy natychmiast znaleźć się w Instytucie. Pokazałeś to komuś?
—N-nie... — Głos Gemini'iego zadrżał, jak zawsze, kiedy był czymś zestresowany. — M-myślałem, że to n-nic takiego...
— Nie krzyczę na ciebie ani nic, nie bój się — Powiedział mu spokojnie Fourth, doskonale wiedząc, że żadna krytyka ani krzyki w tej chwili nie pomogą. Miał już doświadczenie w trudnych rozmowach, wielokrotnie musiał pomagać Firstowi, to on musiał szybciej dorosnąć, by zaopiekować się starszym bratem, którego “rodzice” niemal wyrzucili ze swojej rodziny i pamięci. Westchnął ciężko. Do głowy przyszło mu, by zabrać również narzędzie, które uczyniło tyle spustoszenia w ciele Gem'a. — Masz gdzieś to, czym sobie to zrobiłeś?
— Taaa, jest na szafce w przedpokoju — Gemini pierwszy wyszedł z kuchni, zaciskając na ranie świeży, czysty, niebieski ręcznik, który w piorunująco szybkim tempie zmieniał kolor na granatowy, a później na czarny. Pokazał Fourth'owi niewielki, ale bogato zdobiony sztylet. Fourth od razu zauważył, że brakuje w nim jednego kamienia tuż przy napisie po łacinie wykonanym kursywą: „I powiedział: niech stanie się jasność, rozpraszając mroki zła“.
— Nie ma na co czekać. Musimy natychmiast jechać do New, w jego domu jest przejście do naszego oddziału, zadzwonię do niego i mu powiem, żeby na nas czekał — Poinformował go o swoich kolejnych krokach, wrzucając sztylet do torby Gemini'iego, którą zabrał z krzesła. — Miałeś ze sobą wczoraj coś jeszcze?
— Tak, łuk, kołczan, kilka strzał, pistolet i ten mały bicz, który można zamienić w ozdobny, duży ołówek, żeby nie przerażać Niemagicznych. Wszystko jest tutaj — Otworzył jasną szafkę przed nimi, pokazując cały arsenał broni, która mogłaby mu posłużyć zarówno do obrony przed demonami, jak i przed niezrównoważonymi Niemagicznymi. Wszystko miało swoje miejsce, trzy łuki, trzy krótkie pistolety, jeden maleńki rewolwer, dwa miecze różnych rozmiarów, z czego jeden wydawał się zrobiony ze szkła i mienił się kolorami nawet w ciemności oraz wiele innych przedmiotów, których wykorzystania Fourth mógł się tylko domyślać.
— Wow, sporo tego.
— Część tych zbiorów należy do mojego dziadka, Phuwin w swoim pokoju ma więcej.
— Dobra, zostawmy to na razie. Masz stelę?
— Tak, cały czas noszę ją przy sobie tak, jak pan Puttha nas uczył.
— Świetnie, ja swoją też mam. Na razie zabezpieczymy twoją szafę, dobra? — Zapytał Fourth, a kiedy Gem odpowiedział mu skinieniem głowy, wyjął z kieszeni kawałek metalu wielkości długopisu, który pod wpływem jego dotyku rozjaśnił się, ukazując ukryte dotąd przed ich wzrokiem dziwne symbole, których nawet oni nie w pełni rozumieli. Fourth zamknął jasne drzwiczki, po czym zaczął na nich rysować doskonale znany im symbol, jednocześnie wypowiadając na głos formułkę, której pan Puttha ich uczył. Było to zaklęcie służące do uwięzienia wszystkiego niezależnie od tego, z jakiego świata pochodziło ani czym było w taki sposób, aby nikt inny poza osobą, która wypowiedziała zaklęcie, nie mógł tego wypuścić. Od teraz szafa została zapieczętowana i zabezpieczona do czasu ich powrotu. Fourth miał złe przeczucia. Coś było wyraźnie nie tak, a rana Gemini'iego tylko wszystko pogarszała. Ponownie chwycił chłopaka za rękę i z jego torbą przewieszoną przez ramię wyprowadził ich z budynku, który zamknął w ten sam sposób, w jaki zamknął szafę z bronią, używając steli i zaklęcia. W myślach modlił się tylko o jedno: „Obyśmy zdążyli, byle tylko zdążyć...“. Słyszał od pana Putthy, że skutki niektórych trucizn mogą ujawniać się dopiero po wielu godzinach, lecz są nie do zwalczenia. Bał się, że i tym razem może być tak samo. Gdy wjechał na jedną z główniejszych ulic, okazała się ona zakorkowana. Fourth zdenerwowany zaczął bębnić palcami w kierownicę.
— Cholera! — Zaklął pod nosem i spojrzał na Gemini'iego. Jego obawy okazały się mieć słuszne podstawy. Siedzący obok chłopak wyglądał coraz gorzej. Dawniej niebieski ręcznik przyłożony do jego rany, był teraz całkiem czarny. Gem był bardzo blady i wyglądał, jakby zbierało mu się na wymioty. Fourth wiedział, że nie ma czasu do stracenia. Na telefonie ustawionym tuż przed nim wybrał numer do New, lecz ten jak na złość nie odbierał.
Fourth'a ogarnęła rozpacz.
Co robić? Co robić?!
Fourth, ten nieustraszony nastolatek, który niczego się nie bał i zawsze podejmował każde ryzyko, który był dla Firsta oparciem i który pomagał jemu pokonywać własne lęki i bariery w swoim umyśle, teraz był przerażony. Z jego oczu pociekły łzy niedowierzania i bezradności.
Że też dom New'a musiał znajdować się na drugim końcu miasta! Czemu nie bliżej?!
Fourth przechylił się w bok i przytulił Gem'a na tyle, na ile to było możliwe.
— Trzymaj się, proszę, wytrzymaj jeszcze trochę, proszę, Gem... — Teraz już łkał.
Fourth się bał. I dopiero to uświadomiło mu, że jego uczucia były całkowicie szczere i prawdziwe. Ten strach, który go obezwładniał, uzmysłowił mu, że być może on oddał swoje serce Gemini'emu już dawno, lecz nie chciał się do tego przyznać nawet sam przed sobą. Więc teraz, w przypływie emocji i obawiając się, że nie będzie już miał szansy, by mu to powiedzieć, podniósł wzrok, odnalazł oczy Gemini'iego i powiedział.
— Cholera, Gem, musisz walczyć. Pokonasz to, słyszysz? Dasz radę. Jesteś silny, a ja nie mogę cię stracić, rozumiesz? Nie mogę cię stracić, bo cię kocham, słyszysz? Tak, przyznaję się, zakochałem się w tobie, proszę, walcz, walcz dla mnie, walcz dla swojego brata, dla Phuwina,dla Dunka... Słyszysz? Mówiłem, że nigdy już nikomu nie powiem „kocham“, wiem, mówiłem tak, mówiłem, że wolę pokazać swoje uczucia uczynkami i gestami, ale jeśli tylko chcesz, tobie mogę mówić to codziennie i to nawet sto i tysiąc razy dziennie. Tylko proszę, bądź silny...
Głos mu się załamał. Tak bardzo się bał, bardzo.
— Mój telefon... — Szepnął cicho Gem, drastycznie szybko słabnąc. A więc Fourth musiał mieć rację, w sztylecie mogła być ukryta trucizna.
— Co?
— Mój telefon... W kieszeni — Gemini sam usiłował wydobyć urządzenie z kieszeni wygodnych, siwych dresów, lecz coraz bardziej opadał z sił i już nawet tak prosta czynność okazała się przerastać jego możliwości. Fourth wyciągnął jego telefon. — Zadzwoń do Ponda.
Fourth chciał to zrobić, ale okazało się, że telefon ma blokadę ekranu. Fourth spojrzał na Gemini'iego bezradnie.
— Ty... Urodziny... — Szepnął już bardzo cicho Gem, dotykając palcem jego klatki piersiowej. Fourth błyskawicznie wpisał znane mu cyfry układające się w dzień i miesiąc jego urodzin, w kontaktach znalazł numer do Ponda, który wybrał. Nie zastanawiał się, dlaczego Gem mówił o Pondzie, skoro jego bratem był Phuwin. Być może, gdyby nie był tak przerażony, od razu połączyłby fakty.
— Halo? Pond? Tu Fourth — Przedstawił się, gdy tylko usłyszał znajomy głos. — Pond, mamy problem. Gem jest ranny, źle z nim, chcieliśmy pojechać do przejścia w domu New'a, ale New nie odbiera, a my utknęliśmy w korku.
— GEM?! — Wrzasnął po drugiej stronie Phuwin, zabierając telefon z ręki Pondowi. — Mój braciszek?! Co z nim?
— Nie wiem, chyba jakaś trucizna, jest źle. Proszę, sprowadź pomoc, inaczej on... On... — Ta potworna możliwość, to jedno dramatyczne słowo nie potrafiło przejść mu przez gardło.
— Dobra, nie rozłączaj się, znajdziemy was.
Fourth nie wiedział, jak Phuwin chce to zrobić, ale postanowił mu zaufać, nie miał innego wyjścia. Samochody przed nim i obok ruszyły do przodu, więc i on skupił się na jeździe. Phuwin poprosił go, by włączył kamerkę, chcąc na bieżąco monitorować stan swojego brata. Fourth spełnił tę prośbę.
Dziesięć minut później, chociaż dla Fourth'a to trwało wieczność, wydostali się na mniej zatłoczoną ulicę, z której Fourth postanowił nie ruszać się nawet na centymetr, chcąc ułatwić Phuwinowi poszukiwanie ich.
Gem był coraz słabszy. Już nic nie mówił, oddychał powoli i z trudem, bardzo głośno, resztami sił starając się, aby jego oczy pozostały otwarte, mimo że czuł, jak bardzo ciążą mu powieki. Z najwyższym trudem powstrzymywał chęć, by się poddać, zamknąć oczy i pozwolić, by to, co się z nim działo, porwało go i uniosło na swoich skrzydłach. Nagle zrobił się senny i zmęczony. Nattawat to zauważył.
— Nie odpływaj, zostań ze mną, słyszysz? — Błagał Fourth, potrząsając jego twarzą. — Proszę, wytrzymaj, Phuwin sprowadzi pomoc. Phuwin zaraz tu będzie. Zostań ze mną. Kocham cię. Będę ci śpiewał piosenki, będę pozował ci do portretów, które tak bardzo lubisz rysować. Będę twoim partnerem podczas treningów, zrobię wszystko dla ciebie, klejnocie mój najpiękniejszy, tylko błagam, zostań ze mną. Jesteś moim uśmiechem, moją radością, moim spełnieniem marzeń i moim domem, moim najwspanialszym klejnotem, proszę, bądź silny.
Fourth mówił już teraz wszystko, co ślina przyniosła mu na język, nie hamował się i nie zastanawiał nad tym, co mówi, ważne było, żeby mówić, żeby jak najdłużej utrzymać Gemini'iego przytomnym. Pocieszał jego i siebie, chociaż bardziej siebie, że Phuwin i Pond zaraz tam będą i na pewno wcześniej zawiadomią kogoś w Instytucie.
Gem zebrał w sobie ostatki sił i gdy Fourth nachylił się ku niemu, słabym głosem wyszeptał.
— Ja też cię kocham, mój nieznajomy...
Fourth zacisnął palce na ręczniku owiniętym wokół rany Gemini'iego. Denerwował się coraz bardziej. Sekundy wydawały się godzinami a minuty latami. Czas ślimaczył się bardzo wolniutko, zadając mu ból nie do opisania. Mógł jedynie liczyć na to, że wydarzy się jakiś cud.
Rzeczywiście. Niecałą minutę później ktoś zastukał w okno od strony kierowcy. Fourth spojrzał przed siebie i gdy tylko ujrzał Ponda, od razu otworzył drzwi i wyskoczył.
— Gem, Gem, pomóżcie mu! — Wołał zdenerwowany do przyjaciół.
Phuwin objął go ramieniem i odciągnął na bok, żeby nie przeszkadzał, a Pond zajrzał do środka. Pond przyłożył dłoń do szyi Gemini'iego, lecz wyczuł jedynie bardzo słabiutki puls, oddech teraz już był ledwie wyczuwalny. Nie chciał jeszcze bardziej przestraszyć i tak już płaczącego ze strachu Fourth'a, lecz nie miał wyboru, potrzebował jego współpracy, aby wszystko się udało. Dla Ponda to nie była pierwsza taka akcja. Różnicą było to, że teraz stawką było życie brata jego ukochanego. Nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy nawet błąd. Nie było czasu na zastanawianie się. Trzeba było działać błyskawicznie, a w tym Pond był świetny.
— Phu, weź stelę i narysuj na drzwiach tego domu runę wejścia do Instytutu — Rozkazał Pond, wskazując najbliższy budynek.
— Ale my nie wiemy, kto tu mieszka! Nie chcę problemów z Niemagicznymi, nie możemy się włamać do cudzego domu! — Zaprotestował Phuwin.
— Nie możemy sobie też pozwolić na żadną stratę czasu — Powiedział stanowczo Pond, przy pomocy Fourth'a wyciągając Gemini'iego z auta.
— Rusz się, chyba że chcesz stracić brata.
Podziałało. Phuwin wydostał stelę z kieszeni białej bluzy, pokrytej czarnymi bazgrołkami i zaczął nią tworzyć skomplikowany wzór na czerwonych drzwiach przed sobą. Nie pamiętał, że pan Puttha powiedział im, iż mogą wykorzystać jako przejście do ich oddziału każde drzwi wejściowe pomalowane na czerwono lub żółto, gdyby o tym pamiętał, być może nie martwiłby się aż tak naruszaniem cudzej własności, bowiem domy z drzwiami w tym kolorze były oznaczone jako te, które należą do rodzin lub osób przyjaznych Magicznym i hybrydom.
Byli już blisko, Fourth to wiedział, od sali chorych w Instytucie dzieliło ich najwyżej 100 kroków i właśnie te 100 kroków okazało się zgubne. Nagle poczuł, że ciało Gemini'iego zwiotczało. Przestał też wyczuwać jego oddech oraz aurę. Z oczu zniknęło coś istotnego. Lecz na ustach wciąż błąkał się delikatny, sprawiający nieco upiorne wrażenie, uśmiech. To znaczyło tylko jedno.
Umarł.
To wtedy hałas stał się ciszą, a wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
Śmierć nadeszła cichutko, niemal bez ostrzeżenia, zabierając to, co było dla niego najcenniejsze. Gemini Norawit Titicharoenrak zmarł w jego ramionach, zaledwie o kilka kroków od miejsca, w którym doktor Jimmy w towarzystwie Offa i Guna już czekał na nich. Ostrożnie ułożył bezwładne, zaskakująco chłodne ciało na przygotowanej przez Jimmy'iego kozetce, lecz nie chciał opuścić pomieszczenia. Przez cały czas trzymał Gemini'iego za rękę. Jimmy i Phuwin musieli wyprowadzić go na siłę.
Fourth nie wierzył w to, co się wydarzyło. To do niego nie docierało. Jeszcze godzinę wcześniej wysyłali do siebie śmieszne wiadomości, a dwa dni wcześniej był o krok od tego, by wyznać mu prawdę na temat swoich uczuć.
A teraz na wszystko było już za późno.
Za późno na żal, który przygniatał go niemal do ziemi. Ciężki lew obudził się w jego piersi i zaczął szarpać rozdarte na tysiące kawałków serce. Chciał krzyczeć, chciał pobiec przed siebie, biec tak długo, aż pościera skórę ze stóp, aż płuca będą palić żywym ogniem, aż nie pozostanie w nim już nic poza pustą skorupą zwaną ciałem.
— Kocham cię Gemini... Chcę ci to powiedzieć jeszcze raz, daj mi szansę, bym mógł ci to powiedzieć jeszcze raz... — Szeptał sam do siebie, skubiąc skórę na swoich dłoniach. Żałował, że tak długo zwlekał, żałował, że wcześniej uciekał przed Norawitem, że na początku nie chciał go znać. Żałował, że zmarnowali tak dużo czasu, którego nikt im już nie odda. Myślał o tym, co stracił i nie mógł przestać wyzywać samego siebie w myślach od idiotów.
Na korytarzu szybko pojawili się zawiadomieni już przez Pond'a Joong, Dunk, New, Zee, First, Khaotung oraz Nat, ale szef szybko odesłał elfika do jego zajęć. Fourth, któremu zabrało łez, spoglądał na nich pustym wzrokiem tragicznie pięknych brązowych oczu wypełnionych bólem, jakiego żaden z nich nie mógł zrozumieć. Fourth miał żal do siebie i żal do świata. Uważał, że to niesprawiedliwe. Źli ludzie, mordercy, mafiozi, kryminaliści żyją długo, niektórzy całkiem spokojnie, a tymczasem ta dobra dusza, jaką był Gemini, ten zabawny chłopak, który potrafił każdego rozbawić, namalować uśmiech na każdej twarzy, który z natury był lekko naiwny z powodu swojej dobroduszności, nie dostał nawet szansy na to, by się dowiedzieć, jak to jest być dorosłym i z tego, co wiedział o nim Fourth, nie miał nawet okazji nikogo pocałować ani być z kimś w związku. Fourth w tej chwili nienawidził całego świata. Jego ból otoczył czarną mgłą wszystko inne. Pozostało mu już tylko cierpienie i tęsknota.
❤️🖤🤍🤎💙💚💛💜
Przepraszam za ten rozdział, ale...
No kurczę, jest on nam bardzo potrzebny, żeby wyjaśnić coś, co się później wydarzy.
Przepraszam.
Mam dziwny zwyczaj uśmiercania swoich ulubionych bohaterów... Może dlatego, że w ten sposób chcę ich chronić, wierząc, że jeśli umrą młodo w opowiadaniu, to w rzeczywistości będą żyli bardzo długo i szczęśliwie. Nie wiem, jak na razie wszyscy, o których tak napisałam, raczej cieszą się dobrym zdrowiem, więc uznajmy, że to działa 😉❤️
Tak, wiem, głupia jestem.
Przepraszam jeszcze raz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro