*21*
Motyl, zanim stanie się przepiękny i pożyteczny, zapylając kwiaty, jest najpierw niezbyt ładną i uważaną przez wielu za szkodnika gąsienicą, która żywi się roślinami, niszcząc je, lecz to tylko pozory. W rzeczywistości i roślina i gąsienica dobrze na tym wychodzą. Tak samo czuł się New. On i Fourth byli jak roślina i motyl, wzrastali razem, New porównywał siebie do gąsienicy, która karmiła się liśćmi z rośliny o nazwie Fourth i teraz nadszedł czas, gdy przemieniła się w motyla i miała spłacić swój dług, oddając Fourth'a Gemini'iemu. Gemini miał być pyłkiem przeniesionym z jednego kwiatu na drugi przez niego, aby wspólnie z Fourth'em stworzyć coś pięknego, wyjątkowego, słodki owoc miłością nazwany. Fourth przez te wszystkie miesiące zawsze był dla niego wsparciem i osobą, która go rozumiała, zawsze go pocieszał, miał dla niego dobre słowo, czasem czekał na niego w ich sekretnym domku z obiadem lub kolacją zupełnie, jakby byli starym, dobrym małżeństwem. New wiedział, że będzie mu tego brakować.
— Dobrze zrobiłeś — Usłyszał znajomy głęboki głos, który wyrwał go z ponurej zadumy. Z boku stał nie kto inny jak Zee z rękoma w kieszeniach spodni kolejnego modnego garnituru. Uśmiechnął się życzliwie do New'a, co było do niego tak bardzo niepodobne, że wstrząsnęło młodzieńcem, sprawiając, że telefon wypadł mu w ręki i wylądował na podłodze. Obaj równocześnie schylili się, by go podnieść i wtedy zderzyli się czołami.
— Auć! Ale masz twardą czaszkę — Zażartował Zee, rozmasowując bolące miejsce.
—Huh?!
— Czemu patrzysz na mnie jak na kosmitę? Czyżby wyrosła mi para tęczowych rogów? — Tak, Zee zdecydowanie żartował i wyglądał, jakby sprawiało mu to dużo przyjemności, jakby droczenie się z młodszym o 9 lat chłopakiem odmładzało również i jego samego.
— Zee? Jesteś pewien, że dobrze się czujesz?
— A ty New? Jesteś pewien, że jesteś prawdziwy? Ponieważ ja ciągle nie wierzę, że tak uroczy i idealny chłopak jak ty może istnieć naprawdę — Zee uśmiechnął się do niego uwodzicielsko, mrugnął okiem i przysunął się bliżej, sprawiając, że jego oddech łaskotał szyję New'a, gdy wypowiadał ostatnie słowa. New zamarł w bezruchu. Nie ulegało wątpliwości, że Zee z nim flirtował albo przynajmniej próbował to robić. New poczuł, że się czerwieni, więc zakrył dłońmi policzki, unikając jak ognia wzroku swojego szefa, który jak na złość wpatrywał się w niego uparcie.
— Zee, żarty się ciebie dzisiaj trzymają, zacznij się zachowywać normalnie — Skarcił go New.
— Po pierwsze: nie żartuję. Po drugie, co nienormalnego jest w tym, że chcę cię podrywać? Podobasz mi się, chciałbym z tobą być, obaj nie jesteśmy w związkach, co stoi na przeszkodzie? — Powiedział po prostu, wyjawiając bez przeszkód to, co czuł. Jeśli nauczył się czegoś od Firsta i Khaotunga oraz Fourth'a i Gemini'iego, to tego, aby zawsze szczerze i otwarcie mówić o swoich uczuciach, wtedy istniała większa szansa, że się uda, a on sam zostanie dobrze zrozumiany.
— Ja... Ja ci się podobam? — Zapytał New niepewnie. Odnosił wrażenie, że to nie może być prawda. Ten lodowato zimny, pozbawiony uczuć i serca pracoholik, który nie widzi nic poza końcem własnego nosa oraz Instytutem, powiedział mu właśnie, że go lubi? Czy to możliwe? Ten Zee, który alergicznie reagował na przejawy miłości w swoim otoczeniu teraz sam przyznawał się do posiadania podobnych uczuć?
— Tak, New. Czy w tym, co powiedziałem, jest coś niezrozumiałego? Sądzę, że wyraziłem się jasno: chciałbym, abyśmy zostali parą.
— P'Zee...
— Dam ci czas do namysłu, dostaniesz go tyle, ile zechcesz. Mam jednak prośbę: nie odrzucaj mnie od razu. Rozumiem, że teraz nic do mnie nie czujesz i jesteś tylko moim podwładnym, ale gwarantuję ci, że zrobię wszystko, aby zdobyć twoje zaufanie i serce.
— Nie, ty nie jesteś P'Zee, P'Zee nigdy by tak nie powiedział. P'Zee nie zakochałby się w swoim podwładnym — New postukał palcem w klatkę piersiową Zee.
— Tak uważasz? W takim razie dotknij mnie i sam poczuj, jak szybko i mocno bije moje serce przy tobie. Naprawdę uważasz, że kłamię? Że jestem w stanie zmienić rytm swojego serca ot tak? —Zee chwycił New za rękę, przyciągając go do siebie i przyciskając jego dłoń do własnej klatki piersiowej. Teraz New miał pod palcami żywy, pulsujący dowód na szczerość słów Zee. — Chciałem z tobą być od dawna, ale ty miałeś Fourth'a, nie chciałem tego psuć, dlatego byłem dla ciebie tak oziębły i wredny, ale obiecuję, że to się zmieni. Sprawię, że mnie pokochasz.
— To się jeszcze okaże.
— Rzucasz mi wyzwanie?
— Tak Zee, dokładnie tak. Myślisz, że dasz radę?
— Do kogo ta mowa? Jestem mistrzem flirtu.
— No tak... I samochwałą — Odpyskował mu New. Teraz już w ogóle się go nie bał. Dostrzegł w nim znacznie więcej niż tylko chłodne podejście do każdego problemu i zaangażowanie w pracę.
— Słodziak z ciebie, New — Zee pogłaskał go po głowie, zaglądając mu w oczy. Dotknął kciukiem dolnej wargi chłopaka. — Od teraz już na zawsze nie pozwól, aby ktokolwiek poza mną cię całował. Należysz do mnie.
— Myślę, że należę jedynie do siebie samego, nie uważasz? — Sprostował New, uśmiechając się zadziornie, po czym wymknął się, by pobiec do swojego pokoju i tam się ukryć. Musiał sobie to wszystko przemyśleć. Zachowanie Zee i jego wyznanie go zaskoczyły. Nie wiedział, jak zareagować i odpowiedzieć. Mimowolnie spojrzał w dół i zrozumiał, skąd pochodził pewien dyskomfort, który odczuwał. Najwyraźniej jego ciało zareagowało na sygnały wysyłane przez Zee. New nie rozumiał, dlaczego nagle stał się tak wrażliwy pod tym względem, przy Fourcie to mu się nigdy nie zdarzało. Wtedy dotarł do niego sens słów, które sam powiedział Fourth'owi. Tak, między nimi zdecydowanie czegoś brakowało, czegoś istotnego. Czegoś, co być może byli w stanie zapewnić sobie wzajemnie z Zee. Wiedząc o tym, podjął decyzję. Niezależnie od tego, jak to się miało zakończyć, chciał dać temu szansę. Jego szef był bardzo szanowany, chociaż nie przez wszystkich lubiany, miał opinię doskonałego przywódcy, lidera, który byłby w stanie umrzeć za swoich podopiecznych. Być może warto podjąć to ryzyko. Być może to przy nim odnajdzie to, czego tak bardzo mu brakowało.
* * *
Jakieś przeczucie nakazało mu zatrzymać się i wyjrzeć za róg ściany, gdzie dostrzegł samotnie stojących Gemini'iego i New. Z twarzy Gemini'iego dało się łatwo odczytać wszelkie emocje, a tym razem gościł tam głównie smutek i żal.
– Szukałem go tak długo, a kiedy go znalazłem, usłyszałem, że on wcale nie chce mnie znać, woli być z tobą – Powiedział smutno Gem, spoglądając na widok przed sobą za oknem, którego jednak jego pamięć nie rejestrowała, był zbyt pochłonięty własnym cierpieniem. – Od tak dawna marzyłem o tym, by znowu go spotkać. Nie liczyłem na to, że od razu mnie polubi, ale wyobrażałem sobie, że spędzimy razem chociaż trochę czasu. Nie masz pojęcia, jak trudno jest mi o tym mówić, ale... Ale muszę to komuś powiedzieć i chyba tylko ty możesz mnie zrozumieć.
New skinął głową.
– Wiem, kochasz go.
– Yhm. Ale on mnie nienawidzi.
– Skąd wiesz?
– Czuję to, kiedy na mnie patrzy. Wiem, że to twój chłopak i zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam prawa marzyć o czymś więcej. Naprawdę wystarczyłoby mi, gdyby pozwolił mi być swoim przyjacielem. Czy proszę aż o tak dużo?
Fourth, słysząc to, poczuł się winny. Zrozumiał, że źle ocenił tego chłopaka. Tymczasem New, żeby go pocieszyć, wyczarował mu kolorowego, pluszowego misia, na którego brzuszku dało się odczytać napisane po angielsku dwa pseudonimy wyszyte czerwoną nitką i otoczone serduszkiem: Gemini+Fourth. New wręczył mu maskotkę i przytulił go.
– Nie płacz, na pewno znajdzie się sposób, byście się dogadali. Jestem po waszej stronie. A mnie i Fourth'a właściwie to łączy tylko przyjaźń. Jest mi wdzięczny, bo kiedyś w czymś mu pomogłem i dlatego myśli, że jest we mnie zakochany, ale to nie ten rodzaj miłości. Kocham go, to prawda, ale jako przyjaciela. Właściwie od zawsze czułem, że nie jesteśmy sobie przeznaczeni.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
– Ale wiesz, że to, co mu robisz, jest niewłaściwe? Nie możesz zmuszać go by mnie polubił, jeśli on sam czuje, że ja nie jestem dla niego odpowiedni, to muszę zrezygnować.
– Odpuścisz? Właśnie teraz, kiedy nareszcie się poznaliście?
– A co mam zrobić? On nie chce mnie w swoim życiu, a ja nie chcę się narzucać i nie chcę go zranić. Tak będzie najlepiej. Wybacz P'.
Fourth nie potrafił już dłużej się ukrywać za rogiem ściany. Poczucie winy stawało się coraz bardziej nieznośne, gryzło go sumienie. Jak mógł aż tak się pomylić? W gruncie rzeczy Gemini przecież nie był taki zły i wyglądał całkiem uroczo z rozczochranymi włosami tuląc do siebie maskotkę. Mimo, że był wyższy od Fourtha i New, wydawał się kruchy i delikatny, jak ktoś, kto potrzebował ochrony i jak na ironię losu serce Fourth'a podpowiedziało mu, że to właśnie on chciałby go chronić. Właściwie to nie potrafił spokojnie patrzeć na cierpienie chłopaka.
– Przepraszam – Powiedział od razu, wywołując nie małe zdziwienie u obu.
– Przepraszasz? Za co? – Zapytał New, widząc, że Gem tylko wpatrywał się w Fourth'a, jakby nie wierzył własnym oczom.
– Za to, co powiedziałem i zrobiłem. Gemini, posłuchaj mnie: nie myśl, że zrobiłeś coś źle albo że to twoja wina. Nie nienawidzę cię, po prostu potrzebuję czasu, żeby to sobie jakoś poukładać w głowie, ale mam do ciebie jedną prośbę: nie poddawaj się. Wydaje mi się, że New ma rację, mnie i jego łączy tylko przyjaźń i na razie tylko to mogę zaproponować również tobie. Daj mi trochę czasu, zbyt wiele wydarzyło się w zbyt krótkim czasie.
– N-naprawdę? Mogę być twoim... T-twoim przy-przyjacielem? – Gemini jąkał się, nieporadnie próbując powstrzymać cisnący się na usta pełen szczęścia uśmiech.
– Yhm.
Gemini w przypływie emocji, których się nie spodziewał, zbliżył się do Fourth'a i uścisnął go, na moment unosząc go w górę.
– Dziękuję! – Wykrzyknął Gem.
– Dobra, dobra, chłopaki, dosyć tych czułości. Teraz chcę wiedzieć tylko jedno – New im przerwał, oddzielając Fourth'a od Gemini'iego. Pomimo tego, że obiecał sobie, iż nie będzie przez to cierpiał, nie mógł powstrzymać pewnego rodzaju bólu, który odczuł patrząc na nich.
„Nieważne – Pomyślał, starając się uspokoić samego siebie. – Przynajmniej obaj są wciąż w moim życiu. Wolę to niż stracić któregoś z nich, obaj są moimi przyjaciółmi, życie bez nich byłoby znacznie trudniejsze i smutniejsze".
– Co takiego chcesz wiedzieć?
– To pytanie do Gem'a. Gdzie zniknęliście z Phuwinem?
– Pojechaliśmy po mamę Fourth'a. Kiedy się dowiedziałem, że Fourth się tu pojawi, opowiedziałem o tym Phuwinowi, a on przypomniał sobie, że mieliśmy ją zawiadomić, gdyby któryś z jej synów się odnalazł. Była poza zasięgiem, więc Phuwin musiał użyć swoich mocy, żeby ją namierzyć. Stoczyliśmy małą walkę z ludźmi Argusa Cowbell'a, ale już wszyscy są bezpieczni.
– A, to stąd ta rana na twojej ręce – New chwycił Gemini'iego za prawą rękę, podnosząc ja do góry i ukazując im długą, krwawą kreskę ciągnącą się od łokcia aż po nadgarstek.
– E tam, to tylko draśnięcie. Najważniejsze, że przybyliśmy na czas.
– Chodź, trzeba to opatrzyć. Mafia Argusa to niebezpieczne potwory, nigdy nie wiadomo, czy nie zainfekowali cię czymś.
– Co ma do tego moja matka?
– Ona też cię szukała. W sumie wszyscy cię szukaliśmy. Ciebie i Firsta.
– Huh?
– Ymmm, tylko nie wiedzieliśmy, kogo właściwie szukamy. Ktoś, kto was porwał, musiał znać się na magii, wymazał runę, która mogłaby nam pomóc was namierzyć.
Fourth poczuł, że zaczyna go boleć głowa. Zrobiło mu się ciemno przed oczami i byłby upadł, gdyby Gemini w porę go nie podtrzymał.
– Jadłeś coś dzisiaj? – Zapytał troskliwie Gem.
– Zapomniałem. Tyle się wydarzyło, że wypiłem tylko kilka łyków bubble tea.
– Wszystko jasne. W takim razie najpierw opatrzymy ranę Gemini'iego, a potem idziemy na porządny posiłek.
– A ja nadal nic nie rozumiem, dlaczego Gemini i Phuwin musieli szukać mojej mamy?
– Wszystko w swoim czasie, na razie każdy z nas musi odpocząć. To był długi dzień.
Gemini rozejrzał się po placu, który prawdopodobnie za pomocą czarów został przemienione w coś przypominającego ogromny ogród. Pomiędzy jego nogami przemknęło coś i dopiero po dłuższej chwili rozglądania się wokół dostrzegł, że musiało to być dość mocno wyrośnięte rude kurczę, jedno z wielu, które biegały po całym terenie, skubały trawę lub piły wodę ze specjalnych poidełek.
Ogród był ogromny, z każdej strony otoczony wszelkimi rodzajami drzew(dopatrzył się nawet wysokich sekwoi, rozłożystych palm oraz, ku jego największemu zdumieniu, kilka odmian jabłoni i wiśni). Plac był podzielony na osiem mniejszych części, z których każda odgrodzona była nieco innym płotem. Gemini'iemu najbardziej podobała się ta część, która okazała się ogrodem wypełnionym różnokolorowymi różami, peoniami, gladiolami, nasturcjami i innymi odmianami kwiatów posadzonych w równych rzędach i otoczona białym, drewnianym, niezbyt wysokim płotkiem, w którym każda sztacheta była ozdobnie rzeźbiona na szczycie. Każdy z tych mniejszych ogródków oprócz tego był otoczony jeszcze czymś w rodzaju malutkich rowów wypełnionych krystalicznie czystą wodą, migoczącą i odbijającą promienie słońca.
Fourth już czekał na niego na ławce w cieniu starego dębu, a obok niego leżały rozłożone bronie, wśród których Gem dostrzegł ulubiony łuk i kołczan Fourth'a. On sam zabrał ze zbrojowni duży, wyglądający na ciężki, miecz oraz znacznie lżejszą i smuklejszą szpadę. Trening miała utrudniać im właśnie obecność zwierząt, nie tylko kurczaków, ale także kicających wszędzie kolorowych królików, małych kaczątek i nieco większych gąsiąt. Chłopcy sięgnęli po tablety, by zapisać na nich dostrzeżone przez siebie zwierzęta oraz gatunki roślin. Mogłoby się wydawać, że to była najnudniejsza część ich treningów, lecz Fourth uważał, że każda umiejętność może okazać się przydatna.
Oprócz ich dwójki towarzyszyli im także pozostali kandydaci na Rycerzy Światła oraz ci już mianowani Rycerze Światła, którzy chcieli sobie coś przypomnieć lub potrenować, a do nich należeli między innymi Khaotung, Joong oraz NuNew. Bez obecności ich zrzędliwego i humorzastego szefa, pana Zee Pruka Panicha, czuli się znacznie swobodniej i częściej pozwalali sobie na ciche rozmowy lub żarty. Mr Puttha obserwował ich przez wielkie okno z parteru Instytutu i cieszył się, że to miejsce umieszczono w dodatkowej czasoprzestrzeni, ponieważ obawiał się, że gdyby było inaczej, tak dziwaczny i różnorodny park na pewno zwróciłby uwagę ciekawskich Niemagicznych, a tego za wszelką cenę chcieli uniknąć. Max podszedł do Build'a i zapytał.
– I jak sobie radzą?
– Jak na razie całkiem nieźle. Chyba dobrze zrobiłem wysyłając ich na sesję treningową tutaj, po tym, jak poprzednio omal nie wysadzili całego budynku tworząc prosty wywar, wolę na razie nie ryzykować.
– Wiesz o tym?
– Oczywiście. Pan Zee też wie, ale nie chcemy odbierać im frajdy i niszczyć ich entuzjazmu i zapału do nauki. Zobacz, chyba świetnie się razem bawią – Wampir wskazał dłonią w kierunku widoku za oknem i oczom Maxa ukazał się dość niezwykły widok.
Fourth i Gemini obaj trzymali przed sobą łuki i celowali strzałami w ustawione w sporej odległości od nich tarcze, których środki były zaznaczone na czerwono. Phuwin i Kaownah walczyli na miecze. Cooper i Pond okładali się pięściami, przy czym z wargi Ponda ciekła wąska stróżka krwi. Nieco spokojniejsi First, Khaotung i NuNew chodzili pomiędzy roślinami, robili im zdjęcia i zapisywali informacje, jakie pamiętali na ich temat w swoich notatnikach na swoich tabletach. Fluke trzymał w dłoni rudego króliczka i co jakiś czas przytulał go do siebie, by po chwili znów spoglądać na niego z zachwytem. Joong i Dunk stali nieco na uboczu i całowali się zupełnie swobodnie, jakby nie sądzili, że ktoś mógłby zwrócić na nich uwagę. Max poczuł przemożną chęć uwiecznienia tego obrazu nie tylko na zdjęciach, ale także na filmiku, dlatego wyjął z kieszeni telefon i zaczął wszystko nagrywać, przy czym uśmiechał się wesoło.
Takie spokojne dni Max i Build cenili sobie najbardziej. Dni, które można było w pełni poświęcić na szkolenie nowych oddziałów Nocnych Łowców, którzy w Bangkoku istnieli pod nazwą Rycerzy Światła i których głównym symbolem było słońce wpisane w serce, co odnosiło się zarówno do ich nazwy(słońce jako symbol światła), jak i do ich najważniejszego motta: „Miłość jest najsilniejszą magią, kto potrafi panować nad miłością, ma władzę nad całym światem"(serce symbolizujące miłość).
Pomiędzy gałęziami drzew przeskakiwały rude wiewiórki. W korę stukały rytmicznie dzięcioły. Nad kwiatami oprócz wielobarwnych motyli tańczyły pszczoły i puchate trzmiele. W powietrzu unosił się słodkokwaśny zapach mokrej, świeżo skoszonej trawy. Okolicę wypełniała kakofonia dźwięków, która dla nich brzmiała jak najpiękniejsza muzyka. Głosy uczniów profesora Putthy mieszały się z gdakaniem kur, świergotem ptaków, szelestem wiatru przemykającego między liśćmi, rechotem żab w ukrytym na obrzeżach parku stawie oraz meczeniem małych koźląt, które przyszły na świat zaledwie tydzień wcześniej i które znalazły swój dom w jednym z ośmiu odgrodzonych placów, gdzie ustawiono dla nich niewielką, drewnianą szopkę, w której nie brakowało siana ani wody.
Fourth, First, Gemini i Fluke czuli się tak, jakby trafili do jakiegoś nierealnego, bajkowego świata, gdzie wszystko jest możliwe i gdzie największym nieszczęściem jest poparzenie się pokrzywą lub zostanie uszczypniętym przez dorosłą, zawziętą gęś. Dla Kaownah to nie było aż tak niezwykłe, ale nawet jemu udzielił się entuzjazm najnowszych członków ich brygady.
Gemini i Fourth podeszli do swoich tarcz, do których strzelali z łuków i zaczęli porównywać wyświetlone na ekranie obok wyniki. Okazało się, że w tej konkurencji zdecydowanie dominował Fourth.
– Gratulacje. Świetnie ci poszło – Gemini poklepał Fourth'a po plecach.
– Oczywiście, bo przecież to ja, mistrz łucznictwa – Zaśmiał się Fourth, niedbałym ruchem poprawiając sobie włosy. Już nawet tak drobny i niepozorny gest według Gemini'iego był bardzo uroczy. Norawit przyglądał się swojemu partnerowi treningowemu z wyraźnym zachwytem i podziwem, jakby nigdy dotąd nie widział nikogo i niczego równie pięknego i wspaniałego.
– Och tak, jesteś mistrzem łucznictwa – Przyznał Gemini, po czym dodał, nachylając się i szepcząc mu wprost do ucha. – Przecież trafiłeś idealnie w środek tarczy mojego serca.
Na te słowa nie tylko Fourth się zarumienił, ale także i sam Gemini. Fourth potrząsnął z zabawnym niedowierzaniem głową. Gem wydawał mu się początkowo bardzo uroczy, delikatny i niewinny. O tak, było w nim coś, co sprawiło, że Fourth chciał się nim zaopiekować, ale teraz, gdy poznawali siebie wzajemnie coraz lepiej, Nattawat dochodził do wniosku, że się pomylił. Gemini wcale nie był tak grzeczny i niewinny, za jakiego usiłował uchodzić.
Niedaleko nich Pond położył się na trawie, a Phuwin opatrywał mu rany, których nabawił się podczas treningu walki wręcz z Cooperem. Obaj, Cooper i Pond byli bardzo zawzięci i skupieni na swoim celu, obaj chcieli dominować i pokazać, kto tu rządzi. Phuwin miał zamiar iść do Zee i poprosić go, żeby zmienił Pondowi partnera. Nie podobało mu się to, że Zee pozwolił Gemini'iemu być w parze razem z jego ukochanym chłopcem, Fourth'em, a wszystkim pozostałym sam wybrał partnerów. Chociaż i tak nie zawsze ćwiczyli w wyznaczonych im grupach. Choćby dzisiaj. Przecież Zee wyraźnie rozkazał, żeby First był w parze z nim, z Phuwinem i żeby razem przećwiczyli jeszcze raz podstawowe techniki walki, ponieważ Phu był w tym bardzo dobry, a First, który nie przepadał za przemocą, wyraźnie pozostawał w tyle i potrzebował kogoś, kto by go podszkolił.
Joong powinien być w grupie z Kaownah i Fluke'iem i ich zadanie miało polegać na zidentyfikowaniu jak największej liczby roślin i zwierząt w tym parku.
* * *
– Nie daj się wykorzystywać, rób tylko to, co uważasz za słuszne. Spójrz, kim jest Lewis Hamilton, jego nazwisko zna każdy, nawet ten, kto nie jest fanem motosportu. A ty? Kto zna twoje nazwisko?
Te słowa Ponda uderzyły w niego z taką siłą, że poczuł, iż musi się czegoś przytrzymać. Instynktownie chciał oprzeć się o Firsta, ale ten nie wrócił jeszcze ze spotkania z Gun'em.
– Chyba fani Formuły 1 – Powiedział bardzo niepewnie Khaotung.
– No właśnie, a dlaczego tak jest?
– Nie wiem.
– To ja ci powiem. Lewis Hamilton jest uparty, jest niezależny, nie wykonuje tylko ślepo wydawanych mu rozkazów, wiele razy pokazał, że potrafi myśleć samodzielnie, wiele razy wygłaszał opinie, przez które stwarzał dla samego siebie zagrożenie. Chcesz by cię szanowano? To nie bądź popychadłem! Zobacz, już ci odebrali pozycję kierowcy w Ferrari, co jeszcze musi się wydarzyć, żebyś przejrzał na oczy?
Pond zakończył swoją wypowiedź krótkim:
– Przemyśl to sobie i daj mi odpowiedź, a wtedy zmienimy cię w kogoś, kto jest zaprogramowany tylko na sukces.
– Skąd pomysł, że w ogóle tego chcę?
– Znam cię, Khaotung, mnie nie oszukasz. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy moczyłeś łóżko jako dzieciak.
Khaotung nie był zachwycony tym, że Pond wyciągnął na wierzch to wspomnienie. Nadal czuł się z tego powodu zawstydzony. Tymczasem Pond przestał zwracać na niego uwagę i zaczął spokojną rozmowę z Gemini'im. Szef dał Pondowi proste zadanie: miał rozdzielić magiczne zwierzęta pomiędzy nowych studentów Akademii Rycerzy Światła. Wyjął z kieszeni kartkę, na której miał zapisane poszczególne punkty. Wykonał już wszystko zadania poza jednym, ostatnim.
1. Cooper Patpasit – Golden Retriever, Chester
2. Fluke Natouch – kruk, Mikado
3. Fourth Nattawat – feniks, Chico
4. First Kanaphan – pegaz, Grimm
5. Kaownah Kittipat – pójdźka, Marine
6. Joong Archen – małpka kapucynka, Firefox
7. Dunk Natachai – szynszyla, Issie
8. Phuwin – nic, ponieważ sam może się zamieniać w zwierzę
9. Gemini Norawit – kocię lwa, Alex
10. Khaotung Thanawat – papuga ara, Hugh
11. Pond Naravit – klacz, Rainie
12. Book Kasidet – wilczyca, Luna
– Gemini, ty zostaniesz mi na koniec, bo twój zwierzak czeka na zewnątrz, będziemy musieli kawałek się przejść. Kao, dla ciebie Zee wybrał papugę – Pond pogładził po grzbiecie wielkiego, kolorowego ptaka, który siedział na oparciu krzesła. Nie przepadał za tymi ptakami, ale skoro Zee oddelegował właśnie jego do tego zadania... Pond nie chciał się do tego przyznać, ale kiedy udzielał rad Khaotungowi, czuł się jak oszust. On sam przecież nie był nikim znanym, ale też nie zależało mu na tym, a już na pewno nie na tym, żeby być sławnym w świecie Niemagicznych. Ich zadanie polegało na chronieniu Przyziemnych przed atakami demonów, przestrzeganie porządku we wszechświecie i pilnowanie, żeby wojny nie zniszczyły całego świata jednocześnie. Daleko mu było do prostych, ludzkich spraw, na ich pieniądzach nie znał się w ogóle i byłby nie przetrwał ani dnia w ich Niemagicznym świecie, gdyby nie pomoc Phuwina.
Papuga, jakby chcąc zdobyć jego zaufanie, przefrunęła na jego ramię i zaczęła skubać dziobem skórę na jego szyi. Wydawała się bardzo sympatyczna, a Pond wiedział, że to dzięki jej magicznym mocom. Dla Niemagicznych wyglądała po prostu jak zwykła papuga, ale w rzeczywistości jak każde z przydzielonych im zwierząt, miała swój własny niepowtarzalny dar. Pond nie miał pojęcia, jaki i mało go to obchodziło.
Pond pozwolił papudze odfrunąć na jej żerdź, sprawdził, że ma dosyć jedzenia i wody i powiedział:
– To będzie twój zwierzak. Zaopiekuj się nim. Myślę, że Hugh już wie, że jesteś jego panem.
Khaotung przyjrzał się nieufnie kolorowej, dużej arze. Jej szpony wyglądały na ostre, podobnie jak dziób, mimo jej przepięknych kolorów nie chciał zaliczyć bliższego spotkania z nią.
– Nie mogę dostać kota?
– Nie marudź i ciesz się, że Zee nie dał ci kota.
– Dlaczego?
– Nad kotem trudno zapanować. Poza tym... Nasz jedyny magiczny kot już ma właściciela, a skąd miałbym ci wziąć drugiego?
– No tak – Khaotung westchnął. – Miałeś rację, nawet tu traktują mnie jak gorszego. Czemu First dostał pegaza, a ja mam tylko papugę?
– Myślę, że ma to coś wspólnego z twoją osobowością. Zresztą, skąd mi to wiedzieć?! Zapytaj Zee – Odpowiedział mu poirytowany Pond. Już sobie wyobrażał, co się wydarzy następnego ranka, kiedy wszyscy stawią się na zajęciach u Mixxiw'a ze swoimi zwierzątkami. To będzie chaos i na pewno nie obejdzie się bez kłótni. Mógł jedynie cieszyć się, że każde z tych stworzeń było już wcześniej przygotowane i przeszkolone do swojej roli i teraz należało tylko zbudować więzi pomiędzy zwierzętami a ich właścicielami i tego, oprócz sposobów odpowiedniej pielęgnacji czy posiadanych przez nie właściwości i darów magicznych miał ich uczyć Mixxiw.
Mixxiw, w skrócie nazywany Mix, w świecie Niemagicznych był studentem weterynarii na ostatnim roku, tutaj również zajmował się zwierzętami. Oprócz Jimmy'iego był tutaj najbardziej wykwalifikowanym doktorem. Mix czasem zaglądał na ich lekcje, czasem zostawał, by posłuchać wykładów lub przyjrzeć się ćwiczeniom i to on podpowiadał Zee, kto jakie stworzonko powinien dostać.
* * *
Szybko okazało się, że Pond miał rację.
Kiedy nareszcie zgromadzili się wszyscy razem w jednym z ogrodów każdy w towarzystwie swojego zwierzaka, rozpoczął się chaos, chociaż początkowo nic tego nie zapowiadało. Pierwszy pojawił się ze swoim lwiątkiem Gemini i od razu wdał się w rozmowę na temat pielęgnacji jego sierści z Mixem.
Chwilę później razem pojawili się Pond, Dunk i Joong, przy czym klacz Ponda szła posłusznie obok swojego pana, małpka Joonga jechała na barana na plecach swojego właściciela, a Dunk swoją szynszylę musiał zamknąć w różowej, metalowej klatce.
Mix, Force, Tay, Iris oraz Ciize już wcześniej przygotowali ogród w taki sposób, aby wszyscy mogli siebie wzajemnie doskonale słyszeć i widzieć, ale żeby też znajdowali się w pewnej odległości od siebie. Każdy student miał przydzielone swoje biurko z umieszczonym nad nim kolorowym, świecącym jak neon napisem ze swoim psuedonimem w wybranym przez siebie kolorze(Fourth wybrał niebieski, a Gemini czerwony, Khao i First obaj poprosili o pomarańczowy, a Kaownah liliowy). Na ich blatach rozstawiono podstawowe przyrządy, jakie miały pomóc w pielęgnacji każdego gatunku zwierzęcia w zależności od tego, kto czym się opiekował. Niektóre stanowiska były większe, inne mniejsze w zależności od wielkości stworzeń, które im przydzielono.
Małpka Joonga, Firefox, okazała się psotnikiem i już na początku zaczęła biegać pomiędzy stolikami i przestawiać różne przedmioty. Mix był zmuszony poprosić Joonga, aby jakoś zapanował nad swoim niesfornym zwierzakiem. Papuga Khaoutunga wcale nie okazała się lepsza, gdy tylko zauważyła fenika Fourth'a, podfrunęła do niego i zaczęła mu wyrywać piórka, na co zdenerwowany feniks poderwał się do lotu, boleśnie uderzając Fourtha skrzydłem w twarz.
Pegaz Firsta grzebał kopytem w ziemi i prychał na widok klaczy Ponda, która potrząsała bujną, jasną grzywą. Kruk Fluke'a znalazł na trawie orzech włoski i zaczął nim rzucać o blat biurka swojego właściciela, usiłując dostać się do wnętrza, robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Wilczyca Luna, należąca do Booka, również biegała po ogrodzie, starając się złapać fruwające dookoła kolorowe motyle.
Jedynie lwiątko Gemini'iego było bardziej zainteresowane własnymi łapkami niż tym, co działo się dookoła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro