Rozdział 7. Jessamine
🚗🚗🚗🚗🚗
Nie wiedziałam ile trasy minęło zanim otrząsnęłam się z wrażenia, jakie wywarli na mnie ci faceci. Wkurzający, uroczy i cholernie przyjemni dla oka. Było mi głupio, że tak o nich myślałam, ale rety. Chyba pora napisać scenariusz komedii romantycznej, żeby spuścić z siebie trochę pary.
Widząc, że do LA zostało mi tylko dwadzieścia minut trasy, włączyłam system głośnomówiący i wybrałam numer Higginsów. Nie dali mi długo czekać, odebrali po pierwszym sygnale.
– Nie ma cię w domu, prawda?
Moja twarz jednocześnie zapiekła z zażenowania i dość szerokiego, przymilnego uśmiechu, którego nie mogli zobaczyć.
– Przepraszam, ale... – westchnęłam głośno, wbijając łopatki w siedzenie. Co jest z tymi rozmowami telefonicznymi, że automatycznie reaguję jakby mogli na mnie karcąco spojrzeć? – Naprawdę nie dawało mi to spokoju.
Laura mruknęła, usłyszałam w tle jakieś szmery.
– I co zrobiłaś, żeby go odzyskać?
– Pojechałam do Camdena – przyznałam się i prędko kontynuowałam: – Wiem, że są najlepsi i czekanie do poniedziałku by mnie wykończyło. A tak mam ochronę i tonę niepokoju z barków.
Śmiech Hanka był krótki i ostry, włoski uniosły mi się na karku. Zmniejszyłam klimatyzację, bo miałam wrażenie że ktoś przeszedł po moim grobie. W takich momentach ekspresowo przypominałam sobie, że to nie był miły dziadek z bajek dla dzieci.
– Czyli któryś z już teraz cię eskortuje? – zapytał.
– No nie, dopiero w poniedziałek gdy podpiszecie z nimi umowę, ale mam firewalla od ich technika, żebym mogła pracować.
Mnie ta świadomość cholernie uspokajała, ale ich prawie najeżyła kolcami.
– Jessamine! – Laura zawołała wzburzona, oszołomiona i Bóg raczy wiedzieć co jeszcze. Przez chwilę na linii zapadła pełna napięcia cisza, któreś musiało zasłonić głośnik dłonią, bo usłyszałam tylko niewyraźne echo głosów. – W porządku, chociaż to cholernie zły moment na samowolkę, dobrze że zgodzili się współpracować.
Miałam świadomość, że hordy wściekłych fanów nie będą teraz szturmować mojego podjazdu, ale usłyszenie tego było jak balsam.
– Miej jednak świadomość – głos Hanka, który chyba musiał być teraz złym policjantem, ponownie postawił mnie w stan gotowości – że takie wybryki, Jessamine, nie są mile widziane. Doszłaś z nimi do porozumienia, świetnie, ale mimo wszystko jako pracownica złamałaś nasze wytyczne. Następnym razem nie będziemy pobłażliwi.
Kwaśna ślina zebrała się w moich ustach. Bałam się, że zakrztuszę się nią, jeśli spróbowałabym przełknąć ją i tę ogromną gulę, która narosła w moim gardle.
– Zdaję sobie z tego sprawę – wychrypiałam ciężko. Zbyt łatwo zapominałam, że przecież nie byli mi nic dłużni, wciąż pozostawali moimi pracodawcami. Starałam się, po takim czasie, nie brać tego do siebie. Łatwo nie było.
– Nie mówimy ci tego z lekkością – Laura wtrąciła, niby rozjemczyni. Ciężko mi było stwierdzić, dlaczego próbuje tę sprawę łagodzić. – Teraz za wiele leży na szali: show, dobre imię stacji, twoje bezpieczeństwo. Możesz mieć jeden cel przed oczami, ale za tym znajduje się cały horyzont kłopotów, na które my musimy uważać.
– Dziękuję za wyrozumiałość. Będę... Zrobię to, co powiedział mi jeden z ochroniarzy, a potem wracam do domu. Czy w poniedziałek poza zebraniem powinnam być także na podpisaniu umowy z nimi?
– Damy ci znać – Laura odparła, tym razem bez echa. Hank musiał już sobie mnie darować na dziś. – Do zobaczenia, Jessamine.
Pomasowałam czoło i mrucząc pożegnanie włączyłam kierunkowskaz żeby zjechać w moją ulicę. Zaparkowałam na wylocie, po przeciwnej stronie od kawiarenki, do której chciałam pójść. Domy w Los Angeles nigdy nie były tanie, ale moim rodzicom się poszczęściło. Poznali się bardzo wcześnie, życia nie mieli najłatwiejszego. Tata rzucił szkołę w ostatniej klasie liceum, gdy wpadli z mamą. Nie chciał, żeby cierpiała z jakiegokolwiek powodu: ale i tak nie przewidział wszystkiego. Mama przyznała się dziadkom, jechali razem autem i doszło do wypadku – pijany kierowca. Tata nie wrócił już do szkoły, pomagał dojść mamie do siebie po stracie dziecka i rodziców. Mieli pokaźną sumę z ubezpieczenia, oboje skończyli szkoły dopiero gdy odchowali moją starszą siostrę, Roseanne. Łatwo przyszło im się wkręcić w hippisowski styl życia, ale nie dziwiłam się, oboje stracili cel w życiu. W pewnym momencie trafili do Los Angeles, gdzie kupili jednopiętrowy dom z ogrodem. Gdy miasto zaczęło przypominać molocha, który pożera każdy najmniejszy skrawek wolnej przestrzeni, wyprowadzili się do Tacomy, trochę spokojniejsze miejsce i z odpowiadającym im klimatem.
Ja nie chciałam odchodzić, miałam już wówczas dziewiętnaście lat i ambicje większe niż świat mógł udźwignąć. Sama ledwo sobie radziłam, ale nigdy się nie przyznawałam. Nie im. Żyli w swoim świecie, ciesząc się naturą i wnukami. Roseanne, po skończonej rezydenturze, również wylądowała z mężem w Tacomie. Wszyscy szczęśliwi, razem.
Widywaliśmy się raz do roku. Czasem raz na dwa lata.
Otrząsnęłam się z tych myśli i złapałam za plecak. Nie miałam zamiaru robić dziś żadnych wyskoków – a przynajmniej taką miałam nadzieję. Cień adrenaliny, który towarzyszył mi przy rozmowie u Camdena powoli mnie opuszczał. Wieczorem pewnie będę przewracać się z boku na bok i wyrzucać sobie, że w ogóle działałam na własną rękę.
Potarłam płatek ucha, upewniając się czy kolczyki są na miejscu i w końcu wysiadłam. Zaczęło mi z tego wszystkiego burczeć w brzuchu, więc obiad w Resto Sola będzie jak znalazł. Ulica była spokojna, więc zamknęłam auto i przebiegłam na drugą stronę. Drzwi do restauracji były szeroko otwarte, uśmiechnęłam się do kelnerki, a ta poprowadziła mnie do stolika na uboczu. Znaliśmy się tutaj i bez zbędnego wyjaśniania dostałam miejsce z kontaktem. Od razu poprosiłam też o mrożoną, brzoskwiniową herbatę oraz tartę z kurczakiem, brokułami i parmezanem.
Podłączyłam laptopa i z wdzięcznością zaczęłam popijać herbatę. Kawa nieźle mnie nabuzowała, a niespokojna energia powróciła w sekundzie zerknięcia na ekran komputera. Ledwo oddychałam podczas podłączania pendriva.
Okienko komunikatora wyskoczyło niemal od razu. Nazwa Camden's Line sprawiła, że uśmiechnęłam się pod nosem. To było bardzo prosto wyglądające okienko – przypominało wszystkie te strony, na których uczyłam się internetu we wczesnych latach dwutysięcznych. Miał także ikonę do emotek i klawiatury, gdyby komputerowa odmówiła posłuszeństwa.
Fox: Witaj, Jessamine.
Kurwa, zrobiło mi się gorąco na wspomnienie ciała mężczyzny. Miałam ochotę przesunąć palcami po jego odgarniętych włosach, zobaczyć jak daleko sięga to rudawe pasemko. Ciekawa byłam, czy miał jeszcze jakieś kolczyki poza tymi w sutkach.
Wessałam w usta kostkę lodu dla ochłody. Przydałoby mi się raczej całe wiaderko...
Ja: Cześć, Fox. Jestem tam, gdzie chciałeś.
Lód chrupnął pod moimi zębami, obserwowałam trzy kropki, które pojawiły się przy ikonie liska. Mój avatar był ich logiem, strzała wskazywała na środek komunikatora. Rysunkowy lis wyglądał przeuroczo i nie wiedziałam, czy taki był jego cel – żebym uśmiechnęła się na jego widok, zapomniała na sekundę, że jest to stricte biznesowa rozmowa.
Fox: Doskonale. Jesteś podłączona do własnej sieci czy wi–fi Resto?
Zamrugałam zdziwiona, że wie dokładnie gdzie jestem, ale chyba nie powinnam być aż tak zszokowana. Pendrive pewnie dał mu pełen wgląd na na cały komputer. Cieszyłam się, że nigdy nie brałam firmowego sprzętu do zabijania czasu. Moja historia wyszukiwania i tak pewnie pozbawi go kilku solidnych godzin snu.
Ja: Własnej, mam się przerzucić na restauracyjne?
Fox: Nie, nigdy nie podłączaj się do zbiorowych. Teraz musimy zabezpieczyć twoją sieć.
Fox: Czy wchodziłaś ostatnio w podejrzane linki?
Ja: Na prywatnym pewnie mi się zdarzyło, ale na służbowym ograniczam spacery do „napalonych sąsiadek z bloku obok"
Fox: Ha–ha. Nie zarzucam bezmyślności, standardowe pytanie.
Ja: Spokojnie, nie złoszczę się czy coś. Po prostu teraz się zestresowałam i myślę o wszystkim.
Ja: Poza redditem i forami Zrodzonego nie szaleję, obiecuję.
Fox: Wierzę, Jessamine.
Z drżącym uśmiechem podziękowałam za jedzenie i prędko władowałam do ust pierwszy kęs tarty. Była tak cudowna, jak zawsze, chyba odrobinę bardziej pikantna.
Ciekawe czy wszyscy pochylali się nad ramieniem Foxa. W oczekiwaniu na kolejną wiadomość od niego, pochłaniałam tartę i myśli o nich. Każdy był atrakcyjny na swój sposób i wyobrażałam sobie, jak wyglądałaby ostra twarz Knighta przy...
Fox: Gotowa?
Odchrząknęłam zadowolona, że nie musiałam mieć włączonej kamerki.
Ja: Co mam robić?
Fox: Gdzie najczęściej pracujesz?
Ja: Chodzi o program? Głównie na Scrivenerze, ale zwykły Word też jest okej.
Ja: Nie wiem o co chodzi, ale potrzebuję zrobić prezentację na poniedziałek.
Fox: Świetnie, nada się. Nie śpiesz się, ale napisz coś dla mnie.
Kostki lodu zagrzechotały w szklance, gdy osuszyłam ją z reszty herbaty. Wiedziałam, że nie piszę dla niego i zupełnie nie o to chodziło. Pomyślałam o spokojnym uśmiechu i miłym tembrze głosu Luci. Ciężko było się dziwić, że właśnie on był twarzą firmy. W porównaniu do Cole'a, który wydał mi się najeżony kolcami, jego usposobienie sprawiło, że łatwiej było mi mówić.
Teraz, gdy pomyślałam o tym uśmiechu, od razu otwarłam głupiego PowerPointa i wpisałam pierwsze hasło.
Pikanie komunikatora przeszyło moje słuchawki, aż podskoczyłam. Ściszyłam głośność i prędko przeszłam do wiadomości od Foxa.
Fox: Przestań!
Fox: Jessamine, musisz przestać pisać!
Fox: TERAZ
Drżącymi palcami odpisałam mu, że już nic nie robię. Zdezorientowana patrzyłam na trzy kropki, falujące wściekle przy jego ikonie. Moja noga z nerwów zaczęła poruszać się pod stołem. Z całej siły wbiłam pięty w podłogę, gdy przypadkowo szturchnęłam kolanem o nogę i wszystko na blacie zadrżało.
Fox: Wszystkie twoje programy do pisania są zawirusowane.
Fox: Bardzo poważnie, nie jestem w stanie zdjąć ich zdalnie.
Fox: Przepraszam, to moja wina. Malware po prostu przejmuje wszystko, co napiszesz i wysyła do obcej lokalizacji. Spróbuję ją namierzyć, ale do tego czasu – nie korzystaj z niczego na tym komputerze.
Zrobiło mi się niedobrze, zimny pot oblał moje plecy i czoło. Przez chwilę wpatrywałam się w oko czarnego komunikatora, na kremowy font i wiadomości Foxa. Przesunęłam wzrok na durną ikonę zminimalizowanego Powerpointa. Na zdanie, którego nie widziałam, ale wiedziałam że poszło w świat.
Jak przesunąć oś czasu, żeby nie uszkodzić pierwotnych założeń.
Tylko tyle i aż tyle.
Krew gwałtownie szumiała mi w uszach, ledwo usłyszałam kelnerkę, która postawiła przede mną nową szklankę z brzoskwiniową herbatą. Podziękowałam niemrawo, ale błam się chwycić teraz za szkło. Dłonie trzęsły mi się na tyle, że nie byłabym w stanie jej utrzymać.
Fox: Jessamine?
Fox: Jesteś tam? Mów do mnie, proszę.
Ja: Jestem, jestem. Po prostu...
Fox: Napisałaś, że nie lubisz piesków?
Prychnęłam, moje oczy zwilgotniały. Nie miało być aż tak źle – nie powinno być aż tak źle. Kto, do kurwy, zawirusował mój komputer takim programem?
Ja: byłoby o wiele łatwiej, ale nie przejmuj się.
Fox: właśnie zacząłem przejmować się jeszcze bardziej.
Fox: jedź do domu, uważaj na siebie i odpocznij.
Fox: mówię to jako twój przyszły ochroniarz.
Uśmiechnęłam się pod nosem, chociaż oczy dalej mnie szczypały. Zaczepiłam przechodzącego kelnera i poprosiłam, żeby spakował resztę tarty i herbatę na wynos. Spojrzałam ponownie na laptopa, ciężko oparłam się o krzesło. Wbiłam łopatki w oparcie ciesząc się z tego dyskomfortu, otrzeźwiał mnie.
Najechałam kursorem na przeglądarkę i otwarłam wszystkie znane fora, fanpage oraz strony internetowe. Odświeżałam je z uporem maniaka, ale nigdzie nic się nie pojawiało.
Fox cierpliwie czekał na moją wiadomość, ponieważ odpisał mi niemal od razu.
Ja: Jaką masz pewność, że to gdzieś poleciało? To co napisałam?
Fox: Mój program od razu wyłapał nadawanie wiadomości z malware. Ktoś ją odebrał.
Ja: Kurwa. Możesz ustawić alerty na tę frazę?
Przykleiłam nieszczęsne zdanie z programu do komunikatora. Kelner przyszedł z moim zapakowanym jedzeniem, w zamian podałam mu kartę kredytową. Obiecał, że wróci za pięć minut. Nie spakowałam jeszcze laptopa, wiedziałam, że za bardzo będzie mnie kusiło paniczne odświeżanie każdej ze stron.
Fox: załatwione. Wychodzisz już z Resto?
Ja: jeszcze pięć minut, czekam na kelnera.
Fox: w porządku, na razie się nie rozłączaj. Podam ci mój numer, do poniedziałku, póki któryś z nas nie będzie do ciebie na stałe przydzielony.
Fox: mówię poważnie, dzwoń w każdym momencie, nawet jeśli wydaje ci się, że to tylko kot za oknem.
Ja: Dziękuję Fox. Naprawdę.
Fox: Nie masz za co. W ogóle niczym nie powinnaś się przejmować, zwłaszcza tym zdaniem. Ale dojdę do sedna, obiecuję.
Uśmiechnęłam się pod nosem, od razu też wprowadziłam jego numer do telefonu. Nawet jeśli będą łączyły nas wyłącznie relacje na polu klientka–ochroniarz, poczułam się przez to lepiej. Ton jego wypowiedzi był całkiem przyjazny i nie czułam się przytłoczona mimo moich pierwszych obaw.
To, albo zobaczenie jego kolczyków w sutkach działało tak kojąco, kto wie...
Wciąż bez żadnego znaku z forów oraz po wymienionych kilku dość błahych wiadomościach z Foxem, w końcu się z nim pożegnałam z obietnicą, że pojadę prosto do domu. Stres odnośnie tego zdania nie pozwoliłby mi na nic poza zawinięciem się w kocykowe burrito.
Piętnaście minut później wychodziłam z Resto Sola z myślą, czy zadzwonić do Tiny i Willy'ego odnośnie współpracy z Camdenami i tego zdania.
Rozejrzałam się w obie strony, ale najbliższy samochód znajdował się w dole ulicy. Wskoczyłam na jezdnię nie słysząc żadnego klaksonu.
Tylko nieubłagany dźwięk gwałtownego ruszania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro