Rozdział 5. Jessamine
Udusiłabym Graysona.
Nie, otuliłabym go kocykiem i ukryła przed światem.
Ogółem nie mogłam się zdecydować, co dokładnie w tym momencie czułam. Bo to nie jego wina, że kochał, a ludzie... Cóż większość ludzi była parszywymi chujkami bez cienia wyobraźni czy współczucia.
Wchodzenie na fora stało się rytuałem, tak jak przy bólu zęba. Tylko że w końcu dotykanie tego punktu językiem kończy się, ponieważ idziesz do lekarza żeby pozbyć się problemu. A ja nie chciałam pozbywać się forów, a zmniejszyć to przeładowanie nienawiścią.
Cholera, siedziałam w tym świecie tyle lat, a jeszcze się nie nauczyłam odwracać oczu. A przede wszystkim nie wchodzić w miejsca, o których wiedziałam że będą boleć, uwierać i zwyczajnie wkurwiać.
Premiera „Kryształowych noży" pobocznego filmowego projektu Graysona odbyła się z hukiem – wszystko przez to, że przyszedł na oficjalną galę z Linche'ami. Wyglądali przepięknie, pasując do siebie jak płatki jednego kwiatu. Ludzie byli jednak podburzeni, oczywiście. Spekulacje wywaliło przez to w kosmos i miałam nadzieję, że w porównaniu do mnie, Rays i jego małżeństwo nie zerkali do sieci.
Chociaż miałam zaproszenie, żeby przyjść na premierę, prewencyjnie wolałam zostać w łóżku i miałam rację. Po weekendzie i tak chciałam zaprezentować teamowi skrypt pierwszego odcinka. Z każdą sceną koncepcja trochę mi się zmieniała, a było to mega wkurzające. Wolałam już teraz co nieco pokazać drużynie, w razie gdybym potrzebowała nagłej pomocy. Zwłaszcza, że chciałam dać poprowadzić do końca historię jednego pobocznego, ale bardzo ważnego bohatera, nowej dziewczynie. Była z nami od poprzedniego sezonu i widziałam w niej ogromny potencjał. Nie tylko miała solidne pomysły, potrafiła też dostosowywać je na bieżąco na planie. Talby faworyzował jednego gnojka – nie miałam zamiaru przepraszać za to, jak go określam. Chłopaczek był zapalony do pracy, to fakt, ale wydawało mu się, że może wszystko skoro jest tak blisko centrum.
Nie przy mnie.
Stopowanie nowych pracowników to ostatnie, co chciałabym zrobić. Co innego z ludźmi, którzy chętnie kopią dołki pod swoimi kolegami, żeby wdrapać się na szczyt. Sabotowanie czyichś pomysłów lub metod pracy mogłoby zaszkodzić projektowi.
Kiedy w sobotnie popołudnie telefon oraz komunikatory nie chciały ucichnąć przez parę chwil przeszłam w stan zawałowy. Nie wiedziałam do kogo miałam zadzwonić wpierw – dzwonił Willy, Tiana z „sztabu kryzysowego" i Chaim z HR-u. Chociaż ten ostatni to bardziej przez potrzebę potwierdzenia plotek.
Ale jakich plotek?!
Jęcząc zerknęłam najpierw na wiadomość od Raysa.
G-star: Kurwa, Jessie, wszystko okej?!
Ja: Jeszcze nic nie wiem, wszyscy dobijają się do mnie NA RAZ.
G-star: Obyś siedziała.
G-star: Wejdź na stronę Czasu ZZ. Oddzwoń, jeśli będziesz potrzebowała pogadać.
Przede mną leżał laptop z otwartym komunikatorem i dobrze, że siedziałam rozwalona na łóżku, inaczej mogłabym mieć problem z ustaniem na nogach. Drążącą ręką przekliknęłam na fanowską stronę, która na bieżąco publikowała świeże plotki z naszego poletka.
„Już się zaczyna! Sprawdź pierwsze strony skryptu najnowszego sezonu Zrodzonego złem!"
Nagle zemdliło mnie i wstrząsnęły mną zimne dreszcze.
Jak?!
Natychmiast, spanikowana, zajrzałam do folderu wysłane na mailu, ale niczego tam przecież nie było. Nikomu nie wysyłałam, wszystko było na dysku... Przełykając kwas wylogowałam się ze wszystkiego, wyczyściłam pamięć podręczną z ciasteczek i wyłączyłam w cholerę laptopa.
Ręce miałam mokre ze stresu, dyszałam coraz ciężej. Wiedziałam, że muszę się opanować jeśli nie chcę zemdleć. Atak paniki chciał mnie pokonać, żadna racjonalna myśl nie docierała do mojej głowy. Jakoś doczłapałam do łazienki i obmywałam twarz zimną wodą. Po chwili wsadziłam pod strumień nią całą, jakbym się chciała utopić. Uderzenia gorąca jednak zniknęły i mogłam złapać za telefon.
Oddzwoniłam do Tiany, siedziała razem z Willym w siedzibie stacji. Naprzemiennie bombardowali mnie pytaniami, a ja naprawdę byłam bezradna. Wiedzieli przecież jak dobrze zabezpieczonego miałam laptopa, nikomu przecież też na tym etapie nie wysłałam pliku.
– Czy ktoś mógł włamać się do ciebie do domu? – zapytała ostro, ale wiedziałam że nie był to osobisty atak, kobieta była równie zestresowana. – Serio, Jessamine, wiem, że wiesz jak dbać o bezpieczeństwo, ale czy to możliwe, żeby ktoś spróbował inwazyjnego sposobu?
Inwazyjnego sposobu. Chyba jednak zaraz się zrzygam.
– Cholera, Tiano, wszystko jest możliwe – powiedziałam spiętym głosem, próbując nie zapomnieć o oddychaniu. – Czy ktoś włamał się do domu? Nie, ale za to ktoś mógł złamać dostęp do mojej sieci domowej.
– Tylko nie panikuj – powiedziała prawie uspokajająco.
– Jestem w ciągłym stanie paniki – odparłam kwaśno.
Kobieta westchnęła głośno i w zamian odezwał się Willy. Jego spokojny, flegmatyczny wręcz, głos odrobinę pomógł moim nerwom.
– Sugeruję na razie rzucić jakieś kąski, że było to zamierzone – ostrożnie dobierał słowa. Wiedział, że Tiana potrafi szybko się odpalić jeśli uzna jakiś pomysł za niegodny uwagi. – Odwrócić uwagę od Jessie.
Zaczęli mruczeć między sobą coś tak cicho, że nie byłam w stanie usłyszeć. W końcu nie wytrzymałam i znacząco odchrząknęłam.
– Czy jest jeszcze coś, co mogę zrobić? – Jak na zawołanie usłyszałam dzwonek do drzwi.
Niechętnie zwlekłam się z łóżka i potruchtałam przez korytarz do salonu. Mój dom nie był duży, ale osoba raczej niecierpliwa.
– Na razie nie. Nic nie rób przez weekend, w poniedziałek damy ci nowego laptopa. I lepiej nie korzystaj chwilowo z własnych sprzętów – zasugerował Willy.
– A Netflix jest dozwolony? – wymamrotałam pod nosem na co Tiana prychnęła donośnie.
– Będziemy w kontakcie, Jessie – pożegnała się głosem tak zmęczonym, że i mnie się udzieliło.
Ostrożnie zerknęłam przez szybkę, w razie czego wybrałam alarmowy w gotowości do zadzwonienia.
– Tak? – uchyliłam małą szparę, żeby zerknąć na dziewczynę zza drzwi.
Ubrana była w zielono–czerwony uniform kurierski, ale logo na jej piersi nic mi nie mówiło. Odwróciła do mnie znudzoną twarz i wyciągnęła powoli obie ręce.
– Przesyłka dla pani Heyes – mruknęła jednostajnie, niemal zagłuszając swoje słowa żuciem gumy. – Proszę pokwitować odbiór na dole.
– Co to? – zapytałam nie robiąc ani kroku w kierunku dziewczyny.
– Poczta czekoladowa – westchnęła na moją komiczną nieufność. Chyba za krótko pracuje w Los Angeles, że nie przyjmuje tego za normę. – Czekoladowe literki, miłosne listy... Pewnie durne, ale warto je jeść. Przytyłam trzy kilo odkąd tu pracuję.
Uśmiechnęłam się pod nosem, stąd więc logo pióra z którego skapuje kropla do miski. Omiotłam spojrzeniem prosty formularz odbioru, rozpoznałam nazwisko Franka Stormy'ego, mieszkał pięć domów dalej. Czasem rozmawialiśmy o szczeniaczkach. Ja nic o nich nie wiedziałam, poza tym że są piękne i niekiedy puchate, a Frank, emerytowany łyżwiarz figurowy, co tydzień obiecywał sobie kupno pieska i uczył się o każdej rasie co najmniej siedem podstawowych faktów.
Podpisałam odbiór, ale zawahałam się nad eleganckim pudełkiem, również z logo firmy.
– Pewnie anonimowa? – dopytałam dla pewności.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i pomimo wyraźnego znudzenia postarała się zrobić przepraszającą minę.
– Nawet jeśli by nie była, to nie mogę wylecieć z roboty – odparła. Zbyt energicznie wcisnęła mi do ręki pudełko, przez co nieznacznie je wgniotłam siłą zaskoczonego uścisku.
Dziewczyna zniknęła z mojego ganku szybciej, niż mogłabym się pożegnać. Jej mały skuter wydał z siebie agonalne pyknięcie i czmychnął w dół ulicy.
Mimo wszystko cholernie zaciekawiona szybko zakluczyłam za sobą drzwi i uniosłam wieczko. Literki były proste, ciemne na tle małych kwadracików mlecznej czekolady.
Chujowe pomysły, pizdo.
Aha.
Odłożyłam pudełko na stolik przy szafce na buty i opuściłam ramiona. Wierzyłam, że nikt nie personalizuje tych czekoladek przez włożenie do środka na przeczyszczenie, ale raczej muszą dokonać swojego żywota w koszu. Zrobiłam zdjęcie i przesłałam Willy'emu, tak na wszelki wypadek. Jeszcze jeden taki dzień, a na zawsze zmienię się w cholerną paranoiczkę.
Zobaczywszy, że to dzieło sztuki do niego dotarło chciałam zadzwonić do Graysona, ale na ekranie pojawiło się połączenie od szefowej.
– Czy Tiana się z tobą kontaktowała? – głos Laury Higgins rozbrzmiał szybciej, niż moje przywitanie.
– Tak, tak – odpowiedziałam, kopiąc z niezadowoleniem w szafkę. Uniosłam wzrok na samą górę, gdzie oskarżycielsko stała i patrzyła na mnie puszka farby. Chyba nigdy nie skończę malować tego sufitu.
– Dobrze – Laura odetchnęła. – Przez małe... opóźnienia prosimy cię, byś nie opuszczała domu do poniedziałku. Rano wyślemy po ciebie kierowcę.
Zmarszczyłam brwi.
– Chodzi o tę gówniarską przesyłkę? – zapytałam zaniepokojona. Laura jednak nie wiedziała o co mi chodzi. – Och, myślałam że jesteście państwo z Willym. Wysłałam mu właśnie zdjęcie czekoladowej poczty, którą dostałam. Niezbyt zadowolona wiadomość, że to tak ujmę.
Kobieta na chwilę zamilkła.
– Rozumiem – odparła powoli. – Tym bardziej prosimy cię o zachowanie przezorności, Jessamine.
– Obiecuję, że nie będę wychodzić, ale nie mogę nie korzystać ze sprzętu – powiedziałam prędko. – Wiem że najłatwiej by tak było, ale muszę przygotować nową prezentację na poniedziałek, żeby...
– Jessamine, odpoczynek ci się przyda, dopiero zaczynasz a już chcesz się zajeździć? Jest czas, jeszcze nie ogłosiliśmy daty premiery nowego sezonu. Nie zrobisz nic, póki nie uzyskamy wieści od Camden's Arrows.
– Wybrzydzają? – mruknęłam pod nosem, chociaż przeczucie stanowczo mi podpowiadało, że bardziej próbują zrobić na złość całemu Nine Lives.
– Wręcz przeciwnie, starają się zachować dwieście procent profesjonalnego podejścia – byłam święcie przekonana, że w jej głosie było znać cień rozbawienia.
Czyli tak jak myślałam, po prostu grali im na nosie.
– Może lepszym wyjściem byłoby Loes Corp? – zasugerowałam cicho.
Nie było znać po moim głosie, że się martwiłam, ale co jeśli tamci jednak odmówią? Wiedziałam, że Strzały miały o wiele lepszą skuteczność i wyższe opinie od swojej konkurencji, ale jeśli Camden czuł jakikolwiek żal do stacji za show to może lepiej by było, gdyby od razu poszukali alternatywy.
Nie żebym paliła się do przywiązywania do siebie jakiegokolwiek faceta lub babeczki. Po prostu chciałam już pracować.
– Bezpieczniej dla nas wszystkich będzie, jeśli rozdzielimy ochronę ciebie i Loes – Ton Laury świadczył o jednym: kompletnym braku miejsca na dyskusje. Trochę jednak zmiękła, gdy powiedziała: – Camdenowie mają bardziej ludzkie niż mechaniczne podejście do klienta. Są naprawdę dobrzy, Jessie. Może mamy miękkie serce, jeśli chodzi o ciebie, ale cenimy twoją pracę. Co za tym idzie twoje bezpieczeństwo. Do poniedziałku siedź w domu, kierowca zapuka o dziewiątej.
Oczywiście powiedziałam jej że rozumiem, że będę zbijać bąki w domu, że odpuszczę sobie social mediową krucjatę...
Ale rozumienie a nie robienie czegoś to dwie różne sprawy.
Wytrzymałam tylko piętnaście minut na kanapie z komiksem. Miałam zaległości w Monstressie ale nawet piękna kreska Tanaki nie sprawiła, że mój niepokój gdzieś odpłynął. Nim mogłam sama sobie przegadać, wysłałam wiadomość do Graysona, że wszystko ze mną dobrze. Przed przebraniem się z dresów w miękkie mommy jeans i białą koszulkę wysłałam jeszcze jedną, do kolegi z administracji.
Wyszukałam, że w sobotę biuro Camden's Arrows czynne jest krócej, a i tak było już po piątej. Ich prywatny adres nie był aż tak do końca publiczny...
Okej, nie był wcale, ale Oleg nigdy nie zastanawiał się dwa razy, żeby mi w czymś pomóc.
Wrzuciłam w nawigację kierunek na Torsth i puściłam sobie dość głośno radio, żeby zagłuszyć swój niepokój. O wyrzutach sumienia nie wspominając, ale cholera, jeśli te uparte dupki opóźnią mój rytm pisania...
Dobrze, może w ogóle nie byli dupkami, a faktycznie piekielnymi służbistami działającym pod linijkę. Pewnie wkrótce się tego dowiem, ale teraz utyskiwanie na Luca Camdena i jego ekipę było zaskakująco relaksujące.
W końcu lepiej zrzucać winę na kogoś innego, nim samemu przyjdzie się zmierzyć z konsekwencjami, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro