Rozdział 46. Camden's Arrows
Jessamine musiała być silna – o tym myślała cała czwórka, gdy przedostawali się przez bramę wjazdową nowoczesnej, nowobogackiej posiadłości Adama Talby'ego. Podjechali vanem praktycznie milimetry od niej, Kometa da im znać gdyby ktoś się kręcił.
Pragnęli, by dzieliło ich od Jessamine tylko kilka minut, ale mieli świadomość, że bardziej realne było odzyskanie jej w przeciągu godzin.
Knight przystanął przy drzwiach głównych, a Cole z plecami przytulonymi do ściany zerknął do okna salonowego. Skinął głową i uniósł palec.
Zatem Talby był sam.
Chociaż kusiło wejść z buta, Knight złapał za klamkę. Ku jego zaskoczeniu drzwi nie były zamknięte – facet aż tak zaufał Cielowi. Najwyraźniej Grayson był na tyle dobrym aktorem, że potrafił go przekonać... albo przekupić. Nie żeby wątpił w jego umiejętności, Talby równie dobrze mógł chcieć słyszeć to, co potrzebował. Jak można byłoby tak łatwo odrzucić przyjaźń z Jessamine?
Co by nie powiedzieć o jego umiejętnościach, dzięki nim przeszli cicho przez próg. Knight wszedł do środka z bronią uniesioną, ta nie była nawet odbezpieczona, ale sam widok zrobi robotę, której potrzebowali. Z salonu dochodziła relaksacyjna muzyka, światło było przytłumione. Wymienili między sobą odrobinę rozbawione spojrzenia. Pomyślałby kto, że Grayson miałby tu przyjść na ruchanie zamiast obgadywanie przyszłości serialu i innego gówna.
Talby stał odwrócony tyłem, przeskakując przez wyciszone kanały na ogromnym, lekko zakrzywionym po bokach telewizorze. Zatrzymał się na chwilę na stacji LA News, która akurat pokazywała z ujęcia z helikoptera na Nine Lives. Mężczyzna jednak nie włączył dźwięku, patrzył na wyciszoną spikerkę oraz przebitki.
Knight był już niedaleko, gdy mężczyzna obrócił się i rzucił w niego pilotem. Cole skręcił tułów, bo Talby nie miał najlepszego celu i prawie znokautował jego. Urządzenie rozbiło się o ścianę, a scenarzysta zamarł z szeroko otwartymi ustami na widok ich wszystkich.
Cztery pistolety różnego kalibru wycelowane w twarz umiały wywrzeć niezapomniane wrażenie.
– To koniec, skurwielu – Knight warknął, a Talby rzucił się do ucieczki.
Otoczony na tyle ciasnym szykiem nie miał szczęścia – zamiast w głupiej rozpaczy przebić się przez okno salonowe na podwórze, wpadł na klatkę piersiową Luca. Odbił się od niego padając na dywan z głuchym łoskotem. Sapnął, ale nie słabła w nim wola walki, jednak nie odczołgał się daleko, bo Luca butem przyszpilił go do ziemi.
Zacmokał niezadowolony.
– Tak się nie wita gości, złotko. – Skinął na Cole'a, który ruszył na piętro, żeby przeszukać rzeczy Talby'ego. Fox od razu skierował się do Macbooka, który leżał na kanapie.
– Posadźcie go gdzieś. – Poprosił, otwierając klapę.
Luca złapał mężczyznę za kołnierz i praktycznie przeniósł go w kierunku kanapy. Rzucił go tam, a Knight zwiesił broń o kilka cali od jego twarzy. Adam musiał wcisnąć się w miękkie oparcie, żeby nie mieć nosa w lufie. Był w szoku, to pewne – jeszcze nie docierało do niego, co się działo, buzowała w nim adrenalina.
Wiedział z kim ma do czynienia, ale na razie udawał dla własnego dobra.
Cisza z jego strony była wystarczająco obciążająca.
Adam strzelił oczami na boki, gdy Cole coś rozbił na górze i krzyknął ups. Luca rozglądał się uważnie po salonie, a gdy zauważył mechanizm ściemniający okna, od razu do niego podszedł. Szyby robiły się coraz ciemniejsze, ruszył więc prężnym krokiem do włącznika światła, zapalając wszystkie lampy w pokoju. Talby skrzywił się, jakby blask go poraził.
– Kurwa, zażył coś – warknął Knight. Złapał jego twarz w dłoń i obrócił ją na boki. – Za mocno wrzuciłeś na luz, pojebie.
Puścił jego twarz, a ta poleciała do tyłu.
– Zrobię rundkę, przyniosę wodę – Luca zmierzył mężczyznę pogardliwym spojrzeniem.
– Kiedy łyknąłeś? I co? – Knight poklepał Talby'ego po twarzy. Uderzył go też na odlew, gdy ten chciał poderwać się do biegu. – A może chcesz robić karierę przed kamerami, hm?
Talby jęczał trzymając się za nos. Fox prychnął, wiedział dobrze, że przyjaciel nie uderzył aż tak mocno. Złapał za rękę i odblokował laptopa, zabezpieczonego tylko czytnikiem linii. Cóż za lenistwo.
– Z godzinę temu – Fox odpowiedział za scenarzystę, mierząc go ostrym spojrzeniem. – Plus minus, wtedy gdy Grays ugadał się z nim na spotkanie, mam rację? Kreska albo tableteczka, tylko trochę żeby podtrzymać euforię?
Talby milczał, ale nerwowe drgnięcie go zdradziło. Knight zamruczał w rozbawieniu. Oparł stopę między rozłożonymi nogami mężczyzny. Ten nerwowo próbował złączyć uda, ale lufa przytknięta do krocza go powstrzymała. W powietrzu rozległ się ostry zapach moczu.
– Nie ma co się bać. Nie będzie bolało – Knight pochylił się i odchylił swoją maskę, żeby uśmiechnąć się krzywo. – Zbyt długo.
Z piersi Talby'ego wyrwał się wręcz agonalny jęk, a Fox westchnął.
– Bo zaraz dostanie zawału – mruknął znad laptopa. Podpięty miał już swój pendrive, dający pełny dostęp Komecie. Knight zauważył, że oczy przyjaciela przeskakiwały po ekranie z prędkością światła. Wyolbrzymiał, ale nigdzie na dłużej nie spoczął oczyma. Po dosłownie kilku chwilach uniósł wzrok na niego. – Wciąż nic.
Knight zmarszczył brwi. Nie wątpił w to, że Fox miał pewność co do pierwszego przeszukania. A jeśli coś się znajdzie, Kometa pewnie wkrótce tam się dogrzebie.
– Dobrze, ptaszku, zacznij ćwierkać – Knight złapał Talby'ego za włosy. Odchylił głowę do tyłu, lufą wywierając mocniejszy nacisk na krocze mężczyzny.
Usta Adama zadrżały, ale jeszcze nic nie mówił.
– Myślisz, że jesteśmy ugodowi, bo dopiero raz dostałeś po pysku? – Fox zdziwił się. – To nawet rozczulające.
Talby zaczął gwałtownie potrząsać głową.
– Nie odważycie się. – Po raz pierwszy odezwał się i to całkiem składnie. Cokolwiek zażył, nie było aż tak mocne, jak próbował pokazać. – Stracicie...
Knight ponownie złapał mężczyznę za twarz, ściskając z całej siły.
– Nie mamy nic, kurwa, do stracenia – warknął. – Nas jest czwórka. A ty? Za tobą stoi ktoś tak wierny?
Knight puścił twarz Adama i poklepał go po policzku, gdy ten zabulgotał coś niezrozumiałego. Luca wrócił ze smukłą butelką wody w ręku, ale szybko omiótł scenę.
– Znalazłem też wiadro i kilka szmat. – Knight uderzył kolbą w krocze Talby'ego, gdy ten w panicznym odruchu próbował rzucić się do ucieczki. – O przepraszam, nie lubisz podtapiania? Porwania są bardziej w twoim guście?
Knight spoliczkował lekko Adama, bardziej w drwinie niż chęci uszkodzenia mu twarzy.
– Nie próbuj zaprzeczać, skurwielu – warknął mu w twarz i prędkim ruchem ściągnął maskę, żeby dokładnie zobaczył go całego. Między nimi była tylko niewielka przestrzeń, więc póki miał otwarte oczy, widział tylko jego. Knight uśmiechnął się upiornie. – Wydaje ci się, że to, co ci teraz robimy, jest do zniesienia? Mogę być gorszy. Mogę być straszniejszy, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. A może jesteś w stanie, w końcu piszesz historie. Więc dobrze, Adamie, będę tak zły, że nawet twoje koszmary wycofają się w głąb twojej żałosnej głowy, niezdolne do przetrwania na powierzchni. Będziesz w pełni świadomym warzywem. Myślisz, że to staje się bez niczego – zakreślił łuk wokół swojej twarzy – oj nie. To dzieje się, gdy ma się władze nad koszmarami. – Luca zerknął na Knighta, ale się nie odezwał. – Bo jak, kurwa, myślisz, ile zajmuje wycięcie takich blizn? – Prześledził kilka tras przez jego czoło, oczodół, nos, mówiąc: – Jedna po drugiej.
– Ty chory pojebie, odsuń się ode mnie. – Głos Adama był wysoki ze stresu.
Rzucił się na Knighta z pustymi rękoma, ale ten odepchnął go jak dziecko. Talby nie był aż tak słaby, jak można pomyśleć. Miał krzepę, ale nie potrafił z niej korzystać, przez co tracił wszelką przewagę.
– Usiądę ci nawet na pieprzonych, zaszczanych kolanach, jeśli to sprawi, że będziesz śpiewał – warknął, ale odsunął się. Luca stanął za kanapą i złapał scenarzystę za gardło.
– Pij – powiedział grobowym tonem.
Głowę maksymalnie mu odchylił, wciskając butelkę głęboko do gardła. Talby od razu się zakrztusił, Luca puścił go dopiero po kilku sekundach. Pchnął do przodu i z całej siły uderzył go po plecach, aż Adam zaniemówił z zaskoczenia.
Złapał go za włosy i ustawił w poprzedniej pozycji. Uśmiechnął się krzywo do pełnej przerażenia na twarzy mężczyzny. Luca nie odszedł nigdzie, tylko wsparł dłonie na oparciu tuż obok niego. Talby potoczył oszołomionym spojrzeniem po salonie, zatrzymując się na chwilę na Foxie.
– To dopiero grzeczny początek – powiedział, trzymając na rozłożonej dłoni laptopa. – Ja na tobie palca nie położę, prawda. Ale wszystkie twoje sekrety – uniósł komputer ku górze z przerażającym uśmiechem na ustach. – Kurwa, o nie się bój. Możemy cię zniszczyć w o wiele gorszy sposób, niż tylko fizycznie.
– Czego wy chcecie? – Adam jęknął, potrząsając głową. – Nic do was nie mam!
– Ale miałeś do Jessamine – Luca warknął. – Nie udawaj, że nie wiesz kim jesteśmy.
– Mieliście nie być problemem! – znowu próbował się podnieść, jakby niby mieli mu na to pozwolić. Luca i Knight od razu usadzili go w miejscu, a Knight tym razem uniósł nóż przed jego nos.
– Wiesz, czemu nie jesteś skuty? Nie wzięliśmy kajdanek z jednego, konkretnego powodu.
Talby zapadł się głębiej w kanapie.
– Jesteście chorzy... – wyszeptał, patrząc na ostrze noża.
– Nie masz pojęcia jak – Luca uśmiechnął się do niego, łokciem wspierając się o zagłówek. Przyglądał się uważnie profilowi mężczyzny. – Gdzie jest Jessamine?
– Nie z wami? – sarknął.
Nie uderzyli go, co przyprawiło Adama o spore zdezorientowanie. Najwyraźniej myślał, że za każdym razem odpowiedzą przemocą, co było kuszące, lecz awykonalne. Za łatwo zamęczyć kogoś takiego jak Talby bez uzyskania odpowiedzi.
– No dobrze, śmieszku. Wiesz, że masz słabość do ledwie legalnych dziewczyn, prawda? – Fox obrócił laptopa i puścił nagranie. Dziewczyna wyglądała na niewinną, a w cipkę miała wsadzone dwa dildo z wypustkami przypominającymi kolce.
Talby wcześniej oblany potem pozieleniał.
– Jest legalna, z legalnego źródła – wymamrotał.
Fox uśmiechnął się mrocznie, nawet oczy mu pociemniały.
– Masz pewność? Jej dowód? Podpis zgody? – pytał otwierając jeszcze jedno, jedno i kolejne nagranie. Luca i Knight obserwowali reakcję Talby'ego, gdy uświadamiał sobie, co sugerował Fox.
Mógł nienawidzić Jessamine, chcieć zająć jej miejsce w hierarchii, ale nigdy nie chciał dopuścić do zrujnowania swojej opinii. Typowe kurwa. Ważniejsze były pozory i dobre imię od czyjegoś bezpieczeństwa.
– Póki opinia nieposzlakowana w ten sposób, to wszystko inne mogłoby przejść, co? – Luca postukał go palcem w skroń. – Zrzeszyłby cweli z takim myśleniem, bo co tam jedna kobieta? Pewnie się nie zna i by zjebała wszystko.
Zieleń przeszła w czerwień, Talby zmieniał kolory na twarzy jak w ludzkim kalejdoskopie.
– Gdzie jest Jessamine? – Knight powtórzył. – Wiesz dobrze, że Fox znajdzie i sfabrykuje wszystko. Wy macie swojego hakera, my naszego.
Mięsień drgnął pod okiem Adama. Cole z wielką werwą zbiegł po schodach, w dłoniach trzymał starego typu telefon na kartę. Z ust nie schodził mu szeroki uśmiech.
– Bingo panowie – zawołał i podał Foxowi telefon.
– Nawet nie zabezpieczony pinem – pokręcił głową, jakby zdegustowany brakiem przezorności oraz faktem, jak bardzo wyjebane miał Talby. A mimo to długo pozostawał poza podejrzeniami przez brak obciążających dowodów cyfrowych. – Coffetino. Tam się spotykaliście? Patrz, Coffetino, dzień i godzina.
Cole razem z nim prześledził wzrokiem wiadomości.
– Te daty... – Cole wymamrotał, brwi miał mocno i gniewnie zmarszczone. – Praktycznie od samego początku, widzisz? Trzy dni przed urodzinami Luca. Wtedy umówili się po raz pierwszy.
– Więc co najmniej od początku stycznia masz ten telefon i w ten sposób się zgadujecie – Luca cały czas nie odwracał wzorku od Adama, tym razem pobladłego. – Wtedy zaczęliście się spotykać całą grupą?
– Po co mam mówić, skoro wygrzebiecie sobie to sami? – burknął, a Luca uśmiechnął się krzywo.
– Mamy się umówić na spotkanie? Pogadać z nimi, może będą chętni zrzucić całą winę na ciebie? – Knight zapytał grzecznym tonem.
Policzki Adama zadrżały, mięśnie nóg napięły się. Luca nie był pewien, czy chciał znów spróbować uciec, czy zaprzeczyć.
– Przekonaj się sam – warknął.
Cole uniósł głowę z nad telefonu i gwizdnął.
– On tak od początku? – zapytał zdumiony. – Chłopie, albo jesteś głupszy, niż zakładałem, albo masz tam ogromne jaja.
– W każdej chwili możemy podnieść stawkę – Luca zamruczał. – W końcu nie przeszkadza mu kupczenie czyimś życiem, prawda? To tylko zabawa. Nic nie znaczące słowa, gesty do zignorowania, prawda?
Luca znów złapał go za głowę, w ręku już miał przygotowaną butelkę.
– Nie! – Adam wrzasnął, wierzgając, ale Knight przytrzymał go butem za krocze. Twarz wykrzywiła mu się z bólu, gdy poczuł jednoczesny nacisk i ciągnięcie. Plecy odgięły mu się z małym chrupnięciem, ale nie było to nic groźnego. Jeszcze.
– Tylko cię przeczyścimy – zapewnił uspokajająco, wciskając mu butelkę głęboko do gardła, aż zaczął się krztusić. – Może teraz będziesz mieć mniejsze problemy z mówieniem, hm?
Skinął Knightowi odpowiednio wcześniej, nim wyszarpnął butelkę z gardła Talby'ego. Strumień wody i wymiocin chlusnął na dywan i na spodnie mężczyzny. Luca trzymał go mocno za włosy, żeby nie upadł. Odrzucił na bok pustą butelkę i przytrzymał za ramiona wijącego się scenarzystę. Ten rozpaczliwie kaszlał, plując śliną, ale Knight i tak się ku niemu nachylił.
– Gdzie jest Jessamine?
– Nie wiem! – Adam wykrztusił ochryple. – Nie wiem, kurwa, to nie ja...
Luca puścił głowę Talby'ego w sekundzie, w której Knight uniósł pięść do ciosu. Patrzyli jak przez impet głowa opada mu na bok. Mężczyzna wypluł kilka zębów, jęcząc z bólu. W powietrzu mieszał się zapach potu, krwi, wymiocin i moczu. Rozpacz Talby'ego to odstręczająca mieszanka.
– Gdzie jest Jessamine? – Knight ponowił pytanie, a scenarzysta w obronnym geście zasłonił się przedramieniem.
– Nie wiem – jęknął żałośnie. – Nie ja... to załatwiałem.
– To niby kto? Jak opłaciłeś najemników? – Cole spytał ostro, ruszając do przodu. – Mów szybciej niż myślisz. Ja się jeszcze nie namęczyłem przy tobie.
Talbym wstrząsnęły suche torsje. Czekali aż się uspokoi.
– Dziefczyna z Calabasas – wykrztusił lekko sepleniąc. Krew zaplamiła jego usta, brodę i przód koszulki. – Hafercha, załatfiała co... wymyflili. Brała mało, ze zbiórfi.
Wszystko się zgadzało, Fox jednak zamarł zaskoczony.
Calabasas? Poruszył samymi wargami, a Luca skinął mu głową. Czterdzieści minut, tylko tyle trasy bez korków dzieliło ich od zleceniodawczyni. To tam doszło do przejęcia Jessamine. Czyżby Kryształ miał tam swoją nową metę? Może siedzieli z tą hakerką?
Po kolei jednak, wiedział że Talby może nie wiedzieć takich rzeczy, jeśli po prostu określił zlecenie i nie chciał znać detali.
– Gdzie się spotykaliście?
– Przecież wiecie... już... W Coffetino. – Oddychał ciężko, a Knight poklepał go po policzkach. Zacisnął usta w wąską kreskę, niezadowolony, ale Adam nie zemdlał.
– Jakie masz dane o tej hakerce? – Fox wtrącił szybko.
Talby zamrugał powoli, otworzył i zamknął usta co najmniej trzykrotnie, ale dali mu czas.
– Mia Rosa wie więcej – wykrztusił. – Ona... ją znała.
– Ile razy ją widziałeś?
– Mię?
– Kurwa, hakerkę.
– Zawsze w Coffetino – Talby powiedział.
Fox mocno uścisnął nasadę nosa, ale chyba zinterpretował to jako: za każdym razem. Mogli założyć, że przy pieprzonej kawce omawiali pomysły na dręczenie Jessamine. Knight miał taką furię na twarzy, że Talby spróbował odsunąć się od niego, ale tylko on powstrzymywał go przed bezwładnym upadkiem. Udało im się wycisnąć powierzchowny rysopis dziewczyny.
Młody rudzielec, zawsze z plecakiem, zapisywała ich zlecenia na cholernej kartce.
– Zatem gdzie jest Jessamine? – Cole zapytał, zbliżając się do Talby'ego. Stanął obok Knighta, dłonie wsparł o uda i wbił przeszywające spojrzenie w mężczyznę. – To przecież twój plan, nie?
Adam skinął i skrzywił się jednocześnie.
– Ona... załatwiała wszystko. Ma dryg – wyjaśnił pokrętnie, mówił bardzo ostrożnie. – Padane usłyszał o Krysztale, a ona już z nimi załatwiała, co mają zrobić.
– A co mieli? – Luca zapytał cicho.
– Porwać. Nastraszyć. Cokolwiek.
Ręka Knighta drgnęła, ale ledwo zauważalne szturchnięcie od Cole'a go powstrzymało. Obaj wyprostowali się, a ich miny były bliźniaczo wściekłe.
– Będzie, kurwa, grał niewinnego – burknął Cole. – Nie wiem, nie wiedziałem, nie to miałem na myśli. Płaciłeś ona zlecała, prawda?
– Nie byłem sam. Nie podpadła tylko mnie.
Cole roześmiał się z goryczą.
– Powodzenia z tą linią obrony w sądzie.
– Pozwę was! – Adam splunął ślina i krwią.
– Świetnie, zawsze chciałem odwiedzić salę sądową – odparł, a na mały dźwięk, który wypuścił z siebie Fox, odwrócili ku niemu głowy. Przeglądał coś intensywnie, Cole zauważył, że to konwersacja z Mią. Omiótł spojrzeniem ekran i wykrzywił usta.
Świetna do drobnych robótek, skołowała szalik dla znajomego. Najwyraźniej nawet na prywacie pisali szyfrem, na zaś. Błędem Mii było podanie znanych personaliów na natarczywe dopytywania Adama.
– Corrie Wyan, prawda? – Cole zapytał cicho, a Talby drgnął. Mia uważała, że te dane są fałszywe, ale mogły do czegoś sensownego prowadzić.
– Dzwoń po Kins – zaordynował Luca, gdy Knight znokautował Talby'ego. – Macie co tu zostawić?
Cole skinął entuzjastycznie.
– Znalazłem teczkę, jest tam trochę... prywaty. Zapisków oraz planów. Na górze jest kilka płyt z porno, niech sobie to przejrzą.
Knight z zadowoleniem poklepał go po plecach. Fox umieścił obok teczki, którą szybko przyniósł Cole, laptopa z ledwo legalnym porno, które tam składował. Tak dla efektu, przy przeszukaniu domu znajdą więcej.
Prędko wybiegli z posiadłości Adama Talby'ego, zrobili to równie cicho, jak weszli.
Dwadzieścia minut. Cała akcja zajęła im dwadzieścia minut i otrzymali lwią część odpowiedzi. Kurwa, gdyby na samym początku mieli pewność, że trzeba go przycisnąć... może nigdy do tego by nie doszło.
Luca odwrócił twarz w stronę nieba czując gorycz. Gdybanie oraz morze niepewności, to wszystko było cholernie niesprawiedliwe. Mogli chodzić i tłuc po kolei wszystkich nieprzyjaciół Jessamine, ale równie dobrze takie coś sprowadziłoby na nią negatywną prasę oraz niezadowolenie obcych. Oskarżenia rzucane na wiatr lubią wracać, a oni wtedy nie mieli nic na Talby'ego...
Fox również wciąż i wciąż się tym zadręczał. Zmęczony psychicznie ściągnął maskę i ciężko oparł się o bok vana. Jechali już ponownie do zostawionych przez mężczyzn samochodów. Meteor za kierownicą był bardzo cichy.
Fox zwiesił ramiona oraz głowę w bezradnym geście.
– Hej, lisku – Cole trącił go ręką, siadając bardzo blisko niego. Na tyle, żeby przyjaciel czuł jego obecność, ale nie aż tak, by był przytłoczony. – Jest dobrze. Wiemy gdzie jest ta gówniara, a to że najciemniej pod latarnią... nie twoja wina.
Skrzywił się, ale spojrzał im w twarze.
– Moja. – Zapewnił twardo. – Powinienem wiedzieć. Zawsze.
Zgodnie westchnęli i Knight odważył się ścisnąć go za ramię.
– Mam nadzieję, że gdy odzyskamy Jessamine uwierzysz, że jest wiele rzeczy poza naszą kontrolą – powiedział cicho, a Fox z trudem, ale jednak, spojrzał mu prosto w oczy. Zamrugał gwałtownie i skinął głową na znak, że rozumiał... choć pewnie wciąż nie akceptował.
– Zbierajmy się do CA. – Zadecydował Luca. – Talon ma wieści o Krysztale, a Kometa i Meteor muszą zrobić spokojny rekonesans w sprawie dziewczyny. Nie, Fox, ty masz przez pięć minut odpoczywać. Nie każ nam cię przywiązać do krzesła.
Posłał mu niezadowolone spojrzenie, ale nie oponował. Jeszcze tylko kilka godzin, kilka krótkich i dłużących się jak samo piekło godzin, a Jessamine znów będzie bezpieczna.
Zostawili Luca oraz Knighta przy ich samochodach, starając się jak najszybciej wrócić do biura.
Na miejscu czekało na nich jedzenie oraz informacje Komety.
– Jakim cudem tak szybko ci to poszło? – Cole pokręcił głową, nie ukrywał zachwytu. Nie minęła nawet godzina odkąd usłyszeli o dziewczynie z Calabasas. Wpakował sobie pełny widelec makaronu i gapił się na niego jak na zbawcę narodu.
– Cóż – Kometa chrząknął, pochylając nieznacznie głowę. Kolczyk w jego brwi błysnął. – Zorza o świcie skończył to zlecenie dla komisarza Kaifa, a na wieść o hakerce z Calabasas... Cóż, podszedł do tego bardziej analogowo.
– Czyli? – Luca uniósł brew, przełamując w pół pałeczkę chlebową.
– Poszedł popytać i do archiwów – Kometa wyszczerzył się przed wyświetleniem skanów. Uśmiech jednak mu spełzł szybko z twarzy. – Fox pewnie pamiętasz jeden z adresów IP sieci cebulowej, coś musiało się jej osunąć, bo adres pokazuje bliską odległość do prawdziwego miejsca zamieszkania dziewczyny. O czymkolwiek myślała, nie mam pojęcia, ale naprawdę nazywa się Corrie Wyan. Dokładnie Kelly Corianne Wyan.
Kometa wyświetlił tylko dwa zdjęcia – wysoka dziewczyna z ponurą miną, miriadą piegów na twarzy oraz długimi, prawie rudymi włosami. Jeden pochodził z kroniki szkolnej, drugi z jakiegoś licealnego konkursu.
– Przepraszam, kurwa, bardzo, ona ma czternaście lat? – Knight czuł, że jedzenie burzy mu się w żołądku. Talby mówił, że była młoda, ale nie podejrzewał, że aż tak!
– Siedemnaście – poprawił łagodnie Kometa. Patrzył na dziewczynę z ogromnym współczuciem, Fox był równie zafiksowany na tym obrazie. Wziął gryza burgera dopiero gdy Luca go szturchnął. – Dziewczyna wyczyściła co mogła o sobie, ale po pierwsze zostało kilka rzeczy, które musiało, po drugie nie ma świadomości, co warto ochronić. Nie jest sierotą, ale w życiu miała trochę pod górkę: z ładnego domu w Los Angeles musieli przenieść się do małego budynku przy placu Hollywood RN Park. Mają potworny dług medyczny. Cztery lata temu jej rodzice z nieznanych przyczyn mieli wypadek samochodowy, tata stracił rękę, a mama w trakcie kraksy przeszła wylew. Znaleźliśmy artykuły na ten temat.
– Rehabilitacja i leczenie pochłonęły wszystko – Fox wymamrotał odsuwając od siebie jedzenie.
– Taa, Zorza popytał w szpitalu, w którym się leczyli, złapał jednego z pielęgniarzy, który się nimi zajmował. Kochająca się rodzina, do ostatniej minuty. – Kometa westchnął i przeczesał dłonią włosy. – Rodzicom wmówiła, że mają anonimowego darczyńcę, który wybrał ich dług do pomocy przy spłacie. Wyanowie odpowiadają za czystość RN Park. To taka... dobra rodzina na powierzchni. Jeśli dzieje się coś złego, nie dogrzebiemy się do tego.
– Ma dobre zabezpieczenia? – Fox zapytał, wpatrywał się w Corrie niewidzącym wzrokiem.
– Chociaż popełnia dość prozaiczne błędy, to dziewczyna jest geniuszem – odparł cicho. – Samouk. Chodzi do lokalnego liceum, ale mogłaby już być na studiach, gdyby mogła.
– Kurwa, w naszym wieku... – Knight wymamrotał pod nosem i pokręcił głową. – Koło się musiało zatoczyć, prawda?
Życie chyba już tak miało, pewne rzeczy musiały trafić tam, gdzie się zaczęły, żeby wszystko zakończyć. Corrie Wyan była jak oni, ale mieli gorącą nadzieję, że jednocześnie jej sytuacja była lepsza.
– Trafi do poprawczaka – Luca westchnął, pakując swoje pudło z resztkami jedzenia. – Jeśli już wcześniej nie przyciągnęła uwagi władz, może nie posiedzi tam długo.
Coś w oczach Foxa błysnęło, jakby na nowo odżył. Porzucił swoje jedzenie po kilku gryzach, pozostali też nie byli w stanie dokończyć. Spojrzeli na Kometę, który uniósł dłonie.
– Mamy dokładne współrzędne, drugi van jest zatankowany do pełna, czas dojazdu to od czterdziestu pięciu minut do godziny z hakiem. – Popatrzył im uważnie w oczy i skinął. – Jesteśmy gotowi, Jackson wyjechał do Calabasas w chwili, w której się dowiedzieliśmy o adresie małej Wyan. W ciągu dziesięciu do dwudziestu minut zrobi rekonesans.
Fox uśmiechnął się do niego z dumą.
– Rewelacyjna robota – pochwalił go Luca. Obejrzał się na swoich przyjaciół. – Jedźmy po naszą dziewczynę.
Pięknie brzmiało, ale nie było aż tak prędkie do zrobienia.
Buzowali jednak od niecierpliwego oczekiwania. Informacje jednego dzieciaka dzieliły ich od Jessamine. Rosen wciąż się nie wybudził, Talon nie miał pełnych informacji odnośnie liczebności całego Kryształu, ale jednak... byli tak blisko niej.
Cole znalazł Dots za jej biurkiem, kaszlała coraz mocniej.
– Idź do domu – rozkazał bardziej niż poprosił. Kobieta zaczęła zaprzeczać, ale niegrzecznie ją uciszył. – Serio, Dottie, jutro nie ucieknie, a ty źle się czujesz.
Wykrzywiła usta w podkówkę.
– To chyba ze stresu, przepraszam – odparła, a on skrzywił się. Zebrała się jednak do domu upewniając się czterokrotnie, czy niczego nie potrzebowali.
Teraz nie dało się nic zrobić zza biurka. Zamknęli wszystkich podejrzanych, czekali na nakaz aresztowania adminów, Talby już był w celi, Dina oczekiwała na rozprawę, nawet fałszywi nowi pracownicy mieli przygotowane pozwy za próbę szpiegostwa i utrudnianie pracy.
Dziś to się rozwiąże, na zawsze.
Kilkanaście minut temu dostali telefon od Jacksona, odebrali go już w vanie, zbyt niecierpliwi.
– Teren czysty – poinformował ich nie bez zdziwienia. – Oprócz kamer parku przyczep nie ma tutaj nic, nawet domorosłego systemu, ani tym bardziej jakichś czujek. Możecie przyjeżdżać.
Kometa skinął głową i docisnął pedał gazu, przejeżdżając przez otwartą bramę. Kilku paparazzi zrobiło zdjęcia samochodowi, ale pan Trennis złapał ich aparaty, od razu zaczął się z nimi wykłócać. Jechali ledwo przepisowo, Kometa starał się udawać, że nie widzi aż tylu czerwonych świateł jak powinien.
– Co my z nią zrobimy? – Cole zamyślony wymamrotał. Kciuki zatknął za kamizelkę kuloodporną, oczy miał przymknięte. – To przecież dzieciak.
– Wiem – burknął Knight. Siedział pochylony na ławeczce naprzeciwko niego, łokcie wspierał o szeroko rozstawione nogi. – Musi jednak podać nam informacje.
– Nienawidzę tego – syknął Luca. – Jak ta Mina mogła uznać, że takie dziecko będzie świetne do takich zagrywek?
– Mina Rose Abernathy w szkole podstawowej przez rok siedziała w specjalnym ośrodku dla dzieci, miała silne leki – odparł Fox, przeglądając zebrane informacje. – Jeśli miała kontynuować farmakoterapię, albo w ogóle terapię, nie ma żadnych rejestrów.
– Czyli równie dobrze może łykać tabletki z rogu, świetnie. Dlatego nie widziała nic złego we wplątywaniu w to nastolatki – Cole skrzywił się z niesmakiem.
– Na pewno będzie się dało dotrzeć do Corrie bez szantażu. – Luca opuścił na sekundę wzrok. – Lepiej będzie porozmawiać z nią bezpośrednio bez... wciągania w to jej rodziców.
Dobrze wiedzieli, że używanie bliskich jako waluty przetargowej przy uzyskiwaniu informacji zostawiało głębokie ślady na psychice.
Gdy dojeżdżali do Calabasas zadzwonili do Jacksona.
– To dobrze, wróciła ze szkoły i od tamtej pory nie wyszła z domku. Spotkamy się na miejscu.
Prawie nie czekali aż Kometa w miarę prosto zaparkuje przy wjeździe do parku. Od razu, gdy zobaczyli zjazd, praktycznie wyskoczyli z samochodu w locie. Domek został zaadaptowany do codziennego życia, chociaż wcześniej pewnie służył wyłącznie do spraw administracyjno–porządkowych. Dość mały, stary, otwarcie zakluczonych drzwi wymagało wyłącznie większego nacisku ramieniem. Przerażająca niedbałość względem bezpieczeństwa. W przypadku Corrie było to podwójnie groźne – jeśli ktoś dowiedziałby się, że nie miała praktycznie żadnej ochrony...
Weszli jeden po drugimi, zsynchronizowani z bronią uniesioną wysoko. W domu był tylko pan Wyan i Corrie.
Dziewczyna wrzasnęła, plecami uderzyła o ścianę. Jej tata zamarł w pół drogi na kanapę. Uniósł obandażowanego kikuta i drugą dłoń w obronnym geście.
– Niczego nie mamy, ale bierzcie co chcecie! – zawołał. – Nie krzywdźcie mojej córki!
Corrie skakała spojrzeniem od nich do swojego taty. Cała się trzęsła, miała ogromne oczy oraz przeraźliwie bladą twarz. Kiedy w środku znaleźli się wszyscy, Cole tyłem do nich z bronią czujnie uniesioną na podwórze, dziewczyna zrozumiała kto znalazł się w jej domu. Skrzywiła twarz, jakby odczuwała ogromny ból.
– Nikogo nie skrzywdzimy – Luca zapewnił szorstko, głos miał stłumiony przez maskę. Postanowił jednak ściągnąć ją oraz opuścić i schować broń. Ruch ten zaskoczył Wyana, a dziewczyna skuliła się jeszcze mocniej. – Chcemy informacji, Corrie. Gdzie jest Jessamine Heyes? Co kazałaś Kryształowi z nią zrobić?
Dziewczyna, co było do przewidzenia, wybuchnęła rozpaczliwym płaczem.
– Obszar czysty – usłyszeli w komunikatorze głos Jacksona. – Tutaj dalej nikogo nie ma, jej dom jest niepilnowany.
– Nie rozumiem! – Jej ojciec zawołał. Gdy zobaczył, że teoretycznie nic im nie groziło, prędko przemieścił się w kierunku córki. – Jaka Jessamine? Co to Kryształ? Dlaczego wplątujecie w to moją córeczkę?
Objął ją mocnym, opiekuńczym uściskiem. Dziewczyna wtuliła się w niego i, jak zauważył Luca, równie troskliwie zasłoniła dłonią kikut ręki.
– Corrie, nienawidzę tych słów, ale: przestań płakać – głos miał szorstki. Trzymał się prosto w miejscu, chociaż potrzebował zrobić cokolwiek. – Musisz się skupić, nie chcemy ci zrobić krzywdy!
Fox był następny do ściągnięcia maski. Stanął obok przyjaciela, patrząc wprost na dziewczynę.
– Świetnie poradziłaś sobie z pętlą przekierowań. Wiesz jak maskować ślady i gdzie szukać informacji – powiedział cicho, nie odrywając spojrzenia od twarzy Corrie. – Rozumiemy czemu to zrobiłaś, szkoda że w złej wierze. Nasza... przyjaciółka bardzo na tym ucierpiała. Czy wiesz, co Kryształ może jej zrobić, jeśli nie dostanie od ciebie dalszych instrukcji?
Corrie zasłoniła dłońmi twarz.
– Kochanie, co ty zrobiłaś? – Pan Wyan spojrzał na rudawą głowę córki, a potem na komputer stacjonarny, który stał w kącie pokoju. – Co ona zrobiła?
Mężczyzna dalej był skonfundowany, trzymał córkę, ale rozumiał, że banda chłopa w pełnym rynsztunku nie znaczy nic dobrego.
– P–ppotrzebowaliśmy pieniędzy – załkała. Wyprostowała się i gniewnie otarła policzki, chociaż łzy nie chciały przestać lecieć. – Wywalii–li by nas na bruk, nie skończylibyyście reha–abilitacji.
– Pożyczka...
– Nie daliby! – zawołała ściśniętym, wysokim głosem. – Musiałam coś zzrobić, tato! Nie mogłam was stra–aacić!
– Więc spisałaś kogoś innego na straty? – zapytał ją tak, jak tylko kochający i troskliwy ojciec mógł. Przypatrywali się Wyanom w oczekiwaniu na solidne informacje. – Och, kochanie, nie wybieramy sobie życia, ale możemy mieć chociaż moralność.
– Gdzie ją zabrali? – Luca pospieszył z pytaniem, czuł że Knight za ich plecami ledwo powstrzymuje się od wybuchu. – Corrie nie mamy chwili do stracenia!
Dziewczyna zazgrzytała zębami, jakby to mogło jej pomóc w opanowaniu płaczu. Obrzuciła ich poniekąd nienawistnym spojrzeniem, ale Fox wiedział, że nie chodziło konkretnie o nich, a o całokształt – rzeczy, które musiała robić, sekrety jakie zjadały ją od środka.
– Nie wiem do końca gdzie – wykrztusiła w końcu. – Mogę podejść?
Wskazała dłonią na biurko z komputerem. Luca skinął głową, a Fox ruszył w jej stronę.
– Będę patrzył, nic więcej, spokojnie – zapewnił, chociaż wcale nie zrobiła się po tym spokojniejsza. Pan Wyan stał pod ścianą, wyglądał jakby w przeciągu pięciu minut postarzał się o kilka dekad.
– Mają system skrzynkowy – dziewczyna siarczyście pociągnęła nosem. – Jest taka jedna na Ventura Boulevard, przy stacji benzynowej. – Jeszcze dwa razy otarła policzki i płacz miała względnie pod kontrolą. – Najpierw przyjęli zlecenie, potem zaliczkę, a potem... wskazówki. Wiedzą, że mają czekać na... kolejne informacje i przelew.
– Gdzie jest Jessamine? – Fox położył dłoń na zeszycie. Widział, że ma tam przeróżne notatki odnośnie zleceń, nie tylko tych wychodzących od Talby'ego.
– Stary hangar awionetkowy – wyszeptała. – Siedzą tam od tygodnia, ludzie... się boją. Ale nie wiedzą jak zgłosić, ani komu.
Knighta już nie było, gdy tylko to usłyszał, w okolicy Calabasas było tylko jedno takie miejsce. Fox skinął głową Cole'owi i ten schował broń w zamian łapiąc swój telefon. Sam zabrał zeszyt Corrie, z piersi której wyrwał się ledwo tłumiony dźwięk sprzeciwu. Dziewczyna zacisnęła palce na krawędzi biurka, pewnie żeby nie rzucić się żeby mu to wyrwać.
– To przechowamy do czasu przekazania policji, już jadą – Luca popatrzył wpierw na pana Wyana, potem na Corrie, ale wrócił spojrzeniem do jej ojca. – Musieliśmy ich wezwać, sprawa jest zakrojona na szeroką skalę.
Mężczyzna był zrozpaczony, ale skinął głową. Chyba chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu sił.
– Pójdę przygotować twoją mamę... – wyszeptał w tył głowy córki. Corrie nie poruszyła się poza małym skinięciem. – Czy mogę?
Cole, już po rozmowie z Levittem, przywołał go dłonią obiecując, że go odeskortuje na miejsce.
– Corrie... – Fox zaczął powoli, ale Luca zauważył, że cokolwiek chciał powiedzieć, zmienił zdanie i mruknął coś innego: – Z tej sytuacji jest wyjście, masz dużo możliwości, twoi rodzice też. Nie odrzucaj niczego pochopnie.
Dziewczyna nie zasygnalizowała, że usłyszała, wciąż siedziała skulona na krześle.
– Idź do Knighta i sprawdźcie z Kometą co się da – Luca szepnął do przyjaciela.
Fox z zeszytem pod pachą wyszedł, a on został z nastolatką. Corrie przez cały czas oczekiwania na policję nie próbowała robić niczego podejrzanego. Kiedy miejscowy funkcjonariusz przejął ją, usadził dziewczynę bardzo daleko od komputera.
Ledwo trzydzieści minut po wejściu do domku Wyanów na parkingu parku były już cztery wozy policyjne i jeden motocykl. Jackson stał obok niego i przypatrywał się mężczyźnie, jakby był ciekawym, muzealnym obiektem.
Talon z krzywym uśmieszkiem mierzył go wzrokiem. Opierał się o siedzonko, jedną ręką bawił się zapalniczką.
– Siedemnaście – Talon odchylił głowę, z lubością wydmuchując ogromny kłąb dymu. – Plus oczywiście główna trójka i Xer. Będą mieć małą przewagę, ale z waszą piątką i nami powinno się udać.
Nie była to liczba ludzi trudna do zdjęcia, ale z Jessamine stawka wskakiwała na inny poziom.
– Sprawdziliście obszar? – Knight zapytał, sprawdzając magazynek.
– Taaa, nie ma gdzie się ukryć – przyznał niezadowolony. – Kilku kręci się przed budynkiem, reszta jest w środku hangaru. Jeśli mamy zaatakować, musimy zrobić to szybko i na raz.
– Nie będzie czasu na dywersję – zgodził się Luca. – Wystarczy, że wiatr zawieje informacje do skrzynki i po nas.
Po niej.
– Za dwadzieścia minut będzie tu nasz bus – Talon odparł i dla pewności zerknął na zegarek. – Postawimy przy skrzynce jednego naszego, z nadzieją, że przeżyje.
– Daj dwójkę, jeśli możesz – Fox mruknął, przeglądając kamery przy rzeczonym punkcie wymiany informacji. – Spójrz tutaj, jeśli jeden będzie w tym miejscu, od razu się dowiemy i gość przeżyje.
Talon z zadowoleniem skinął głową odchodząc na kilka kroków, żeby wykonać telefon.
– Jemu to sprawia za dużo frajdy – wymamrotał Cole. – A już myślałem, że, kurwa, zażąda od nas po nerce za dziesiątkę swoich ludzi do dyspozycji.
Knight skinął z grymasem wykrzywiającym twarz.
– Idziemy po nią – Fox powiedział cichym, ledwo słyszalnym głosem.
– Razem, do końca – zgodzili się.
Policjanci z zaciekawieniem przyglądali się ich strojom taktycznym oraz niepasującemu do niczego Talonowi. W vanie mieli kilka zapasowych kamizelek i dali je chłopakowi. Skinął im głową w podziękowaniu, po czym podjechał kilka ulic dalej, gdzie miał czekać na niego ich bus.
– Co zrobimy z ciałami? – Cole zapytał cicho, gdy Jackson kończył sprawdzać swój strój.
– Ghaera się nimi zajmie – odmruknął Knight, zerkając na policjantów. Wszyscy jednak byli daleko. Funkcjonariusze z Calabasas czekali na Levitta, który będzie współpracować z lokalnym posterunkiem w tej sprawie.
Luca prychnął.
– Kurwa, im to jest na rękę, prawda? – sarknął z wozu. Wychylił głowę ku nim i ściszył głos. – Kryształ wchodził im na rewir, nie?
– Talon nie chciał nic mówić, ale na to wychodzi – zgodził się Knight. – To dlatego nie chcą niczego w zamian za finał akcji.
– A wyssaliby nas ze wszystkiego – szepnął Fox, zakładając ramiona na piersi. – Kurwa, może to lepiej.
Zerknął na swój zegarek, a Knight poklepał go po ramieniu. Pora odjeżdżać.
Funkcjonariusze puścili ich bez chwili rozmowy. Nie było tam nikogo z departamentu Los Angeles, a Levitt jeszcze nie dojechał. Brakowało im czasu oraz cierpliwości, żeby jeszcze czekać. Jackson zostawił samochód przy sklepie nieopodal, władował się do vana i usiadł na podłodze.
Od Jessamine dzieliło ich osiem minut, dłużyły się niemiłosiernie.
Przypuścili atak tak jak planowali – szybko, bez zawahania i litości. Talon skłamał, ale nie mieli mu tego za złe, ponieważ do pomocy przyjechało nie dziesięć a aż dwadzieścia członków Ghaery.
Nie było rzeki krwi, ale powódź kul.
Ich piątka skupiła się na dostaniu do środka hangaru. Przestrzeń wokół była opustoszała, pas startowy przecinały dzielne chwasty, które przebijały się przez stary beton. Budynek hangaru składał się z garażu dla awionetek i hali bocznej.
Taki obiekt pewnie został przejęty przez przekupstwo lub zastraszanie.
Jackson oraz Fox osłaniali tyły, a Cole, Knight i Luca parli do przodu. Ludzie Ghaery z pełnym ostrzałem weszli do garażu, gdzie było najwięcej Kryształów. W komunikatorach usłyszeli cichy szum.
– Puściłem drona na tyły, wygląda na to, że tamte wrota zamknięte są na głucho – Kometa poinformował cicho. – Nie ma innych wyjść, ani bocznych małych drzwi. Jeśli tam jest, nikt jej nie wyniesie. Dam znać.
Szybko rozłączył się, żeby ich nie rozpraszać. Wymienili między sobą spojrzenia, a Cole zdjął jednego z najemników. Dziura pojawiła się między jego oczami, padł bezwładnie na ścianę, za którą się krył.
Krew dudniała im w uszach, serce pompowało ją coraz szybciej i szybciej. Starali się nie biec głębiej do hangaru, ale było to ciężkie.
Jessamine była już blisko, tak cholernie blisko...
Ciała padały jedne po drugich. Natknęli się na dwójkę zmasakrowanych ludzi Ghaery, nie mieli broni w dłoniach, a ich gardła były poderżnięte. Wzmogło to ich czujność – dotychczas naliczyli dziewiątkę martwego Kryształu, pewnie byli to najsłabsi z nich. Krzyki oraz odgłosy wystrzałów nie ustawały. W takim tempie wszystkim skończy się amunicja i będą zmuszeni do walki wręcz.
Liczyli na to, że stary szkolił swoich podwładnych i w tej dziedzinie.
Knight zakradł się pod otwarte wrota do hangaru za garażem. Naliczył dwójkę ludzi, którzy próbowali się prowizorycznie ukryć za kanapą. Odbijali się jednak w matowym lustrzanym elemencie po przekątnej, łatwo było je przeoczyć.
Pokazał kompanom, dwa palce i ścisnął mocniej swoją berettę. Szybko wbiegł do środka oddając rozpraszające strzały, a Luca i Cole, którzy zjawili się za nim, zabili ukrywających się najemników.
Ruszyli w głąb pomieszczenia, ale prędko rzucili się na ziemię, gdy zza korytarzyka padł bezładny grad kul. Cole gardłowo przeklął, zobaczyli mały rozbryzg krwi na betonie.
– Co? – syknał do niego Luca.
– Szczyt ramienia – Cole wykrztusił. – Draśnięcie, skurwysyńsko boli, przeżyję.
Knight lustrował wzrokiem zaciemniony korytarzyk. Jeśli dobrze orientował się w rozkładzie, nie było tam żadnych drzwi.
– Ktoś wydostał się przez okno – rozgorączkowany Kometa powiedział. Minęła sekunda i dodał: – Jedna osoba, strzelec, ogląda się przez ramię i ucieka.
– Drugie wrota dalej nietknięte? – Luca zapytał cicho.
– Tak.
– Zdejmij uciekiniera – polecił. Kometa przyjął rozkaz, a Fox i Jackson oderwali się od swoich stanowisk. Przebiegli w kierunku korytarzyka, Knight osłaniał ich tyły.
– Czysto – powiedział Fox, wzrok miał wbity w wewnętrzne drzwi dziesięć kroków od nich. – Kuchnia i łazienka, nikogo nie ma.
Obejrzeli się na hangar, z którego dochodziło mniej wystrzałów, ale wciąż dużo krzyków oraz przekleństw.
– Czyli jest tam – Knight wyszeptał, oczy również skierował gdzie przyjaciel. – Pójdę pierwszy, Luca osłaniaj mnie. Wchodzimy szybko i powstrzymujemy swoje strzały.
– Nie możesz... – Cole prychnął i urwał, gdy Knight przerwał mu gestem.
– Ty już masz ranę – powiedział. – Nie wiemy ile ich tam jest, ani w jakim stanie znajduje się Jessamine. Ktoś musi...
– Ja...
– Zamknij się Jackson – warknęli.
Luca dodał łagodniej:
– Ktoś musi osłaniać nasze tyły. – Patrzył wprost w jego oczy, póki Jackson w końcu nie przytaknął. – Na trzy.
Cole otworzył drzwi, Knight miał ugięte nogi, a Luca nie stał dokładnie za nim. Jeśli celować by w średniego wielkości mężczyznę, kule trafiłyby w powietrze. Wtłoczyli się do schowka w kilka krótkich chwil.
Patrz na Jessamine, nie patrz na Jessamine, patrz ale nie koncentruj się na ranach.
Rozum i serce walczyły ze sobą, chcieli pobiec do niej, ale musieli zneutralizować wszelkie zagrożenie. W środku była czwórka mężczyzn, Xer trzymał Jessamine przed sobą niczym tarcze. Kobieta była naga, mokra, trochę też posiniaczona. Ale oprócz chorobliwej bladości na twarzy, pierwsze oględziny niczego nie wykazały.
– No, no, no – Xer zacmokał. Wszyscy mieli broń w gotowości, ale żaden nie wystrzelił. Oni obawiali się o bezpieczeństwo Jessamine, tamci nie chcieli dostać rykoszetem. Sytuacja kurewsko patowa. – Cała kawaleria, jak na to liczyliśmy.
Jessamine poruszyła się w jego uścisku, ale Luca uniósł dłoń.
– Spokojnie – zawołał. – Dogadamy się, co nie?
Xer prychnął.
– Niezbyt. Lisek kopał w złej norze, a dwie bańki piechotą nie chodzą.
Oczy Jessamine stały się ogromne, zaś krew ścięła się w żyłach Knighta. Z piersi Luca wyrwał się gniewny pomruk. Kątem oka zobaczyli, że Cole przytrzymuje Foxa.
– Dlaczego zabrałeś ją, skoro chodziło o mnie?! – krzyknął, Knight i Luca zacieśnili szereg, by przyjaciel się nie wyrwał.
Xer miał pogardę w oczach. Skurwiel miał czelność patrzeć tak na nich!
– Staliście się kurewsko słabi, jak na takie legendy – splunął. Zacisnął ramię na Jessamine, jego ręka przesunęła się bliżej szyi kobiety. – Dość szybko ściągasz zlecenia na swoją głowę, wiesz? Szkoda, że o niej nie pomyślałeś.
Knight spojrzał w oczy Jessamine, trzymała się dzielnie.
– A gdybyśmy nie przyszli? – zapytał przeciągle. Spojrzeniem skakał od Xera do ludzi obok niego. Czterech na czterech, uczciwy pojedynek, gdyby ich kobieta nie była tarczą.
– Trafiłaby na handel – Xer wzruszył ramionami. – Takich dziewczyn się nie marnuje. A lisa z nory wykopalibyśmy prędzej czy później, żeby sprzedać go po najwyższej kwocie.
Krew zalała oczy Knighta – na wspomnienie tamtego dnia w parku, groźby względem Foxa.
I teraz ponownie traktowany był jak niewiele więcej niż uciążliwy obiekt do odstrzelenia, a ich Jessamine niczym kawał mięsa na sprzedaż.
– Fox – jęknęła cicho, patrzyła wprost w jego maskę.
– Uspokój się, kurwa – Cole sapnął do niego. Nie szamotali się, ale ledwo udawało mu się go utrzymać w miejscu.
– Fox – przedrzeźniał ją Xer, unosząc kobietę ku górze. Przydusił na kilka sekund i puścił. – Chcesz przetestować, co z niej zostało ty... – Jessamine schyliła się i ugryzła go z całej siły w odsłoniętą rękę. – Ty pizdo!
Idealna kobieta to idealne rozproszenie.
Jessamine, ich wspaniała, mądra ukochana starała się skulić i udało się to przez element zaskoczenia. Nie zawahali się, od razu zaczęli strzelać ponad jej głową. Ręce mieli pewne, stabilne. Dwóch padło od razu, Xer wybrał broń ponad tarczę i Jessamine odczołgała się na bok.
Nie dali im nawet pół sekundy, w której mogliby skierować broń przeciwko niej.
Luca oberwał rykoszetem, ale udało mu się pokonać ostatniego najemnika. Na raz przyskoczyli do niego z Foxem i gdy jeden łapał rękę z bronią, łamiąc ją, drugi wbijał nóż w miękką część ciała pod brodą.
Knight był już na Xerze. Skurwiel pozwolił na wytrącenie sobie pistoletu z ręki, ale też był dobry w walce w ręcz. Wcześniej kula drasnęła policzek oraz udo Knighta, lecz nie czuł żadnego bólu. Wszystko w nim skandowało imię Jessamine, ale jeszcze nie patrzył w jej kierunku.
Dopiero gdy kark Xera złamał się pod jego palcami, pozwolił sobie zwrócić w jej stronę. Nie liczyło się jakie i ile ciosów zadał, co bolało go najbardziej – w końcu mógł na nią spojrzeć.
Kuliła się na ziemi, zasłaniała ramionami głowę. Trzęsła się z zimna, pociągała też nosem najwyraźniej przeziębiona. Nie mieli żadnych kurtek, żeby ją przykryć. Jackson krzyknął, że pójdzie czegoś poszukać.
Klęczeli wokół niej, każdy chciał przyciągnąć ją do siebie, przytulić, ale też bali się, że poczuje się źle przez ich dotyk.
– Jessamine? – Fox zapytał ochryple.
– Skarbie, możesz na nas spojrzeć? – Cole lekko pochylił się do przodu, ale dłonie zaciskał na swoich udach.
– Czy coś cię boli? – Luca wręcz prześwietlał ją wzrokiem.
– Już jesteśmy – Knight wykrztusił, padając przy nich na kolana. – Już jesteśmy, kochanie.
Wybuchnęła płaczem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro