Rozdział 36. Cole
Jessamine krzyczała głośniej niż zabawka eksplodowała. Cole zdążył częściowo odsunąć ją od wybuchu zębatek, sprężyn i ostrych części mechanizmu. Serce dudniło mu w piersi, czuł szczypiące rozcięcie na bicepsie ale to było nic. Kobieta w jego ramionach krzyczała, jakby obdzierano ją ze skóry.
– Jessamine, nie był żywy, to tylko zabawka! Zabawka! – Starał się ją przekrzyczeć i jednocześnie nie sprawić, że poczuje się gorzej przez jego podniesiony głos. Powtarzał uspokajające słowa raz za razem, coraz ciszej, aż w końcu już tylko płakała pozbawiona tchu. Toczyła dzikim spojrzeniem wokół, wczepiona kurczowo w jego ramiona. Nie dbał o to, że paznokciami prawie przebijała mu skórę. Zauważył, że na jej policzku pojawiło się kilka zadrapań, tak samo jak i na ręce. – Chodź, opatrzymy cię.
Oszołomiona uniosła rękę do twarzy, jakby zdziwiona, że była w stanie krwawić.
– Uważajcie na odłamki – Luca odezwał się cicho, Knight już dawno wybiegł na zewnątrz. Cole wiedział, że kurier odjechał, mieli zdecydowanie za dużo czasu na ucieczkę...
Fox musnął jego bark w przelotnym geście wsparcia.
– Zaraz do was przyjdziemy – zapewnił go, kiwając głową w stronę kuchni. Mieli tam jedną apteczkę.
– Co to? – Jessamine zapytała ochrypłym głosem, z trudem powściągając łzy. Wszyscy spojrzeli w kierunku, w jaki wskazywała.
Luca pochylił się nad koszem prezentowym z nóżkami zabawki wciąż w środku. Zauważyli, o co chodziło kobiecie – srebrzysta koperta, przybita do wyściółki kosza małym elementem z wnętrza pieska. Fox czym prędzej pobiegł w głąb domu i wrócił z cienkimi gumowymi rękawiczkami.
– Uważaj, nie skalecz się – powiedział po podaniu ich Luce. Mężczyzna prędko je założył, chociaż były trochę na niego za małe.
Papeteria złożono na pół, srebrzyła się od cholernego brokatu, jakby było to eleganckie zaproszenie na imprezę. Na arkuszu naklejono powycinane z kolorowych czasopism literki, układające się w groźbę.
„Czas ci ucieka
suko!"
– Czas na co? – sapnęła Jessamine. Postawne ciało Luca zatrzęsło się od złości, Fox uścisnął mu ramię.
– Hej, Luca, nie odpływaj – poprosił go ostrym tonem. – Skup się na nas.
Wymienili między sobą spojrzenia, Cole przytrzymał Jessamine przy swojej piersi trochę mocniej.
– Nikt jej nie będzie, do kurwy, groził śmiercią – Luca warknął gniewnie, patrząc na podwórko, jakby chciał wybiec w ślad za Knightem. Widzieli jednak, że ich przyjaciel wracał już od głównej bramy. Nie byli jednak w stanie dostrzec jaką miał minę.
– Od początku mi nią grożą, Luca – Jessamine pociągnęła nosem. Cole zauważył, że starała się pozbierać dla ich dobra. Pocałował ją w czoło.
– Przestaną, jeśli ich rozp... – Fox ścisnął go jeszcze raz. Luca sapnął ze złości i, niedokończywszy zdania, skinął głową.
– Jeszcze nie teraz – Fox szepnął przekonująco. – Mamy prawie całą ścieżkę do Diny Padane. Musimy poczekać jeszcze chwilę, bo nam się wymknie.
– Co Dina ma z tym wszystkim wspó... – Jessamine niemalże zakrztusiła się słowami, oszołomiona skakała między nimi spojrzeniem. – Nie...
Potrząsnęła z niedowierzaniem głową, Fox i Luca wyglądali na winnych. Cole przeniósł dłonie na biodra Jessamine.
– Najpierw cię opatrzymy, posprzątamy tu i posłuchamy, co Knight zauważył. Bo coś zauważyłeś, prawda? – Nadchodzący ku nim mężczyzna skinął głową, omiatając ich wszystkim czujnym spojrzeniem.
– Przecięli kable przy bramie, otworzyli ją manualnie. Kamera chyba nie działa.
Fox obiecał, że się tym zajmą, po tym jak posprzątają odłamki. Cole nie słuchał sprzeciwu Jessamine, tylko na powrót zaniósł ją do kuchni. Napomniał ją, że była boso i mogłaby sobie coś wbić. Sam szedł ostrożnie, bardziej posuwając stopami.
Kamera faktycznie została uszkodzona, bardziej ze złośliwości niż potrzeby ochrony danych. Uszkodzono czujniki oraz mechanizm, ktokolwiek przebiegł ten dystans, musiał być cholernie szybkim biegaczem.
Wmusili w Jessamine chociaż trochę jedzenia, wyglądała zbyt słabo. Sami jedli w pośpiechu między ubieraniem się oraz sprawdzaniem terenu. Wymieniali między sobą wyłącznie krótkie komendy, porozumiewawcze spojrzenia wystarczyły.
Cole przysiadł tuż obok Jessamine, patrząc z wściekłością na opatrzone, małe ranki. Tak niewielkie przecięcia znikną w przeciągu kilku dni, jak gdyby nic jej się nie stało. W nim będzie siedziało to o wiele dłużej. Nie był teraz w stanie szukać odpowiedzi, co gdyby pochyliła się niżej nad tym koszem, gdyby nie odsunął jej prawie na czas? Równie dobrze mogłaby stracić oko. Kurwa, jedzenie przewracało mu się w żołądku.
– Jessamine, wiem że wcześniej ta opcja nie wchodziła w grę, ale teraz przeniesienie cię do kryjówki jest priorytetem – Cole powiedział cicho. Położył dłoń na jej rękach, co chwila splatała i rozplatała palce, żeby nerwowo stuknąć w ekran telefonu.
Kobieta nie od razu na niego spojrzała, ale gdy uniosła wzrok, czegoś w Cole'u szukała. Wyglądała na zagubioną – w sobie, w tej sytuacji. Cole cierpliwie czekał, reszta poruszała się wokół nich niczym duchy. Dopiero gdy Fox usiadł z zamkniętym laptopem naprzeciwko nich, Knight oraz Luca znieruchomieli oparci o ścianę i blat kuchenny, Jessamine wróciła na nich uwagę.
– Okej, nie będę oponować – Jessamine w końcu powiedziała cicho, głos wciąż miała ochrypły od wcześniejszego krzyku. – Czy... musimy jechać jakoś daleko?
Wymienili między sobą prędkie spojrzenia, Knight skinął Cole'owi głową.
– Mamy jeden punkt przy Jeziorze Sherwood, na Stafford. Godzina drogi od Torsth. – Nie mógł się już dłużej powstrzymywać, prawą dłoń położył na jej plecach. Zaczął wykonywać powolne, okrężne ruchy gdy wyczuł, jak spięta była. – Używamy go w ramach punktu przeładunkowego do odleglejszej kryjówki.
Kącik ust kobiety drgnął i spojrzała na niego z większymi iskrami w oczach.
– Ładunek? Wiesz jak docenić kobietę, Cole – powiedziała z drżącym uśmiechem.
Szturchnął ją ramieniem.
– Nic nie ma takiej wartości, jak ty, Jessamine.
Przymknęła oczy, na chwilę wstrzymując oddech. Kurwa, po prostu ją do siebie przytulił, widząc jak wzruszyła się na te słowa. Na chwilę ukryła swoją twarz w jego bicepsie.
– Okej, jedźmy tam – odezwała się dopiero po dłuższej chwili, odsunąwszy się od niego. Czystym, skoncentrowanym spojrzenie przyjrzała się pozostałym. – Powiedzcie mi wszystko.
Wprowadzenie nie było długie. Miała spakować tylko małą torbę i na razie nie wysyłać informacji do nikogo. Nie chcieli straszyć Jessamine, nie było to ich celem, ale sama zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli ktoś zadał sobie na tyle dużo trudu, żeby wejść na ich pieprzony teren, nie było dobrze. Jedynie poinformowali Margie, że miała nie przyjeżdżać – kazała im się cmoknąć. Uważała, słusznie z resztą, że nie mogą tak po prostu porzucić rezydencji. Obiecała, że będzie mieć cały czas odblokowany telefon z szybkim wybieraniem do któregoś z nich.
Wyjechali trzema samochodami w kilkuminutowych odstępach – wpierw Knight, potem Cole i Fox z Jessamine, na końcu Luca. Praktycznie przejechali całe Torsth, gdy Jessamine pochyliła się do okna.
– Jest dziś jakaś impreza? Albo wiec? – zapytała zdumiona, nosem prawie stukając w szybę.
Cole pokręcił głową, włączając kierunkowskaz. Fox poruszył się zaciekawiony, na chwilę odkładając laptopa.
– Nic nam o tym nie wiadomo. – Pochylił się między siedzeniami, przyglądając się profilowi kobiety. – Czemu pytasz?
Gwałtownie pokazała na najbliższy słup, Cole posłusznie zwolnił.
– Są w całym mieście. To...
To nie zaproszenie na festiwal ani kurwa spotkanie polityczne.
To były nekrologi Jessamine.
Cole prędko włączył awaryjne i zaciągnął ręczny. Kobieta wyskoczyła z samochodu o pół sekundy szybciej niż Fox. Przyjaciel mruknął coś, łapiąc ją w pasie. Cole prawie przeskoczył ponad maską, żeby znaleźć się obok nich.
Z rosnącą furią patrzył na afisz, krzywo przyklejony do miejskiego oświetlenia. Piękna, uśmiechnięta Jessamine, jej zdjęcie w czerni i bieli, z czarną wstążką w lewym rogu.
Odeszła tak młodo, utalentowana scenarzystka, rodzina pogrążona w żalu.
Z piersi Jessamine wydobył się dziwny dźwięk – nie do końca śmiech, ale jeszcze nie histeria.
– Przyznaję, w końcu coś... innowacyjnego w całym tym bagnie prześladowania – prychnęła dość cienkim głosem. Oparła się ciężko o Foxa, który od razu objął ją w pasie, usta przyciskając do czubka jej głowy. – Szkoda, kurwa, że ktoś to będzie musiał posprzątać. Myślicie, że ten papier przyda się w schroniskach dla zwierząt?
Fox jeszcze raz pocałował jej włosy, uspokajająco gładził kobietę po ramionach.
– Dowiemy się, co można zrobić, żeby ten gówniany ruch nie poszedł na marne – zapewnił ją ciepłym tonem.
Kurwa, chociaż sytuacja była beznadziejna, to patrzenie na to oblicze Foxa było najwspanialszą rzeczą na świecie. Lgnął do Jessamine, jakby była jego światłem – i tak naprawdę tym właśnie była. Pewnie nigdy się nie dowiedzą, jak mocno ich trójka bała się o oboje zeszłej nocy. A gdy go zobaczyli po powrocie... Cole nie wiedział, że można być jednocześnie tak przerażonym i przepełnionym ulgą. Od samego początku miał świadomość, że Fox był zainteresowany Jessamine na zupełnie innej płaszczyźnie. Kobiety mu się podobały, ale Jessamine była tą jedyną. Tą, która była w stanie przyjąć każdy jego humor, potrzebę izolacji i wewnętrzne pragnienie bycia kochanym.
Cole cieszył się, że chwyciła rękę Foxa i pociągnęła go w swoim kierunku. Zrobiła to odruchowo, instynktownie wręcz.
Luca już wybiegał ze swojego samochodu, chyba dzwoniąc do Knighta, że zatrzymali się bezkolizyjnie. W ramach wyjaśnień Cole od razu podał przyjacielowi nekrolog, a Luca wręcz uniósł się na kilka cali nad asfaltem z wściekłości.
– Dzwoni Margie – Cole powiedział, gdy nachylił się do samochodu po swój rozterkotany telefon. Odebrał od razu włączając głośnik. – Wszystko w porządku? Jesteś już w Torsth?
– Utknęłam w korku na przedmieściach LA i patrze na cholerny nekrolog Jessie! – zawołała oburzona. Rzeczona uśmiercona kobieta skrzywiła się z niezadowoleniem. – Cofnęłam się, bo wydawało mi się, że wcześniej widziałam ten afisz... Cole, one są kurwa w całym Los Angeles! Jeżdżę od pół godziny, nie ma ulicy, na której nie byłoby przynajmniej pięciu!
– Ja pierdolę – rzucił na wydechu. Luca od razu złapał za rękę Jessamine, ściskając ja wspierająco. Chociaż opierała się o Foxa, Cole nie mógł zdecydować, czy czasem nie wyglądała na osobę na granicy omdlenia. – Margie, jedź do Torsth, zaraz wyślemy kogoś do ciebie, jasne?
Kobieta przez chwilę milczała, ale z ociąganiem obiecała, że nie będzie własnoręcznie niczego ściągać i dojedzie do Torsth za jakieś dwadzieścia minut, bo przez swój objazd, wylądowała bliżej autostrady.
Cole zobaczył, że potworna bladość nie znikała z twarzy Jessamine.
Ich telefony piknęły jednocześnie, to Jacoby wysłał im screena zdjęcia nekrologu spod studia Disney'a.
Jacoby: Co jest, do cholery? Czy z Jessie wszystko ok?
Fox: Jessamine jest z nami, kolejny atak na nią.
Jacoby: Nienawidzę ludzi. Powiedzcie jej, że przesyłamy z Theą wsparcie!
Jessamine uśmiechnęła się do ekranu i nim mogła podyktować odpowiedź, ktoś kilka kroków od nich zawołał gromko:
– Hej, to ty! – Jakaś dziewczyna przystanęła niedaleko i obróciła się ich kierunku, buzię miała otwartą. W dłoni trzymała Iphone'a, na którym pewnie wyświetlała tweeta ze zdjęciem nekrologu Jessamine. Dziewczyna miała włosy upięte w dwie wysokie kity po bokach głowy, zakręcone w leniwe warkocze. Kręciła głową w niedowierzaniu, a te bicze gniewnie przecinały powietrze. Była znacznie młodsza od Jessamine, przez jej twarz przeszła gama emocji, ale na końcu dziwnie się skrzywiła. – Boże, laska, ale cię w chuja robią. Trzymaj się!
Ponownie pokręciła głową i odeszła w swoim kierunku.
Luca przeklął pod nosem, a Jessamine opuściła głowę z jęknięciem.
– Super, jeszcze chwila a faktycznie będę tą, którą robią w chuja, a nie najbardziej wziętą scenarzystką. – Uniosła lekko głowę, żeby spojrzeć na nich znacząco, podniosła także palec, by ich powstrzymać od mówienia. – Nie żeby zależało mi na etykietach.
– Oczywiście, skarbie – Luca ją zapewnił, spiesznie ściskając jej dłoń. – Jedźmy zanim ktoś zrobi nam zdjęcie, albo policja zachce się wlepić nam mandaty.
Jessamine przytaknęła i pocałowała Luca w zarośnięty policzek, po czym bez słowa ponownie weszła do samochodu. Fox z krzywym uśmiechem szturchnął przyjaciela w bok, żeby przestał stać jak zakochany kundel na środku drogi.
W trakcie dalszej trasy telefony były sporadyczne, Jessamine została zarzucona garścią smsów. Większość zdawała sobie sprawę z tego, że to musiał być nieśmieszny żart.
Mocno docisnęli gazu i przy Stafford nad Jeziorem Sherwood znaleźli się w niecałe pół godziny. Tyle wystarczyło, żeby zamieszanie przeszło w apogeum. Knight już na nich czekał, brama zaczęła zamykać się za Lucą. Wszystkie ich telefony zaczęły dzwonić praktycznie w jednym momencie.
Margaueritte była cholernie przerażona, bo pod ich dom dostarczono cztery wieńce pogrzebowe, składające się z białych kwiatów. Całość przewiązano krwiście czerwonymi szarfami, każde dedykowane dla Jessamine. Sąsiad kobiety zadzwonił do Luca, ponieważ pod jej spalony dom również dostarczono kilka identycznych. Fox odebrał telefon od ochroniarza Ciela, bo do ich apartamentowca ktoś dostarczył próbki pieprzonych urn i wizualizacje zdjęcia pogrzebowego Jessamine. Do Cole'a zadzwoniono z Nine Lives, a Jessamine odebrała telefon od Laury Scott–Higgins. Wszędzie dostarczono wieńce pogrzebowe. Dottie poinformowała Knighta, że Richie z Trennisem kłócą się właśnie z kwiaciarnią odnośnie pomocy w przenoszeniu wieńców na miejsce pieprzonego pochówku. Nawet do Camden's Arrows ktoś wysłał cholerne ostatnie pożegnanie.
Po prostu pieprzony cyrk na kółkach, ale klauny zostały wyposażone w piły łańcuchowe.
Knight zagonił ich wszystkich do środka domu. Dwupiętrowy, mały budynek z basenem wyglądał niepozornie – wynajmowali go w ramach Airbnb, pomagała przy tym Sus Zarie. Nawiązanie z nią współpracy po reality show było jednym z tych pozytywnych aspektów. Kobieta była świetną przykrywką, jeśli przychodziło co do czego. To miejsce było naprawdę atrakcyjne, blisko przystani nad jeziorem, taki schludny punkt wakacyjny... Albo przesiadkowy w chwilach, gdy chroniony musiał zostać przeniesiony do innej lokacji.
Po pierwszych rozmowach Jessamine była zbyt zestresowana, żeby choćby patrzeć, gdzie idzie. Luca objął ją w pasie i doprowadził do niewielkiego salonu. Z wielkich okien mieli idealny widok na taras oraz basen. Niżej niż podłoga salonu umieszczono pięcioosobową narożną kanapę, duży fotel i stolik kawowy. Sześcioosobowy stół jadalny ustawiono tak, że można było obejrzeć telewizję, jak i mieć oko na bawiących się w basenie.
Jessamine z głębokim westchnieniem opadła na krzesło, praktycznie przekrzykując się z osobami po drugiej stronie linii. Stracili rachubę, w kim dokładnie w tym momencie rozmawiała.
Luca skinął na nich i wycofali się do kuchni. Cole zajrzał do lodówki – w środku były napoje oraz trochę słodyczy.
– Musimy się podzielić – Luca westchnął głęboko, przyjmując wodę od Cole'a.
– Zostaniemy z nią z Foxem – Cole skinął na przyjaciela, z nosem praktycznie przyklejonym do telefonu. Miał tak marsową minę, że żaden nie ważył mu się przerywać. – Nie ma sensu ruszać nigdzie dalej, jeśli zaraz będziemy musieli ją transportować do firmy.
– Zdzwoni się na Zoomie – warknął Knight, zakładając ramiona na piersi. – Albo kurwa nagra im filmiki ze swoimi odpowiedziami.
Luca uśmiechnął się do niego ciepło.
– Nie narazimy jej na awantury w salach konferencyjnych, póki atmosfera chociaż trochę nie ochłodzi – zapewnił go. – Nie możemy jednak odbierać jej decyzji.
– Nam może byłoby wygodniej – Cole westchnął, wyciągając dla Jessamine trochę przekąsek. – Ona pewnie woli starcie twarzą w twarz. Kurwa, nie wiemy, jakie decyzje na jej niekorzyść by podjęli.
Knight się z tym zgodził, dalej jednak para buchała mu z nozdrzy.
– Pojadę do Margie – zadecydował. – Jackson nie może długo z nią siedzieć, miał być dziś na evencie w Galerii. Sprawdzę wieńce, które przysłali do nas i pod dom Jessamine.
– Powiedziałem sąsiadowi, żeby niczego nie ruszał – zapewnił Luca. – Obiecał, że przytrzyma pozostałych z daleka. Ja biorę CA, porozmawiam z Richiem i Trennisem o co chodziło z kwiaciarnią.
– Kwiaciarniami – mruknął Fox. – Dostałem kilka zdjęć. Wychodzi na to, że wszystko jest związane z kilkoma kwiaciarniami i jedną firmą pogrzebową.
Cole uśmiechnął się drapieżnie do przyjaciela.
– Grzeb głębiej, lisku – ten przewrócił oczami, ale kącik jego ust uniósł się nieznacznie. Ruszył do salonu, gdzie zostawił swojego laptopa. Cole poczuł napięcie w karku, gdy obserwowali jego wyjście. – Będę miał ich oboje na oku – obiecał cicho. – Jeśli będzie działo się coś złego, dam wam znać. I wy też nie wstrzymujcie się, tylko piszcie, okej?
Obaj skinęli głowami, odprowadził ich do wyjścia, bo nie chcieli tracić ani sekundy. Podniesiony głos Jessamine dochodził do nich z salonu. Luca zawahał się na progu, ale Cole położył mu dłoń na barku.
– Będzie dobrze, Luca. Musi tak, kurwa, być – zapewnił go poważnie. – Zasługujemy na to wszyscy, ona w szczególności.
Przyjaciel wierzył mu na słowo.
Cole cofnął się do kuchni i przygotował dla Jessamine mini zestaw ratunkowy, który mógł trochę poprawić humor. Musiał się czymś zająć, żeby nie czuć bezsilnej frustracji. Zastanawiał się, skąd Dina miała takie pieniądze – taka ilość wieńców pogrzebowych oraz wynajęcie ekipy do rozklejania nekrologów po całym LA i Torsth musiała pochłonąć masę funduszy.
Trochę zbyt żywiołowo otworzył paczkę Reeses Pieces i te agresywnie wyskoczyły w powietrze.
– No chyba sobie ktoś ze mnie, kurwa, żartuje – mamrotał opadając na kolana, żeby pozbierać bałagan.
– Niecodzienny widok – Fox mruknął cicho, gdy wszedł do kuchni. Cole tylko do niego mrugnął, ale się nie odezwał słowem. Przyjaciel przyklęknął obok. – Co jest?
Cole z grymasem wyrzucił wszystko do kosza i spojrzał dziwnie na świecznik, który przyniósł Fox.
– Uważasz, że przemeblowanie wnętrz to relaksujące zajęcie?
– Mhm. Przemeblowanie salonu albo mojej głowy. Jessamine wyglądała, jakby zaraz miała nim rzucić przez pokój. Przynajmniej się teraz uśmiecha – Fox szturchnął go ramieniem, zabierając miseczki z ocalałymi Reeses, krakersami oraz paprykowym humusem. Przyjrzał się jeszcze czekającym czekoladkom, chipsom i nieotwartemu winu. – Chodź do salonu, Cole – powiedział cicho, świdrując go spojrzeniem. – Poczuje się lepiej, gdy będzie miała nas przy sobie.
– Jest chryja? – zapytał zaniepokojony. Wskazał kciukiem na ekspres i Fox chętnie przyjął propozycje kawy.
– Z tego co zrozumiałem, nikt nie wie jak zareagować. – Fox zakręcił barkami młynka, próbując choć trochę rozluźnić napięte mięśnie. – Są wściekli na Jessamine, chociaż jej nie obwiniają, więc co chwila przepraszają, że się na niej wyżywają, ale hieny podłapały temat i już zaczęły wychodzić szmatławe artykuły.
– Kurwa, czeka ich niezła przeprawa, żeby to jakoś naprostować – Cole zdegustowany pokręcił głową.
Teoretycznie rozumiał, czemu Higginsowie byli tacy sfrustrowani, ale dobrze wiedzieli, że Jessamine się na takie coś nie pisała. Cholera, nikt normalny się o takie coś nie prosi.
Fox mruknął w zgodzie i odłożył swoje miseczki. Przeszukawszy szafki znalazł sporą tackę, na której wszystko ułożył i w drugą rękę złapał wino. Cole skinął mu z wdzięcznością głową, po czym dokończył robić dla nich kawę. Znalazł korkociąg oraz jeden kieliszek.
Jessamine miała zmęczony wyraz twarzy. Siedziała na niższym poziomie na kanapie, niewidzącym spojrzeniem skakała po całym pomieszczeniu. Uśmiechnęła się jednak do niego, gdy prędko zszedł po trzech stopniach do niej i Foxa. Zaproponował wino, a ona na razie pokręciła głową i po prostu oparła się bokiem o niego. Fox przejął swój kubek, pijąc z małym uśmiechem igrającym na ustach. Uniósł stopy kobiety, kładąc je na swoich udach. Najwyraźniej miały mu służyć do ustawienia laptopa w dobrej pozycji.
Kobieta w jego ramionach zatrzęsła się od cichego śmiechu, jej głos również stał się lżejszy. Cole obrócił się trochę, żeby mogła w pełni się na nim ułożyć. Uniosła głowę do góry i uśmiechnęła się.
Kurwa, jak ktokolwiek mógł chcieć ją skrzywdzić? Nie mieściło mu się to w głowie.
Zaborczość, wściekłość i potrzeba ochrony zmieszała się w nim w morderczy koktajl. Ukrył swoją głowę w jej szyi, trącając nosem obojczyk kobiety. Jessamine westchnęła cicho. Na początku ledwo słyszał głosy z jej telefonu, ale wyciszając się, mógł bezczelnie śledzić rozmowę.
– To nie jest takie proste, Jessamine – odezwał się męski głos, chyba Higginsa. – Wiele możemy zbagatelizować, ale to już zmasowana akcja.
– Nie mówię, że to trzeba zbagatelizować – westchnęła znużona. Dłonią przesuwała po przedramieniu Cole'a, spoczywającym na jej brzuchu. – Naprawdę, jestem świadoma, że to jest ruch na skalę... Cholera, to naprawdę potworny ruch, Hank. Uszanuję waszą decyzję, ale proszę o jeszcze trochę czasu. Przegadajmy to z całym zarządem i teamem PR.
– Ma racje, Hank – kobiecy, równie zmęczony głos westchnął. Laura Scott–Higgins wymamrotała coś tak cicho, że Cole nie był w stanie usłyszeć. – Rozsądnym wydaje się, żeby w tej chwili odsunąć Jessamine, ale to właśnie było ich zamiarem, nie sądzisz?
– Wolałbym nie myśleć o szantażystach – mężczyzna odezwał się gwałtownie. – Jessamine, ja cię nie winię, naprawdę. Pewnie gdybyśmy odsunęli cię na początku, nic by się nie wydarzyło, a przy tym może nowy sezon okazałby się straszną klapą.
– Tego się już nie dowiemy, gdybanie to jedyne co mamy w tej sytuacji – Jessamine powiedziała cicho, splatając swoje palce z palcami Cole'a. Pocałował jej obojczyk i odsunął się, żeby w końcu zrobić łyk kawy. Zerknęła w bok i z uśmiechem ułatwił kobiecie napicie się. Skrzywiła nos gdy wyczuła ile cukru tam dorzucił. – Okej, ja nie będę was dłużej namawiać do pozostawienia mnie przy projekcie po tej akcji. Wiem że to, co się dziś wydarzyło... to krok za daleko. Ale ostatnie tygodnie pracy nie mogą pójść w piach, bo to nie tylko moja praca, ale całego zespołu. Fundamenty szkiców do spin–offów polegają na tym, co stworzyłam i co oni podłapali.
– Wiemy, Jessie – Laura zapewniła ją cicho. Obie kobiety westchnęły tak, jakby wałkowały to od godziny i dochodziły do jednego wniosku: mają świadomość, co się dzieje, ale też były rzeczy, które wiązały im ręce.
– Umówmy się na spotkanie, takie duże. – Jessamine powiedział pewnym, stanowczym głosem osoby, która ma plan. – Wówczas z Tianą i Chaimem uzgodnimy najlepsze wyjście.
– Nagraj filmik – Higgins zaproponował dość łagodnie, najwyraźniej humor mu się poprawił. – Nic wielkiego: żyjesz, to nie była akcja marketingowa ani nic równie złego. Jesteś atakowana przez trolle i dziękujesz za całe wsparcie. To wszystko. Reszta późnej.
Jessamine zgodziła się i po rozłączeniu wzięła poduszkę, zasłoniła nią twarz i zaczęła krzyczeć. Fox podskoczył w miejscu, patrząc na nią z ogromnymi oczyma. Ostrożnym ruchem uniósł laptop i odłożył go poza zasięg rażenia. Cole zacisnął usta, żeby się nie roześmiać na spłoszenie przyjaciela, który zupełnie nie wiedział, jak zareagować.
Cole pił kawę podziwiając oboje.
Jessamine w końcu opuściła ręce, twarz miała zaczerwienioną, ale chyba krzyczenie zdziałało cuda.
– Lepiej? – zapytał, żeby się upewnić.
– Tak – odparła, ale nie brzmiała tak nawet w pięciu procentach.
– Wina? – Fox podsunął, sięgając ostrożnie w stronę korkociągu. Jessamine zamrugała zdziwiona i przyjrzała się stolikowi kawowemu, na którym już wszystko na nią czekało. Nabrała gwałtownie powietrza w płuca.
– Czy to mój zestaw ratunkowy? – zapytała cicho, sięgając po jedną czekoladkę.
– Cały twój – Cole uśmiechnął się pogodnie, a Jessamine pocałowała w policzek jego, a potem Foxa.
– Nagram tego Tiktoka, a ty przyszykuj mi wino, okej?
Włożyła w to całą rezolutność, jaką miała. Cole przytaknął świadomy, że wyprodukowałby własnoręcznie całą beczkę, gdyby tego potrzebowała.
A, w gruncie rzeczy, dziś pewnie nie pogardzi taką ilością.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro