Rozdział 31. Jessamine
Nigdy nie widziałam tak silnej osoby, płaczącej z równą gracją i rozpaczą. Moje serce zostało starte w pył przez potęgę jego cierpienia. Ciszy, która dławiła jego słowa, bo uważał, że nie powinien nic mówić. Tuliłam go, bo nie pozostało na tym świecie nic innego, co mogłabym zrobić.
A potem kochałam go dwa razy mocniej, ponieważ zasługiwał na całą miłość, jaką wszyscy powinni mu ofiarować. Nigdy nie chciałam mu jej odmawiać, popełniłabym największy grzech.
Luca przez całą swoją opowieść brzmiał równie bezbronnie, co Cole. Jakby czuł się mniejszy, niż powinien. Ledwo byłam w stanie oddychać, tak mocno zaciśnięte miałam gardło.
Patrzyłam na nich obu nowymi oczyma, na nowy sposób. W życiu jednak nie powinni się tego obawiać – jak dla mnie urośli do rangi herosów. Nigdy nie zmyję krwi z ich rąk, ani nie odpuszczę wszystkich przewin. Mogę jednak podziwiać, jak wspaniali byli. Gdzieś w środku nich pozostali ci mali chłopcy, którzy musieli stawiać czoła światu.
Teraz przede mną stał już cholernie dumny mężczyzna, dorosły i silny na tak wiele sposobów.
Silniejszy, niż zdawał sobie sprawę.
Najchętniej nie przestawałabym całować Luca. Chciałam, gorąco pragnęłam zabrać od niego cały ten cholerny smutek. Nie zasługiwał na umartwianie się przez całe swoje życie, ani tym bardziej na żadne więcej cierpienie.
Zobaczyć ich szczęśliwych, ich wszystkich, to jak ujrzeć piękne słońce po burzy, wyciągające cały blask z najmniejszego zniszczenia, którego dokonała.
Jęk narastał mi w gardle za każdym razem, gdy myślałam o tych chwilach na huśtawce. Tak jak i z Colem w samochodzie, tamto miejsce zostało naszym punktem zwrotnym – niemal jak konfesjonał, w którym mogli oczyścić się ze wszystkiego. Mimowolnie chciałam zacisnąć nogi na wspomnienie zdjęć, które Luca mi zrobił.
I tego jednego wspólnego, gdy poszliśmy pod prysznic.
To była najbardziej impulsywna, lekkomyślna i cholernie erotyczna rzecz, jaką w życiu zrobiłam.
Oczywiście oprócz zakochiwania się w nich wszystkich.
W poniedziałkowy poranek siedziałam w gabinecie Camden's Arrow wraz z Foxem i, cóż, słowa Luca były moim przekleństwem. Wracały do mnie raz za razem, gdy Fox sięgał po telefon. Zastanawiałam się, czy powinnam poszukać jakiegoś kościoła w okolicy, żeby zanurzyć całą głowę w wodzie święconej.
Taka odświeżająca kąpiel.
Udało mi się zweryfikować scenę nad jeziorem, gdy Fox wstał od swojego biurka. Patrzył na jakieś papiery w dłoni, miał bardzo skupioną minę, małe zmarszczki w kącikach oczu podkreśliły jego wiek w najlepszy sposób. Czasem nie mogłam się napatrzeć na jego twarz. Choć miałam świadomość, że wiele wycierpiał, jednocześnie wyglądał tak niewinnie w swojej dojrzałości.
– Przepraszam – szepnął, chyba nie chciał mnie rozpraszać.
Cóż, za późno.
Położył papiery i wsparł się jedną ręką o blat. Prawą dłonią otworzył szufladę obok mojej nogi, zaczął tam za czymś grzebać. Jego smukłe ciało gięło się w moją stronę, głowę miał pochyloną, lekko zmierzwiony włosy opadały mu na oczy. Zagapiłam się na mocne przedramiona, na tatuaże oraz mięśnie nieznacznie poruszające się pod skórą.
Uniósł na mnie oczy, przez co oddech ugrzązł w moim gardle. Byłam aż tak beznadziejna.
– Wszystko okej, Jessamine? – zapytał niskim tonem. Może mi się wydawało i mówił normalnie, tylko mnie się już na mózg rzuciło.
Usta miał nieznacznie otwarte, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Na oko opadało mu to czerwone pasemko, te kilka piegów na twarzy... Zdusiłam jęk na języku tylko po to, żeby go pocałować. Fox niemal zamruczał, gdy zderzyłam nasze wargi – w moich ruchach nie było żadnej gracji.
Nasze języki spotkały się pieszczotliwie. Mężczyzna przesunął po moim jakby chciał przejąć smak brzoskwiniowych żelków, które od piątku ciągle podjadałam. Już prawie wyciągałam ręce – żeby klęknął przede mną, albo żebyśmy razem osunęli się na podłogę – jednak Fox gwałtownie się odsunął. Ktoś gromko roześmiał się na korytarzu, pod tym kątem nie widzieliśmy kto stał plecami do drzwi. Widząc minę Foxa wpadłam w panikę. Przypomniałam sobie słowa Luca i zechciałam odgryźć sobie głowę za moją popędliwość.
– Przepraszam! – tym razem ja rzuciłam, głosem zdławionym tylko cudem nie brzmiałam jakbym miała się rozpłakać. Podniosłam się prędko, Fox musiał zrobić krok w tył, żebym nie pociągnęła go z główki. – Chryste, przepraszam! Nie powinnam się narzucać w pracy. Znaczy w ogóle nie powinnam się narzucać, Fox, beznadziejne z mojej strony...
Powietrze ze mnie uciekło, ramiona mi opadły na zmarszczoną minę Foxa. Mimo to, ku mojemu miłemu zaskoczeniu, przyciągnął mnie do siebie. Przytulał tak, jakby potrzebował pocieszenia bardziej niż ja. Nie wiedziałam co dokładnie powodowało ten stan u Foxa – dopiero teraz zauważyłam, że był czymś poruszony i to raczej nie moje usta wywołały u niego taki stan. One zrzuciły mu z twarzy maskę skupionego ochroniarza, którą od samego rana niezachwianie nosił i o której się istnieniu nawet się nie domyślałam. Cholera, tak skupiłam się na jego aparycji, że przestałam zwracać uwagę na oczy. Poczucie winy wypalało mi dziurę w żołądku.
Fox chyba czekał, by sprawdzić czy ktoś chce wejść do gabinetu, ale nie wypuszczał mnie z objęć. Gdy dwie sylwetki oddaliły się, przekrzywił głowę i pochylił się do moich ust. Pocałunek był prosty, słodkie przyciśnięcie ust z niemal niewinnie przymkniętymi powiekami.
– Amorku, nie mogłabyś mi się narzucać, nigdy. Czasem po prostu zapominam, że nie jesteś snem... – jego głos zmienił się w szept. Spojrzenie mężczyzny zmiękło, przesuwało się mojej twarzy w niewidzialnej, czulej pieszczocie. – Że życie, które teraz mam, nie jest moim wymysłem.
– Przestań być taki uroczy – burknęłam zduszonym tonem, wtulając się w jego koszulkę.
Roześmiał się cicho, ramiona zacieśnił wokół mnie. Kciuk prawej dłoni zahaczył o szlufkę moich spodni, pozostałe palce lekko docisnął do nasady pleców i łuku pośladków. Nie było w tym dotyku nic zdrożnego, cały był przyciśnięty do mojego ciała, jakby dystans pozostał nieznanym mu słowem.
– Czy uroczy to coś złego? – szepnął mi do ucha. Zaprzeczyłam prędko, całując go dokładnie w mocno bijące serce. Przycisnęłam do niego policzek wyobrażając sobie, że czuję jak pracuje.
– Tak, jeśli to sprawia, że za każdym razem mam ochotę zmienić się w kałużę u twoich stóp – powiedziałam niemal obrażonym tonem.
– Hm, poleżę sobie obok ciebie, żeby dotrzymać ci na dole towarzystwa. – Uszczypnęłam go przez koszulkę, czego pewnie nawet nie poczuł, ale syknął dramatycznie. Ścisnął mnie mocniej przez co pisnęłam. – Moja złośnica.
Mówiłam, uroczy. Zaraz z mokrym podkoszulkiem od mojego płaczu.
Jego jego jego.
Chyba potrzebowałam przerwy, spotkania z kimś innym niż moi zbyt wspaniali ochroniarze. Potrzebowałam kubła zimnej wody i miłosnych plotek.
Od spalenia domu Grayson pisał do mnie zdecydowanie częściej – każda wiadomość rezonowała takim zmartwieniem oraz troską, że nawet głupie pytanie czy polecam nowe szampony Head&Shoulders były jawnym sprawdzaniem, czy jeszcze jestem kontaktowa.
Wyswobodziłam jedną dłoń i prześledziłam opuszkami tatuaż na bicepsie Foxa. Częściowo wystawał spod rękawa, więc dość bezczelnie wsunęłam pod materiał palce. Zadrżał przez ten kontakt, jego oddech stał się zauważalnie głębszy. Stał przy mnie nieruchomy niczym posąg. Zbyt delikatnie przesunęłam po miękkiej skórze pokrytej tuszem.
Cztery ustawione w rzędzie maski – czarne, złowieszcze, tylko jedna z nich miała dwa pionowe pasy.
– Maski, co?
Poczułam, że uśmiechał się w moje włosy, jego napięte ciało zaczęło nieznacznie się rozluźniać. Przeniosłam też dłoń na mięsień piersiowy mężczyzny, gładząc go kciukiem uspokajająco.
– Imiona są zbyt dramatyczne – wyznał z rozbawieniem. – Każdy tatuażysta może powołać się na klauzulę sumienia wywołaną dobrem klienta. A co jak z nimi zerwiesz, bracie?
Niemal ponownie znokautowałam go swoją głową, gdy gwałtownie poderwałam twarz, żeby spojrzeć na mężczyznę. Patrzyłam na jego spokojną twarz w oszołomieniu.
– Żartujesz sobie ze mnie? – Powoli pokręcił głową w zaprzeczeniu. – Ktoś naprawdę pomyślał, że ty i oni... – Przytaknął. – Jestem zbyt oszołomiona, żeby zacząć się śmiać.
– Przezabawne, doprawdy – odparł suchym tonem, przez co zaczęłam chichotać.
– Byłeś wtedy sam? – Aha, mamy to. Zbolała mina powiedziała mi wszystko. – Z którym?
Przymknął powieki i wymamrotał ledwo słyszalnie.
– Z Colem.
– Nie! – Niemal ryknęłam mu prosto w twarz. Kąciki ust Foxa drgnęły, gdy zmrużył jedno oko, żeby na mnie spojrzeć.
– Złapał mnie za rękę i prychnął na tym świecie chodzą same nietolerancyjne świnie, mój płomyczku.
Wykrzywiłam usta w podkówkę.
– Mój płomyczku, jakie to sło... – Nie pozwolił mi do kończyć tylko prędko mnie pocałował.
– Cholera, nie mów tak głośno, bo ściany mają uszy, a Cole umiejętność włażenia w niewłaściwym momencie – burknął. Wyrwał się ze mnie zduszony oddech i udałam, że zamykam usta na kłódkę. Pocałował mnie w czoło, wyraźnie chciał mnie wypuścić już ze swoich objęć, ale jego ramiona miały swój własny rozum. – Powinniśmy wrócić do pracy.
– Nie chce mi się – jęknęłam, na powrót ukrywając twarz w jego koszulce. – Chce mi się, ale nie chce mi się już na to patrzeć. Ale jeszcze popracuję.
– A potem? – zapytał domyślając się, że moje utyskiwanie musi mieć jakąś inna puentę.
– Czy nie byłby to problem dla ciebie, żebyśmy pojechali do Graysona? – zapytałam zakłopotana. – Chętnie pokażę mu się na żywo i zapewnię, że oddycham bez żadnego respiratora.
Fox nieznacznie zmarszczył brwi.
– Nic związanego z tobą nie jest problemem – odparł, a ja spojrzałam na niego sugestywnie. Potrząsnął głową z łagodniejszą miną. – Nie, naprawdę, Jessamine. Być z tobą to przyjemność.
Nie rozklejaj się, nie przybieraj sobie tego do serca, nie interpretuj to w kierunku ołtarza.
No, może jeszcze nie teraz, naiwna romantyczko.
– To jesteśmy umówieni – postarałam się brzmieć normalnie, a nie bez tchu, jak miałam wrażenie, że się czułam. – Czy za godzinę będzie w porządku? Muszę jeszcze zrobić rewizję przed przesłaniem dalej pliku.
Fox rozluźnił zaciśnięte w okół mnie ramiona, na chwilę oparł dłonie o moje biodra, ale wkrótce odsunął się o krok. Moje ciało wręcz płakało z tego dystansu, a przede wszystkim z utracenia ciepła, jakie rezonowało z mężczyzny.
– Bez pośpiechu, kiedy tylko zechcesz.
Mając lepszą pamięć niż ja, wrócił do wcześniej przerwanego zadania. Zadowolony wyciągnął z szuflady teczkę i zaczął porównywać wydruki. Zmusiłam się do posadzenia tyłka na fotelu, żeby nie dyszeć mu w kark jak nakręcona wariatka. Postarałam się, żeby to była bardzo efektywna godzina. Zero zerkania na Foxa za każdym razem, gdy jego dłoń ruszała w pobliże telefonu.
Praca zajęła mi trochę więcej niż godzinę, ale byłam usatysfakcjonowana. A także głodna jak diabli. Fox zaproponował, żebyśmy wpadli do małej knajpki w połowie drogi do apartamentu Ciela. Obiecał, że nie trafimy na żadne korki i nie umrę z głodu.
Faktycznie, wykorzystał chyba każde skróty, żeby nas tam zawieść. Złapaliśmy po wielkiej kanapce, a potem jeszcze wróciliśmy do kolejki po świeżo wyciskany sok. Z zazdrością patrzyłam na wszystkie pijące osoby i Fox zaczął się śmiać, że wkrótce komuś go ukradnę i będzie musiał wpłacać za mnie kaucję na posterunku za rozbój w biały dzień.
– Fox! Cóż za miła niespodzianka. – Oboje obróciliśmy się na dźwięk melodyjnego, minimalnie zachrypniętego głosu. Zobaczyłam piękną, dojrzałą kobietę z wielkim kubkiem zielonego soku. Uśmiechała się do Foxa z sympatią, jej piękna twarz promieniowała dobrem. Przywitała się także ze mną swobodnym uściskiem dłoni.
Fox grzecznie pochylił głowę w przywitaniu, swoje dłonie jednak trzymał przy ciele. Kobieta najwyraźniej musiała go trochę znać, skoro zachowywała się tak przezornie.
– Jak samopoczucie, Lily? Dawno nie widziałem cię w Torth – zapytał łagodnie, a kobieta machnęła ręką od niechcenia.
– Jesteście tak samo zabiegani jak ja, dobrze wiesz. – Wzruszyła ramionami i przyjrzała mu się uważnie. Nie było w tym nic kalkulującego ani nawet oceniającego. Po prostu szczera sympatia. – Dobrze wyglądasz, Fox. Naprawdę. Jak z Lucą?
Mężczyzna lekko pochylił głowę, ale utrzymał uprzejmy uśmiech.
– Lepiej być nie mogło – zapewnił ją, a kobieta ewidentnie się z tego ucieszyła. Z jej zegarka zaczęło wydobywać się natarczywe pikanie, na co sapnęła z irytacją, ale zerknęła.
– No tak, ani chwili spokoju – posłała jeszcze jeden uśmiech Foxowi. – Pozdrów ode mnie Lucę, musimy się kiedyś omówić na obiad! Trzymaj się, Fox.
Kobieta pomachała także i do mnie, więc zdobyłam się na przelotny uśmiech. Taki bardzo naturalny, wcale nie podobny do szczerzenia zębów przez skopanego konia.
Wkrótce potem odebraliśmy zamówienia i wyszliśmy na zewnątrz kawiarenki.
– Kto to był? – zapytałam nonszalancko, od niechcenia mieszając rurką w moim soku. Wytrzymałam prawie trzydzieści sekund ciszy, byłam z siebie bardzo zadowolona.
A także cholernie rozczarowana, że w ogóle się odezwałam.
Czemu Fox uśmiechał się w ten sposób, do cholery?
– Ach, Lily Miller – wyjaśnił totalnie nic mi nie wyjaśniając. – Chyba lepsza znajoma Luca niż moja.
– Mhm, fajnie.
– Prawda? – odparł wesoło, wyłączając alarm w samochodzie.
– Totalnie – siorbnęłam soku. – Bardzo miła kobieta.
– Córkę też ma miłą – wyjaśnił otwierając przede mną drzwi. Dobrze, że zrobił to on, inaczej przypadkowo uderzyłabym się nimi w twarz. – Chodziła z Jacobym do szkoły. Luca czasem pomagał w komitecie rodzicielskim, gdy panie w tarapatach potwornie potrzebowały jego... cóż. Jego.
Prychnęłam w słomkę, patrząc na niego jak kompletna kretynka.
– Te komitety rodzicielskie, prawdziwe piranie – odpowiedziałam cienkim tonem. Ramiona Foxa zaczęły się trząść. Mężczyzna przytrzymał dłonią otwarte drzwi, a mnie przyparł do boku samochodu.
– Boże, Jessamine – oczy Foxa lśniły jak szmaragdy, uśmiech sprawiał, ze miękły mi kolana. – Tylko znajoma z widzenia, uwielbia flirtować, ale ma oddanego, fajnego męża.
– Jestem beznadziejna? – zapytałam cichutko.
Fox pochylił się i pocałował moją skroń.
– Jesteś niepodrabialna. A teraz wskakuj, zawieźmy cię do Ciela, bo za chwilę wyśle ekipę poszukiwawczą. – Przystanął przed maską, na jego twarzy zagościła zaduma. – Z drugiej strony byłoby to dość ciekawe, czy...
– Fox? – słodkim głosem przerwałam mu te niecne knowania, jakie zdecydowanie teraz toczył. – Jeśli chcesz pobawić się w chowanego, mam lepszy pomysł.
Facet zaczerwienił się tak mocno, że nawet mnie zrobiło mi się głupio. A totalnie nie o to mi chodziło. Wsunęłam się prędko na siedzenie pasażera, mimo wszystko mając ochotę na podręcznie go tak, jak on chwilę temu dopiekał mnie. Przynajmniej mogłam powiedzieć, że byliśmy kwita.
Mogłam przysiąc, że Fox zaczął oddychać dopiero kilka minut później. Cudem tylko nie zaczęłam się śmiać, gdy odprężył się i przestał ściskać kierownicę jakby miał ją zaraz oderwać z nerwów.
Apartament Graysona znajdował się w strzeżonej dzielnicy. Nie była wielka, za ogrodzeniem znajdowało się wyłącznie pięć budynków. Było to jednak dość samowystarczalne miejsce w swoim zamyśle – samoobsługowy sklep całodobowy, niewielka siłownia z basenem, a do tego dużo zielonej przestrzeni do spokojnego joggingu w bezpiecznym terenie. Paparazzi uwielbiali koczować w różnych punktach ogrodzenia. Nie odstraszały ich nawet kamery monitoringu i wizja mandatu. W tej dzielnicy pomieszkiwały smakowite kąski, jak to określały sępy.
Wiedziałam, że Grays czuł się tu swobodnie, ale mnie przeszywały ciarki na samą myśl, że byłabym jak zwierzę w zoo.
Fox chyba wyczuł moje zafrasowanie. Po tym jak w stróżówce zgłosił się ochroniarce, by otwarto przed nami bramę, skupił na mnie wzrok.
– Hej, co się stało? – zapytał zafrasowany. Potarłam dłonią czoło, starając się ubrać lęk w słowa.
– Mam wrażenie, że idziemy w pułapkę – wykrztusiłam, rzucając mu zakłopotane spojrzenie. – Nie wiem dlaczego, jestem zdenerwowana. Dziwne, że przy głównej bramie nie ma żadnych paparazzi.
Z Foxa uciekł mały dźwięk zrozumienia oraz smutku. Prędko zmienił bieg i przejechał przez otwierające się skrzydła.
– Kilku z nich pojechało pod Wilshire Grand Centre, przez przypadkowy anonimowy tip, który sugerował że może dziać się ważna impreza w Spire 73. – Błysnął w moim kierunku skromniutkim uśmiechem. – A pozostali starają się uchwycić ćwiczącego kawalera za miliard dolców.
– Pietro Leokadis pokazał się ludziom?! – Aż zatkało mnie z wrażenia, chyba bardziej niż przez to, że Fox sfabrykował donos. – Jakim cudem udało ci się go zmusić?
Fox ledwo powstrzymał się od śmiechu podczas parkowania pod apartamentowcem Graysona.
– Nie jestem wszechmocny, Jessamine – przyznał się z czułą nutą w głosie. – Chociaż byłoby fajnie mieć chody u cholernego miliardera. Od jakiegoś czasu dzieje się wokół niego dużo i chyba w końcu poczuł, że pora poczuć słońce na twarzy. Zaczął wychodzić w tym tygodniu, więc paparazzi jak zombie chodzą wokół dzielnicy z nadzieję na cokolwiek.
Pokręciłam głową w oszołomieniu – Leokadis to skomplikowana legenda, którą dosłownie wszyscy chcieliby rozłożyć na czynniki pierwsze by zrozumieć, skąd się wziął. I nawet nie chodziło o jego obrzydliwe bogactwo, ludzie nie wiedzieli kim jest, gdzie się dokładnie urodził, jaką miał lub ma rodzinę. Osoba, która to rozgryzie chyba dostanie paparazzowego nobla.
Poczułam się przez to zaskakująco uspokojona – zadawałam sobie sprawę z tego, że moja wizyta u Graysona mogła być interpretowana na wiele szkodliwych, plotkarskich sposobów. Nikogo nie interesowało to, że od pierwszego spotkania nawiązała się między nami nić porozumienia i dobra komitywa. Ja byłam scenarzystką, a on głównym aktorem, wokół nas dział się teraz szum. Bam, na pewno coś knujemy niedobrego.
A ja po prostu chciałam sobie poplotkować i zrzucić z barków ciężar pociągu do czterech mężczyzn.
Portier przywitał nas z sympatycznym uśmiechem. Nie znałam go, ale bez przepytywania poinstruował nas, jak skorzystać z windy i wrócił do czytania książki. Fox szedł obok mnie tak czujny, jak nigdy. Zerknęłam na niego z ukosa i uśmiechnęłam się mimowolnie. W windzie stał bardzo blisko mnie, tylko nacisk jego ciepłego ramienia na mój bok podpowiadał, że nie jest typowym ochroniarzem. Przedsionek, do którego wychodziło się z windy, nie był wielki. Oprócz wieszaka, na którym czekały dwa samotne parasole, w pół drogi do drzwi apartamentu postawiono krzesło. Wstał z niego ponury, wysoki mężczyzna w garniturze.
– Jessamine Heyes – przedstawiłam się, wyciągając rękę w jego kierunku. Fox spiął się wyraźnie, ale nie wykonał żadnego innego ruchu. Ochroniarz Graysona skinął mi głową i w ekspresowym tempie ścisnął moją dłoń.
– Pan Ciel czeka – odparł prosto i zlustrował spojrzeniem Foxa. Miałam wrażenie, że chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że między CA a Loes Corp. miłości nie było, ale nie spodziewałam się, że zwykły pracownik też będzie mieć jakieś bezsensowne uprzedzenia. Zmusiłam się do ruszenia w kierunku drzwi.
Apartament Graysona był przestronny, wchodziło się od razu do wielkiego salonu połączonego z kuchnią. Grays schodził właśnie ze schodów prowadzących na antresolę i uśmiechnął się na mój widok. Fox zamarł z dłonią na klamce i drzwiami lekko przymkniętymi. Spojrzałam na niego zdziwiona.
– Zostanę na zewnątrz – mruknął cicho. – Dam wam spokojnie porozmawiać, będziesz się czuć swobodnie.
Pospiesznie potrząsnęłam głową.
– Daj spokój, czuję się wyśmienicie w twoim towarzystwie.
Z lekko drżącymi kącikami ust chwycił mały palec mojej dłoni i ścisnął go.
– Obgadywany nie powinien znajdywać się w tym samym pomieszczeniu, inaczej może zrobić się niezręcznie. – Z czystej, wrodzonej grzeczności nie roześmiał się na widok mojej miny. Skinął głową Graysonowi z błyszczącymi oczami. – Ciel, zostawiam ją w dobrych rękach. Będę za drzwiami.
Grays mrugnął do niego porozumiewawczo, ale nie odezwał się ani słowem. Kiedy Fox zniknął za drzwiami, a automatyczne zamki zgrzytnęły zamykając nas razem, zaczęłam wykręcać ręce z nerwów.
Mężczyzna przystanął nieopodal i zapatrzył się na mnie sugestywnie.
– Zabawa z oddechem jest ekscytująca, ale błagam, nie każ mi teraz wyduszać z ciebie odpowiedzi – mruknął sugestywnie, wręcz przesadnie przeciągając wyrazy. Przewróciłam oczami i podeszłam, żeby go przytulić. Grays zacisnął wokół mnie ramiona, spięte ciało mężczyzny z wolna zaczęło się rozluźniać. – Dobrze cię widzieć w jednym kawałku, Jessamine.
– Cieszę się, że nie odwiedzam cię w więzieniu – wymamrotałam w materiał jego miękkiej koszulki. – Miła odmiana.
Pierś Graysona zatrzęsła się od śmiechu. Odsunął mnie na długość ramion i przyjrzał się uważnie.
– Wino?
– Kilka lampek, bardzo proszę.
Wyszczerzył się niemal nikczemnie i ruszył do aneksu kuchennego w poszukiwaniu łupów. Miał już dla nas przygotowaną deskę przekąsek. Grayson szybko dołączył do mnie na kanapie, jakby większa odległość mu przeszkadzała. Gdy usiadł i przyjrzałam się jego minie zrozumiałam, że był naprawdę zmartwiony.
Po pierwszym łyku półsłodkiego, zaskakująco taniego i cudownego wina otworzyły się we mnie wrota prawdy, których teraz Grayson nie mógłby niczym zamknąć. Słuchał uważnie, niemal zapominając o jedzeniu oraz piciu, praktycznie się nie wtrącał. Fox miał rację, nie byłabym w stanie pokusić się na taką otwartość, gdyby gdzieś tu się kręcił.
A tak mogłam po prostu powiedzieć wszystko, całą prawdę o moich marzeniach, pragnieniach i występkach z Lucą, Colem, Knightem i nim.
Grayson na koniec gwizdnął przeciągle.
– Jeden, drugi, trzeci, czwarty... Jessamine, jak ty to wszystko przerobisz? – mruknął z namysłem i cieniem humoru, jakby sam dla siebie próbował rozładować napięcie. Uderzyłam go poduszką w twarz, żeby powstrzymać się od uduszenia go. To taka miła odmiana od zwyczajowej chęci tulenia się do wszystkich.
Dobrze, nie do wszystkich, do nich.
– Grayson, to moi faceci, nie świnie na kiełbasę! – żachnęłam się.
Spojrzenie mężczyzny złagodniało. Wsparł brodę o zwiniętą pięść i zmierzył mnie prawie czułym spojrzeniem.
– Twoi, co? – mruknął.
Zakłopotałam się, ale mleko się przecież rozlało. Wzruszyłam ramionami, mimowolnie uciekając od niego wzrokiem.
– Czasem zapominam, że to moi ochroniarze a nie moi faceci. Myli mi się to, Grayson i nawet nie wiem w którym momencie po prostu...
Zatoczyłam ręką łuk, ale mój gest był tak nieskładny, jak moje myśli.
– Przepadłaś? – podsunął usłużnie i musiałam się zgodzić. Grayson westchnął ciężko, przysuwając się do mnie bliżej. W ramach wsparcia położył dłoń na moim ramieniu. – Z tego wszystkiego co mi powiedziałaś wychodzi, że przejmujesz się nimi bardziej, niż skalą prześladowania: tym co pomyślą, jak cię odbiorą, jaki impakt ma to na nich. Nie na ciebie.
Przygryzłam wargę i spuściłam oczy na poduszkę między nami. Niestety niewielki strukturalny splot nie zdradził mi żadnych tajemnic wszechświata.
– Grays, do mnie wciąż to nie do końca dochodzi – wyznałam zduszonym głosem. – Przez większość czasu mam wrażenie, że jestem odrealniona: czy dzieje się to komuś innemu, a nie mnie? Dlatego po prostu olewam to jak mogę, bo wtedy psychicznie czuję się bezpiecznie...
Widocznie wkurzyłam tym mężczyznę, jego spojrzenie stało się przerażająco chmurne, jakby odgrywana przez niego postać pozostawiła w nim trwały ślad.
– Jessamine, kurwa, nie jesteś tylko słowami na papierze. Nie możesz ciągle olewać tego, co czujesz i co robi twoje otoczenie. – Widziałam, że starał się powściągnąć gniew, jakby nie chciał na mnie krzyczeć, a jednocześnie po oczach mężczyzny widziałam, że mógłby mną teraz potrząsnąć. – Poczucie bezpieczeństwa nie powinno wychodzić z ignorowania jakiegoś problemu.
Przesunęłam dłońmi po twarzy cholernie zmęczona.
– Tak jest łatwiej, Grays – odparłam załamana. – Co ja zrobię, jak zacznę rozumieć, w jakim bagnie tkwię?
Musiałam złamać tym jego zirytowaną skorupę, ponieważ czule ujął mój policzek.
– Załamiesz się – powiedział ot tak. – Będziesz płakać, krzyczeć, bać się wyjść z ich domu. A może załamiesz się i oni przytrzymają cię w miejscu, ponieważ chcą cię wspierać. Możesz zrozumieć a jednocześnie przetrwać to zrozumienie.
– Sprawiasz, że to brzmi tak łatwo – szepnęłam przez ściśnięte gardło. Grays wzruszył ramieniem, miał w twarzy coś tak starego i zmęczonego, że to było moje pierwsze zrozumienie: Grayson przeżywał to co rusz, może nie w takiej odsłonie co ja... Tylko innej, nie znaczy jednak, że gorszej lub mniej ciążącej na psychice. I zaakceptował to wszystko, przetrwał.
– Rzeczy łatwe są tylko wtedy, gdy pracowaliśmy i doświadczaliśmy ich miesiącami, jak nie latami – ostrożnie dobierał słowa potwierdzając moje myśli. – To samo mogę powiedzieć o twoich ochroniarzach – położył nacisk na przynależność i zrobił to z czarującym uśmieszkiem. – Gdybym od początku nie był transparentny z Ariettą i Rorym, w życiu nie wypracowalibyśmy między sobą tego związku. Nic nie zyskasz ukrywaniem się przed nimi, Jessamine. Siebie, swoich uczuć oraz pragnień.
– Mam wrażenie, że nawet jak milczę, to wykonuję gesty na wszystkie fronty.
Grays skrzywił się paskudnie na mój dobór słów i, cholera, naprawdę potrzebowałam tego typu miny.
– Dojdziesz do tego w swoim czasie, Jessie. Ale skarbie, dobrze, że nie wodzisz ich za nos. Po prostu.
– Nie chcę ich skrzywdzić, Grays – wyznałam szeptem, odwracając od niego wzrok.
Prawda była taka, że życie skrzywdziło ich tak mocno, że gdybym dołożyła do tego cegiełkę, miałabym tak okrutne wyrzuty sumienia, że w życiu bym się po nich nie podniosła. Prześladowanie to jedno, ale patrzenie jak osoby, będące wszystkim. co kryło się pod słowem dobro, cierpią z twojego powodu? Okrutne, nieodwołalne piekło.
Grayson stuknął w mój czerwony od wstrzymywanych łez nos. Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco, tak poważny jak nigdy.
– Więc masz odpowiedź na swoje wątpliwości. – Nuta błazeństwa wróciła do jego oczu, gdy zarzucił ramię na moje barki i gwałtownie przyciągnął mnie do siebie. Pisnęłam ze sprzeciwem i roześmiałam się, gdy wręcz ukokosił nas na kanapie, tuląc mnie rękami i nogami. Po dłuższej chwili ciszy powiedział: – Spotkaj się z Ariettą na kawie. Zrobię wam nawet broszurkę: jak radzić sobie z więcej niż jednym penisem w życiu.
Z jęknięciem na oślep sięgnęłam po poduszkę gdzieś obok mojego biodra, żeby jednak udusić Graysona.
Dla dobra ludzkości.
***********
Toooo... kolejny w piątek wieczorem czy w sobotę rano? 😁🥰
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro