Rozdział 28. Knight
Wiecie co, przyznam się bez bicia. Wczoraj wieczorem wróciłam, usiadłam zadowolona z kocykiem elektrycznym przy laptopie i przypadkowo zamknęłam oczy. Obudziłam się po 2h. Starość nie radość😂😂😂
Ale już jest! Taki trochę akcyjniak-rozdział 😁💗
**********************
Jessamine nie powinna być taka przestraszona – to raczej ten skurwiel, który ją do czegokolwiek zmusił musi teraz zmawiać zdrowaśki przed swoim nieuchronnym zgonem. Knight nie mógł oderwać spojrzenia od twarzy kobiety: od tego przestrachu oraz zaskoczenia zmieszanego z kwaśnym posmakiem złych wspomnień.
Wszedł do środka ostrożnie, jak łowca, którym był. Przełknął ciężko, ponieważ coś mocno chwyciło go za gardło, ledwo pozwalając mu odezwać się choćby słowem.
– Kogo mam zabić? – zapytał powolnym, cichym tonem.
Przyklęknął na podłodze, w tej pozycji był niewiele niższy od Jessamine skulonej na łóżku. Szukała czegoś w jego oczach, ale gdy tylko usłyszała jego pytanie, prędko złapała go za dłoń. W ogóle nie przejmowała się tym, że jest naga – może przez to, że Knight wciąż patrzył na jej twarz i skupiał się wyłącznie na pięknych, zatroskanych oczach.
– Nie! To nie o to... – odetchnęła cicho i spuściła oczy na ich dłonie. Cole objął ją ramieniem w pasie w opiekuńczym geście. Ze zmartwienia marszczył brwi i co rusz rzucał Knightowi pełne porozumienia spojrzenia: cokolwiek planujesz, nie wykluczaj mnie z tego, też skopię komuś dupę.
Jessamine uniosła głowę, żeby posłać mu mętny uśmiech, przez co barki Knighta niemal zmieniły się w głaz z napięcia. Pragnął zrobić tak wiele rzeczy na raz, ale przypomniał sobie, że musi skupić się na niej w pierwszej kolejności.
– Słuchaj, Jessamine, widzimy że to ledwo ci przez myśl, a co dopiero przez usta, przechodzi – Cole podjął cichym tonem. Usiadł tak, że mogła oprzeć się o niego bokiem, z czego od razu skorzystała. Położył brodę na czubku głowy kobiety, gładził ją czule dłonią po ramieniu. – Zmartwiłaś nas, ale bez pośpiechu. Po prostu odpala się w nas, hm...
Urwał i poszukał wsparcia u Knighta. Brew mu drgnęła, ale usłużnie podsunął:
– Bestia obronna.
– Nie pomagasz – wymamrotał na wydechu. Cole chrząknął i przeczesał palcami włosy Jessamine. – Budzą się w nas obronne instynkty.
Prychnęła, ale ścisnęła dłonią jego udo. Knight nie był w stanie oderwać od niej wzroku. Siedziała z resztą rumieńca na twarzy, schnącym na skórze potem oraz rozczochranymi włosami i była po prostu zjawiskowa. Knight zaś tam, gdzie powinien – na kolanach przed nią. Łowił najmniejsze emocje, jakie pojawiały się na jej twarzy.
– Czasami nie mogę wierzyć, że to się wszystko wydarzyło, wiecie? – wymamrotała, powieki na wpół przykryły jej oczy. Stały się szkliste, ale szybko odgoniła łzy mruganiem. – On po prostu... To z jego konta wysłano tamto nagranie.
Gdyby nie wmurowało go w miejsce, Knight pewnie usiadłby na podłodze z szoku. Nie byli w stanie wyczytać stanu albo rodzaju ich znajomości przez samego Facebooka.
– Fox mówił, że on... – Cole podjął łagodnie, a Jessamine przytakując odsunęła się od niego. Wciąż trzymała w dłoni rękę Knighta i teraz drugą chwyciła Cole'a, jakby dystans między nimi w jakiś sposób jej przeszkadzał.
– Sam się zabił – Jessamine sprecyzowała, oddech nieznacznie grzązł jej w gardle i pewnie w normalnej sytuacji nawet by tego nie usłyszeli, ale teraz byli dostrojeni do niej. Rzuciła pospieszne spojrzenie na swoją lewą rękę. Knight zorientował się, że miała na palcu pierścionek, który wcześniej wziął za zwykłą ozdobę. – Dzień później – chrząknęła, tym razem nie udało jej się pokonać łez. – Miał bardzo dużo problemów i cóż... Gdy to zrobił, nie był bardzo brutalny, nie miałam ochoty, ale on... cóż. Pokonało go to, jego własne zachowanie. Nie wytrzymał ze sobą, swoimi myślami.
– Och, amorku – szepnął Cole, na nowo porywając ją do silnego uścisku. Zrobił to jednak tak, że wciąż mogła trzymać dłoń Knighta, z czego ochoczo korzystała.
– Wiem, wiem – roześmiała się drżąco. – Nigdy nie byliśmy ze sobą jakoś na poważnie, ale mimo to...
Knight pokręcił powoli głową.
– Mogłabyś znać go trzy dni, a i tak to wszystko by cię dotknęło – zaprotestował ochryple. Zmienił pozycje tak, że teraz siedział z kolanami podciągniętymi do piersi. Oparł łokieć o materac oraz udo Cole'a. – Jak długo byliście ze sobą?
Jessamine zamyśliła się, przygryzła wargę w bezwiednym geście zadumy.
– Chyba... chyba nigdy nie byliśmy ze sobą – wyjaśniła powoli. – Nie na takich, wiecie, zwykłych partnerskich zasadach. Nigdy niczego nie określiliśmy, chociaż teoretycznie byliśmy na wyłączność. Spotykaliśmy się jakoś rok? Chyba tak, nie jestem pewna nawet kiedy się to zaczęło. – Wzięła gwałtowny drżący oddech, jej spojrzenie stało się odległe. – Wiedziałam, że sama czasem zachowywałam się do bani, więc jego spadki nastroju mnie nie dziwiły. Dopiero pod koniec, w te trzy dni przed, wszystko zaczęło bić na alarm. Ale zignorowałam...
Cole przerwał jej gwałtownie.
– Nie mogłaś czegoś takiego zignorować! – obruszył się na nią w jej imieniu. Knight spojrzał łagodnie na przyjaciela, na ogromne przejęcie w jego oczach. – Jeśli rozegrało się to w ciągu trzech dni musiałabyś mieć jakieś, nie wiem kurwa, telepatyczne zdolności żeby to przewidzieć!
– Prekognicje – sprostowała z krzywym uśmiechem. – Ale nie byłam wróżką, niestety... – Westchnęła tak potężnie, że Knight poczuł powiew ciepłego powietrza na twarzy. – Czasem żałuję. Że inaczej nie zareagowałam podczas seksu, że nie byłam rozsądniejsza... Wiem, że trochę mnie za to obwiniał. Że go nie uderzyłam, kiedy przytrzymał mnie trochę dłużej.
W Knighcie podniosła się fala sprzeciwu i wściekłości – wściekłości kurwa na trupa, który sam pewnie się obwiniał. Cole zauważył jego wzburzenie i minimalnie przesunął nogą, by mocniej naciskać na jego rękę.
– Dlatego tak się o nas martwisz – powiedział Knight.
Speszona na kilka sekund opuściła wzrok, ale przytaknęła.
– Wiem, że jesteście dorośli, starsi ode mnie, tylko że to w takich sytuacjach nie ma żadnego znaczenia. – Wzruszyła ramionami spoglądając na Cole'a oraz Knighta. – Ważne, że teraz jestem przeczulona i zawsze będę już się martwić.
Knight zacisnął szczękę, mina jego przyjaciela również wyglądała na posągową. Spróbował jednak skruszyć swoją fasadę w znany sposób: lekkim, czarnym humorem.
– Możemy go wskrzesić i przetrzepać jego kości, tak dla zasady.
Jessamine roześmiała się słabo, pociągając nosem. Spojrzenie jej i Knighta nie opuszczało się nawet na sekundę. Knight wyciągnął swoją wielką łapę ku twarzy kobiety, żeby zetrzeć te kilka łez, które spłynęły po policzku kobiety. Przymknęła powieki, wyglądała tak, jakby jego dotyk sprawiał jej dużą przyjemność.
Albo niósł ukojenie.
Kurwa, czy Knight ostatnio komukolwiek pomógł w tak prosty sposób? Ostatnio chyba, gdy wycierał smarki kilkuletniemu Jacoby'emu, który przywalił czołem w szafkę, w którą wbiegł z całej siły.
– Wiecie co? – mruknęła i posłała drżący uśmiech w stronę Knighta. – Nie zdziwiłabym się, gdybyście byli w stanie to zrobić. – Pochyliła się do przodu i zamarła, nim pocałowała jego policzek. Zamrugała gwałtownie powiekami, na jej twarzy odmalowało się zakłopotanie. – Chyba nie powinnam, skoro chwilę temu miałam kutasa Cole'a w ustach.
Knight roześmiał się mrocznie i nim sam mógł się powstrzymać, bo za cholerę tego nie chciał, przyciągnął ją do długiego dekadencko rozkosznego pocałunku. Wyczuwał w niej wszystko: jej podniecenie, smak Cole'a i głęboką potrzebę do czucia się dobrze. Kiedy tylko zostawiał maleńką przestrzeń między nimi, z ust Jessamine wydostawały się stłumione, zdyszane jęki.
Chwycił w swoje dłonie jej twarz, wyczuł pod opuszkami, że była rozgrzana. Odsunął do tyłu włosy kobiety, przesunął dłoń na jej kark i zaczął go masować. Dała mu się prowadzić, odpowiednio odchylić lub przekrzywić głowę, była dla niego kompletnie oddana oraz otwarta. Ostrożnie przesuwała paznokciami po jego przedramionach aż dotarła do rękawów koszulki. Gdy wsunęła pod nie swoje palce Knight wiedział, że musi przerwać. Przyszedł w zupełnie innym celu, ale Jessamine po prostu go przeraziła i zaczarowała. Przysiągł sobie, że zajmie się nią, ale jeszcze nie dziś. Chciał ją mieć pod sobą i na sobie przez dłużej niż piętnaście minut, które mieli.
Z osiąganiem i ostatnim delikatnym przygryzieniem dolnej wargi Jessamine, odsunął się. Wyglądała jakby wciąż była głęboko w transie, upojona i rozgrzana. Knight testował całe swoje opanowanie, żeby nie objąć spojrzeniem jej nagiego ciała, z którym najwyraźniej czuła się komfortowo w ich towarzystwie.
Kurwa, uwielbiał to, że zachowywała się naturalnie i bez zbędnego wstydu – po prostu siedziała otwarta na niego w pełni ufna.
Zamrugała leniwie, a gdy skupiła na nim swój wzrok, uśmiechnęła się wręcz olśniewająco. Knight przełknął ciężko, miał ochotę osunąć się niżej na kolanach. Sposób w jaki na niego patrzyła...
Ciepła noga Cole'a poruszyła się tuż obok nich, gdy nieznacznie zmienił pozycję. W którymś momencie na wpół wsparł się o wezgłowie łóżka, teraz siedział z jednym ramieniem wspartym pod głową. Jedną dłoń miał mocno przyciśniętą do wyrzeźbionego brzucha, kilka centymetrów od sztywnego kutasa. Patrzył na nich z szeroko otwartymi, pełnymi pożądania oczyma. Oddychał dość ciężko, ale oprócz tego jednego drgnięcia, nie poruszył się nawet o milimetr, żeby nie wyrywać ich z tej bańki.
– Widzisz? – Cole powiedział ciężkim, ochrypłym tonem, kiedy Jessamine zerknęła w jego kierunku z rozrastającym się po twarzy rumieńcem. – Mój penis jest zbyt zjawiskowy, żeby komuś przeszkadzał.
Przewróciła oczami z krzywym uśmieszkiem, zwiastującym rozszarpanie ego na strzępy.
– Ani o milimetr nie wszedł między mnie a Knighta – prychnęła.
Cole z cwanym błyskiem w oku pochylił się do przodu, do ucha Jessamine. Rzucił Knightowi jedno rozbawione spojrzenie, nim powiedział chrapliwie:
– Nie musisz nawet błagać jeśli chcesz, żebym się zaczął o was ocierać. – Usta kobiety otwarły się nieznacznie, spojrzenie opuściła na pierś Knighta. – A może chcesz, żebym pokrył was obu bielą? Nasz rycerzyk przyjmie to na klatę.
Zaskoczona parsknęła śmiechem i prędko zasłoniła dłonią usta. Spojrzała no Cole'a z takim wyrzutem, że nawet Knightowi ciężko było powściągnąć śmiech.
– Przestań mnie rozśmieszać! – zawołała praktycznie oburzona. Cole pokręcił głową z diabelskim uśmieszkiem i złapał Jessamine w pasie. Przyciągnął ją do siebie w gwałtownym uścisku, aż pisnęła zaskoczona.
– Przestać i pozbawić się tych dźwięków? Nigdy – pocałował ją w policzek, a potem zaczął obsypywać ją prędkimi, głośnymi całusami w szyję.
Śmiała się, ale wcale nie próbowała od niego odsunąć. Na oślep wyciągnęła rękę do Knighta i znów został obdarzony tym uśmiechem, gdy ją chwycił. Splotła ich palce ze sobą i pociągnęła go w jej kierunku.
– Nie klęcz tak, Knight – powiedziała, gdy udało jej się odzyskać dech. Cole od razu zaczął ich przesuwać tak, żeby zrobili dla niego miejsce na materacu, nie musiała go nawet instruować. – Mogę się ubrać, jeśli...
– Och, Jessamine – mruknął Knight i powoli wstał, prostując się na całą swoją niemal dwumetrową wysokość. – Nieważne ile warstw będziesz miała na sobie, ja i tak zostanę rozproszony, bo po prostu chcę na ciebie patrzeć.
Zamrugała pośpiesznie i wykrztusiła coś na kształt: ojej.
Siedziała otulona ramionami Cole'a, ułożyła się między jego nogami oraz na piersi. Przyjaciel trzymał ją przy sobie delikatnie, ale stanowczo. Ich spojrzenia się spotkały, Knight skinął mu głową. Cole przymknął powieki i oparł potylicę o wezgłowie łóżka.
– Jessamine, czy czujesz się komfortowo w towarzystwie Rosena? – zapytał ją cicho. Zaskoczona spojrzała na nich obu i ze zmarszczonymi brwiami przytaknęła.
– Uratował moje życie, czy raczej moje ręce, oczywiście że czuje się z nim komfortowo. A co, coś się stało? – zapytała zaalarmowana, siadając prościej w jego uścisku.
Knight nie powstrzymywał się, tylko pogładził palcem jej policzek. Uniosła do góry twarz, aż wsunął w miękkie, splątane włosy swoją dłoń.
– Mamy tipa odnośnie kurierowej szajki i dziś ich przyskrzynimy – powiedział cicho. – Przyjechałem, żeby się upewnić, czy mogę wziąć Cole'a i przysłać Rosena.
Zamrugała zaskoczona, jakby zdziwiło ją, co właśnie powiedział.
– Oczywiście! – zawołała pospiesznie, unosząc się na kolanach. Jej piersi miękko zakołysały się od tego ruchu i Knight praktycznie połknął język. – Zostanę nawet sama, nie przejmuj się mną, dam sobie radę na własną rękę.
– Na własną rękę zaraz będzie musiał sobie radzić Knight – Cole wymamrotał rozbawiony, a gdy Jessamine zrozumiała, prędko usiadła i zasłoniła się poduszką. Twarz poczerwieniała jej tak szybko, że nawet Cole przestraszył się, czy nie dostała udaru. – No już, już, skarbie. Po prostu oko samo tam latało.
Dostał poduszką w twarz.
– Idź już stąd – wymamrotała pod nosem niezadowolona. Cole z cichym śmiechem podniósł się z łóżka i kompletnie nie robiąc sobie nic ze swojej nagości, wyszedł z pokoju zostawiając na podłodze swoje ubrania. Oboje odprowadzali go wzrokiem, póki nie zniknął na korytarzu. Knight z rozbawieniem zauważył, że Jessamine wyjątkowo intensywnie obserwowała pośladki mężczyzny.
Jemu samemu było już niewygodnie ze wzwodem, ale wiedział że przejdzie mu jak wyjdzie w końcu z tego pomieszczania – daleko od słodkiego zapachu brzoskwiń oraz ostrej woni seksu.
Lekkomyślnie postanowił przysiąść obok Jessamine. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami, poduszkę trzymała przed sobą od niechcenia. Od razu skierowała na niego spojrzenie, tym razem strapione.
– Będziecie bezpieczni? – zapytała cicho, a Knight ostrożnie ją objął. Zdziwił tym ich oboje, ale Jessamine prędko otrząsnęła się i zarzuciła mu ramiona na barki. Przycisnęła ciepłe piersi do jego klatki, miał ochotę zamruczeć z zadowolenia. Ukrył twarz we włosach kobiety, zacieśniając uścisk. – Błagam, powiedz mi że nic wam się nie stanie na tej misji.
– Nigdy do tego nie dopuszczę. To całkiem bezpieczne zadanie – przysiągł, ponieważ to mógł zapewnić: nawet jeśli włos spadnie z głowy jego przyjaciołom, odbierze ich dziesięciokroć więcej u przeciwnika. – Chcę za to mieć pewność, że na pewno Cole może iść ze mną.
Westchnęła, ale nie odsunęła się od niego, wręcz przeciwnie, przesunęła się tak, że siedziała bokiem na jego udach.
Kurwa, czy on trafił do raju?
– Mój Knight – wyszeptała do jego ucha.
Zawsze twój.
– To nie odpowiedź na moje pytanie – burknął trochę zbyt oschle, ale, kurwa, coś ściskało go w gardle.
– Wręcz przeciwnie – odsunęła się, żeby spojrzeć mu w twarz. – To wyjaśnia wszystko.
Najwyraźniej był mięczakiem, bo szybko złamał się pod naporem tego spojrzenia. Odgarnął z oczu kobiety splątane loki i pocałował ją w skroń.
– Nie wiemy o nim wszystkiego – powiedział tak cicho i łagodnie, jak tylko potrafił. – Fox z szacunku do ciebie nie grzebał tak głęboko. I za to przepraszam, my... nie wiedzieliśmy.
– Nie waż się przepraszać – wyszeptała zbolałym tonem. – Knight, to że poruszycie bolesne wspomnienia... to działa w obie strony, prawda? Skoro ja nie mogę przepraszać, że wyzwalam wasze traumy – poruszył się i warknął niezadowolony. – Ano właśnie! Ja nie mogę się obwiniać, że przeze mnie Fox cierpiał, ale ty już chcesz padać na kolana, przez jedną małą sprawę?
– Nic, co zwiąże się z tobą nie jest małe, błahe, czy nieważne, jasne?
– Z wami też! Jasne? – prychnęła, a potem sparodiowała jego ponury, niski tom. – Kogo ja mam wskrzesić, żebyście się poczuli dobrze?
Knighta ta wizja – chociaż niedorzeczna – kompletnie przeraziła.
– Odpuśćmy sobie kopanie tyłków – burknął. Usta Jessamine wykrzywił zwycięski, choć zmęczony uśmiech. Jeszcze raz pocałował jej skroń i skinął na łóżko. – Idź spać, amorku. Zostanę, póki nie zaśniesz, a wyjedziemy gdy Rosen dotrze.
Przez chwilę szukała czegoś w jego twarzy, nie wiedział dokładnie jakiego znaku, ale skinęła głową i wsunęła się pod przykrycie. Złapała jego dłoń, gdy ułożyła się na boku z poduszką zwiniętą pod policzkiem. Patrzył na jej przymykające powieki, na rzęsy rzucające niewielki cień oraz kilka pięknych piegów.
Kurwa, ta kobieta...
Gdy Cole cicho chrząknął z progu Knight bardzo niechętnie wysunął swoją dłoń z jej uścisku, dając kobiecie do chwycenia w garść koszulkę przyjaciela. Nie poruszyła się czując znajomy zapach Cole'a. Skinął mu głową i cicho zeszli na piętro, bo w holu już czekał Rosen. Nie musieli niczego mówić – od razu obiecał, że napisze jeśli cokolwiek będzie się działo.
Siedząc już w SUV-ie Knighta, Cole od razu porwał teczkę na desce rozdzielczej. Sprawozdanie na temat firmy kurierskiej. Przyjaciel gwizdnął przeciągle na widok informacji, które zdołali zebrać na ich temat.
– Kurwa, wszyscy ludzie się potykają, ale żeby senator Carlson? – Cole zacmokał niezadowolony. – Pieprzona kokaina.
Knight mruknął przytakująco, dociskając gazu przy zjeździe do Los Angeles.
– Meteor odkrył, że paczki pierwotnie przychodziły na adres sekretarki. Kobieta jednak zaginęła – Knight przytaknął słysząc niewypowiedziane pytanie Cole'a. – Senator od razu zadziałał, gdy nie stawiła się rano do pracy: dzwonił, wysłał kogoś z biura do jej mieszkania, ale kobieta przepadła.
Cole postukał się zwiniętą teczką w udo.
– Działamy poszlakami i przypuszczeniami, tak?
– Krok do tyłu i domysły mogą stać się prawdą – odmruknął ponuro. – Policja wcześniej nie miała nic do powiązania, wiesz jak często giną kobiety.
Przyjaciel gorzko parsknął, z namysłem przyglądając się mijanemu krajobrazowi. Knight wiedział, o czym dokładnie myślał – kobiety ginęły często, a jeszcze częściej przez bliskie otoczenie.
– Zakładamy więc, że odkryła uzależnienie Carlsona, możliwe że poszła z tym gdzieś: na policję lub jego żony, tak?
– Tak – Knight z niezadowoleniem wyhamował przed czerwonym światłem i złapał nasadę nosa. – Luca od razu popytał, ponoć pani Carlson jest piranią z ostrym charakterem i steruje mężem. Domniemanie ona usunęła sekretarkę i próbowała ukrócić uzależnienie męża.
Cole roześmiał się ponuro i zaczął grzebać w schowku. Gdy odnalazł paczkę orzeszków w panierce paprykowej z głośnym pomrukiem zadowolenia otworzył folię.
– Mamy czas, żeby skoczyć do Maka? Nie? No weź nie patrz tak na mnie – Cole szturchnął go łokciem i uśmiechnął się promiennie.
– Poproś Dots żeby zrobiła ci kanapki z masłem orzechowym bez skórek – mruknął oschle.
– Na pewno posmaruje z miłością – wyszczerzył się łobuzersko, jego zmierzwione włosy tylko potęgowały ten efekt. – Dobra, ale wróćmy do senatora: zniknęła sekretarka, która dostarczała mu kokainy, chłop nie wytrzymał detoksu, bał się wyjść na róg i nie chciał płacić innym pracownikom, odnalazł więc dane u sekretarki i stąd wpadka.
– Dokładnie – Knight przytaknął, ciesząc się na widoku minimalnego korku przy wjeździe do centrum. Mieli dobre piętnaście minut zapasu. – Carlson był do tego stopnia niechlujny, że zostawił sporo śladów. Umówił się na dostawę cykliczną.
Cole'a na chwilę zamurowało, co było miłą odmianą. Knight spojrzał na niego z rozbawieniem, gdy ten zaczął pieczołowicie składać papierek po orzeszkach.
– Kokainowowego netflixa zachciało się ćwokowi? Jezu, nie dziwię się, że jego żona pewnie pracuje za niego – wymamrotał w końcu. – Meteor przez to znalazł siedzibę?
– Ta. Mamy trzynastoprocentowy margines błędu. Dziś odbędzie się przeładunek i dyspozycja – Knight ledwo powstrzymał się od strąbienia idioty, który wymusił pierwszeństwo, ale Cole nie odpuścił wiązanki. – Wstrzelimy się w czas, gdy będzie najwięcej pracowników i towaru.
Cole gwizdnął przeciągle, ale tego nie skomentował. Knight się nie dziwił – był to ogromny obszar do pokrycia i jeszcze więcej gęb do położenia na glebę. Niespokojna adrenalina już krążyła mu w żyłach. Wiedział jednak, że za chwilę obejmie go chłodny spokój. Musiał skupić się na celu – musiał podwójnie skupić się na bezpieczeństwie przyjaciół, którzy za wszelką cenę musieli wrócić w jednym kawałku do Jessamine.
Chociaż Cole nie pisał do Dottie, ta miała dla nich przygotowane trochę jedzenia. Najlepsza sekretarka na świecie. Gdyby Knight nie wiedział lepiej, Cole zaraz padłby jej do kolan z oświadczynami. Dots jednak widziała i z rozbawieniem poklepała go po ramieniu.
Przygotowali się w szatni, Knight kątem oka obserwował niespokojnego Meteora. Nie wychodził z nimi często, ale nigdy nie miał tak chmurnej i zdenerwowanej miny. Luca podłapał w jakim kierunku spoglądał i ścisnął ramię Knighta. Ruszył, żeby przysiąść przy chłopaku, który zbyt nerwowo trzeci raz wiązał buta. Luca uśmiechnął się do niego ojcowsko i szturchnął go łokciem. Cokolwiek powiedział, na twarzy Meteora prędko pojawił się blady, chociaż szczery uśmiech.
– Czuje się winny – Fox wyszeptał do niego na wydechu, gdy zapinał sobie kaburę. Będą jechali na dwa wozy, zostawią je w zasięgu komunikatorów, z dwoma technicznymi po dwóch stronach magazynu. Obaj jednak musieli mieć podstawowe uzbrojenie w razie ekstremalnej ewentualności. Rzadko zdarzało się, żeby wozy zostały odkryte lub rozpoznane, ale były już takie przypadki.
Knight spojrzał na przyjaciela z zaskoczeniem.
– Z jakiego powodu? – Zmarszczył gniewnie brwi, nawet nie odwracając twarzy od Foxa, żeby spojrzeć na ich pracownika. – Że paczka tutaj przyszła? Kurwa...
Tego jeszcze im było trzeba: kolejnej obwiniającej się o osoby o rzecz poza ich kontrolą. W tej sytuacji znalazło się na tyle dużo nieprzewidywalnych czynników, że nie mogli mieć do nikogo pretensji. Równie dobrze dręczyciel mógł własnoręcznie chcieć zakończyć sprawę i po prostu najść Jessamine z bronią. Żaden z nich nie może zapewnić, czy taki scenariusz na pewno nie będzie miał miejsca – wręcz przeciwnie, czekają na to, ponieważ ludzie sfrustrowani brakiem wyników swoich działań często podejmują się rzeczy skrajnych.
Fox ścisnął jego bark widząc jak mocno sfrustrowaną minę miał.
– Wiem – mruknął cicho. – Mówiłem mu to setkę razy. – Fox z zakłopotaniem podrapał się po głowię i uciekł wzrokiem w bok. – Chyba też nie dałem najlepszego przykładu katując się tamtym nagraniem. Przestań tak na mnie patrzeć, Knight...
Kącik ust Knighta drgnął lekko, przecież wyłącznie uniósł brew.
Luca podniósł się z ławeczki i po jego spojrzeniu łatwo było poznać, że pierwsza misja zakończyła się sukcesem. Meteor też miał spokojniejszą, bardziej skoncentrowaną minę. Uzgodnili, że pojedzie w wozie razem z Colem oraz Jacksonem. W skupieniu przeszli do drugiego, podziemnego parkingu, który przykuwał mniejszą uwagę, niż otwarty na froncie. Tamta dwójka cicho się ze sobą przekomarzała i tym razem Meteor miał bardziej cierpiętniczą minę – już wiedział, co go czeka na komunikatorach przez pół akcji.
Skinęli sobie głowami przed odjazdem, a Cole na sekundę przy nim przystanął i położył mu dłoń na barku.
– Przysięgnij, że będziesz uważać na nich tak samo jak na siebie – mruknął, ostrzegając go wzrokiem, żeby lepiej nie kłamał. Knight ze zdziwieniem zmarszczył brwi, ale przytaknął w zgodzie. – Jessamine także twoje dupsko chce zobaczyć w całości.
Nim mógł na niego warknąć, Cole już zamykał za sobą drzwi vana. Najwyraźniej musiał słyszeć, co powiedział wcześniej kobiecie, wścibski drań. Knight pospiesznie zajął miejsce kierowcy, nim Luca lub Fox mogli dopytać, czy coś się stało.
Działo się za dużo, żeby streścić w niespełna osiemnaście minut przewidywanej trasy.
– Fox, jak satelity? – spytał Luca, ostatni raz sprawdzając magazynek.
– Teren czysty, właśnie rozpoczyna się rozładunek – poinformował. Zaklął szpetnie, gdy Knight nagle wyminął kierowcę, który stanął sobie ot tak na środku jezdni. – Wyciśnij trochę więcej z tej dzieciny, ale mnie nie pogruchocz. Jackson za minutę na miejscu.
Podążył za rozkazem i według rozpisanego planu znaleźli się na miejscu o czasie. Zaparkowali vana półtorej mili od miejsca docelowego. Fox poprawił zestaw słuchawkowy na głowie i wyjrzał zza rozsuwanych drzwi. Luca i Knight mieli już na twarzach maski.
– Słychać? – zapytali, a Fox przytaknął.
– Mikrofony, czujniki i kamery działają, możecie ruszać. Powodzenia.
Ruszyli truchtem, gdy drzwi zamknęły się za Foxem. Pierwszą czujkę, tak jak przewidywali, rozbroili już pół mili dalej. Knight był osłaniany przez Luca z karabinem, sam na razie działał tylko swoimi dłońmi, broń zostawiając na później. Fox wysłał im sygnał, że wzywa pierwszą jednostkę do zebrania czujki. Facet nie obudzi się przez co najmniej pół dnia, ale nigdy nie wiadomo.
Gdy spojrzeli ku górze zauważyli, że dwie kamery na opuszczonych budynkach są już martwe.
Dzielnica nie była jednak do końca wymarła, ale rzadko kto się tu zapuszczał. Budynki straszyły powybijanymi szybami, obsceniczne i po prostu brzydkie graffiti ciągnęły się niemal od gruntu aż po szczyty fasad. Wystarczyło przejechać dwie dzielnice, żeby znaleźć się w zadbanej części miasta – tutaj można było głównie napatoczyć się na bezdomnych oraz hulający wiatr. Fox jednak zauważył, że na zdjęciach satelitarnych widniało bardzo mało koczujących grup.
Jakby ktoś ich stąd wyganiał, a ci bali się już wrócić na rejon.
Miejsce idealne dla podobnego przedsięwzięcia. Trochę na wschód znajdował się magazyn półproduktów stalowych i ciężarówki nikogo nie dziwiły.
Punkt, który był na ich radarze, wiele się nie różnił od pozostałych budynków – jeśli człowiek nie wiedział, czego szukać, przeoczyłby to miejsce. Front równie zaniedbany, rampa załadunkowa widziała lepsze czasy w dniu montażu, do tego drzwi główne zaczęła zżerać już korozja. Dźwięki jednak były inne, a na betonowo–asfaltowym podjeździe, chociaż popękanym i zaniedbanym, odznaczały się ślady kół.
– Pierwsza faza – Luca mruknął do mikrofonu ukrytego w masce. – Wezwij drugą jednostkę.
– Przyjąłem, Meteor potwierdza.
Czyli Jackson i Cole już czaili się przy tylnych drzwiach. Knight strzelił karkiem i przywarł plecami do budynku, który ich teraz osłaniał.
– Kamery? – chrypnął cicho.
– Padną za trzy... dwie... teraz – głos Foxa ponaglił ich do ruszenia.
Beton od czasu do czasu chrupał pod ich krokami, ale poza tym w okolicy panowała cisza. Gdyby tak mocno się nie wsłuchiwali, nie usłyszeliby głosów z wewnątrz budynku. Ponoszone, trochę przeźroczyste drzwi magazynowe były zamknięte na głucho, ale gdy Knight im się przyglądał widział, że poruszają się za nimi ludzkie sylwetki, obchodzące zaparkowany tam samochód.
Złapał za broń z nabojami usypiającymi i obejrzał się przez ramię. Luca miał przygotowany swój karabin w pozycji do strzału.
– Tuż za tobą, bracie – powiedział do niego.
Knight wpierw pchnął barkiem drzwi, a gdy okazało się, kurwa, że były otwarte, wbiegł do środka. Hala była większa, niż się wydawało z zewnątrz. Przy dwóch długich stołach, ustawionych naprzeciwko siebie, uwijali się ludzie przy paczkach.
– Na ziemię, już! – ryknął, a Jackson oddał ostrzegawczy strzał zza pleców pracowników. Cześć była otumaniona, najwyraźniej kosztowali pakowanych towarów chętnie lub pod przymusem. Większość posłusznie wpakowała się pod stoły, albo padła plackiem na ziemię.
Knight koncentrował się na oddechu swoim i Luca, który nie odstępował go o krok. Ponad jego ramieniem strzelił do pierwszego strażnika, jaki wybiegł z małej kanciapy po ich prawej. Gdy ten padł zemdlony zaczęły się krzyki jego ziomków.
Cole krzyknął coś i oddał trzy strzały, ale przemytnicy nic sobie z tego nie robili. Knight przerzucił się na autopilota. Wodził wzrokiem po newralgicznych punktach, w których mogli skryć się napastnicy i szybko zdjął jednego. Niefortunnie osoba ta przechyliła się przez galerię i spadła z łomotem na beton dwa metry niżej.
– Oddział drugi na zewnątrz, kordon zamknięty – usłyszeli głos Foxa.
W komunikatorze rozległ się łomot.
– Fox? – Luca zatrzymał się w półkroku. – Fox, odpowiedz natychmiast!
Jeszcze jeden łomot.
– Przebili opony. Jest dwójka – szepnął cicho. Knight zrobił już dwa kroki w tył, ale Luca złapał go za ramię i pokręcił głową.
– Czekaj – syknął do niego. – Nie dobiegniesz.
To się tam teleportuję, do kurwy. Oddychał ciężko, ale się nie odezwał, nie chciał rozpraszać Foxa. Na chwilę przymknął powieki i po prostu zawierzył w umiejętności przyjaciela. Przecież umiał tyle, ile oni.
– Okej, widzę jednego – ochrypły z napięcia, bardzo cichy głos Foxa był jak muzyka dla uszu – nie ma broni, mają tylko jeden karabinek.
– Dobrze, najpierw postaraj się ściągnąć tego z bronią – Luca odezwał się cicho, kładąc dłoń na ramieniu Knighta. – Przejmij spluwę tak szybko, jak będziesz w stanie, żeby nieuzbrojony...
Luca urwał, ponieważ usłyszeli głosy z wozu, Fox musiał ukryć się na podłodze za fotelami z przodu, że go nie zauważyli. Knight czuł, że oblał go zimny pot. Kątem oka widział Cole'a, który co rusz na nich spoglądał, ale wraz z Jacksonem upewniali się, że wszyscy są rozbrojeni.
W ich słuchawkach rozległ się strzał.
– Uzbrojony zneutralizowany – Fox chrząknął, z jego mikrofonu doszły ich przekleństwa i krzyk drugiego napastnika. Fox zassał gwałtownie powietrze, na linii usłyszeli niewyraźne szumy. – Na ziemię! Powiedziałem na ziemie, ręce za plecami!
Luca zacisnął mocniej dłoń na ramieniu Knighta. Kurwa, udało mu się.
– Fox, jaki status? – Knight odezwał się ciężkim głosem.
– Jeden z policjantów, który zbierał zneutralizowaną czujkę przybiegł – Fox odetchnął głośniej. – Sami mieli dodatkową owieczkę do złapania, chcieli się upewnić czy jest okej, spłoszyli tego nieuzbrojonego, który chciał spierdolić tak mocno, jak mnie wybebeszyć.
– Wybebeszyć? – Knight wycedził powoli.
Fox zamilkł.
– Cóż... – Usłyszeli szum otwieranych drzwi bocznych. – Drasnął mnie tylko w ramię, był zbyt zdesperowany.
Luca miał napięte ciało i przez jego gestykulację Knight domyślił się, że z tej frustracji zerwałby maskę z twarzy, ale nie chciał tracić łączności.
– Jeśli okaże się, że to draśnięcie to rana głęboko cięta, to sam cię wybebeszę – burknął. Fox roześmiał się lekko.
– Przestańcie się tak nade mną trząść, tatuśki. SWAT zaraz zrobi wam wjazd.
Knight spojrzał w napięciu na zegar niezwisający z galerii – cała sytuacja trwała niecałe cztery minuty, a jemu pół życia mignęło przed oczami.
Luca pokazał Cole'owi, że wszystko w porządku, ale ten pokręcił głową na znak, że im nie wierzy. Knight nieznacznie rozluźnił barki, gdy brama wjazdowa została staranowana. Nie zawsze szło tak gładko, jak w tym wypadku, ale na szczęście oddział SWAT i LAPD dziś postanowił nie pierdolić się w tańcu. Ale tak to już bywa przy osobach medialnych. Zwłaszcza gdy połączy się sprawę Jessamine oraz senatora Carlsona.
Jackson był równie czujny i nim Knight mógł zareagować, ich dwójka już załatwiała sprawę. Cole rzucił się na podłogę, a napastnik oberwał kolbą karabinku prosto w nos. Chrzęst był wręcz obrzydliwie głośny, mężczyzna zaczął krztusić się krwią. Facet musiał wleźć do którejś skrzyni i z desperacji postanowił działać. Cole odkopał od niego półautomat, który wpadł w szczeliny rampy załadunkowej pod ciężarówką.
– Ojoj, potem pogrzebiemy – Knight mógłby przysiąc, że Cole uśmiechał się pod maską jak idiota.
SWAT byli wkurwieni, gdy weszli do środka – nie musiał nawet patrzeć w ich kierunku, żeby wyczuć tę atmosferę. Jeśli przewodził im Tony Calvin, nawet się nie zdziwi. Temu nigdy nic nie pasowało, zwłaszcza gdy przychodzili praktycznie na gotowe.
– Ej, Toniu! – Jackson ryknął, a przez westchnienie Luca dało się usłyszeć groźbę odebrania mu premii świątecznej. – W klopie siedzi jeden, chyba myśli, że wydostanie się rurami, chcesz czynić honory?
– Fox? – mruknął cicho do przyjaciela.
– Tak? – mężczyzna chrząknął rozbawiony. Połączył już komunikację na kanał wspólny, nawet Meteor roześmiał się w tle.
– Przypomnij mi, żebym w maskach zamontował kilka woltów. Tak dla dyscypliny.
Nie mógł powstrzymać śmiechu, ale na ich szczęście mocno ściszył swój głośnik, żeby ich nie ogłuszyć. Luca pokręcił nieznacznie głową, a potem spojrzał ponad ramieniem na skuwanych ludzi. Knight niemal mógł usłyszeć, jak trybiki obracają się w jego głowie.
– To było potwornie mizernie skonstruowane, dlatego mieliśmy taki mały margines błędu – wymamrotał pod nosem, gdy podszedł do nich Cole. Jackson bajerował kilka funkcjonariuszy z LAPD, dając im czas na omówienie.
– Za mizerne – zgodził się Cole ponuro, kręcąc barkami młynka. – Przykrywka?
Knight z namysłem pokręcił głową.
– Przyczółek – poprawił. – Mogli to niedawno otworzyć, jeśli roboty było za dużo i bali się, że przyciągną uwagę.
Na ich nieszczęście i tak przyciągnęli uwagę. A w kiblu siedział ktoś, na czyją głowę polowało kilka osób w półświatku, więc dodatkowo był to rewelacyjny, choć cuchnący sraczką, kąsek. Po ostatnim, wspólnym już podsumowaniu statystyka malowała się całkiem nieźle. Przechwycili łącznie siedemnastu ludzi, z czego aż dwunastu było nielegalnymi imigrantami, którzy pracowali tu, bo nie mieli innego wyjścia. Pozostała piątka była tak soczystym towarem, jak tylko mogli liczyć – pełne kartoteki, znane nazwiska przynajmniej trzem funkcjonariuszom. Meteor był chętny, by dalej drążyć tę sprawę i został do niej przydzielony. Z nich wszystkich wiedział chyba najwięcej, a do tego musiał już mieć poszlaki, którymi chciał podążyć. Fox zachęcał, by na razie skupił się na tej sprawie.
Gdy byli już w siedzibie Camden's Arrows, Knight chętnie zrzucił z siebie ubranie taktyczne i wskoczył pod prysznic. Zorientował się wtedy, że zaczął już przywykać do braku maski na twarzy – przy Jessamine w ogóle nie musiał po nią sięgać i było to kurewsko dobre uczucie.
W samym ręczniku usiadł na ławce przed swoją szafką. Odpalając telefon zobaczył, że ma kilka wiadomości–uspokajaczy od Jessamine i jednego smsa.
2030, Fallson Drive 7. Bądź sam.
Talon.
Usunął wiadomość od razu po zobaczeniu. Czego mogła chcieć od niego pieprzona Ghaera? Podniósł się z ławeczki z twarzą bez wyrazu, ale uśmiechnął się na widok Luca, czyszczącego rankę Foxa. Gorzej by wyglądał po wpadnięciu w krzak róży, czego nie odpuszczał mu Cole przez bite pół godziny. A pewnie trwałoby to dłużej, ale Fox wcisnął mu do ust gazę, której nie potrzebował na swoje rany.
*
O ósmej trzydzieści zaparkował samochód na Fallson i ze zdziwieniem stwierdził, że znalazł się obok przyziemnego skweru. Naprzeciwko niego był wyłącznie szpaler budynków mieszkalnych. Knight nonszalancko odpalił papierosa i głęboko zaciągnął się dymem. Ruszył na krótki spacer, maskę miał schowaną w specjalnej, wewnętrznej kieszonce lekkiej kurtki. Nie rozglądał się, praktycznie w ogóle nie sprawdzał terenu.
Talon musiał czegoś od niego chcieć, inaczej w życiu nie skontaktowałby się z nim w tak jawny sposób.
Tak jak Knight podejrzewał, mężczyzna siedział rozwalony na jednej z ławek. Nie dało się go nie zauważyć, skurwiel wręcz bezczelnie przyciągał wzrok. Miał pofarbowane na fioletowo włosy, przystojne, azjatycko–amerykańskie rysy i tatuaże praktycznie wszędzie, oprócz twarzy. Kiedy błysnął uśmiechem zrobił to z wprawą, żeby pokazać lekko spiłowane zęby.
Skurwiel nawet rozdwoił sobie język na jakiś centymetr.
Knight z westchnieniem przysiadł bok Talona, za plecami miał zarzucone ramię mężczyzny. Powoli ćmił papierosa – jedyna broń, którą ten mógł zobaczyć, tak jak Knight mógł wyczuć za sobą rękę Ghaery.
– Nie próbuj mówić o pięknym wieczorze – burknął, wydmuchując dym.
Talon zachichotał.
– Piękniejszy od twojej twarzy nie będzie – odparł wesolutko, ale nie pozwolił żeby wybrzmiało to jak uszczypliwość, ponieważ od razu dodał: – Kto by pomyślał, że kiedyś zobaczę cię bez maski.
Knight uniósł pobliźnioną brew i spojrzał na Talona.
– Mam ci gratulować zaszczytu, czy sam się, kurwa, poklepiesz po pleckach?
– Jasny chuj, Knight – Talon gwizdnął. – Wcześniej cię szanowałem, a teraz to chyba nawet polubię.
Żałował, że nie mógł już teraz zgasić mu peta na tym gadzim języku. Poczuł za to okrutne zmęczenie i potrzebę, żeby wśliznąć się pod koc razem z Jessamine, żeby poczuć jej ciepłe, rozluźnione ciało.
– Jak chcesz, to poproszę Foxa, żeby zainstalował ci aplikację randkową w telefonie, bo chyba pomyliłeś numery – warknął, a Talon ściągnął ramię zza oparcia i uniósł obie dłonie w obronnym geście.
Po chwili głęboko westchnął i wsparł łokcie o uda. Zgarbiony, jakby był autentycznie styrany życiem, odwrócił ku niemu twarz żeby skinąć na papierosa. Knight wyciągnął paczkę i poczęstował go jednym.
– Ghaera poczuwa się do długu – Talon powiedział w końcu, uprzednio długo wydmuchawszy dym. Knight milczał, świdrując mężczyznę wzrokiem. Talon w końcu wzdrygnął się, całkowicie poważniejąc. – Nie lamp się tak na mnie, kurwa. Jezu, Knight, nie wciskałbym ci kitu. Znamy się trochę dłużej, niż należę do nich.
Wzruszył na to oświadczenie ramionami ponieważ w ich życiu nie znaczyło to zbyt wiele.
– Znajomości nie są ponad lojalnością – wypomniał tak łagodnie, jak tylko potrafił.
– Ta, ale znajomości coś mogą ugrać – odparł posyłając mu sugestywne spojrzenie. – Słuchaj, nie naciskałem na to, serio. Kurwa, wolałbym trzymać nas z dala od ciebie i twoich chłoptasiów, ale stary myśli inaczej.
Knight roześmiał się gorzko i mrocznie.
– Nie chce kopnąć w kalendarz?
Przez twarz Talona przemknął wyraz rozbawienia. Jego matka związała się z prezem Ghaeri, mimowolnie pociągając syna w ich sidła. Wciąż był młody, miał tylko trzydzieści jeden lat, ale odnalazł się w gangu jak w drugim domu. Do tego był głęboko oddany swojej matce, więc również uzależniony od tego, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Wszedł między wrony i krakał najgłośniej – nigdy nie chciał od nikogo pomocy.
– Skurwiel trzyma się życia, jakby nic po śmierci na niego nie czekało – Talon warknął strzepując popiół na chodnik. – Chodzi o to, Knight, że oddział z Santa Rosa nie był w stanie działać z tamtymi chujami, a ty pozamiatałeś to w kilka godzin. Stary chce zachować twarz, ale nie ma zamiaru być dłużnikiem do grobowej deski.
Knight splótł kostki, wyciągając nogi przed siebie. Papieros niemal się mu skończył więc zgasił żar pokazawszy Talonowi, że zostały mu już tylko gołe ręce. Nie mniej śmiercionośne.
– My nic nie potrzebujemy, Talon – odmruknął. – Stary może myśleć co sobie chce, ale nie zrobiłem tego dla przysługi.
Chłopak wzruszył ramionami, dym wydobywał się z jego nozdrzy małymi smużkami.
– Kretynowi nie przemówisz – wymamrotał. – On się ciebie kurewsko boi, Knight.
– Przecież nie przejmę Ghaeri – powiedział zdumiony, a gdy Talon rzucił mu sugestywne spojrzenie Knight dodatkowo się skrzywił. – Ja pierdolę, przecież się odcięliśmy. Jesteśmy... medialni – powiedział to słowo niczym przekleństwo. – Musi zdawać sobie sprawę, że nie wikłalibyśmy się w takie coś.
– Ta, ale wie też, że macie wszelkie sposobności, żeby to zrobić i to z sukcesem – powiedział z pełnym przekonaniem. – Zatem przyjmiesz naszą przysługę bez dyskusji.
– Talon... – Knight warknął gniewnie.
– Macie problem z tą nową klientką, nie? – mężczyzna westchnął, wstając z ławki z ociąganiem. Rzucił niedopałek na ziemię i zdeptał go obcasem buta. – Dlatego robiliście obławę na Dixa, przez bombę-przesyłkę.
Knight poderwał się prędko, ale Talon przewidział ten ruch i już odsunął się na kilka kroków.
– Dix? – syknął, mrużąc oczy. Ta ksywka nic mu nie mówiła, ale jeśli Talon...
Mężczyzna pokręcił głową, jego mina ostrzegała go przed lekkomyślnym użyciem przysługi. A ta byłaby niezła – zostawił mu jednak pokaźną przynętę.
Talon zaczął się wycofywać, prędko zrobił się bardziej figlarny.
– A, przy okazji wkurwiłeś kilka osób.
– Ja zawsze wszystkich wkurwiam, tyle to sam powinieneś wiedzieć – Knight mimowolnie przewrócił oczami. Kurwa, czego Talon oczekiwał?
– Morderstwo na korzyść Ghaeri ością w oku innych. Pilnuj swoich pleców – powiedział w ramach ostrzeżenia, lecz nie personalnej groźby. Knight zdawał sobie z tego sprawę, ale przecież zawsze tak było: nieważne czy działał po dobrej czy złej stronie mocy, ktoś w opozycji musiał być wkurwiony. – Miło się gadało, rycerzyku – Talon machnął ręką na pożegnanie. – Oby ostatni raz.
Knight patrzył jak znika za lichą fontanną, aż jego postać maleje i rozmywa się, póki nie był nawet cieniem na chodniku. Dopiero wtedy ruszył do auta z goryczą na języku. Talon, nawet jeśli w zgrupowaniu nieprzyjaciela, okazał większe serce niż można było oczekiwać.
A Knight przeważnie niczego nie oczekiwał od ludzi. Poprzeczka ustawiona była potwornie nisko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro