Rozdział 25. Jessamine
Dzień po zobaczeniu nagrania przepełniony był niespokojnym oczekiwaniem. Dużo czasu spędziłam z Margie i chociaż ta nie powiedziała ani słowa o nagraniu, nie przestawała być moim stałym wsparciem. Widziałam te ciepłe, zatroskane spojrzenia, jakie rzucała w chwilach w których myślała, że nie patrzę.
A ja patrzyłam, cholera patrzyłam na każdą wchodzącą i wychodzącą osobę. Domyślałam się, że częściowo przemawiała przeze mnie paranoja. Jednak kiedy widziałam kogokolwiek było mi lepiej – jeśli tylko czułam, że ktoś wchodził do pomieszczenia od razu odwracałam się w tamtym kierunku. Gdy nie zerknęłam dreszcze wstrząsały moim ciałem, a ręce pociły się ze stresu. Cole zauważył to pierwszy i chyba powiedział coś pozostałym. Od tamtego momentu wszyscy robili maksimum hałasu przy wchodzeniu do salonu.
Nie mogłam się przemóc, żeby wrócić do swojego pokoju. Samotne wejście na piętro robiłam w ramach cardio, czyli cholernym sprintem w obie strony. Po drugim takim biegu odpuściłam sobie chodzenie gdziekolwiek dalej niż kuchnia, salon i czasem gabinet.
Obiad zjedliśmy w złudnie lekkiej atmosferze, ale naprawdę próbowali. Uświadomiłam sobie to pod koniec posiłku – nie robili tego w sztuczny sposób, oni z całych sił starali się, żebym nie poczuła się ani jak krucha lalka, ani jak osoba w jakiś sposób naznaczona. Nikt przecież nie wyciął krzyża na moim czole, żeby oznakować grzesznicę.
Po prostu byłam osobą, którą ktoś przepotwornie znienawidził.
Nie było to wcale oczyszczające, jasne, ale ich zachowanie takie było. Dbali o moje dobre samopoczucie, ale nie robili tego w sposób, od którego poczułam się gorzej. I tak oto prawie rozkleiłam się nad ostatnimi pieczonymi ziemniaczkami, a były wystarczająco słone bez mojego łzawego podlewania.
Luca pod koniec posiłku przyglądał mi się otwarcie, ignorując przekomarzających się Margie i Cole'a.
– W porządku? – szepnął cicho. Dziwne, to pierwszy raz, gdy o to spytał odkąd się dowiedział.
Prędko uścisnęłam dłoń i chciałam ją od razu zabrać, ale Luca sprawnie chwycił moje palce i trzymał moją rękę w ciepłym uścisku. Zerknęłam na nasze ręce, ale nie przejmował się tym.
– Coraz lepiej – przyznałam cicho. – Chyba zaczyna powoli schodzić ze mnie cały stres i tracę siłę.
Luca przytaknął, w zamyśleniu gładził moją skórę co także pomagało się rozluźnić.
– Dokończ jeść i chodź ze mną do salonu – powiedział i jak gdyby nie obudził we mnie potwora wszelkiej ciekawości, sam zabrał się do pochłaniania swojej dokładki. Posłałam mu niezadowolone spojrzenie, ale wcale się nim nie przejął.
Wzruszyłam ramionami na zaciekawione zerknięcie Margie. Dziewczyno, wiem chyba mniej niż ty.
Cole z jęknięciem odchylił się na krześle.
– Moja droga Margaueritte nie chcesz czasem wziąć urlopu? – zapytał ciężko wzdychając. – Przysięgam, jeszcze ze dwa takie obiady i nigdy nie spojrzę na żarcie w restauracji.
Kobieta próbowała zasłonić uśmieszek kieliszkiem wina, ale słabo jej to wyszło. Zgodziła się na kilka łyków alkoholu, ale jak na razie wyłącznie moczyła w nim wargi.
– Złociutki, jakie jedzenie ci pod nos nie podstawić, będziesz się zachwycał – przewróciła oczami, chociaż w jej głosie pobrzmiewało rozbawienie. – Ale fakt, będę potrzebowała krótkiego urlopu. Chciałabym polecieć do rodziny, nie wiem tylko jak czasowo się to zepnie.
Luca ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Oczywiście, kiedy tylko zechcesz – odparłszy wskazał na Cole'a. – Przecież właśnie zgodził się być naszym pizzermanem, zatem wskoczenie w strój sprzątaczki nie będzie dla niego wyczynem.
Cole wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Tylko powiedz, a specjalnie dla ciebie znajdę w mojej szafie skąpe fatałaszki.
– Dziwię się, że w ogóle uwzględniasz w tym planie jakieś ubrania – wymamrotałam pod nosem, ale i tak usłyszał. Przyłożył dłoń do piersi z niewinną, uroczą miną.
– Mnie nawet nie trzeba prosić, striptiz potrafię zrobić w każdej sytuacji – odparł z przekorą, a ja już otwierałam usta, żeby go podpuścić, żeby...
Kurwa, nie wiem co sobie myślałam.
Spuściłam oczy na blat wyspy kuchennej i chrząknęłam cicho. Speszenie, które nagle przygarbiło moje ramiona i zmusiło do odwrócenia oczu było okropne.
– Obyśmy nigdy nie znaleźli się w żadnym kościele – powiedziałam lekko, z całych sił odsuwając na bok przeszkadzające uczucia. – Chociaż przynajmniej od razu byś się wyspowiadał...
– Ha-ha – rzucił sucho. – Ty jeszcze nie znasz moich możliwości, Jessamine.
Przetestuj mnie.
– Dlatego pokażesz jej teraz, z jaką werwą szorujesz naczynia – Luca powiedział pogodnie, patrząc na przyjaciela znad krawędzi szklanki. Usta Cole'a drgnęły.
– Postaram się myć i trzymać spodnie na tyłku – zapewnił, rezolutnie wstając z miejsca. Już chciałam powiedzieć, że dziś nic nie zrobiłam i chętnie się zajmę porządkami, ale Luca ponownie złapał mnie za dłoń.
Pokierował nas w stronę salonu, a ja z ciekawością zerkałam to na pogwizdującego cicho Cole'a, to na Luca. Kiedy zaczął się wygodnie mościć na kanapie patrzyłam na niego osłupiała. Z westchnieniem założył rękę za głowę a druga wyciągnął w moim kierunku.
– No chodź – poprosił łagodnie.
– Czy my... będziemy drzemać? – odparłam zdziwiona. W oczach mężczyzny błysnęło rozbawienie.
– Jestem starym człowiekiem, Jessamine. Drzemka to drugi rodzaj sportu.
Obrzuciłam jego wyćwiczoną, mocną sylwetkę, która chyba z definicji rozmijała się ze spaniem po posiłku. Wiedziona ciekawością jednak ostrożnie położyłam się na boku obok mężczyzny. Gdy tylko przytuliłam głowę do jego piersi, Luca zamknął wokół mnie ramiona i przekręcił się tak, że mógł przyciskać mnie do siebie mocniej.
Oczy same zaczęły się mi zamykać. Luca był taki ciepły, a jego miarowe, spokojne oddechy sprawiały, że czułam się jak w kołysce. Wystarczyło tylko, że zaczął mruczeć coś pod nosem, gładząc mnie przy tym po głowie i odpłynęłam.
– Jesteś czarodziejem – szepnęłam niewyraźnie w jego koszulkę. – Moim czarodziejem.
Pocałował mnie w głowę, ale chyba sam stawał się ociężały od nadchodzącego snu, ponieważ nie powiedział niczego. A potem zaczął cicho śpiewać. Nie wiem na ile zdawał sobie sprawę z tego faktu. Ja po prostu wtuliłam się w niego mocniej, nogę przerzuciłam przez jego biodra, zaś Luca z cichego, słodkiego mruczenia, przeszedł niemal w kołysankę.
Rozbudziło mnie to, potem rozczuliło, a na samym końcu podziałało. I chociaż zasnęłam płacząc, mężczyzna tak dopasowywał się do mojego rytmu emocji, że przechodził przez nie niczym jasnowidz. Jakby znał mnie na tyle, żeby wiedzieć, co działo się w mojej głowie... w moim sercu.
Przerażało mnie to na wskroś, ponieważ nawet ja nie potrafiłam przewidzieć wszystkich swoich reakcji. Większość brałam na chłodno, starałam się analizować, lecz teraz?
Teraz był po prostu moim czarodziejem.
Uśmiechałam się w jego zalaną łzami koszulkę. Gładził moje włosy w czułym, kojącym rytmie.
– I wszystkie gwiazdy, które zebrałem z nieba, dam tylko tobie – te słowa były ostatnim, co byłam w stanie usłyszeć, nim zasnęłam.
Drzemki miewają to do siebie, że rzadko kiedy człowiek budzi się odświeżony – sama jednak przebudziłam się z czystą głową. Lekko obolałą od płaczu, ale nie było to coś, czego zwykły tylenol nie uratuje.
Luca otworzył oczy leniwie, powoli, dokładnie w chwili w której na niego spojrzałam. Chciałam bezwstydnie obserwować jego łagodniejszą od snu twarz, ale był zbyt czujny. Leżeliśmy więc w jaskrawych promieniach słońca, nie mogąc oderwać od siebie wzroku. Wcześniej sztywno zaciśnięte ramiona rozluźnił, dłonie na nowo zaczęły spokojną wędrówkę po moich plecach oraz włosach.
Łagodnie przeczesywał pasma, odsuwając wpadające do oczu kosmyki. Pocałował mój nos, a potem łuk kupidyna. Obsypał moją twarz pocałunkami tak lekkimi, że motyle mogłyby się uczyć od niego podobnej subtelności. Westchnęłam cicho i mimowolnie wysunęłam się w jego kierunku, pragnąc więcej. Całowaliśmy się niespiesznie, a Luca skupiał się wyłącznie na jednym: żeby tulić i dotykać mnie bez ustanku. Chociaż wzwód wypychał jego spodnie, w oczach mężczyzny nie widziałam tego rodzaju podniecenia.
Tylko czułość, którą zaczynałam kochać.
Mogło minąć pięć minut jak i pięć godzin, gdy w końcu odsunęłam się, żeby usiąść. Wciąż leżał, tym razem wspierając głowę na przedramieniu.
– Potowarzyszysz mi przy pracy? – zapytałam.
– Oczywiście – odparł bez zająknięcia, ale mała zmarszczka pojawiła się między jego brwiami. – Jesteś pewna, że dasz radę?
Zastanowiłam się przez chwilę, wzruszając ramionami w geście bezradności.
– Trochę się obawiam dotknąć laptopa... ale jeśli będziesz ze mną w gabinecie ty lub Cole, będzie ze mną okej – obiecałam i złapałam za małego palca jego prawej dłoni w geście obietnicy.
Zmarszczki mimiczne pojawiły się w kącikach jego oczu przez leniwy uśmiech. Wstaliśmy z kanapy z głośnym trzaskiem kości, aż zaczęłam się cicho śmiać.
– Faktycznie jesteśmy starzy – jęknęłam, unosząc dłonie ponad głowę w mizernej próbie rozciągnięcia się.
– Z przyjemnością zobaczę cię na macie, Jessamine – Luca uśmiechnął się krzywo idąc w stronę korytarza. Szybko go dogoniłam zaciekawiona.
– Nauczylibyście mnie podstaw samoobrony? Strzelać już umiem! – zaczęłam ekscytować się tym pomysłem, raźnym krokiem podążając przy boku Luca w stronę gabinetu.
Spojrzał na mnie z ukosa z wysoko uniesioną brwią.
– Strzelałaś raz – przypomniał na co wzruszyłam ramionami. Pamiętałam wszystko doskonale. Ewentualnie rzucę w czyjąś głowę pustym pistoletem, to też się liczy. – Co do samoobrony, oczywiście że cię tego nauczymy. Powiedz tylko kiedy. I nie mów teraz.
Wygięłam usta w podkówkę, na co potrząsnął głową z rozbawieniem.
W gabinecie odkryliśmy Cole'a, który ślęczał przy komputerze z ponurym wyrazem twarzy. Przestraszyłam się, że znów coś się wydarzyło, ale uśmiechnął się uspokajająco.
– Tabelki w Excelu – powiedział. – Największy postrach laika. Wyspani?
Cole rozparł się wygodnie w fotelu, szeroko rozkładając nogi. Wyglądał na tak zmęczonego, jak sama się czułam, chociaż była ledwo siedemnasta. Miałam ochotę wdrapać się na jego masywne uda, żeby w taki sposób popracować.
Najwyraźniej spanie z Lucą poluźniło kilka śrubek w mojej głowie.
– Gotowi do pracy – odparłam z małym uśmiechem, mając nadzieję na to, że wyglądał niewinniej od moich myśli. Cole zrobił zafrasowaną minę, przez co machnęłam dłonią uspokajająco. – Jeśli będziecie ze mną, gdy zacznę, powinno być dobrze, naprawdę.
Na wszelki wypadek wymienił z Lucą spojrzenia, przez co uniosłam oczy do nieba. Zapalałam się do trochę bardziej ożywionej dyskusji, taki tyci przedsmak sprzeczki, gdy Cole zaskoczył mnie skinięciem głową.
– Jeśli jesteś na siłach, to dobrze – powiedział, skinąwszy w stronę swojego monitora. – Mam potwora do ubicia, więc szybko się stąd nie ruszę.
Moje brwi poszybowały wysoko na czoło.
– Prowadzicie firmę ochroniarską, co może kryć się w tabelkach?
– Liczba rolek papieru toaletowego, który zużywamy miesięcznie – sarknął, przez co posłałam mu krzywe spojrzenie. Roześmiał się na widok mojej miny i niewinnie wzruszył ramionami. – Inwentaryzuję ilość naboi zużytych w ostatnim półroczu.
Moja mina się nie zmieniła, za to jego uśmiech poszerzył. Luca potarł twarz, prawie nie ukrywając rozbawienia jaka się na niej odmalowała.
– Chcecie coś do picia? – zapytał od niechcenia i uciekł z gabinetu tak szybko, jakby nasza prośba o colę miała uratować mu życie.
Spojrzeliśmy z Colem na siebie w tym samym czasie, oczy błyszczały mu rozbawieniem. Przez chwilę stałam przy jego biurku jak przyspawana. Nie wiem jak, ale wyczuł moją zmianę nastroju. Wstał powoli, ruchy miał ostrożne, odpowiednio wyważone i przemyślane. Stanął przede mną tak, że czubki naszych butów prawie się stykały. Musiałam trochę odchylić głowę do tyłu, ponieważ chciałam patrzeć w jego błękitno–zielone oczy.
Wyglądał na smutnego, pokonanego i spragnionego – wszystko to mieszało się w jedno, odzwierciedlając moje własne uczucia.
– Jessamine? – zapytał cicho.
– Tak? – w moim głosie było zbyt dużo nadziei. Cole szukał czegoś w moim spojrzeniu, w krzywiźnie ust i niewielkich piegach rozsianych to tu to tam na moim ciele.
– Może mam niebywale czarujący charakter – prychnęłam, ale tylko leciutko – ale nie chciałbym, żebyś bała się do mnie przychodzić, jeśli poczujesz się źle. Jeśli czegokolwiek będziesz potrzebować, moje drzwi zawsze będą szeroko otwarte.
Biła od niego ogromna szczerość. Miał coś tak naglącego w tonie, że nie byłam w stanie zbyć tego żartobliwie – chyba nigdy, oprócz tamtej nocy, nie było w nim tyle powagi. Stanęłam na palcach i ujęłam twarz mężczyzny w dłonie. Sięgnęłam ustami do kącika jego warg i przycisnęłam je w długiej, delikatnej podzięce. Cole wziął gwałtowny wdech przez nos, znieruchomiał w miejscu niczym posąg. Ręce miał uniesione gdzieś na wysokość moich bioder, ale je też trzymał w bezruchu. Trochę pragnęłam, by jednak mnie objął, przyciągnął do siebie, lecz czułam wdzięczność, że się od tego pohamował.
W niskim, głębokim pomruku, który uciekł z jego klatki piersiowej usłyszałam, jak ciężko było mu to zrobić.
– Dziękuję – szepnęłam, na powrót opadając na stopy. – Będę o tym pamiętać.
Powiedziawszy to odsunęłam się od niego o krok, a potem jeszcze jeden, aż gotowa byłam oddychać samodzielnie. Przez chwilę, ten krótki moment między nami, to on stał się moim tlenem.
Wybudzeni z tego ulotnego czaru usiedliśmy przy biurkach, twarzą w twarz, chociaż każde skryte za monitorem. Wkrótce przyszedł Luca z napojami i przekąskami, samemu zatapiając się w papierowych raportach.
Na moje nieszczęście na nosie znów miał te okulary.
W kiszeniu się we własnych pragnieniach nie byłam sama, zważywszy na powłóczyste spojrzenia Cole'a.
Praca minęła szybko i o dziwo owocnie. Pierwszy strach po odpaleniu laptopa minął zaskakująco łatwo. Zobaczyłam, że żadna wiadomość już na mnie nie czeka, a jego konto usunięto, dezaktywowano. Zniknął, jakby nigdy nie istniał. Przyjęłam to z ulgą zabarwioną poczuciem winy. Moje spojrzenie opadło na pierścionek z tanzanitem, z którym nie umiałam się jeszcze rozstać.
Powoli jednak dojrzewałam do momentu, w którym się go pozbędę.
Wieczorem, może koło dwudziestej, na chwilę wrócił Knight i chyba przez moją obecność powiedział wyłącznie, że coś mają. To coś jednak nie zostało rozwinięte, a towarzysze mojego dnia nie indagowali. Wspólnie zjedliśmy szybką, prostą kolację którą zostawiła dla nas Margie i rozeszliśmy się do swoich pokoi. Cole i Luca upewniali się chyba pięciokrotnie, co mogłam pomylić w rachunkach o około pięćset, czy chcę spać sama.
Nie chciałam, ale też obawiałam się, że moje ciało zareaguje samo wiedzione impulsami i potrzebami. Odpocznę, zdystansuję się, a jeśli jutro zaproponują to ponownie, zdecydowanie zapomnę o jakichkolwiek odmowach.
Spałam tak sobie, budziłam się z niespokojnego snu kilkukrotnie, aż zirytowana poszłam po chłodną wodę do kuchni.
Stałam z łokciami wspartymi o wyspę, oszronioną szklankę przykładając do policzka. Lód trochę mnie ocucił, ale jego widok wstrząsnął mną do głębi. Podczas gdy kontemplowałam nie mające sensu sny, wrócił do domu. Najwyraźniej zwabiony światłem sączącym się z kuchni, wszedł do środka chwiejnym krokiem. Jego wzrok padł na mnie i stanął w podobnej do mojej pozycji.
Barki Foxa były opuszczone przez niewidzialny, przygniatający go ciężar. Miał taki wyraz twarzy, że ledwo się nie rozpłakałam, gdy oddawałam mu swoją do połowy pełną szklankę. Wypił wszystko duszkiem, a dłonią z kropelkami wody przesunął po twarzy. Obeszłam wyspę, żeby stanąć blisko niego. Nie wiedziałam, czy powinnam go uściskać, czy w ogóle powinnam go dotykać...
Na froncie jego dżinsów zobaczyłam kropelki krwi, tak jak i na dole jasnej koszulki. Wzięłam drżący oddech wyczuwając metaliczny zapach połączony ze spermą oraz gorzałą, ale ktoś chyba musiał ją na niego wylać, bo nie wyczuwałam alkoholu w oddechu mężczyzny.
Fox był... był w przedziwnym stanie między świadomością a odcięciem się od tego, co dziś się wydarzyło. Z wahaniem wyciągnęłam rękę ku jego dłoni, ale chwycił mnie z rozpaczliwą pewnością. Chwiał się na nogach ze zmęczenia, więc pociągnęłam go ze sobą w stronę sypialni.
Gdy znaleźliśmy się już w moim pokoju usiadł ciężko na materacu. Głowę opuścił w tak smutnym geście, jakbym go okrutnie złajała i teraz było mu przykro. Chryste, jak miałam się nie rozpłakać na widok jego miny? Gwałtownym ruchem potarłam twarz w mizernej próbie zebrania się w sobie. Ostrożnie opuściłam ręce wzdłuż tułowia, przyłożyłam dłonie do ud, nagle świadoma, że miałam na sobie tylko małe szorty i koszulkę na ramiączkach. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Fox jednak był zbyt skupiony na dywanie pod butami, żeby zwrócić uwagi na cokolwiek innego.
Spojrzał na mnie dopiero gdy powoli usiadłam obok. Niezbyt blisko, żeby nie czuł się osaczony, ale w odpowiedniej odległości, by wiedział, że jestem. Zerknął na moją twarz pospiesznie, prędko odwrócił oczy speszony. W jakikolwiek marazm popadł, zaczął się z niego wydostawać i przechodził w stan przytłoczenia.
Przełknęłam ślinę, czując gulę w gardle.
– Opowiedzieć ci bajkę do snu? – zapytałam prędko, zainspirowana kołysanką Luci.
Zobaczyłam, że brwi Foxa zmarszczyły się pod opadającymi włosami. Zaryzykował jeszcze jedno zerknięcie, ale odpowiednio szybko opuściłam spojrzenie. Przez to przyglądał mi się odrobinę dłużej.
– Jaką? – dopytał ciężkim, ochrypłym głosem.
– O odważnym lisie i księżniczce z papieru – wyszeptałam, tym razem wdzięczna, że patrzyłam wszędzie, tylko nie w jego bezbronne oczy.
– Okej – jego głos był niewiele głośniejszy od mojego. Mówienie chyba przyprawiało go o dyskomfort, ponieważ odpowiadał tylko monosylabami i chociaż zaczął drżeć od ciekawości, nie odzywał się więcej.
– Położysz się ze mną? Bajki lepiej wtedy brzmią.
Pokazałam kciukiem na materac za nami, a jego usta pierwszy raz drgnęły nie w przestrachu, a w zwiastunie uśmiechu. Przesunęliśmy się na środek łóżka, skuleni na boku leżeliśmy twarzami do siebie. Na początku nie umiałam patrzeć mu w twarz, nauczyłam się jak brać małe wdechy, żeby nie zacząć hiperwentylować.
Ostrożnie, jakby był nieoswojony, wyciągnęłam dłoń, by odsunąć mu z twarzy te przeszkadzające kosmyki. Wiedziony instynktem, może jakąś potrzebą, przycisnął moją dłoń do swojego policzka.
– Nie było to w żadnym czasie, ponieważ baśnie kochają przestrzeń, jaką jest bezmiar – zaczęłam cicho, głos mi się lekko załamywał. – W tym bezmiarze krył się młody lis, ciekawski i waleczny, choć nierzadko samotny. Niewiele przecież można przeżyć przygód, gdy za towarzysza ma się tylko znajomy szum lasu. Przemierzał doliny, odwiedzał powalone konary w których tańczyły faerie, aż znalazł się pod wieżą. Wiedział, że każda wieża to kłopoty, ale kto oparłby się takiej zbudowanej z papieru? Odwiedzał ją dniami i nocami, pory roku zjawiały się i odchodziły, a lis zrozumiał, że zaczarowana została tak, jak wszystko na tym świecie. Nie rozumiał tylko, dlaczego nie więzi nikogo, czy nie tak powinno być? Dziewczynka, którą jednak dostrzegł była więźniem samej siebie, czaru przypadkowo rzuconego na swój dom...
Długo starał się utrzymać otwarte oczy, nieustannie wbite w moją twarz. Sama próbowałam podtrzymywać jego wzrok, ale skupiałam się na najmniejszych detalach zmieniającej się mimiki mężczyzny. Złowiłam moment, w którym jego barki rozluźniły się, nie przegapiłam chwili, gdy zmarszczki troski stały się po prostu bruzdami zmęczenia. Kiedy spomiędzy jego na wpół otwartych ust zaczął wydobywać się spokojny, senny oddech, skończyłam pospiesznie mówić, nie szczędząc jednak happy endu.
Foxowi należało się wyłącznie szczęśliwe zakończenie. Życie nie miałoby sensu, gdyby ktoś taki jak on długo cierpiał.
Przez kilka minut gładziłam jego włosy w uspokajającym rytmie. Upewniwszy się, że spał głęboko, zsunęłam się z łóżka. Wiedziałam, że czekali na korytarzu i niewiele się pomyliłam. Nie umiałam spojrzeć wyżej niż podbródki Cole'a oraz Luca. Potarłam nagie uda, na których ponownie pojawiła się gęsia skórka.
– Żaden z was nie powinien przeze mnie na nowo przeżywać swojej traumy – udało mi się wykrztusić. – Nie zasługuję na coś takiego, jutro...
Obaj porwali mnie w przedziwny rodzaj uścisku. Sekunda wystarczyła, nim ułożyli nas w dogodnej pozycji, aż zostałam niemal zgnieciona przez mężczyzn z obu stron. Luca całował moje czoło, Cole gładził mnie po ramionach i biodrach, głowę trzymając wciśniętą w moje włosy.
– Och, Jessamine, to nie tak – odpowiedział mi żarliwie. – Mamy wsparcie psychologów, inaczej nie moglibyśmy otworzyć takiej działalności.
Zaczęłam protestować, ale wtedy Cole sięgnął tak, że obejmował nas oboje i wycisnął ze mnie dech.
– Uczucia Foxa, jego ból... – szepnął w moje włosy, blisko ucha. – To nie jest twoja wina. Nic z tego nie jest spowodowane przez ciebie i chociaż czasem może się wydawać, że dokładasz mu cierpienia... jest wręcz przeciwnie. Sprawiasz, że Fox nie jest sam. To życie samo w sobie zostało wyłożone drutem kolczastym.
– Błagam cię, Cole – odwróciłam głowę w bok. Przytuliłam policzek do klatki piersiowej Luca, żeby zerknąć na mężczyznę za mną. – Nigdy nie próbuj się przebranżowić na mówcę motywacyjnego, okej?
Prychnął cicho i pocałował moją żuchwę.
– Albo ochroniarstwo, albo branża dla dorosłych. Nie będę się marnować na scenie TED, daj spokój Jessamine.
Przygryzłam wnętrze policzka, żeby się nie roześmiać.
– Niech będzie, rozpiszemy ci jutro biznesplan – obiecałam, obejmując Lucę w pasie.
– Jutro, to co najwyżej obejrzymy pierwszy sezon Zrodzonego, bo jest niedziela i to idealny czas na seans wytykania błędów.
Uśmiechnęłam się do niego, gdy pierś Luca zatrzęsła się pode mną od bezdźwięcznego śmiechu. Mieliśmy plan, który całkiem mi się podobał – nawet jeśli Cole zmieni się w męczybułę, to może oderwiemy na jakiś czas myśli od wszystkiego, co się wydarzyło. Złożyliśmy sobie życzenia dobrej nocy po tym, jak już co najmniej siedmiokrotnie obiecałam im, że będę krzyczeć gdyby coś się stał, lub gdyby Fox czegoś potrzebował.
Kochałam to, jak wielką troskliwość okazywali nam obojgu.
Wróciwszy do pokoju zastałam Foxa śpiącego w takiej pozycji, w jakiej go zostawiłam. Wyjątkiem była dłoń, która podkradła się bliżej miejsca, gdzie wcześniej spoczywała moja ręka. Z drżącym sercem zabrałam z fotela pod oknem koc i okryłam nim nas oboje. Dłoń mężczyzny wzięłam w swoją, zasypiając w kilka sekund.
W niedzielny poranek obudziliśmy się wspólnie, praktycznie w tym samym czasie. Nie otwarłam od razu oczu, bo obawiałam się tego, co zobaczę w twarzy Foxa.
Niepotrzebnie, ponieważ mimo wyraźnego niewyspania, worków pod oczami i cholernie zmierzwionymi włosami, uśmiechał się nieznacznie.
– Dzień dobry, amorku – szepnął.
Ano, faktycznie dobry.
Nic nie wspominaliśmy o tym, co wydarzyło się zeszłej nocy. Potwornie mnie to męczyło i ciekawość niemal wywierciła mi dziurę w brzuchu na drugą stronę, ale udało mi się tylko przywitać. Salwę pytań zostawiłam sobie na inny czas.
Próbowałam zająć czymś ręce, zatem od razu po szybkim prysznicu zabrałam się za śniadanie. Gofrownica prawie spaliła się pod naporem mojej zawziętości. Wybór był prosty – albo mój zadowolony żołądek, albo cały sprzęt. Niestety byłam na pierwszym miejscu.
Pierwszy dołączył do mnie Cole, który uśmiechał się zbyt słodko, żeby być w pełni kontaktowym. Byłam przekonana, że pomagał mi na śpiąco i był świetny w lunatykowaniu. Fox z Lucą przyszli jednocześnie, obaj z włosami wilgotnymi po kąpieli. Luca musiał biegać, bo wyglądał skandalicznie rześko.
Gdy zasiedliśmy do śniadania, mężczyzna jak zawsze włączył telewizję, by szum informacji zapełnił nasze tło. Zamarłam z widelcem w pół drogi do ust.
– Brutalne morderstwo dwójki mężczyzn jest niczym układanka – powiedziała spikerka, za nią działo się takie zamieszanie, że ciężko było policzyć ile dokładnie ludzi się tam uwijało. Stała niemal otulona taśmą policyjną, która oddzielała scenę zbrodni. Chociaż przyczepa na polu nie wyglądała zbyt przerażająco. Pospiesznie złapałam Cole'a za rękę, gdy sięgnął po pilota, powstrzymując go od wyłączenia. – Śledczy co chwila odkrywają nowe fakty, ale najważniejsze: to dwójka gwałcicieli, który przyczynili się do tragedii w Santa Rosa Valley. Kobieta została znaleziona martwa wczorajszego popołudnia...
Wszyscy podskoczyli nerwowo, gdy drzwi wejściowe trzasnęły. Spikerka dalej opowiadała pokrótce o informacjach, które udało im się zdobyć. Kręciło mi się w głowie od tego wszystkiego. Gdy przedstawiono zdjęcia mężczyzn z zamazanymi oczami od razu poznałam tego masywniejszego.
Odetchnęłam cicho, kiedy Knight stanął w progu kuchni. Z miną bez wyrazu obrzucił telewizor spojrzeniem i spojrzał na nas wszystkich. Z dudniącym sercem oraz spokojnymi rękami wstałam od wyspy. Poszłam po duży talerz i nałożyłam solidną porcję gofrów.
– Na słodko czy na słono? – zapytałam Knighta, stojącego posągowo ze wciąż nieczytelną miną.
– Słodko – wychrypiał ciężkim, spiętym tonem.
Skinęłam głową i dołożyłam frużeliny jagodowej, bitej śmietany i wzięłam miskę owoców, by położyć między nami. Zorientowawszy się, że ten dalej nie ruszył się z miejsca, położyłam talerz przy wolnym miejscu, naprzeciwko mnie. Podeszłam do Knighta swobodnie i pociągnąwszy go za rękę, zaprowadziłam na krzesło. Kiedy nachyliłam się, żeby pocałować go w bliznę na skroni, nikt już nie oddychał.
Wróciłam do swojego jedzenia, bo przecież nie mogło się zmarnować tylko przez to, że moi ochroniarze zmienili się w króliczki w świetle reflektorów.
Nie, zdecydowanie ich miny plasowały ich gdzieś na poziomie zajączków.
Musiałam zacząć jeść, żeby i oni w jakikolwiek sposób się poruszyli, albo dali oznaki życia. Wiedziałam, co Knight zrobił – nawet bez ujęcia z wiadomości mogłam się domyślić, dlaczego pachniał środkami czystości i miał jeszcze bardziej beznamiętną minę. Wczorajszy stan Foxa tylko cementował całą tę sytuację.
Niech się dziwią, sama sobie trochę się dziwiłam, ale... Kurwa, jak mogłabym się go obawiać? Po tym wszystkim, co od początku dla mnie robił i pewnie też robił dla swojego najlepszego przyjaciela? Niech będzie, odsunę moralność tak daleko na bok, że nie spojrzę na nią nawet kątem oka. Dla niego, dla nich wszystkich, warto.
W całym tym zamieszaniu przestałam zwracać uwagę na informacje płynące z telewizora. Kiedy tylko uniosłam wzrok na telewizor, dołączyłam do grona małych zwierzaków przed zderzakiem.
GDZIE JESTEŚ?
I, kurwa, ujęcie na mój dom.
Zassałam gwałtownie oddech, a mężczyźni jak jeden organizm zaczęli przekrzywiać się jeden przez drugiego. Ramię Foxa oplotło mnie w pasie, zaś Knight złapał z moją rękę z nożem, jakbym mogła się nim dźgnąć.
– Znacie jakiegoś dobrego malarza? – wymamrotałam, a wtedy spojrzeli na telewizor. Tym razem spiker stał na chodniku przed moją posesją. Mówił coś o aktach wandalizmu, jakie od lat dotykają dobrych, spokojnych obywateli Los Angeles.
Och, ta obywatelka nie była zbyt spokojna. Knight usunął sztućce z moich rąk, poczułam to wyłącznie dlatego, że kurczowo zaciskałam na nich palce. Pokiwałam mu głową z wdzięcznością i opadłam do tyłu, wciąż przytrzymywana przez Foxa.
Nim mogłam dopytać, co się cholera wydarzyło, Luca już pieklił się do telefonu. Nie chciałabym być w skórze osoby, którą teraz opierniczał. LAPD zgarnęło sobie tymczasowego wroga i chociaż pokręciłam uspokajająco głową, Luca nie ustawał.
– Daj mu się pozłościć – powiedział cicho Cole. Masował nasadę nosa ze skrzywioną miną. – Nasze czujki też nie zadziałały, a policja miała mieć tam regularne, codzienne patrole.
– Codzienne? Czy to nie przesada? – zdziwiłam się, a Cole spojrzał na mnie sugestywnie. – Okej, dobra, nie przesada patrząc teraz na elewację, ale i tak na niewiele to pomogło...
Knight w zamyśleniu przytaknął. Patrzyłam jak zlizuje dżem z kącika ust. Wskazał gofrem w kierunku telewizji.
– Pewnie przekonał jakiegoś sąsiada, albo od samego początku obserwował twój dom.
Skrzywiłam się, mimowolnie wtulając mocniej w Foxa.
– Moi sąsiedzi są naprawdę w porządku – powiedziałam obronnie, a mężczyzna przy moim boku przytaknął i zaprzeczył na raz.
– Teoretycznie – mruknął i pospieszył z wyjaśnieniami: – Jeśli ktoś w jakiś sposób ich zaszantażował, lub wyciągał sposobem informacje, to porządność na niewiele ta się zda.
Zgodziłam się, z jęknięciem odchylając głowę do tyłu. Boże, skoro nie mogę zapaść w sen zimowy do zakończenia tego cyrku, to najwyraźniej będę musiała zmienić się w cyrkowca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro