Rozdział 24. Knight
Jessamine trzymała się lepiej, niż sama uważała. Knight nie wiedział ile razy miał ochotę po prostu ją przytulić i trzymać w uścisku nim pojmie, że przepraszanie za swoją reakcję, za przerażenie i obrzydzenie było bez sensu. Woleli, że płakała, krzyczała i pokazywała swoje emocje – przynajmniej wiedzieli, że kiedyś będzie okej. O wiele bardziej przeraziłaby ich ciche przyswojenie sytuacji. W takich przypadkach zawsze nasuwała się myśl: stanie się coś złego. Wyważona reakcja to reakcja, która niejednokrotnie napędzała im strachu.
Emocje Jessamine były im potrzebne.
Następnego dnia, gdy mieli pewność, że kobieta może zostać w domu tylko z Margie oraz Colem, od razu zabrali się do pracy. Fox najwcześniej z nich wszystkich, co było niepokojące. Nie powiedział, że już jedzie, a gdyby nie monitoring wokół domu, nie wiedzieliby nawet o której godzinie wyjechał do firmy. Knighta coś skręciło w żołądku na widok samochodu Foxa opuszczającego posesję o piątej rano.
Luca z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę przeskoczył na taśmie kilka klatek wcześniej. Fox z domu wychodził z kapturem naciągniętym na twarz, ramiona próbował nie garbić, ale za dobrze go znali.
– Zaopiekuję się nim – Knight zapewnił cicho Luca, kładąc dłoń na jego ramieniu. Przyjaciel spojrzał na niego z zafrasowaniem, zmarszczki od zmartwienia uwidoczniły się w kącikach oczu oraz bruzdach wokół ust.
– Dobrze by było, żeby komuś przekazał nagranie – odmruknął zrezygnowany, obaj dobrze wiedzieli, że to nierealne. – Wczoraj trzymał się dla Jessamine, ale Knight...
– Wiem – powiedział tak miękko, jak tylko mógł. Luca najchętniej przejąłby przeszłość oraz wspomnienia ich wszystkich. Z jakiegoś powodu uważał, że zasługuje na ich cierpienie, że to on powinien cierpieć zamiast przyjaciół. W porywie impulsu Knight szybko go przytulił, czym zaskoczył mężczyznę. Na krótką chwilę obaj się ścisnęli ponieważ choćby malutka myśl o tym, że Fox może ucierpieć przez sytuację z nagraniem, była nie do przyjęcia. – Będę nad nim czuwał.
Luca odsunął się z westchnieniem i potarł ze znużeniem twarz.
– Uparciuch z niego, pewnie i tak nie odpuści – ponuro uśmiechnęli się do siebie świadomi z oślego uporu Foxa. – Wrócę tak szybko, jak tylko sytuacja pozwoli.
Knight potrząsnął głową.
– Luca, zajmij się tym kontrahentem – zaoponował twardo. – Wiesz, że Ceela i John są chętni na przeprowadzkę do Londynu.
Przyjaciel skrzywił twarz, kolejny uparty i niechętny na słuchanie innych osioł.
– Dopiero nabraliśmy wiatru w żagle tutaj – burknął zły sam na siebie. – Chcemy się martwić jeszcze Wielką Brytanią?
Knight prychnął i ruszył w stronę wyjścia.
– Jesteśmy więcej niż gotowi na to. – Zatrzymał się z ręką na klamce i przyjrzał się mężczyźnie z równie upartą, chłodną miną. – To szansa jeszcze większa niż reality, Luca. Niv jest bogatszy od wszystkich bóstw na tej planecie, pragnie dwójkę naszych pracowników do swojej bliskiej obstawy, a do tego chce ich na długofalowej stopie. Kurwa, Luca, wycofując się z tego zrobimy błąd.
Luca przytaknął świadomy, ale Knight widział widmo oporu w jego oczach.
– Wiem, że Fox nic nie znalazł, ale i tak mam dziwne przeczucia – wymamrotał. Uśmiechnął się do przyjaciela widząc na jego twarzy minę spod znaku twoje pierdolenie jest gorsze od brzęczącego komara. – Dobra, okej, nie będę szukać dziury w całym, ale nie oddam mu naszych ludzi, jeśli okaże się świrem.
Knight potrząsnął głową udając znużenie.
– Gorszy od matki kwoki – burknął. – Kup im może jeszcze pasujące śliniaczki przed karmieniem łyżeczką, co?
Idąc w dół korytarza gonił go śmiech Luca. Zajarzywszy do kuchni kiwnął w ciszy Margie, która równie czujnym okiem obserwowała Jessamine, co Cole. Ten praktycznie w ogóle nie odrywał od niej spojrzenia. Knight wyszedł z domu cicho wiedząc, że jeśli Jessamine spojrzy na niego smutno, to po prostu zostanie.
W siedzibie CA tak jak podejrzewał, Fox z chłodnym wyrazem twarzy rozbierał filmik klatka po pieprzonej klatce. Każdy kurewsko obrzydliwy kąt, jaki tylko mógł obejrzeć. Robił to od wielu godzin i nie zapowiadało się, żeby miał szybko skończyć. Dwaj informatycy, którzy byli dziś na zmianie, posłali Knightowi trudne do rozszyfrowania spojrzenia. Obaj mieli na uszach słuchawki i nie dziwił się im – Fox częściowo puszczał filmik na głośnikach. Tylko gdy jakiś fragment szczególnie przykuł jego uwagę przełączał się na zestaw douszny i raz za razem, niemal na nieskończonej pętli, odtwarzał fragment.
Po pierwszej godzinie Knight nie wytrzymał. Nie chciał zostawiać Foxa, ale nie mógł wytrzymać, że ten nie poruszył się nawet o milimetr.
– Fox, zrób sobie przerwę – odezwał się szorstkim głosem. Przyjaciel na początku nie zareagował, dopiero gdy Knight głośniej zawołał jego imię, Fox poderwał się do pionu.
– Co? – burknął, oczy miał błędne. Mrugał gwałtownie powiekami, wyrwany z tego transu.
– Przerwa – Knight odpowiedział tak spokojnie, jak tylko potrafił. – Chodź na pieprzoną przerwę.
Fox potrząsnął głową jakby to była totalnie niedorzeczna sprawa, a przerwa to mit porównywalny z jednorożcami.
– Nie teraz, może później – odparł oschle.
– Później, czyli jak odnajdziesz ich tożsamość?
– Tak by było najlepiej. – Mówiąc to nawet nie spojrzał na Knighta.
Rzuciwszy okiem na pracowników pochylił się trochę w stronę przyjaciela.
– Fox, proszę – zaczął błagalnym tonem, który zaskoczył ich oboje. W końcu spojrzał na pobliźnioną twarz Knighta, ale w jego oczach było więcej obsesji niż zwyczajowego ciepła. – Dam ci lustro a zobaczysz, co to nagranie z tobą robi.
– A z Jessamine? – Fox syknął cicho, nagle rozzłoszczony. – Co z nią zrobiło? Co zrobiło z tą kobietą na nagraniu?
Knight zmełł przekleństwo w ustach i położył swoją wielką łapę na ręce Foxa, którą kurczowo obejmował myszkę wertykalną.
– Są tak ważne jak ty – powiedział przyciszonym głosem. – Przekaż to Meteorowi i Komecie, są prawie tak dobrzy jak ty i też...
– Prawie jest niewystarczające – przerwał mu naglącym tonem. – Są świetni, ale ta sprawa jest zbyt ważna, żeby pozwolić sobie na błędy. Ja nie mogę sobie pozwolić na błąd.
Knight modlił się o cierpliwość i wyrozumiałość. Wmawiał sobie, że wcale nie wywiezie stąd Foxa na jego fotelu.
– Nikt nie jest nieomylny – odparł grobowym tonem. – Zawsze istnieje margines niepowodzenia. Zminimalizujesz go jeśli zaczniesz pracować nad materiałami, które oni ci dostarczą. Nie musisz...
– Muszę! – zawołał na tyle głośno, że Meteor i Kometa obrócili się w swoich miejscach, żeby na nich zerknąć, jednak szybko wrócili do pracy. – Kurwa, Knight, ja muszę to zrobić.
Wiedział, że cokolwiek powie, Fox i tak będzie upierał się, walcząc z całych sił, żeby zająć się rozkładaniem filmu. Knight totalnie przegrany odsunął się pod ścianę żeby nie osaczać Foxa. Ten spojrzał jeszcze w ślad za nim, a gdy zobaczył, że nie ma zamiaru ruszać się z pomieszczenia, przytaknął sam sobie.
Wrócił do pracy i zaczął zachowywać się jakby w pomieszczeniu wraz z nim nie było nikogo poza sprzętem.
Knight cierpliwie czekał przez cały ten czas. Odciął się od krzyków, zapętlonych w nieskończonej agonii, od szumów średniej jakości dźwięków, ale patrzył na nagranie. Analizował je po swojemu.
– Tu, słyszysz? – Fox nie odrywał wzroku od ekranu, ale podał mu słuchawki. Przez ostatnie trzy godziny udawał, że nie słyszy pytań Knighta o jedzenie, picie i, kurwa, pół minuty przerwy.
Knight z zaciśniętą szczęką przejął od niego słuchawki i wsłuchał się we fragment.
– Cykady – powiedział powoli. Pokazał mu gestem, żeby zapętlił ten fragment. To był bardzo ulotny moment, chwila ciszy, gdy żaden z ludzi nie wydawał dźwięków, a mówiło otoczenie. – Bębnienie. Deszcz?
Fox przytaknął, zapaliła się w jego oczach iskra nadziei, że ma cholernie dobry trop.
– Opisz mi ten dźwięk, powiedz jak ty go słyszysz.
Knight przytaknął i zamknął powieki w pełni koncentrując się na fragmencie. Zmarszczył brwi, stuknąwszy w blat biurka wciąż nie otwierał oczu.
– Puść po pięć dodatkowych sekund: przed i po. – Fox wykonał prośbę i czekał w napięciu. Knight czuł wibracje, jakie wywoływało jego nerwowo podskakujące kolano. Ale wsłuchawszy się upewnił się co do swojej teorii. – Skrzypienie, specyficzne, ciężkie. Bębnienie o blachę. To przyczepa, prawda?
Fox przytaknął entuzjastycznie i zrobił mocnego zooma na kawałek stołu, który widać było w kadrze. Zaznaczył obiekt, który widać było połowicznie, a pomimo pikseli, gdy zestawił to z obrazem z sieci...
– Al Lago Wines – powiedział zadowolony – które znajdują się w Santa Rosa Valley. Jest kilka zarejestrowanych przyczep mieszkalnych.
Knight oddał mu słuchawki, spojrzenia nie odrywając od kadru. To była dobra robota, zajebista wręcz, ale też...
– To ryzykowny strzał – powiedział cicho. Nie chciał rujnować entuzjazmu przyjaciela, tylko gryzły go obawy. – W tamtym rejonie winiarnia musi być powszechna.
– Butelka kosztuje, przeciętnie, sześćdziesiąt pięć dolców – Fox potrząsnął głową, palcem wskazując na kadr. – Nie stać ich na taki alkohol. Możliwe że tam pracują, albo wiedzą gdzie jest magazyn i kradną, bo winiarnia nie prowadzi sprzedaży poza Kalifornią.
– Nawet jeśli, to ktoś mógł im ją dać – Knight pochylił się przyglądając, jak Fox minimalizuje te okna i otwiera wszystkie kadry z gwałcicielem. Z takiego zestawu mimiki można wyszukać go po monitoringach. – Przeciągniesz go przez bazy?
Machnął lekceważąco ręką.
– Wyszukiwanie już działa w tle – powiedział lekko. – Muszę tylko jeszcze raz przerzucić film pod kątem...
– Fox – Knight przerwał mu wściekle, może zbyt zezłoszczony, ale sama myśl, że będzie jeszcze patrzył na tę biedną kobietę... – Wystarczy. Wyciągnąłeś z tego gówna maksimum.
Gdy uniósł na niego wzrok Knight zauważył, że Fox wciąż trwał w takim amoku, że nie było szans na szybkie wyciągnięcie go z tego. Mógł łudzić się, że skoro już odkrył tak ważną rzecz, zrobi chociaż krok w tył, ale to tylko marzenia. Oczy przyjaciela pozostawały nawiedzone i nic, poza wywleczeniem go z pokoju niczym księżniczkę, żeby zamknąć z dala od sprzętów, nie było w stanie odciągnąć go od pracy. Widział to spojrzenie od tylu godzin i za żadnym razem nie było to łatwe.
Porozumiewali się bez słów, Fox nawet nie musiał już niczego dodawać. Knight w geście przegrania uniósł dłonie. Mruknął, że pójdzie po kawę, a Fox w małym przebłysku sympatii poprosił o lizaki.
Cóż, zeżarł ich jedenaście odkąd Knight zastał go w pracowni.
Gdy wyszedł na zewnątrz Dots niemal wyskoczyła z siedzenia. Przejęcie miała wymalowane na twarzy i była tak zafrasowana, że brakowało jej słów. Knight postarał się unieść kąciki ust w grymasie jakkolwiek przyjaznym. Oczywiście uzyskał totalnie odwrotny rezultat, ponieważ zobaczył jej spłoszenie.
– Dottie, czy mogłabyś zrobić nam kawy?
Kobieta zamrugała, trochę kartek rozsypało się okół niej, gdy nerwowo szurnęła dłońmi po biurku.
– Ja... jasne oczywiście, zamówić wam coś do jedzenia? Skoczyć po kanapki? – zapytała w miarę pogodnym tonem. Knight nieznacznie opuścił głowę, odwracając od niej wzrok. Dots była do niego przyzwyczajona, nie przywykła jednak do ciężkiego nastroju, który teraz wbijał w niego ostre szpony.
– Byłoby cudownie, Dots. Cokolwiek weźmiesz, będzie dobre – powiedział kiwając w stronę dziupli Foxa. – Lepiej tam nie wchodź, odbiorę od ciebie kawę i jedzenie, ok?
Przez chwilę kobieta stała niebywale cicho, aż uniósł wzrok by upewnić się, że zrobi jak prosił. Twarz miała zwróconą w kierunku korytarzyka prowadzącego do pokoju informatyków. W końcu, przygryzając wargę przytaknęła. Nie powiedziała nic poza tym, że wróci za piętnaście minut.
Nawet gdyby oboje zniknęli na kilka godzin, Fox by się nie zorientował. Knight nie chciał go opuszczać na za długi czas. Opłukał tylko głowę lodowato zimną wodą, wymienił kilka wiadomości z pozostałymi i wrócił do niego. Praktycznie musiał karmić go z ręki – brał gryza gdy podawał mu kanapkę, pił gdy kubek wciskał mu w dłoń. Knight był jednak ostoją cierpliwości i póki po jedzeniu nie zostały tylko okruszki, nie dawał spokoju Foxowi.
Koło trzeciej popołudniu podszedł do Meteora i Komety, kończąc przedwcześnie ich dzień pracy w biurze. Meteor szybciej załapał, że lepiej będzie, jak zmyją się do domu i tam dokończą. Skinąwszy mu na pożegnanie głową, pociągnął mamroczącego pod nosem Kometę do wyjścia.
Trzaśnięcie drzwi wyrwało z zamyślenia Foxa, ale tylko na chwilę. Knight przysunął sobie krzesełko do jego biurka i usiadł okrakiem, patrząc częściowo na wejście i na twarz przyjaciela.
– Wypuściłem ich do domu – wyjaśnił, chociaż Fox nawet nie wiedział, że kogoś z nimi brakuje.
Po tym czas nie miał już żadnego znaczenia. Gdy Fox przestał odtwarzać dźwięk, przekonany, że wszystko udało mu się z niego wyciągnąć, cisza dzwoniła w uszach Knighta. Mimo iż dźwięki cudzego cierpienia spowszedniały mu dobre dwadzieścia pięć lat temu, teraz krzyki kobiety brzęczały w jego myślach przy każdym stuknięciu palcami o klawiaturę.
Zebranie wszystkich materiałów zabrało Foxowi dziesięć godzin. Kiedy odsunął się od biurka, żeby podejść do drukarki wypluwającej kolejne kartki, Knight drgnął zaskoczony. Z ledwo zauważalnym skrzywieniem wyprostował się z niewygodnej pozycji, dosłownie każda kostka w jego ciele strzyknęła od tego ruchu. Zobaczył na ustach Foxa cień uśmiechu.
Wrócił z stosem luźnych kartek, chód miał wyraźnie zmęczony, chociaż starał trzymać prostą postawę.
– Jednak Santa Rosa Valley – powiedział i zaczął przeprowadzać go przez wszystkie detale. – Informacje pokrywają się w osiemdziesięciu dziewięciu procentach w przypadku kamerzysty, mamy dziewięćdziesięciosiedmioprocentowe prawdopodobieństwo jak chodzi o gwałciciela. Trzysiestosiedmioletni Amerykanin, rodowity Kalifornijczyk, bujał się po czterech miastach, najczęściej uciekał przed płaceniem czynszu. Od niczego się nie uzależnił.
– To kamerzysta – zapytał, szukając potwierdzenia w twarzy Foxa. Gdy przytaknął i pokazał mu ziarniste zdjęcie z dołka, Knight zaczął je uważnie studiować. Zwrócił uwagę na szyję, mały punkt tatuażu wysuwającego się w górę szczęki. – Tu, czy to szpon?
Fox uniósł spojrzenie, a potem rzucił się do komputera. Z sykiem wypuścił powietrze i przytaknął niemal agresywnie.
– Kurwa mać, dlaczego to przeoczyłem! – warknął wściekły na siebie. Knight położył mu dłoń na barku i ścisnął lekko, a mężczyzna wzdrygnął się od samego dotyku.
– Fox, do cholery, nie da się zobaczyć od razu wszystkiego, dlatego teraz mnie przez to przeprowadzasz – napomniał go łagodnie.
– Ale to Gheara! – zawołał niemal przerażonym głosem. – Prawie wpakowałem cię w sidła jebanej Ghaery i...
Knight obrócił go do siebie, szorstkimi dłońmi obejmując jego ściągniętą w cierpieniu twarz.
– Nie można mnie pakować w sidła, skoro nie wiedzą co i dla kogo to zrobili.
Fox chwycił za jego nadgarstki, ale nie odepchnął go, lecz przytrzymał się Knighta z całą rozpaczą.
– Nie wiemy – odparł żarliwym tonem. – Pozbyliśmy się TIDsów, ale ich wrogowie i tak nie są za to wdzięczni. Knight oni nas pamiętają, żaden nie podskoczył przez to, że jesteśmy silni i na świeczniku.
Knight z łagodnością przyjrzał się jego załamanej minie. Ghaera zawsze była cierniem w boku Trust in Devil, ale pozostała już tylko cieniem dawnej siebie. Praktycznie żaden członek pierwszego gangu nie pojawiał się w Kalifornii – wiedzieli jak śmiertelnie niebezpieczne to dla nich jest. Knight i przyjaciele pozbyli się TID w rok po tym, gdy pojmano go w niewolę. I, jak to w półświatku się mówi, zrobili to spektakularnie.
– Nie ma czego się obawiać, lisku – obiecał mu cicho. – Jeśli są w jakiejś mieścinie, w przyczepie pośrodku niczego i przyjmują takie zlecenia: nie są w łasce Ghaery. Nie mogą być.
Fox wyglądał na tak nieprzekonanego, jak tylko można sobie to wyobrażać. Przytaknął, a jego ramiona opadły w widocznej bezsilności. Knight przytknął ich czoła do siebie.
– Dobra robota, mój przyjacielu – zapewnił go z ciepłem w głosie, tak niepodobnym do jego zwykłego tonu. – Nikt, tak jak ty, nie poradziłby sobie z tym zadaniem.
– Nikt tak uparty, chciałeś powiedzieć – roześmiał się słabo, a Knigth wyszczerzył zęby.
– Nie ma drugiego takiego jak ty, Fox, pamiętaj.
Dłonią ścisnął jego kark i odsunął się odrobinę, żeby przyjrzeć się twarzy mężczyzny.
Fox nie płakał, nie był w stanie, ale coś w jego oczach mówiło, że był na granicy.
– Zniszcz ich – ni prośba, ni rozkaz.
Knight przytaknął bez chwili zawahania.
– Do ostatniej kropli – obiecał.
Znacznie spokojniejszy Fox przeprowadził go przez zebrane wcześniej i odszukane teraz informacje. Zapamiętywał wzrost, wagę, który ząb był zepsuty, gdzie mieli stare rany postrzałowe. Wszystko, co wydawało się odpowiednio istotne, włącznie z trzecim kompanem, który lubił awanturować się w miasteczku i kilkukrotnie widziany był z kamerzystą. Knight nie przeoczył niczego, musiał przecież ruszyć na łowy.
Fox udawał, że jest zbyt zmęczony, by wrócić do domu. Knight nie miał pewności, czy powiedział tak na odczepnego, czy faktycznie myślał, że będzie w stanie zmydlić mu oczy. Udawał, że akceptuje tę bajeczkę, a przyjaciel był jednak na tyle wyczerpany, że nie zwrócił na to uwagi. Po prostu wsiadł do samochodu i odjechał w stronę mieszkania. Knight chwilę gryzł się ze sobą – był to jednak moment na tyle ulotny, że nie zaprzątał jego głowy dłużej. Skoczył do najbliższego drive–tru, a potem z pachnącą torbą kalorii zajechał na parking Dirty Moon.
Nie przeliczył się ani o zaśniedziałego centa. Wciąż siedząc na tym samym miejscu dojadał już frytki kiedy zobaczył, jak ubrany na czarno Fox wyskakuje ze swojego samochodu. Miał nieobecny wyraz twarzy, ale zdecydowanie kroczył w stronę wejścia. Wykidajło skinął mu głową przy przepuszczaniu go bez kolejki.
Knight potarł twarz i wyskoczył z samochodu, by ruszyć w ślad za mężczyzna. W dłoni miał przygotowane trzy stówki, które od razu przekazał ochroniarzowi.
– Pilnuj, żeby pijany nie wsiadł za kółko – mruknął, odciągając go na bok. – Masz numer Cole'a? Dobrze. Napisz do niego od razu, gdy odjedzie i gdy coś się stanie.
Marc przytaknął i w jego beznamiętnej, obwisłej twarzy błysnęło zrozumienie.
– Będę miał na niego oko, szefie.
Skinął mu głową i wrócił do auta, żeby ruszyć do własnych przygotowań. Nie mógł z tym zwlekać, im szybciej się tym zajmie tym mniejsze prawdopodobieństwo, że faceci z nagrania uciekną.
Przyszedł po nich ciemną nocą, ponieważ tylko ona niosła ze sobą rozgrzeszenie. Santa Rosa Valle leżało niecałą godzinę od Torsth, zatem nim się przygotował, na zegarach wybijała północ.
Kamerzysta, Joshua Kish, trzy tygodnie temu uciekł z więziennego taboru. Nie był poszukiwany tylko przez to, że przypadkowo system go ominął. Wyjątkowo błąd maszyny doprowadził do tragedii – jeśli Fox odpowiednio ułożył gałąź wydarzeń, a on rzadko w takich chwilach się mylił, to z Kishem dogadano się o zleceniu. Miejscowy awanturnik, Paul Evans porwał dziewczynę, a członek Ghaery bez chwili zawahania zaczął niszczyć ją przed obiektywem.
Żaden z nich nie umarł szybko.
Knight miał cały czas świata. Przecież piekło nigdzie się nie wybierało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro