Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20. Fox

Jessamine kilkoma kartkami i zapewne trafnymi słowami diametralnie zmieniła atmosferę w domu. Fox szczerze się z tego cieszył – zauważenie, jak różne było codzienne rozmijanie się w domu, podziałało niemal jak nowa paczka kwaśnych lizaków. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że to dopiero była pierwsza ścieżka do spokoju. Cole oraz Jess jeszcze będą musieli poważnie pogadać, żeby odpowiednio... przepracować sobie ich znajomość.

W czwartek Fox otrzymał ekspertyzę z laboratorium. Pierś pochodziła od dużego psa, zebrana post mortem, pozbawiona jakichkolwiek śladów, które mogłyby wskazać kto i jak.

Knight był z nim w domu, gdy przyszły wyniki. Skrzywił się na widok ekspertyzy, materiał został dokładnie wyszorowany, a cięcia zrobiono precyzyjnym nożem.

– Kurwa – burknął pod nosem. – Przekierujmy całą jej pocztę do biura, któryś z chłopaków będzie ją ostrożnie przeglądał, w razie gdyby znowu trafiły się takie przeklęte paczki.

Fox pokiwał w zgodzie.

– Wiem, że część korespondencji przychodzi na adres Nine Lives, też wszystko skierować do nas? – dopytał, a Knight wyraźnie się zawahał.

– Spytajmy Jessamine – zawyrokował z westchnieniem. – Nie chciała, żebyśmy ją wykluczali z takimi sprawami i to też bardziej jej decyzja niż nasza.

– Chociaż będziesz ją namawiał – Fox roześmiał się pod nosem, a Knight zrobił tak nieprzepraszającą minę, jak tylko był w stanie. – Zawołam ją.

Kobieta siedziała po turecku na swoim łóżku, między górną wargą a nosem umieściła długopis, a skupienie na jej twarzy było niemalże komiczne. Fox przez krótką chwilę przyglądał się, jak mruczy coś do siebie, a brwi niemal łaskoczą się w uścisku pośrodku czoła. Nie chciał wystraszyć Jessamine, ale i tak to zrobił – zagłębiła się tak daleko w swojej pracy, że nie było mowy o łagodnym oznajmieniu swojej obecności.

– Możemy porozmawiać później, jeśli...

– Nie, nie! – Zamachała dłońmi z uspokajającym uśmiechem na ustach. – I tak teraz głowa mi dymi, chwila rozmowy z prawdziwymi osobami zdecydowanie pomoże.

Zaprowadził ją do gabinetu, wkurwiając się na tę całą beznadziejną sytuację, która pewnie zaraz zetrze trochę zadowolenia z jej twarzy. Oczy Jessamine rozświetliły się na widok Knighta. Prędko wprowadzili ją w krótką ekspertyzę oraz zapowiedzieli – Knight nie zostawiał zbyt wielkiego pola manewru – że cała poczta przychodząca zostanie skierowana wpierw do biura Camden's Arrows.

Jessamine podrapała się za uchem i wzruszyła ramionami.

– To dobre rozwiązanie, jeśli ktokolwiek wpadnie jeszcze na taki skurwielski pomysł, lepiej by nie leżało to na moim podjeździe. – Westchnęła głęboko wykrzywiając usta w niesmaku. – Jeszcze któryś sąsiad z uprzejmości zabrałby do siebie paczkę i poczekał na nasz przyjazd.

Wyraźnie zadrżała na ten prawdopodobny scenariusz. Fox pokiwał głową w zgodzie.

– Chcemy też, żeby twoja poczta z pracy przychodziła od razu, albo zostawała przekierowana do naszej siedziby – powiedział ostrożnie, spojrzeniem badając jej reakcję.

– Z pracy? – zdziwiła się. – Ale tam przychodzą głównie listy i pocztówki. Po co wam takie coś? – Fox poczuł na sobie spojrzenie przyjaciela, podłapała to też Jessamine, która podskoczyła w miejscu i zaczęła nerwowo krążyć. – Hej, nie ma takich telepatycznych porozumień! Chcę wiedzieć wszystko.

– Nie chcemy, żebyś była niespokojna, Jessamine...

– No tak – przerwała mu prędko podpierając się pod boki. – Co mi ze spokojnego snu, jeśli mogę zasnąć na wieki?

– Nawet tak nie myśl! – Knight uniósł się tak gwałtownie, że nawet Fox spojrzał na niego w oszołomieniu. Jessamine ostrożnie obniżyła się na wcześniej okupowany przez siebie fotel, a Knight, ten przeklęty przez wszechświat diabeł, przykląkł przy jej stopach. – Taki fatalizm zostaw za drzwiami i nigdy po niego nie wracaj.

Kącik ust Jessamine drgnął.

– Jasne, promyczku, przecież to takie proste – sarknęła, mierząc go równie czujnym spojrzeniem, co on ją. – Cholera, Knight. Niewiedza tylko doprowadza do szaleństwa: ktoś pisał? Co pisał? Czy wysłali coś gorszego?

Knight znieruchomiał niczym posąg, chyba szukał czegoś w twarzy Jessamine. Fox widział tam tylko przekonanie o racji swoich słów, silną determinację, którą mógł podziwiać. Przez te wszystkie lata pracy z ludźmi – od parszywych robótek w alejkach, aż po wielkie salony – naprawdę niewiele z nich chciało wiedzieć. Zająć się pracą w ciemności, daleko od nich. To pozwalało im spać spokojnie. Jessamine go zadziwiła tym pragnieniem wiedzy.

Knight w końcu skapitulował, idąc na ustępstwo prędzej, niż Fox się tego spodziewał.

– Dobrze, nie ty otworzysz pocztę jako pierwsza, ale będziesz wiedzieć o wszystkim co znajdowało się w przesyłkach. – Wyprostował się z solidnym chrupnięciem kolan. Jessamine nie odrywała wzroku od jego twarzy, pomimo rozbawienia wykrzywiającego jej usta. – Z Foxem załatwicie kuriera, którego będą zamawiali u was w biurze, gdy zbierze się więcej niż pięć przesyłek.

– Dziękuję – odparła zadowolona, po czym rozejrzała się po biurze. – Czy będzie wam przeszkadzało, jeśli się dziś tu rozłożę? Trzy razy już walczyłam w swoim pokoju z drzemką.

– Oczywiście, dom jest do twojej dyspozycji. Ja i tak muszę zbierać się do firmy – jak na komendę z jego telefonu rozległy się trzy, niemalże gniewne piknięcia. – O wilku mowa. Do zobaczenia wieczorem, dzieciaki.

Jessie prychnęła

– Nie jestem aż tak młodsza...

Knight omiótł ją spojrzeniem, kącik jego ust ledwo skrzywił się w uśmiechu.

– Jestem od ciebie starszy prawie o dwanaście lat.

Oczy kobiety rozbłysły, gdy przechyliła głowę w bok.

– Czy to znaczy, że mam mówić do ciebie tatusiu?

Fox zasłonił dłonią usta, nim roześmiał się w głos, ale spojrzenie Knighta ostudziło jego wesołość, a wywołało dreszcz na jego ciele.

– Czyli prosisz się o przełożenie przez kolano? – Knight odparł ciężkim, ochrypłym tonem, opierając się ramieniem o framugę. Zerknął na Foxa, który stał jak oszołomiony, zupełnie jak Jessamine. – Piszcie, jak będziecie... czegoś potrzebowali.

Jessamine z trudem zamrugała powiekami i wspólnie życzyli mu miłej pracy. Gdy kroki mężczyzny ucichły na korytarzu, Fox zaczął się śmiać. Kobieta wsparła dłonie na biodra i spojrzała na niego z niezadowoloną miną na jakże czerwonej twarzy.

– O rety, Jessamine – udało mu się w końcu wykrztusić. – Jeśli drażnisz lwa, bądź gotowa, że pożre cię w całości.

Zmrużyła powieki, ale jej ręce swobodnie opadły wzdłuż tułowia.

– Myślisz, że by to zrobił?

– Co, pożarł w całości? – Uśmiechnął się jednoznacznie, gdy przytaknęła. – Zapomniałabyś, że kiedykolwiek istniałaś.

Nie ukrywał, że jego głos był zdecydowanie bardziej erotyczny, niż powinien. Przez chwilę ich spojrzenia się nie opuszczały, ale wkrótce poczuł że musi cokolwiek zrobić, inaczej podejdzie do niej i... Tak, lepiej będzie żeby zaczął pracę inaczej, niż od klęczenia przed Jessamine.

Jakkolwiek dobrze by to nie brzmiało.

Fox zaczął porządkować najmniej zabałaganione biurko. Kobieta podeszła do niego i ścisnęła jego biceps. Przełknął ciężko ślinę czując ciepło, które biło z jej ciała oraz ledwo wychwycalną nutę brzoskwiń.

Pochłonięcie jej w całości zdecydowanie byłoby najwspanialszym wydarzeniem w jego życiu.

– Jeśli będę ci przeszkadzać...

– Ty nigdy – zaprzeczył śpiesznie, może zbyt prędko, ale w oczach Jessamine lśniła wdzięczność. – Nie mogę jednak zapewnić, że Cole nie będzie nam burczał nad uchem, że się nudzi.

Jessamine uśmiechnęła się promiennie.

– Zawsze możemy go wysłać z tajną misją zdobycia lodów tajskich – zaproponowała promiennie.

– Nie znajdziesz ich w Torsth – Fox zmarszczył brwi, starając się nie gapić w dwie jaśniejsze cętki, jakie znaczyły prawą tęczówkę oka kobiety.

– Dokładnie – odparła zadowolona, na co roześmiał się.

– Perfekcyjnie podstępne – powiedział chrapliwie.

Oboje poruszyli się w zakłopotaniu, nie wiedzieli nawet w którym momencie znaleźli się tak blisko siebie. Mały dystans, który był między nimi, jedyny kontakt jej dłoni z jego ramieniem, zmieniły się niemal w przytulenie. Ich biodra się stykały, a bark Jessamine wtulał się w zagłębienie między jego bicepsem a mięśniem piersiowym.

Chrząknęła, cofając się o krok, twarz również opuściła w kierunku dywanu, jakby sploty kryły w sobie podpowiedź co do tej sytuacji.

– Pójdę po swoje rzeczy.

– Pójdę dla nas po kawę – Fox rzucił w tym samym momencie, a Jessamine entuzjastycznie przytaknęła.

I włożę sobie przy okazji głowę pod kran, pomyślał sfrustrowany. I trochę rozbawiony, umiał się przed sobą przyznać, że zachowywał się jak fajtłapowaty szczeniak. Merdał ogonem za każdym razem, gdy się przy nim rozpogadzała, taki był żałosny.

Nim się opanował i wrócił z kawami oraz paczką ciastek, Jessamine prowadziła z kimś rozmowę. Przez to, że był trochę ciekawski i nie wiedział, czy czasem już nie kończyła, przystanął tuż za progiem. Drzwi były otwarte, ale kobieta go nie widziała, ponieważ stała odwrócona w stronę na wpół przysłoniętego zasłonami okna.

Po chwili Jessamine po prostu westchnęła i potrząsnęła głową. Połączenie przełączyła na tryb głośnomówiący, żeby swobodnie przeglądać papiery, które przyniosła ze sobą z pokoju.

– Krzewy Roseanne już zaczęły puszczać pąki, co się dzieje z tą pogodą – dobiegło z telefonu gderanie, formułowane przez całkiem pogodny, kobiecy głos. – W zeszłym roku wygrała konkurs na działkowy ogród marzeń...

Fox zgubił się po trzeciej odmianie krzewów kwitnących, które wprawiły w ekstazę niezależną ekipę sędziowską. Drgnął ledwo nie rozlewając kawy, gdy Cole zaszedł go od tyłu i wyciągnął z jego ręki paczkę ciastek. Przyjaciel patrzył na niego w rozbawieniu, ale prócz uniesienia wysoko brwi nie odezwał się, również wsłuchując się w tę botaniczną litanię.

– A jak mowa o konkursach! – Lekki ton Jessamine wciął się w krótką przerwę na oddech, jaki jej rozmówczyni wzięła. – W zeszłym tygodniu rozdano wirtualne nagrody za opowiadania dziecięcych baśni. Pisałam pod pseudonimem i otrzymałam pierwsze miejsce!

Fox poczuł, że uśmiecha się z dumą. Nic im nie powiedziała, a mogliby jakoś celebrować taki sukces.

– Wirtualny? Pod pseudonimem? – odparł tym razem męski, odrobinę zgrzytliwy ton. Zorientowali się z Colem, że najwyraźniej na linii byli jej rodzice. Obaj również zachmurzyli się na te słowa. Coś w głosie mężczyzny nie napawało radością, a i ramiona Jessamine od razu opadły. – Skoro nie chwalisz się swoim imieniem, to za co taka nagroda?

Cole wyraźnie zatrząsł się i Fox musiał nastąpić na jego stopę, żeby ugryzł się w język. Przez chwilę piorunowali się wzrokiem.

– Bo to fair – powiedziała cichym głosem Jessamine. – Walczę swoim piórem, nie nazwiskiem. Mam równe szanse.

– Cóż, cóż – matka kobiety wtrąciła zmieszanym głosem. – To trochę głupiutkie, Jessie, skarbie. Tyle zła jest w okół ciebie w tym Los Angeles, że nie dziwię się, że nie chcesz mówić o sobie. Nie ma sensu...

– Oczywiście, że nie ma sensu! – przerwał ojciec. – Spójrz na Roseanne, dumna ze wszystkiego co robi. Nie zapominaj, kim jesteś, Jessamine.

– Ach właśnie, zapomnielibyśmy! Jessie, nasza droga Liliee wygrała konkurs recytatorskich pszczółek, Boże takie zdolne dziecko! – matka zaczęła się rozpływać nad zdolnością wnuczki. Fox pamiętał, że ich dziewczyna miała siostrę oraz dwójkę siostrzeńców.

Kurwa, ich chroniona, nie dziewczyna. Klientka.

Cole przy jego boku drżał, od stóp po najdłuższe włoski na głowie. Minę miał niczym ciosaną w kamieniu. Wściekły zaciskał i rozluźniał dłonie, tylko jakaś nieziemska moc powstrzymywała go od wejścia do gabinetu, żeby wyrzucić telefon przez okno. Fox z bólem zrozumiał, że musiał przypomnieć sobie o swoich rodzicach.

Przełknął żółć, która podjeżdżała mu do gardła, ale skupił się na kobiecie. Wkrótce wyprostowała barki, na jej plecy spłynęły miękkie włosy. Głosem totalnie neutralnym powiedziała, między kolejnymi pochwałami o wnukach, że gonią ją terminy i musi zbierać się do pracy.

– Jasne, oczywiście, rób swoje Jessamine.

I na tym to połączenie się zakończyło, a cisza wokół nich była tak dojmująca, że uspokajające oddechy Cole'a brzmiały niczym wystrzały. Kobieta obróciła się i wsparła tyłkiem o biurko. Założyła ramiona na piersi, na ustach miała krzywy uśmiech chociaż jej oczy... Jej oczy mówiły kompletnie inną historię.

– Przecież wiem, że tam stoicie. Po co inaczej miałabym ustawiać głośnomówiący?

W porównaniu do niego, Cole nie był ani trochę zakłopotany, gdy wszedł do gabinetu. Fox posłał jej na wpół przepraszające spojrzenie i podał kobiecie kubek. Uśmiechnęła się do niego oraz do kawy, prędko zajmując się piciem.

Udawała, że jest okej, ale napięcie promieniowało z najmniejszego pora na jej skórze.

Rozchmurz ją i to jak najszybciej...

Zastanawiał się tylko w jaki sposób to zrobić. Nie znał jej na tyle, a przejrzenie jej prywatnych wiadomości przekraczało nawet jego rozluźnione granice.

Strzelił spojrzeniem na Cole'a, który otworzył ciastka i chrupiąc jedno, podał paczkę Jessamine.

– Nie mieliśmy dziś przypadkiem iść na strzelnicę? – zapytał go tak nagle, że ten musiał łapać ciastko, które wypadło mu z ust.

Przyjaciel przytaknął ze zmarszczonymi brwiami.

– Och, nie musicie się mną przejmować, jeśli macie zarezerwowany termin – Jessamine prędko wtrąciła z przejęciem patrząc na nich obu.

Fox odłożył swój nietknięty kubek na biurko.

– Chciałem, żebyś pojechała z nami – sprostował, po czym chrząknął zakłopotany. – Jeśli masz na to ochotę, oczywiście. Skupienie na czymś innym zawsze pomaga.

Cole rzucił w jego kierunku znaczące spojrzenie, ale otrzepawszy się z okruszków przytaknął.

– Przez nasze gumowe uszy i rzewną historię własną możemy zapewnić, że wysiłek fizyczny wiele ułatwia – głos miał łagodny, pokrzepiający wręcz. Mężczyzna musiał jednak rozciągnąć usta w lubieżnym uśmiechu, ponieważ diabły nigdy nie unikają możliwości kuszenia. – Przede wszystkim seks załatwia sprawę, ale że jesteś grzeczniutką dziewczyną, dam ci inną spluwę do ręki.

Rzuciła w niego ciastkiem w chwili, gdy Fox karcąco wykrzyczał jego imię. Jessamine jednak udawała, że wcale nie chcę się wraz z nim roześmiać i można było to uznać za spory sukces.

– Chętnie, jeśli tylko staniesz w miejscu tablicy strzelniczej – niemalże czułym gestem sięgnęła i otrzepała mu czekoladowe odłamki z niechlujnego zarostu. Uniosła palec, na którym roztopiło się trochę polewy i oblizała go patrząc wprost w jego oczy. – Inaczej się nie odstresuję.

Cole przez chwilę stał niczym baran, który zapomniał jak beczeć.

– Uważaj, Heyes... – warknął nisko, a Fox prędko złapał z pudełka ciastko i wepchnął mu je w usta, nim spróbował dokończyć jakąkolwiek seksualną sugestię miał na końcu języka.

– Umiesz strzelać? – Fox zapytał, upajając się błyskiem, który wypierał z oczu Jessamine smutną mgłę.

– Ani trochę – odparła zadowolona. – Wiem, że mam celować przed siebie, elementarna wiedza, nie?

Zakołysała się radośnie na piętach i z każdą chwilą wydawała się być mocniej nakręcona na ten pomysł.

– Chcesz jechać teraz, czy wolisz po lunchu? – Fox zapytał. Była dopiero dziesiąta, a Hutchkins miał ich wpisanych na piętnastą. Niby obiecał, że wystarczy telefon od nich, a przytrzyma dla nich dwa tory, lecz nie chciał dyrygować czasem Jessamine.

Kobieta obejrzała się przez ramię na miejsce, które dla siebie przygotowała. Miała otwarty jeden segregator, kilka kartek wylewało się z niego na blat biurka oraz klawiaturę laptopa. Powoli pokręciła głową, a na myśli rzuciły na jej twarz cień zatroskania.

– Teraz już i tak wyszłaby mi zbyt ponura scena, jakby ten serial nie był wystarczająco ciemnym kurwidołkiem – mruknęła do siebie w zamyśleniu. Postarała się wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu, gdy spojrzała na nich obu. – Trochę się zmęczymy, a potem zjemy lunch na mieście, co wy na to?

– Solidnemu planowi nie powiemy nie – Fox odparł z małym uśmiechem, a przyjaciel mruknął w zgodzie. Poprosiła o dziesięć minut i obiecała spotkać się z nimi przed drzwiami.

Gdy wyszła w gabinecie zapadła długa, jakże znacząca cisza. Fox przestąpił z nogi na nogę, mina mu kwaśniała przez postawę przyjaciela. Cole prędko skapitulował, unosząc dłonie w obronnym geście.

– Wiem. W razie czego lepiej, żeby umiała się bronić.

Chłód przeszył ciało Foxa na podobną wizję.

– Nawet nie chcę myśleć, że kiedykolwiek zajdzie taka potrzeba – odmruknął ponuro w kilku łykach dopijając kawę. Unikał smutnego spojrzenia przyjaciela chociaż czuł, że Cole wręcz wypala nim dziurę w jego sercu.

– Ja też, Fox, ale świat... świat jest przeciwko takim jak ona – odparł miękko

Takim radosnym, pozytywnym osobom, które chcą po prostu czerpać z życia. Wiedział, kurwa, dobrze o tym wiedział, ale odrobinę się łudził, że Jessamine, którą dane mu było dotychczas poznać, nigdy nie zazna goryczy, jaką sami łykali przez te wszystkie lata.

Jessamine przebrała się w sportowe leginsy i top pozwalający na swobodny ruch. Uśmiechnął się pod nosem na ten dobór bojowego stroju. Od razu wskoczyła na tylną kanapę Hummera Cole'a, zapinając się z werwą przedszkolaka jadącego na wycieczkę.

W trasie dał znać Luce jakie mieli plany, żeby nie przejmował się zbytnio, gdyby dostał dziwny telefon od Hutchkinsa.

Luca: postarajcie się wrócić w jednym kawałku

Luca: albo chociaż z kawałkami w reklamówce

Luca: połatamy co zostanie

Fox odwrócił twarz w stronę okna, żeby się nie roześmiać gromko. Złowił w lusterku wstecznym spojrzenie Jessamine. Nerwowo ścisnął między dłońmi telefon, prawie miażdżąc go kurczowym uściskiem. Nie wiedział ile tak się na siebie gapili. Mimo speszenia, które w nim narastało, nie mógł oderwać wzroku od jej spojrzenia. W końcu jednak opuściła oczy na swoje kolana, a niewielki uśmiech wykrzywił kobiecie usta.

– Noo tooo – Cole mruknął przeciągając samogłoskę. Nerwowo zabębnił w kierownicę i chwycił za pokrętło regulując dźwięk radia. Ustawił dosłownie na tej samej głośności. Fox przyjrzał mu się z rozbawieniem, ale przyjaciel go zignorował. – Co tam z tyłu, Heyes?

Jessamine przez chwilę siedziała oszołomiona, po czym parsknęła śmiechem.

– Nie gorzej niż z przodu – odparła niemalże filozoficznie. – Denerwujesz się naszą bliskością, ochroniarzu?

Kącik ust Cole'a drgnął, ale nie dał się pokonać i przywdział beznamiętną minę.

– W razie kłopotów z koncentracją zamknę cię w bagażniku – zapewnił poważnym, surowym tonem.

Fox zachichotał.

– Wlazłbyś tam razem z nią – bąknął pod nosem zaskarbiając sobie zranione spojrzenie Cole'a. – Uwielbiasz rozmawiać, Cole. Ja umiem przewidzieć każdą pierdołę, jaką z siebie wyrzucisz, ale ona nie znudzi się po dwóch minutach.

– Aj, aj – zacmokał rozczarowany. – Dwie minuty to naprawdę niechlubny rekord, Foxie.

– Tak jak i twoje zdolności oratorskie – zapewnił go z klepnięciem w ręke na drążku.

Jessamine zasapała, starając się przełknąć śmiech.

– Jeślibym nie stalkowała was w sieci dałabym głowę, że jesteście młodsi ode mnie – jęknęła.

Fox spojrzał na nią ponad ramieniem, pofarbowane pasmo opadło mu na oko. Objęła jego profil nieodgadnionym spojrzeniem.

– Nikt młodszy nie umiałby tego, co my – zapewnił głosem może tylko odrobinę zbyt niskim.

Jessamine przełknęła i przytaknęła oszołomiona. Niemal usłyszał maleńkie sapnięcie rozbawienia Cole'a, ale zerknąwszy na niego zobaczył, że wpatruje się co chwila w lusterko wsteczne. Fox musiał otworzyć okno czując, że cholernie potężne ciepło zaczęło rozlewać się wokół jego piersi i w górę, na samą twarz.

Strzelnica na szczęście znajdowała się po ich stronie Los Angeles, dlatego udało im się dojechać na miejsce szybko, bez doprowadzenia do wypadku do drogowego... albo poważnego wypadku między nimi. Fox nie spodziewał się, że tak mała przestrzeń może tyle namieszać – zapach Jessamine oraz ich perfumy tłoczyły się w jedno i dopiero po otwarciu okna na ful był w stanie oddychać bez mrowiącego uczucia w piersi.

Hutchkins Fire był zadbaną, piętrową budowlą z parkingiem na jakieś sześćdziesiąt samochodów. W latach dziewięćdziesiątych znajdował się tu sklep spożywczy, ale gdy ci splajtowali Hutchkins Floyd kupił go niemal za bezcen. Desperacja poprzednich właścicieli została wykorzystana na chłodno, jak to już w takich smutnych historiach bywa. Na początku dostosował budynek pod sklep z bronią, a potem zmniejszył samą część sklepową pod lepszy biznes: strzelnicę. Nauka strzelania była nie lada gratką dla nowobogackich, znudzonych gwiazdeczek LA. Nawet jeśli nie nabywali pozwoleń, nabywali część umiejętności do spuszczenia pary. Hutchkins ich nienawidził, ale biznes to biznes. Póki wszystko było bezpieczne i nie przychodzili od niego naćpani debile z planami większymi niż śmiertelność, przymykał na to oko.

Fox nie wiedział jak dokładnie Floyd poznał się z Knightem, ale w sumie można tak powiedzieć o połowie znajomości ich mrocznego księcia. Po prostu były.

Z biegiem lat dzielnica stała się mniej reprezentacyjna, zwłaszcza po pandemii w okolicy pojawiło się więcej bezdomnych. Hutchkins chciał pomóc tym ludziom – trochę z dobroci serca, trochę prewencyjnie. Przychodziły tutaj przeróżne osoby, nigdy nie wiadomo, co mogło się wydarzyć po zmroku. A władze LA od lat nie radziły sobie za dobrze z bezdomnością.

Jessamine z niepewną miną wysiadła na zewnątrz i rozejrzała się w okół. Fox od razu znalazł się przy jej boku, mając nadzieję, że jego wzrost trochę zrekompensuje uczucie niepewności. Kobieta nie była niska, ale chociaż sam był najniższy z ich grupy, wciąż sięgała mu tylko do podbródka. Uśmiechnął się pokrzepiająco i poprowadził ją do wejścia, Cole podążał za nimi z niewielkim dystansem.

Dzwoneczek nad drzwiami radośnie oznajmił ich wejście. Zza sklepowej lady podniósł się Hutchkins, który uśmiechnął się promiennie zestawem sztucznej porcelany i jednym złociszem. Z ogoloną na jeża głową, oraz tatuażami celtyckimi wyglądał na tak przerażającego skurwiela, jak można sobie to wyobrazić. Jednak, chociaż był cwaniakiem bo życie nie pozostawiło mu innego wyboru, był dość dobrym człowiekiem.

Oczywiście był zdziwiony, że tak szybko przyjechali.

– Ale, nie ma tego złego – mrugnął do Jessamine przyjaźnie. – Piękniejsze towarzystwo zawsze się przyda. I tak musiałem przełożyć kilka terminów, bo wpadnie później grupa dwudziestu chłopa na kawalerski.

Z tego faktu cieszył się wyłącznie Hutch, oni zgodnie skrzywili się na samą myśl. Po podpisaniu standardowych formułek, Hutch dobrał Walthera P99 do pierwszych strzałów Jessamine. Kobieta była na równi podekscytowana co przerażona. Hutch prowadził ich w stronę strzelnicy wesoło pogwizdując. Chociaż tutaj nic jej nie groziło, szli obok niej niczym dwie tarcze. Cole pierwszy zauważył rozterkę na twarzy Jessamine.

– Jeśli nie chcesz, możesz tylko obserwować – powiedział cicho i miękko.

Spojrzała na niego z wdzięcznością, jednak niezdecydowana wzruszyła ramionami.

– Chętnie posłucham pierwszych instrukcji i popatrzę na was, ale jeśli nie spróbuję to się nie dowiem – odparła w miarę rezolutnie.

Fox szturchnął ją łokciem w bok.

– Możesz stchórzyć w dowolnym momencie, nikomu nie powiemy – uśmiechnął się, a po chwili wręcz szczerzył zęby, gdy z uniesioną brwią kciukiem wskazała na Cole'a. Nic nie robiła sobie z jego wykrzyczanego w oburzeniu hej!. – Ma ciut racji, stary.

Hutch obejrzał się na na nich przez ramię i uśmiechnął się krzepiąco do Jessamine. Sala strzelnicy miała sześć torów o trzech różnych długościach. Ostatnia tak naprawdę była bardziej dla początkującego snajpera, ale na razie nikt się jeszcze do tego nie przyczepiał.

Hutchkins postawił ich pudełko z pistoletami i z werwą godną sprzedawcy Thermomixów zaczął objaśniać Jessamine całą mechanikę kryjącą się za broną palną. Na początku oczy miała ogromne, ale wkrótce zaczęła nadawać na tych samych falach co Hutch i pogrążyli się w lekcji dla początkujących. Cole wymienił z Foxem pełne zrozumienia uśmiechy i przenieśli się do swoich stanowisk.

– Jeśli faktycznie za godzinę wpadną tu najarani kawalerowicze, to powinniśmy trochę ćwiczyć i zająć się Jessamine – Cole powiedział półgłosem, po czym chrząknął jakby chciał się poprawić, ale nic więcej nie dodał.

Ubrawszy słuchawki, których Hutch wymagał od wszystkich, Fox strzelił karkiem i rozluźnił ramiona. Czuł, że powoli napięcie z niego schodzi, nawet nie wiedział że był na tyle zestresowany. Strzelanie i walka nie były jego motorem napędowym, wolał spokojne sparringi i ćwiczenia indywidualne, ale życie czasem nie pozostawiało wyjścia. Zaszycie się za ekranami byłoby wygodne, ale trochę go przerażało. Komfort płynący z techniki mógłby otępić zmysły. Kurwa, od ostatniej rozmowy, jeszcze przed wprowadzką Jessamine, na temat zluzowania z robotą, nie myślał o tym na poważnie. Teraz jednak, strzał za strzałem, zastanawiał się, jakby to było faktycznie zwolnić. Postawić na więcej czasu wolnego, na doszkalanie nowych ludzi, żeby rozbudować część techniczną.

Ekscytowało i przerażało.

Z ostatnią kulką w pierwszym magazynku jednak pozbył się tych myśli. Prędko przeładował kolejny, czuł dreszcz spływający w dół kręgosłupa. Spojrzał na Cole'a, przyjaciel miał głowę odwróconą lekko w bok, również już przeładował swoją broń.

Obserwowała ich.

A że mimo wszystko byli odrobinę małostkowymi draniami, wystrzelili w tarcze szybko i z taką precyzją, na jaką ta pokazówka im pozwalała. Opróżniwszy się z naboi ściągnęli słuchawki i obrócili się do Jessamine. Oszołomienie oraz uśmiech walczyły na jej twarzy, jakby nie mogła się zdecydować, co dokładnie czuła. Stanęła bardzo blisko nich, gdy Hutch kliknął taśmę przywołującą tarczę strzelniczą. Przed ściągnięciem celów podał im dwie butelki wody. Tę zawsze trzymał dla ćwiczących na boku w lodówce. Wliczona była w cenę wejścia, zachęcał wszystkich, by pili między magazynkami, zwłaszcza jeśli wystrzeliwało się więcej niż dwa.

– Brawo, rekord podtrzymany – rozbawiony Hutch podał im tarcze podziurawione przez kule. Cole celował praktycznie wyłącznie w głowę, więc jego karta nie miała czym się pochwalić w górnej części, Fox rozdzielił strzały między nią a serce.

– Ile ćwiczyliście, żeby osiągnąć taki poziom? – ton głosu Jessamine był trudny do rozszyfrowania.

– Raczej taką pokazówę – zakpił Hutch. Powiadomienie piknęło na jego zegarku, ktoś musiał wejść przez drzwi główne. – Zajmiecie się Jessie, pawie? Piórka nastroszone, pora do nauki.

Kobieta zachichotała w dłoń, patrząc na nich przepraszająco. Po wyjściu właściciela Cole założył ramiona na piersi i przepytał co zapamiętała z podstaw. Oczywiście sarkastycznie oznajmiła "chwyć za rękojeść, nie za lufę, chyba że chcesz komuś przywalić", czym zarobiła sobie niezadowolone spojrzenie. Prawie poprawnie wyrecytowała wszystkie bazowe formułki Hutcha.

– Pierwszy będzie ci asystował Fox – Cole oznajmił, a ten niemal cofnął się o krok słysząc swoje imię. – Nawkurwiałem cię wystarczająco, żeby nabrać przezorności.

Fox parsknął i potrząsnął głową. Cole'owi pasował jednak ten układ, bo wskoczył na stolik obok pudełka z rozbrojonymi pistoletami. Przeklinając go w duchu, Fox gestem pokazał by poszła za nim do toru drugiego. Odrobinę większa odległość zda się lepiej, gdy oboje będą trzymali broń, zwłaszcza że to głównie on będzie strzelał. Pozwoli jej jednak poczuć siłę odrzutu, bo mimo wszystko ciężko się na niego przygotować za pierwszym razem.

Podążała za jego instrukcjami, gdy ustawiał kobietę w miejscu. Upewnił się kilkukrotnie, czy może jej dotknąć, czy ścisnąć, co przy piątym razie już pozbawiło ją sił.

– Dotykaj mnie jak chcesz, Fox – na wpół warknęła i szybko zorientowała się, co z siebie wypluła. Nie poprawiła się jednak, tylko uciekała spojrzeniem w bok i odchrząknęła cicho.

Ledwo usłyszeli zdławiony śmiech Cole'a. Po założeniu słuchawek skinął w stronę toru.

Jessamine ufnie oparła się o niego tułowiem. Jej ściągnięte łopatki wbijały się w jego pierś, gdy zaciskał wokół niej swoje dłonie. Przez jedną, nieprawdopodobnie długą sekundę, choć pewnie i z pięć, nie mógł skupić się na niczym innym, jak na zapachu szamponu oraz uczuciu dłoni kobiety w jego uścisku. Ręce oraz ramiona Foxa otaczały ją ściśle, przytrzymując w miejscu jej postawę. Upewniał się, że palce stabilnie owinięte miała wokół rękojeści oraz swojego nadgarstka. Jakimś sposobem to on poczuł się uwięziony, to ona trzymała go w swoim uścisku i nie chciała wypuścić.

Pierwsze dwa strzały poszły gładko. Oboje jeszcze byli skupieni i starali się udawać, że chodzi tu tylko o zapoznanie jej z bronią. Fox wiedział, że musi to szybko przerwać, inaczej jego usta znajdą się niżej, przycisną się do jej szyi. Wiedział że ciężko oddychał, gdy na wpół świadomie wargami musnął ucho kobiety.

– Świetnie sobie radzisz, Jessamine – powiedział ochryple. – Masz dryg i wyczuwasz broń.

– Wyczuwam... – urwała i przełknęła gwałtownie. – Chyba tak.

Trzymał się sztywno – może nawet z bardzo sztywno – mimo że wszystko w jego wnętrzu zmieniło się w miękką, bezrozumną papkę.

– Chcesz spróbować sama?

Obróciła głowę nieznacznie w lewo, nie zdążył się wycofać i jego usta przesunęły po policzku kobiety. Wzięła drżący oddech, który poczuł w swojej klatce piersiowej, głębiej niż mógł sobie wyobrazić, że to możliwe. Wiedział, że Cole wypala im spojrzeniem dziury w głowach, ale chciał... Pragnął ją obrócić i pocałować.

– Mogę – zamrugała gwałtownie i przytaknęła, a chociaż marzył, by zgadzała się na pocałunek, wycofał się o krok. – Najwyżej odstrzelę sobie stopę.

Skrzywił się i zacieśnił uścisk na jej dłoniach, Cole również postąpił krok w ich kierunku.

– Jessamine – napomniał ją chrapliwie. – Jeśli czujesz się niepewnie...

– Nie, nie – zapewniła pośpiesznie. Praktycznie nie odrywała spojrzenia od twarzy Foxa. – Chętnie się jednak napiję, trochę... zaschło mi w gardle.

Przytaknął, bez słowa zabierając od niej broń. Spojrzenie kobiety skakało wszędzie, nigdzie do końca nie mogła się skupić. W ciszy upiła kilka łyków i skinęła z nieudawanym entuzjazmem, że jest w stanie kontynuować sama.

Faktycznie, świetnie to podłapała. Postawę miała może trochę zbyt sztywną i co chwila się poprawiała, ale widzieli z Colem, że była zdeterminowała. Kurwa, patrzenie na nią z boku wcale nie pomagało. Profil Jessamine stał się surowy, nawet miękkie loki ujarzmione przez dość ciasnego koka nie dodawały jej miękkości. Promieniowała z niej niechęć do bycia słabą – Fox musiał się powstrzymać, by zapewnić ją, że z nimi nie musi być ciągle silna. Nieważne, że znają się tak krótko, może opowiedzieć im wszystko i znajdzie u nich wsparcie.

Zerknął na Cole'a i dojrzał, że on też był skonfliktowany. Bo częściowo znał to spojrzenie doskonale: pożądanie. Proste, pierwotne pragnienie, jakie popycha człowieka do wzięcia drugiej osoby w ramiona, by ją pochłonąć. Pozostała część emocji przyjaciela była enigmą. Może myślał o tym samym, co on. Również zapętlony w pragnieniu przytulenia Jessamine, pocałowania jej i chronienia.

Pomiędzy drugim a trzecim ostrożnym strzałem, nawet pomimo słuchawek, usłyszeli pohukiwania gromady mężczyzn. Niczym na komendę oboje skrzywili się z niesmakiem. Nawet Jessamine coś zauważyła i oddawszy trzeci strzał spojrzała na nich niepewnie. Minęła im niecała godzina, ale Fox podszedł do kobiety. Bardzo ostrożnie zabezpieczyła broń i patrzyła w napięciu, jak zabiera od niego pistolet. Od razu go rozbroił, dzięki czemu się rozluźniła i uśmiechnęła promiennie. Cole przyciągnął jej tarczę.

– Brawo nowicjuszko, świetnie sobie radzisz – strzały, poza ich wspólnymi, były tak niecelne, jak można się było tego spodziewać, ale raz trafiła bardzo blisko czarnego ucha. – O widzisz, zrobiłabyś z kogoś van Gogha!

Szturchnęła Cole'a w ramię, gdy ktoś z nieprawdopodobną werwą otworzył drzwi. Wesoła mina spełzła z twarzy Jessamine.

– O rety, to w ogóle legalne? – mruknęła przysuwając się blisko nich.

Było to dość trafne pytanie, na które nie mogli odpowiedzieć przez harmider. Fox złożył jej tarczę i wcisnął w tylną kieszeń swoich spodni. Położył dłoń między łopatkami Jessamine pchając delikatnie do przodu.

– Co powiesz na lunch na mieście? – zapytał, próbując osłonić ją od nieznajomych.

– Hej! Czy ty czasem nie jesteś tą...

Głos urwał się gwałtownie, gdy Cole niczym taran przepchnął się między ludźmi zasłaniającymi wyjście. Jessamine prędko czmychnęła jego śladem, łapiąc za kraniec jego koszulki.

Za ich plecami usłyszeli coooo, nie możliwe, niby ona? Pierdolnij się, nie ma brodawek!

– Bo nie mam, kurwa, brodawek – burknęła pod nosem łapiąc się za niego. Cole obejrzał się przez ramię, prawie można udawać, że był poważny. Aż do frontu trzymała się za twarz i jego koszulki.

Wymienili spojrzenia ponad jej kędzierzawą głową. Gdy Cole obrócił się, żeby pchnąć dwuskrzydłowe drzwi, wówczas zorientowała się co robiła, podskoczyła w miejscu speszona. Gwałtownie opuściła obie ręce, patrząc z wyrzutem na zmiętolony rąbek koszulki.

– Wyprasuję ci – westchnęła przegranym tonem, a on się roześmiał.

– Postaw mi... obiad, będziemy kwita – mrugnął do niej radośnie, podrzucając klucze w dłoni.

Fox szedł po prawej i szturchnął Jessamine, by się rozchmurzyła.

– Spokojnie, jest przyzwyczajony, że kobiety ściskają mu różne rzeczy – zrobił wielkie oczy przeklinając się w duchu – znaczy klientki... Ech. Mogłaś mu na przykład złamać palce z nerwów.

– Zdarzyło się raz – Cole krzyknął nad dachem Hummera. Fox nie poczuł się za specjalnie uratowany, ale przynajmniej rozbawione spojrzenie Jessamine przeniosło się na niego. Wzdrygnęła się jednak na samą myśl.

– Chryste, naprawę? Skąd ją ratowałeś? – zapytała z przejęciem, kładąc rękę na szczycie drzwi.

Fox pamiętał tamtą przedziwną sytuację. Dalej zastanawiał się, jakim cudem tak łatwo wkopali się w takie zlecenie. Cole zrobił niezdecydowaną minę, faktycznie to on wtedy podpisał papiery i przyjął kobiety bez konsultacji z kimkolwiek.

Były całkiem wiarygodne, musieli to przyznać. Do czasu.

– Cóż – Fox przeciągnął z rozbawieniem. – Nastąpiła komedia pomyłek gdy...

– Nie kończ – Cole jęknął opuszczając czoło na dach. Stał w otwartych drzwiach na progu, żeby ich lepiej widzieć. No, jeszcze chwilę temu ich widział.

– Ależ koniecznie musisz dokończyć! – Jessamine zawołała obracając się do Foxa. Oparła się o drzwi, dłonie splotła za plecami i zatrzepotała rzęsami z proszącą miną. Jak mógłby się oprzeć takiemu wcieleniu zaciekawienia oraz niewinności? Oczywiście, że wypaplał wszystko.

– Wciągnął mnie w to, bo zorientował się na drugim spotkaniu, że coś jest nie tak. To był który? Drugi rok istnienia CA?

– Trzeci – Cole mruknął niechętnie.

– Tak – Fox parsknął i wsparł dłoń nieopodal głowy Jessamine, odrobinę pochylając się w jej kierunku. – Powoli wychodziliśmy na bardziej... profesjonalną ścieżkę. Więc dwie bogate damy w szczególności mogłyby nas polecić dalej. Ale im nic nie groziło, niestety, nam? Nam jak najbardziej. – Jessamine zrobiła pełną niezrozumienia minę. – Tak to już bywa, gdy z ochroniarzy próbuje się zrobić żigolaków, bo mężowie teoretycznie się nimi nie interesują.

Jessamine powoli ogarniała o co mu chodziło. Parsknęła tak głośno, że od razu zasłoniła rękoma twarz.

– Śmiej się – jęknął cierpiętniczo Cole – z niedoli niewinnych, łagodnych, grzecznych chłopców. Nie taką protekcję zapewniamy.

– Okej, okej – prędko otarła małą łezkę w kąciku oka – ale dlaczego złamała ci palce?

– To było jakieś bigoteryjne przyjęcie towarzyskie pod przykrywką charytatywności – wyjaśnił Fox otwierając drzwi Jessamine. – Jej mąż, niestety, nie był w dobroczynnym nastroju na dzielenie się żoną. Ona cały czas trzymała Cole'a za rękę, a gdy zobaczyła swojego ślubnego...

– Rach, ciach, paluszki trach – Cole jęknął smutno.

Jessie wyraźnie się wzdrygnęła i rzuciła mu na wpół przepraszające spojrzenie.

– Nie wiem co przeraziło mnie bardziej, tamta scena czy twój rym – odparła słabo, na co Fox zachichotał.

– Oba, nie bój się to powiedzieć, są tragiczne – poklepał dach samochodu. – Do środka, amorku. Zjemy coś dobrego a potem trochę popracujemy, co ty na to?

Zgodziła się z radością. Otwarte, szczere spojrzenie jakie w niego wbiła przed wejściem do samochodu rozwalało serce Foxa. W tym momencie zorientował się, że wiedziała co zrobili i była im wdzięczna. Niestety wciąż jednak pamiętała o swojej rozmowie z rodziną, a na to nie wiedział jak zaradzić.

Fox szukał na mapach jakiegoś fajnego punktu na lunch, jednocześnie dopytując na co pozostali mają ochotę. Nie było to ani trochę łatwe zadanie, prędzej dwukrotnie włamałby się do zasobów Narodowego Banku niż uzgodnił z nimi posiłek.

– Jezu, tylko nie pizza – jęknęła przeciągle Jessamine. – Ciągle i zawsze pizza, muszę się trochę przepościć żeby znowu mi zaczęła smakować.

– Bluźnisz – Cole prychnął niezadowolony. – Cieplutka, okrąglutka i z ciągnącym się serem, jak można jej nie pragnąć?

– Ciągnie mnie na wymioty jak się przejem serem – wymamrotała niezadowolona.

– Chryste – jęknął Fox odrzucając głowę na oparcie fotela. Jego potylica odbiła się od miękkiej skóry z głuchym odgłosem. – Burgery? Proszę?

W samochodzie zapadła głucha cisza. W końcu Jessamine pochyliła się do przodu, a jej głowa zawisła między siedzeniami.

– A będzie dużo frytek?

Kącik ust Foxa drgnął gwałtownie, jakby wbrew pozornej irytacji.

– Kupię potrójną porcję.

– Suuuper – westchnęła – Jestem za.

Oboje wyczekująco spojrzeli na Cole'a, ale ten nie zorientował się z zapadłej ciszy, póki nie zatrzymał się na czerwonym. Zerknął na nich podejrzliwie i szybko przewrócił oczami.

– Mają steki?

– Jezu, znajdę taka, gdzie mają – Fox zawołał pokonany. I zerknął na dwa jego pierwsze wybory. Menu z Bons Wons powinno zadowolić ich podniebienia. – Jedź na Suratto, tam zaparkujemy.

Piętnaście minut później i cztery ulice zwiedzone bez potrzeby, w końcu udało im się zaparkować nieopodal restauracji. Cole wyglądał na potwornie zadowolonego z wywołanej w Foxie frustracji, chociaż sam pewnie też był głodny jak wataha wyposzczonych wilków. Kelner usadził ich na zewnątrz, ponieważ po małej mżawce, która zaskoczyła wszystkich, stoliki były już gotowe do okupowania. Dopóki nie dotarł do nich zapach jedzenia z wnętrza, nie wiedzieli jak głodni byli. Cole prawie zaślinił im stolik – Fox oczywiście żartował, ale nie do końca.

Przynajmniej rozbawiali Jessamine.

Kwestią czasu było, aż Cole w końcu pęknie i w swojej dość dobrotliwej wścibskości dopyta o wcześniejszy telefon. Kobieta na początku się skrzywiła i zawiesiła spojrzenie na hałdzie frytek, którą dla niej zamówili. Fox gotował się do zapewnienia, żeby nie przejmowała się tym pytaniem, ani tym bardziej by nie odpowiadała na siłę. Przyjaciel jednak kopnął go pod stołem w kostkę i przez chwilę walczyli na spojrzenia, póki Jessamine nie westchnęła z wyraźnym echem bycia pokonaną.

– Co ja wam mogę powiedzieć? – burknęła z goryczą kręcąc powoli głową. – Oni są... Ja jestem... To wszystko...

Cole pomasował się po karku orientując się, że trochę zawalił. Fox zerknął na niego, ale praktycznie nie odrywał czujnego spojrzenia od niej. Mimo wszystko chciała się z nimi podzielić czymś, czymkolwiek. Nawet jeśli nie będzie to wyznanie, to same uczucia.

Fox powoli odłożył sztućce na talerz i pochylił się, żeby złapać za jej dłoń. Zaskoczona wypuściła frytkę z ręki, ale uścisnęła jego palce. Czuł ciepłą skórę kobiety, dawał radę poczuć drobinki soli, które się do niej przyczepiły.

– Jeśli będzie trzeba, możesz połamać moje kości – mrugnął do niej porozumiewawczo, chociaż nie czuł wesołości jako takiej.

Jessamine przekrzywiła usta, niezdecydowana między płaczem a śmiechem.

– Ostatnie czego potrzebuję to niesprawny ochroniarz – parsknęła cicho. Nie wycofała swojej dłoni, za to zgarbiła ramiona jakby uczucia ją przygniatały. – Moi rodzice są... są dobrzy. Temu nigdy przenigdy nie zaprzeczę. Ale też niezbyt popierają moją karierę, uważają ją za tylko, cóż, ogólnikową.

– Jaką, kurwa? – Cole warknął, przysuwając się bliżej na swoim krześle. – Ogólnikowo to mogę komuś opisać, jak mu nakopię do dupy.

– Nie jestem siostrą doktorką, nie pielęgnuję ogrodu ani nawet nie mam zwierzątka, jestem w betonowym mieście, przepełnionym plastikowymi ludźmi – sarknęła i wybrzmiało to jak dawno wyuczona formułka. Jej spojrzenie rozmyło się, patrzyła gdzieś ponad ich głowami niezdolna do zerknięcia w ich oczy. – Pamiętam dokładnie w którym momencie zaczęło się między nami psuć. Moja pierwsza, duża reklama. Po studiach było mi ciężko i chociaż rodzice oraz Roseanne pomagali, to jednak bardzo chcieli, żebym przyjechała do Tacomy. Nie potrafiłam się na to zdobyć, chociaż pewnie znalazłabym fuszkę w agencji reklamy czy coś. Cokolwiek dla nich byłoby lepsze.

– Są anty mass media? – Fox zapytał cicho, na co przytaknęła.

– Inni kłócą się przez kongres lub wiarę, u mnie padło na telewizję. – Z westchnieniem przeczesała dłonią włosy, które uwolniła z kucyka, jaki miała na strzelnicy. Zorientowała się, że wciąż trzyma jego rękę i z zakłopotaniem, powolutku jakby się wycofała z pola minowego, oparła się na krześle z dłońmi taktycznie zaplecionymi na podołku. – Dodatkowo to była komercha dla Protichock.

Fox gwizdnął pod nosem.

– Weszli kilka lat temu na rynek, mieliśmy obsesję na punkcie ich batoników z brzoskwiniami – przyznał, uśmiechając się krzywo. – Ale nam się przejadły po pół roku wpieprzania ich dzień w dzień.

Jessie roześmiała się w zgodzie, smutek z na jej twarzy minimalnie zelżał.

– Ja dostałam półroczny zapas. Cholera, musiałam rozdać po sąsiadach bo nie byłabym w stanie tego wszystkie zjeść – zamyśliła się na sekundę. Wzruszyła w zakłopotaniu ramionami rzucając im sugestywne spojrzenia. – Oczywiście, że byłabym w stanie, ale wybrałam dzielne udawanie, że nie potrzebuję ich aż tylu.

– Nie potrzebujesz przypadkiem jakieś współpracy z Magnum?

Oboje posłali Cole'owi znaczące spojrzenie, ale nie przejął się ich niezadowoleniem. Jessie nie wyglądała na chętną do podejmowania tematu, jednak Fox wyrzucałby sobie przez kolejny tydzień, jeśli nie zapewniłby jej o ich wsparciu.

– Jessamine – podjął cicho, może nawet zbyt poważnie – jeśli kiedykolwiek rozmowa z rodziną cię przytłoczy... Naprawdę jesteśmy tu dla ciebie. Nieważne kiedy i co się będzie działo, po prostu nam powiedz, czego potrzebujesz.

Patrzyli w sobie w oczy, żadne z nich nie odważyło mrugnąć powieką. Fox czuł ciepło, rozlewające się po jego twarzy, karku oraz piersi. Nie był to jednak wyraz zakłopotania ale czegoś, co potwornie go przerażało. Wolałby całkowicie o tym nie myśleć niż z łatwością zaakceptować fakt, że Jessamine pod koniec zlecenia może mu być potrzebna na równi z tlenem.

Kobieta w końcu odetchnęła.

– Nawet jeśli będę potrzebować wielkich lodów z polewą? – zapytała z przekornym, drżącym uśmiechem.

Cole parsknął cichutko, miękko.

– Zwłaszcza wtedy.

– W porządku – przytaknęła z namysłem. – Na taki układ zdecydowanie mogę się zgodzić.

A skoro byli po jednej stronie w tej sytuacji, zgodnie zabrali się na deser kompletnie zapominając o cyklicznie napływających do skrzynki mailowej pogróżek oraz surowo karanych życzeń śmierci.

Jessamine nie zginie, nie gdy on czuwał.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro