Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2. Luca

Kłamstwa przyciągają dramaty, prawda zaś szczęśliwe zakończenia.

Na przykładzie jego rodziny wiedział, że nie ma większej prawdy. Wystarczyło, że popatrzył na syna – chodził niczym szczęśliwy szczeniak za swoją dziewczyną, bo kiedy w końcu przestał udawać, los się do niego uśmiechnął. I to było też szczęście Luca, widok Jacoby'ego i Thei niemal bez żadnych trosk, po prostu żyjących jak dwoje młodych ludzi na studiach. Ta moneta musiała mieć mroczną stronę, cieszył się, że padło właśnie na niego.

Rozgoryczony rozwodnik z żoną oraz córką w Australii, bez cienia kontaktu z tą drugą. Wiedział, że był gównianym ojcem dla Chloe, a Bett nigdy nie pozwoliłaby mu być tak dobrym mężem, jak mógłby być. Tak sobie wmawiał, w ten sposób sobie nieustannie powtarzał.

Chyba urodziny wywoływały w nim skamlącego wilka, który chciał się tylko użalać nad swoim pomarszczonym tyłkiem. Kiedy nikt nie patrzył łatwiej było popaść w podobny nastrój. Gdyby nie Camden's Arrows pewnie byłoby gorzej. Firma jednak prosperowała – z całego tego nieszczęścia mogło znaleźć się jeszcze kilka szczęśliwych drobniaków.

Knight raz za razem przypominał mu, że są w życiu rzeczy, nad którymi nie mamy kontroli. A przesadna kontrola to zniewolenie. Charakter Chloe nie był czymś nad czym kiedykolwiek on, ani jego przyjaciele, mogliby zapanować. Teraz, gdy powoli dobiegała osiemnastki...

Ktoś pociągnął Lucę z bara, przebiegając jak burza przez korytarz. Wykrzyczane przeprosiny szybko zniknęły w ciszy biura. Przesunął dłonią po policzku, próbując się otrząsnąć z tych myśli. Było jeszcze sporo rzeczy do zrobienia i powinien zacząć smęcić dopiero wieczorem po piątym piwie, gdy nawet nawijanie Cole'a nie będzie aż tak irytowało.

A to zawsze zły znak.

Skupił się na świeżo wydrukowanym raporcie. Sprawa złodzieja z Mullberry nie dawała im ostatnio cienia spokoju. Dość rzadko zajmowali się skradzionymi dziełami sztuki, ale gdy Pan Lepkie Rączki uderzył piąty raz na tę samą dzielnicę, zabierając ze sobą wyłącznie jedną–dwie najcenniejsze rzeczy, zrobiło się ciekawie.

Złodziejaszek wiedział, które dzieła ma skraść i jaką rynkową wartość mają – w szczególności na czarnym rynku. Rodziny z tamtej okolicy nie były obrzydliwie bogate, ale miały tendencje do epatowania pieniądzem.

Co, oczywiście, w końcu musiało obrócić się przeciwko nim. Dzieła sztuki zawsze były świetną inwestycją, jednak nie wszystkim wychodziło podchodzenie z rozsądkiem do przechowywania. Najbardziej spektakularne okazało się zniknięcie obrazu Portret Madame Claude Monet Renoira, który ponoć powinien znajdować się w muzeum w Lizbonie. Właściciele potwornie spocili się na samą wzmiankę – pojawiło się dodatkowe pytanie kto ma oryginał, a kto zbyt dobrą reprodukcję. Fox tak zapalił się do rozwikłania zagadki obrazu oraz złodzieja, że niemal zgodził się na zlecenie bez konsultacji z resztą zespołu.

I tak daliby mu zielone światło. Przez udział w pieprzonym reality show mieli od groma zleceń, samo Nine Lives też nie szczędziło odpowiednich szeptanych poleceń. Tylko że złodziej obrazu, rzadszego jaja Fabergera i małego klasera ze znaczkami wartymi kilkaset tysięcy dolarów sztuka, był nie lada gratką i, cóż, w końcu wszyscy napalili się na to wyzwanie.

Raport był zbyt zwięzły jak na gust Luca, ale też do przewidzenia. Kimkolwiek Złodziejskie Rączki by nie były, musieli usłyszeć cokolwiek o Renoirze. Wpadki z potencjalną reprodukcją żaden złodziej nie chce zaliczyć.

Z westchnieniem złożył kartki i wepchnął je do tylnej kieszeni spodni. Siedziba Camden's Arrows zajmowała dwa pierwsze piętra biurowca pięć minut od centrum Los Angeles. Piekielna lokalizacja, ale też piekielnie perfekcyjna. Biura na szczycie wyglądały spektakularnie i w ogóle, lecz przeszklone ściany na dole sprawdzały się świetnie do jednej rzeczy: przyciągania dodatkowej uwagi. Oprócz lobby i sali konferencyjnej posiadali w środku też dwie siłownie. Jedna, ogólna, wychodziła na ulicę. Przechodnie mogli obserwować podstawowy trening – nie był szczególnie spektakularny, ale zwracał uwagę. Ważniejsze treningi odbywały się w terenie i nigdy przy postronnych.

Nie dopóki trenujący nie zostali dopuszczeni dalej.

Wcześniej nie sądzili, że zaczną zatrudniać aż tylu nowych ochroniarzy. I ogółem tak wielu pracowników w całym Camden's Arrows. Znów klątwa i błogosławieństwo udziału w reality show: mieli solidne podstawy by rozwinąć biznes na o wiele większą skalę. Dwa lata temu wiele spraw ich powstrzymywało, zwłaszcza prywatnych. Ogrom wścibskich skurwieli myślało, że będzie im łatwo pozbyć się Luci oraz jego przyjaciół przez to, skąd pochodzili. Teraz nachylali się w pocałowaniu własnych kutasów, tak mocno się przeliczyli.

Większość zleceń była całkiem prosta: obstawa na przyjęciu, pomoc w doborze odpowiedniego sprzętu, instalacja oraz kontrola oprogramowania Foxa i tak w kółko. Byleby którykolwiek z nich przy tym był. W końcu niektóre zlecenia, bardzo istotne zlecenia, zaczęły in umykać spod nosów przez małe obstawienie. Dzięki temu, że Fox i Knight, służący głównie za straszak, dopilnowali by ich część w reality show Prawdziwego życia została pięknie domknięta, a Will Toll na wieki wyrzucony na zasiłek dla bezrobotnych, przyjmowali i szkolili coraz to nowych ochroniarzy.

Mogło to brzmieć górnolotnie, ale Luca czuł w środku, że robią coś więcej. Lwia część z zatrudnionych osób była byłymi żołnierzami, policjantami czy strażakami. Wielu kobietom oraz mężczyznom podwinęła się noga i nikt już na nich nie spojrzał dwa razy, nie ważne co zrobili, ani jak mocno się starali. A Knight przy każdym z nich dopilnował, żeby byli właściwi na to miejsce – prawie nigdy się nie mylił.

Klatką schodową Luca zszedł pod otwartą siłownię. Mieli już ekipę ochroniarzy składającą się z dwudziestu czterech wysoko wyszkolonych ludzi, którzy nieustannie byli rozrzuceni po całym Los Angeles, Pasadenie oraz Huntington Beach. Jeden został również oddelegowany do Cincinnati. Każdy z perfekcyjną oceną za zakończenie zlecenia.

Aktualnie przeprowadzali testy i szkolili trójkę, z której szczególnie wyróżniał się Rosen. Musiał zgodzić się z resztą, że ten chłopak przebijał już dawno wyszkolonych przez nich ludzi. Jego chłodna skuteczność oraz zaciętość przypominała profesjonalizm Knighta. Chłopak nie był tak zdarty na krawędziach, ale na kilometr śmierdziało od niego przejściami. Czegokolwiek Knight się o nim nie dowiedział, nie powiedział nic więcej prócz tego, że się nada i warto dać mu szansę.

Jak zawsze niezawodny sędzia charakteru.

Luca przez jakiś czas obserwował trójkę trenujących. Sala była dobrze wygłuszona, ledwo dało się usłyszeć instrukcje Cole'a. Pilnował, żeby nikt z nich nie zrobił sobie krzywdy, ani się nie przeforsował. Nie potrzeba nikomu kontuzji spowodowanych głupią nadgorliwością. Mieli się wykazać, ale nie za cenę zdrowia.

Miękkie kroki dotarły do uszu Luci z lewej strony. Zerknął ponad ramieniem na Foxa, który przyszedł z lobby trzymając w ręku tablet. Miał dość spokojny wyraz twarzy, chociaż chyba coś musiało zaprzątać jego myśli. Pofarbowane na rdzawy kolor pasemko włosów wpadało mu do oka. Odsunął je z irytacją, ale kącik ust miał uniesiony, bo zauważył na sobie wzrok Luci.

– Co tam, staruszku, gotowy na świętowanie? – Fox zarzucił ramię na jego barki i potrząsnął nim, jakby miał dwadzieścia lat i siłę na takie gówno. Uśmiech poszerzył mu się na twarzy na widok grymasu na twarzy przyjaciela.

– Uważam, że powinna być to emerycka impreza – odburknął, starając się nie śmiać. – Leżaki, grill i minimum hałasu.

Fox prychnął z pogardą.

– Już zrobiłem zakład z Knightem kto wejdzie pierwszy na stół: ty czy Cole.

Złapał się za serce.

– Jak mógłbym konkurować z naszym złotym chłopcem. Myśl raczej o tym, kto prędzej skończy pod nim.

– Colem?

– Stołem – pchnął wyszczerzonego Foxa na ścianę.

Roześmiał się pełną piersią i potrząsnął głową.

– Niech ci będzie – zachichotał, po czym wskazał tabletem na salę treningową. – Każ mu się zawijać, powinniśmy za dziesięć minut ruszać do domu, żeby chociaż trochę pomóc Margie.

– Dobrze wiesz, że to ona będzie nas rozstawiać po kątach żebyśmy jej nie irytowali – Luca odparł z uniesioną brwią. Fox uniósł ręce w geście kapitulacji i pokazał, że mamy pięć minut. Obaj zdawali sobie sprawę z tego, że Margaueritte jako gosposia miała aż za dużo władzy nad całą czwórką. Otworzył drzwi do sali i zagwizdał na Cola, który poprawiał postawę Hane na ławeczce. Nie zdejmując dłoni ze sztangi spojrzał rozkojarzony na Luca. – Kończymy na dziś.

Skinął głową i odstawił sztangę na stojak. Zostawił go z rekrutami, żeby mógł swobodnie zakończyć sesję. Nie potrzebował, żeby ktokolwiek dyszał mu nad karkiem.

Czekał na parkingu oparty o drzwi kierowcy. Wokół hałas nie ustawał, czuł się zmęczony nigdy nie ustającym dynamizmem Los Angeles.

W końcu wyszli z budynku cicho ze sobą dyskutując. Cole miał niedbale zaczesane do tyłu, wciąż mokre włosy. Przyjechał razem z Knightem, ale ten zebrał się kilka godzin wcześniej.

– Zabiorę się z Foxem, okej? – powiedział, gdy podeszli.

Luca uniósł brew, mierząc ich podejrzliwym wzrokiem.

– Nic nie kombinujcie, błagam – mruknął z głębokim westchnieniem, podrzucając kluczyki.

W błękitnych oczach Cole'a lśniła przekora, a Fox postarał się o kamienną twarz. Co było jeszcze bardziej podejrzliwe niż wiecznie łobuzerskie nastawienie tego pierwszego.

– Striptizerki przyjdą jak już Jacoby pójdzie spać, obiecuję – przyłożył dłoń do piersi robiąc to, do czego go matka natura stworzyła: udawania niewinności. Zaczął tyłem wycofywać się w kierunku samochodu przyjaciela.

Przeniósł zmrużone spojrzenie na Foxa, jego usta drgały pod powstrzymywanego uśmiechu. Udał, że potwornie potrzebuje teraz odpakować lizaka. Jakby Luca potrzebował kolejnego dowodu na to, że jego syn przejął za dużo cech ich wszystkich.

– Upiję się po przyjeździe do domu, żeby mieć do was siłę – Luca otworzył samochód, wskakując prędko na miejsce. Obrzucił niezadowolonym spojrzeniem walające się papierki na podłodze i siedzeniu pasażera.

Wrzuciwszy wsteczny otworzył okno, widząc że przyjaciel chce coś powiedzieć. Fox obserwował go z fotela pasażera, jakby miał zaraz zrobić coś nieprzewidywalnego, ale w oczach Cole'a pozornie nie było żadnych trosk. Stał na progu Hummera i patrzył na niego ponad maską.

– Już przecież za nami tęsknisz – Cole krzyknął, więc machnął lekceważąco przez okno.

Całą drogę do Torsth przejechał z uśmiechem.

*

Po dotarciu na miejsce Margie wygoniła go z kuchni tylko trzy razy, Knight próbował posadzić przy stole z piwem jakieś sześć, ale co najlepsze wszyscy odpuścili sobie śpiewanie sto lat. Panie błogosław takich ludzi wokół.

Sus Zarie wpadła dosłownie na kilka minut z zaproszeniem do piwnego spa nieopodal jej Airbnb. Thea obiecała matce, że z Jacobym zostaną u nich na noc. Kobieta, tak jak Luca zmieniła się po swoim rozwodzie – nabrała cech przedsiębiorczej matki kwoki, co dziewczyna jego syna, jak i jej dwie siostry, kochały oraz nienawidziły. Z Sus nigdy nie zebrali się na odwagę, żeby obejrzeć całe Prawdziwe życie, ani nawet jego fragmenty. Wierzyła, że Fox dopilnuje właściwego montażu, a myśl o pozostałych rodzinach uczestniczących w tym programie wzbudzała wspólny sprzeciw. Chciał przeprosić Sus po tym wszystkim – wysłuchała z uwagą, ale kategorycznie odmówiła ich przyjęcia. Twierdziła, że był równie poszkodowany, co wszyscy i branie na siebie odpowiedzialności „pasuje do niego" ale miał się wypchać. Ona nie nakłaniała swojego męża na przespanie się z córką Luca, ani on nie wyłożył podłogi czerwonym dywanem do łóżka tego kutasa.

Wtedy nawiązała się między nimi krucha nić porozumienia. Wspólne dramaty łączą, najwyraźniej.

Patrzenie na promieniującego szczęściem Jacoby'ego, który trochę za bardzo nadskakiwał Thei, też robiło swoje. Sus była spokojna, że jej córka znalazła się w dobrych rękach, a Luca po prostu cieszył się, że jego syn nie zdołował się sytuacją z matką oraz Chloe.

Luca siedział na ławce obserwując zebranych ludzi. Grono było niewielkie, potrzebował tylko najbliższych. Jacoby siedział na barkach Foxa, Margie i Thea śmiały się z czegoś, co do nich mówili. Knight cicho rozmawiał z poważnym Rosenem. Czuł się nie na miejscu, ale w porównaniu do innych rekrutów przyszedł. Pracownicy zawsze byli mile widziani w ich domu, ale nie zjawił się nikt poza nim, główną sekretarką Dottie i Jacksonem, ich pierwszym ochroniarzem. Ten jednak przyszedł bardziej dla niej niż dla Luca, ale to nawet lepiej. Z cieniem wstydu sam dołożył kilka dolców do tego, kiedy w końcu się zejdą. A dziś wyglądali na wyjątkowo zaangażowanych w gniewne patrzenie na siebie.

Cole wrócił z domu po wyniesieniu części śmieci. Omiótł podwórze zadowolonym spojrzeniem i zabrał ze stołu kolejnego Budweisera dla siebie. Zauważył, że Luca siedział samotnie niczym stróż dobrej zabawy. Z błogim westchnieniem rozwalił się na ławeczce tuż obok niego.

Bez słów stuknęli się butelkami, odezwał się nie mogąc sobie odpuścić:

– Dzięki Bogu nie striptizerki – uśmiechnął się pod nosem, unosząc piwo do ust. Cole mrugnął, podchmielony trochę mocniej niż Luca.

– Zawsze jeszcze mogę to zmienić.

Oboje zerknęli na pudełko z customową Berettą 92X Performance. Piękna sztuka, ciężko dostępna i do tego z rękojeścią z grawerunkiem logo naszej firmy.

Pokręcił głową rozbawiony.

– Wystarczy atrakcji jak na jeden dzień – zaoponował stanowczo, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie.

Z nim jedno było pewne: nic nie jest pewne. Cole był jak fala, niesamowicie nieprzewidywalna, potrafiąca zmieść wszystko z zasięgu wzroku. Powierzyłby mu swoje życie, ale znał go wystarczająco długo, że czasem strach było rzucać w jego obecności jakimkolwiek pomysłem.

– Ech, ile ty masz lat? Sto? – zapytał niewinnie, mierząc go wzrokiem. – Co, staruszku, teraz mamy ci kupić chodzik?

Prychnął urażony.

– Uważaj, gówniarzu, bo przeł... – urwał gwałtownie, odwracając od niego twarz.

W towarzystwie Cole'a i alkoholu tak łatwo było się zapomnieć. Głosy wokół przybrały na sile, wypełniając splątanym harmidrem niewypowiedziane. Zrobił się niespokojny, najchętniej by teraz uciekł od wszystkiego – ludzi, emocji, nonsensownych, splątanych od lat pragnień.

Cole wiedział, wyczuwał.

– Hej, ja wiem – machnął ręką z piwem, odrobinę rozchlapując na trawnik. – Możesz mi grozić dobrą zabawą, nawet jak to obiecanki–cacanki.

Szturchnął Lucę łokciem w bok z olśniewającym uśmiechem. Równie zakłamanym co jego rozbawione prychnięcie. Ale wiedzieli, nawet jeśli nigdy tego nie omówili

Gdy Bett stała między nimi, gdy oczy Luci były bardziej ślepe, niż teraz, wiele rzeczy przychodziło mu łatwiej. W jakiejś części kochał tę kobietę i przejście do porządku dziennego z tym, że manipulowała nim od samego początku, okazało się kurewsko trudne. Gdyby nie oni, gdyby nie Jacoby, pewnie nigdy by się z tego nie podniósł. Jednak całe jego małżeństwo, farsa jakich mało na tym świecie, odgradzała mężczyznę od nich.

Wiedział co ich łączyło, co kusiło, dzieliło i niszczyło raz za razem. Znał wszystkie słabe punkty i atuty, których tak niewiele osób miało. Teraz? Teraz stał się nas świadomy na kompletnie innym poziomie.

Czasem przerażało to Lucę do tego stopnia, że budził się z przeczuciem, że nie przetrwają tej próby czasu. Uświadomił sobie, jak wiele im zawdzięczał – co jeśli sam nie będzie potrafił dać żadnemu z nich tego samego?

Wszystkiego najlepszego, smętny draniu.


**********

Aaaaaaależ mi cudownie jest Was powitać w tej nowej przygodzie! Mam nadzieję, że spędzicie ze mną miło kilka kolejnych tygodni 💞

Nie usmażyliście się na tym upale? Ja ledwo dycham! Pijcie dużo wody i dbajcie o siebie!

Jak ułożę sobie plan publikacji, poinformuję Was wszędzie 🥰

Ściskam i całuję!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro