Rozdział 19. Jessamine
Ciężko było się nie wkurwiać i żadne ćwiczenia medytacyjne nie pomagały. Nie wiedziałam jakim cudem powstrzymałam się od rzucenia w plecy Cole'a kubkiem z kawą. A tak, chyba tylko płyn w środku oraz niechęć do dokładania pracy ekipie sprzątającej. Z równą goryczą duszkiem wypiłam resztkę i z satysfakcją zgniotłam papier.
Cholerny, przeklęty, irytująco szelmowsko uśmiechnięty pajac.
Luca wyjrzał z sali treningowej na korytarz, dyszał ciężko, miał kusząco rozchylone usta, ale nie mogłam się na nich zbytnio skupić. Dureń także i to mi skiepścił.
– Wszystko w porządku? – mężczyzna zapytał zaniepokojony, na co wzruszyłam ramionami.
– A nie wiem – mruknęłam. – Mogę się dołączyć jako widz?
Luca uniósł wysoko brwi, chyba wiedział że już ich widziałam, ale zapraszająco otworzył szeroko drzwi i dłonią wskazał, bym weszła. Uśmiechnęłam się skąpo do niego i do Knighta, który patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Wyrzuciłam do kosza w kącie śmieci, po czym osunęłam się pod ścianą. Siadłam po turecku, złożyłam podbródek na dłoniach i podziwiałam.
Usłyszałam, że cicho parsknęli, ale nie skomentowali słowem mojego zachowania po prostu wznawiając trening. Nie wiedziałam ile tak dokładnie się sparringowali. Pod koniec tyłek mi zdrętwiał, ale oczy miałam totalnie ukontentowane. Starali się nie oddychać zbyt ciężko, chociaż widziałam że byli zdecydowanie zmęczeni. Posłałam im stanowcze spojrzenie mrucząc, że dam im przestrzeń do złapania oddechu. Luca zaśmiał się i zasugerował, bym poczekała na nich na górze gdy oni wezmą prysznic.
Drugie piętro było ciche, światła w znacznej części zgaszone. Mężczyźni zdziwili się, że nikogo nie ma, ale po sprawdzeniu telefonu Knight spojrzał na Lucę i nagle wiedzieli więcej ode mnie.
Przez całą drogę do domu oraz kolację starałam się nie myśleć o tym, co powiedział Cole. Najłatwiejszym zadaniem to nie było. Towarzyszący mi ochroniarze mieli, mimo wiadomości na telefonie, tak dobre humory, że nie chciałam swoim nastrojem pogarszać atmosfery. Po pochłonięciu talerza przepysznej paelli zaszyłam się z kawą w salonie.
Miałam laptopa, dzisiejsze notatki i tyle frustracji w sobie...
Kurwa. Przesunęłam palcem pod dolną linią rzęs, ale pomimo uczucia potrzeby rozpłakania się, oczy miałam suche. Skręcało mnie od środka na słowa Cole'a, jego twarz gdy mówił to wszystko...
Obserwowałam poruszający się miarowym, stałym rytmem kursor programu. Przymknęłam powieki, ręce mi drżały.
Może faktycznie byłam niewystarczająca i nie zasługiwałam na żaden rodzaj uwagi Knighta oraz Luca? Nawet układ przyjaciół z wielkimi korzyściami mógł być z mojej strony zbyt samolubny. Co jeśli faktycznie im się narzucałam, a oni o stanowczo dużym apetycie... Ale też Knight nie był do końca...
Wzięłam poduszkę i krzyknęłam przeciągle w materiał. Ja pierdolę, ile ja będę się tak zapętlać nad tym wszystkim? Nie, dość. Pieprzyć jego i wszystko, co niefajne a próbował ze mnie wyciągnąć. Co prawda nawet nie próbował, po prostu dźgał tam gdzie widział, że wejdzie miękko.
Warknęłam zezłoszczona sama na siebie. Wchodzenie nie powinno być teraz w żadnej opcji. Obróciłam twarz w bok, żeby odzyskać dopływ powietrza. Zagapiłam się na puste wejście do salonu. Głęboko wewnątrz czułam, dlaczego tak przejmuję się co powiedział jakiś głupi, ledwo znany mi facet. Zdawałam sobie sprawę z tego, że trochę miał rację – może niekoniecznie w tym, że nie jestem ich warta. Byłam samolubna, sięgałam w kierunku tego zafascynowania, tego niezaprzeczalnego pociągu, który czułam do nich wszystkich. Uprawiałam seks z Lucą i bez zawahania zaczęłam całować Knighta. Boże, na podstawowym, ludzkim poziomie bardzo ich pragnęłam. Znów i znów, tak wiele ile mi zechcą dać.
I naprawdę nie czułam wyrzutów sumienia, nie miałam wrażenia że to niewłaściwe. Gdyby Fox posłał mi ten nieśmiały uśmiech przed przyciągnięciem mnie do...
Odwróciłam się i znowu krzyknęłam w poduszkę, teraz tylko bezdźwięcznie.
Jestem beznadziejna. Jak Grayson to zrobił? Okej, znając jego to pewnie skoczył na główkę i masze przypadki były dwiema skrajnie różnymi sytuacjami, ale... ale jak radzić sobie z własnym sercem, z własnymi myślami, które tak łatwo przemykają się między granicami, czerpią garściami potrzebę, a potem stają przed irracjonalnym niepokojem? Irracjonalny był z prostego powodu: bo nie bałam się, nie czułam strachu, a jednak coś się we mnie wiło. Taka nienazwana siła, chwyta za gardło nawet w sytuacji, w której człowiek czuje się pewnie i ma przekonanie o swojej racji.
Wątpliwości.
Pragnienia.
Nie chciałam obarczać Cole'a za te myśli – jasne od początku było mu bliżej do chodzącego kutasa, jednak trafił na grunt i stał się moim katalizatorem. I tak niech się uderzy małym palcem w szafkę nocną. Cztery razy jednej nocy najlepiej.
Śmiejąc się sama z siebie poderwałam się z miejsca, gdy coś łupnęło w drzwi wejściowe. Z duszą na ramieniu przekradłam się w stronę korytarza, wykręcając szyję żeby coś zobaczyć.
Och, o wilku mowa.
Wyszłam w ich kierunku ze zmarszczonymi brwiami, Fox miał lekko zaczerwienione policzki z wysiłku żonglowania przyjacielem.
– Co się stało? Wszystko z nim okej? – zapytałam na wydechu, chociaż ewidentnie nic nie było dobrze.
Prędko ruszyłam w kierunku Foxa. Wyglądał najsmuklej z całej czwórki przyjaciół i chociaż podejrzewałam, że ćwiczy równie ciężko jak pozostali, to Cole nie był drobinką. Podparłam mężczyznę z drugiej strony, ciężkie ramie mocno wbiło się w moje barki. Fox patrzył na mnie na poły z wdzięcznością.
– Przepraszam, po prostu... – szepnął ponad toczącą się w dwie strony głową Cole'a.
Potrząsnęłam głową ze skąpym, oby pokrzepiającym uśmiechem.
– Nie masz za co – zapewniłam go uspokajająco. W końcu był to ich dom, teoretycznie po godzinach jego pracy, bo przecież miałam dwójkę ochroniarzy czujnych i gotowych w swoich pokojach. – Prowadź do jego sypialni.
Cole instynktownie próbował ułatwić im pracę, jednak nogi mężczyzny niczym makaron al dente wił się na boki utrudniając szybkie przejście po schodach. Fox co chwila dopingował go i przeklinał, przez co musiałam ukrywać uśmiech. Całą trójką przystanęliśmy dwa kroku za szczytem schodów sapiąc jak parowozy.
– Trening na ten tydzień zaliczony – Fox jęknął cicho. Roześmiałam się bez tchu i poprawiłam rękę Cole'a na ramieniu. Głowa mężczyzny była bardzo blisko mojego ucha, przez co słyszałam przedziwny mrucząco–świszczący oddech.
Fox pokierował nas ku sypialni chlejusa, zapalając światła przy wejściu. Pokój był w układzie tego Luci, lecz kolory były zmieszane – ściany jasne, a meble ciemne. Widząc łóżko i ja zaczęłam kibicować Cole'owi.
– Spójrz, jeszcze parę kroków – zachęcałam entuzjastycznie, prawie jak do dziecka. Chociaż w tym stanie zdecydowanie lepszy od dziecka to on nie był... – Jeszcze dwie sekundy i pośpisz sobie do rana. Widzisz jaki jesteś zdolny?
Pochyliłam się, żeby odsunąć przykrycia, ale oboje z Foxem przeceniliśmy postawę Cole'a. Po prostu upadł wraz ze mną na materac. Zdołałam się przekręcić, gdy mężczyzna wczepił się we mnie w mocnym uścisku. Zabrakło mi tchu, ale niekoniecznie od tego ciężaru, tylko od naszej pozycji. Sapnęłam zaskoczona tym, jak jego ciało pasowało do mojego.
Musiałam się jakoś rozproszyć, natychmiast.
– Rany, ale śmierdzisz gorzałą – mruknęłam i chociaż to było prawdą. Perfumy także miał rewelacyjne, ale o tym nie wolno było myśleć.
– Mmmm, brzoskwinki – gdzieś spomiędzy moich włosów, z ustami w zagłebieniu mojej szyi wyrwał się pomruk godny wesolutko urżniętego.
– Oby nie mówił o moich cyckach – posłałam spojrzenie Foxowi, który zakrztusił się śmiechem. Odkaszlnął, uderzając się w pierś.
– Twoje woosy – Cole odbełkotał gwoli wyjaśnienia. Wtulił się jeszcze bardziej w moje ciało, biodro jednak osunął lekko na bok, tak że większa część ciężaru została przełożona na łóżko. Nie puścił mnie jednak, to nie był przebłysk trzeźwości, jego ramiona otoczyły moją talię i przycisnął moje ciało do siebie z przedziwną rozpaczą. – Twoje wołosy mienciutkie.
Wcale nie dotykał włosów, może tylko jego twarz była do nich przyciśnięta i dziwiłam się, że był w stanie oddychać. Dłonie Cole'a nie wędrowały, zamarły na szczycie pośladków oraz na karku. W tym uścisku sama zaczęłam się odprężać i gdyby mężczyzna aż tak nie capił, także bym go objęła.
Pogłaskałam Cole'a po głowie, tak kojącym gestem, jak tylko mogłam z siebie wykrzesać.
– Pożyczę ci szampon i odżywkę – wymamrotałam łagodnie. – W sumie żel pod prysznic też, jeśli zechcesz zmyć te procenty ze skóry.
Cole wydawał z siebie dziwnie mrukliwe, zadowolone dźwięki. Prawie się roześmiałam, ale zobaczyłam minę Foxa, jego zmarszczone w zatroskaniu brwi. Spotkaliśmy się wzrokiem i wskazał na drzwi.
– Pójdę po Lucę, sam go nie dźwignę – szepnął cicho i wycofał się z pokoju.
– Widzisz, opoju? – szepnęłam wesoło do jego ucha. – Jeszcze chwila a wylądujesz na mięciutkim materacu pod mięciutką kołderką.
– Nie chcę – westchnął.
Zmarszczyłam brwi zaskoczona.
– Możemy cię położyć na podłodze – nie zrozumiałam kompletnie. Coś mnie jednak tknęło. Moja ręka znieruchomiała w jego włosach, drugą dłoń oparłam na bicepsie mężczyzny. – Czego nie chcesz?
Dość głośno przełknął, nie wiedziałam czy pokonywał wymioty czy łzy.
– Tak się czuć. Nie chcę tak dłużej. Na tej wiecznej granicy kochania i nienawidzenia świata – odparł lekko rozmytym, lecz wyjątkowo klarownym głosem. Sama zaniemówiłam, ponieważ na nowo wtulił się we mnie mocno i po prostu... Chyba byłam cholernie słabym człowiekiem.
– Ja też – szepnęłam tak cicho w nadziei, że nie usłyszał. Muskałam wargami jego czoło, przymknęłam powieki żeby niczego nie widzieć, spowiadając się w półmrok sypialni. – Świat ma tyle do zaoferowania, ale nie wiem czy umiem coś dla siebie uszczknąć.
Usłyszał jednak, ścisnął mnie raz bez słowa.
Wkrótce po tym do pokoju weszli zaniepokojeni przyjaciele Cole'a. Ciało mężczyzny stawało się powoli coraz cięższe, chociaż momentami drgał rozbudzając się. Spojrzałam na Luca, który podszedł i położył dłoń na barku Cole'a. Miał rozczochrane włosy, jakby przebudził się z drzemki. Obrzucił nas uważnym spojrzeniem, zastanawiając się jak mnie z tego wszystkiego wyplątać.
– Ale cię zakleszczył – wymamrotał pod nosem z nutą humoru.
Przytaknęłam posyłając mu uspokajający uśmiech.
– Poczekajmy jeszcze chwilkę, okej? – powiedziałam cicho. – Ściska mnie mocniej, gdy się rozbudza. Jak uśnie będzie nam łatwiej, bez szamotaniny.
Knight przytaknął ciężko opierając się o ścianę. Dopiero teraz zauważyłam, że obaj mają na sobie spodnie piżamowe i nic więcej. Z takim obrazem w głowie sama chętniej też zasnę, żeby przyśniło mi się coś miłego.
– Ma racje – Knight postarał się chrypieć tak przyciszonym głosem, jak tylko był w stanie. – Nasza małpka jeszcze mogłaby przypadkowo uderzyć Jessamine.
Fox niezdecydowany założył ręce na karku, cały czas patrząc na mnie w jawnym przeproszeniu.
– Ten kloc zostawił ci dopływ powietrza? – mruknął, a ja zacisnęłam usta w wąską kreskę, żeby się nie roześmiać.
– Zero żartów a przetrwam jeszcze chwilę – odparłam. Zasłoniłam usta ziewając przeciągle. Spojrzenie Foxa zmiękło, ale przytaknął w udawanej powadze.
Pewnie czekali, słuchając miarowo pogłębiającego się oddechu Cole'a. Ja również się w niego wsłuchiwałam, co było moją zgubą. Oczy zamknęłam tylko na sekundę, nie więcej. Nic mnie jednak nie było w stanie obudzić aż do bladego świtu.
Jakimś cudem znaleźliśmy się głębiej na łóżku. Nogi Cole'a dalej zwisały z krawędzi materaca, w końcu leżeliśmy niemal w poprzek. Byłam przykryta kocem, zaczepiłam łydką o kolano mężczyzny, wciąż trzymał mnie w kołysce ze swoich ramion. Pewnie już nie miał w nich krążenia i chciałam się jakoś wyplątać z tego labiryntu kończyn. Zawisłam na jednej ręce, dłoń Cole'a przytrzymała moje biodro. Splątane włosy opady w okół naszej dwójki tworząc kurtynę.
Wziął gwałtowny wdech, gdy oczy w końcu skupił na mojej twarzy.
Znieruchomieliśmy oboje, rozszerzone źrenice Cole'a drgnęły, widziałam doskonale ten niewielki ruch, gdy poszerzyły się jeszcze mocniej. Oczywiście, był przystojnym mężczyzną i nawet z przekrwionymi gałkami, niechlujnym zarostem oraz zaczątkiem cieni w dolinie łez wyglądał niesamowicie.
Czy pamiętał co wczoraj do mnie powiedział?
Zamrugał gwałtownie i, żeby nie powiedzieć rozpaczliwie, uwolnił mnie ze swojego uścisku. Poczułabym się urażona gdym nie widziała strachu na jego twarzy.
– Wszystko w porządku? – zapytałam ostrożnie, głos miałam zgrzytliwy. W pokoju było jasno, ale ciężko było dokładnie oszacować która godzina. W brzuchu jednak mi solidnie burczało, więc musiało być po ósmej.
Cole przesunął dłonią od chropowatego zarostu po wymiętoloną koszulę, aż do eleganckich spodni. Ktoś ściągnął mu buty więc chociaż ta część snu była komfortowa. Poranny wzwód rozsadzał mu przód spodni. Mężczyzna zdziwił się gdy zahaczył dłonią o swojego fiuta, jakby przyziemne odruchy fizjonomiczne się go nie imały.
– Ja... – chrypnął i zasłonił palcami usta. Przygryzłam policzek żeby się nie roześmiać. – Przepraszam, naprawdę przepraszam. Nic ci nie jest?
Chłop w szoku, no pięknie.
Zsunęłam się z materaca, co skłoniło go do osunięcia ręki i otaksowania mnie wzrokiem. Koszulka podjechała mi na brzuchu, ale szybko opadła gdy stanęłam na równe nogi.
– Nic się nie stało, naprawdę – odparłam mając wszystko na myśli, podejrzewałam że pewnie panikował jak rój mrówek bez królowej. Spojrzenie Cole'a było tak pełne sprzeczności, że zrobiłam krok w stronę drzwi. Nie wiedział jak zareagować, a nie potrzebowałam przeprosin za to, że się upił. – Pójdę upolować jakieś śniadanie, zrobię coś dla ciebie, żebyś uspokoił żołądek.
Wciąż oszołomiony przytaknął bez słowa. Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam, że oczy miał wlepione w mały skrawek zaokrąglenia pośladków, który wystawał spod szortów. Pewnie powinnam poprawić się, ale wówczas chyba pojąłby co widzi, bo miałam wrażenie, że nie do końca mnie obczajał.
Dalsza część dnia nie była wcale łatwiejsza – Cole'owi było głupio, że wykorzystał mnie w ten sposób. Na żart z pytaniem, czy chodzi o bycie jego poduszką, skrzywił się, zrobił dziwną minę i czmychnął do swojego pokoju. Nie wiedzieć czemu świadomość, że tak intensywnie mnie unikał była trochę smutna. Oczywiście że schlał się jak świnia i często świnią bywał, ale...
Boże, szukałam dziury w całym jakbym się w tym zaplątała i nie mogła wydostać. Może byłam głupia, kto wie, ale przez tę jego wczorajszą wpadkę, przez te cicho wyszeptane zdania zrozumiałam, że nie jest do końca wyłącznie kutafonem. Sama nie chciałabym, żeby oni wszyscy od razu zdarli przede mną każdą swoją warstwę, jaką przez lata na tym świecie nauczyli się wdziewać.
Poznawanie nowej osoby właśnie dlatego było cudowne – bo samodzielnie można było zrozumieć czym dokładnie jest ta warstwa, na którą się patrzy. Czasem niektórzy ludzie nigdy niczego nie zrozumieją i chociażby się przed nimi w pełni obnażyć, nie pojmą. Bywa jednak tak, że wystarczy właśnie spojrzeć na całą zbroję i się wiedziało, po prostu rozumiało się.
A ja może nie do końca rozumiałam Cole'a czy jego przyjaciół, ale pojmowałam że skrywają o wiele więcej, niż sama miałabym odwagę zobaczyć.
Klapnęłam ciężko przy wyspie kuchennej, gdy Cole wszedł do środka i zachował się jakby kot mu język odgryzł. Zerknął w moim kierunku kątem oka, spięty uśmiechnął się do Margie i bez słowa porwał coś z lodówki.
Kobieta ze zmarszczonymi brwiami spojrzała w kierunku korytarza. Energicznie postukała łyżką po krawędzi patelni i przykrywką zasłoniła cudnie pachnącą potrawkę. Umywszy sztućce oraz noże prędko dosiadła się do mnie i spojrzała jakbym była obiektem do rozpracowania.
Wyrzuciłam bezradnie ręce do góry, niemal przewracając filiżankę po espresso. Wyjątkowo byłam w stanie przyznać się, że trochę za dużo kawy jak na dziś.
– Totalnie go nie rozumiem, Margie – jęknęłam cicho. – Mieliśmy małe spięcie, wczoraj obślinił mi włosy, ale...
Urwałam gwałtownie i pokręciłam powoli głową. Bystre oczy Margaueritte widziały więcej niż sama mogłam.
– Lubisz go?
Skrzywiłam się nieznacznie.
– Nie darzę go antypatią? – spróbowałam wyjaśnić, na co roześmiała się i zabrała moją filiżankę. Nim mogłam coś powiedzieć, zaczęła przygotowywać dla nas świeży sok. – Dobra, wkurza mnie czasem niemiłosiernie samym skrzywieniem tych ust, ale nie jest taki straszny, zwłaszcza gdy trzyma je blisko siebie.
Margie roześmiała się pod nosem, jej kok podskoczył entuzjastycznie. Odczekała aż sokownik przestanie wyć rozdzierająco i powiedziała:
– Zadziwiająco wiele uwagi poświęcasz jego ustom.
Przewróciłam oczami.
– Dziewczyno, czytaj między wierszami! – prychnęłam.
– Wiem, wiem, musiałam jednak dać komuś dzienną dawkę złośliwości – uśmiechnęła się promiennie stawiając przede mną szklankę. Sok był cudownie chłodny, gęsty od miąższu który w części trafił do mojej porcji. Gdy ja sapałam z zachwytu, wzrok Margie stał się odległy. – Słuchaj, mimo wszystko dalej jesteś ich zleceniem.
Auć. Boleśnie i w punkt. Pomasowałam pulsujące miejsce nad brwią, krzywiąc się w niezdecydowaniu.
– Nie chciałabym wywierać na nich jakiejś presji, na żadnej płaszczyźnie! – podkreśliłam, patrząc na Margie w pokonaniu. – Nie wiem jednak jak długo to zlecenie potrwa, wiesz? A do tego czasu... Po prostu dobrze się czuję w tym domu, z wami. Cole unikający mnie gwałtowniej niż Covida w dwa tysiące dziewiętnastym jest trochę przerażający.
Kobieta wyszczerzyła się radośnie.
– Mów mi więcej – praktycznie wypiła połowę swojej szklanki i zgarbiła się lekko nad ladą. – Jessie, głupia nie jesteś, domyślasz się że nie mieli łatwego życia.
– Oczywiście, nawet błaznujący Cole z dala krzyczy: przeszedłem swoje.
Uśmiech Margie zmalał, stał się potwornie smutny.
– Nie moje miejsce by opowiadać, co przeszli, sama poznałam tylko małe ułamki, ale gdy posklejasz je sobie w całość pełną uszczkniętej prawdy i swoich domysłów – powoli pokręciła głową, widziałam że włoski koloru miodu unoszą się na jej przedramionach. – Nawet nie masz pojęcia, jak diametralnie zmieniły się moje stosunki z nimi od pierwszego dnia pracy.
Mogłam się tylko domyślać. Położyłam łokcie na blacie i również pochyliłam się do przodu. Rozmowa jej nie krępowała, ale odniosłam wrażenie, że naprawdę nie chciała stracić zaufania tych mężczyzn.
– Ciebie naprawdę łatwo polubić Margie, nie dziwię się waszej przyjaźni.
Mrugnęła do mnie wesoło, ale i tak wzruszyła ramionami.
– Sama też byłam młodsza, a do cichych nie należę. – Westchnęła i brzmiało to tak łzawo, że mnie też zechciało się płakać. – Bett, była żona Luca, dużo utrudniała i wystarczyło patrzeć na dynamikę zołzy z nimi wszystkimi. Chciałam po prostu pracować, mieć bezpieczne zahaczenie, wiesz jak to jest. Nie byli ufni, ale to zauważyli, zrozumieli że zależy mi na stabilizacji nie posadzeniu się na ich kutasach.
Roześmiałam się pod nosem.
– Pewnie kolejna opowieść do zebrania przy kieliszku.
Margie prychnęła gorzko rozbawiona.
– Poniekąd, ale uwierz, jestem jedyną która tak długo się utrzymała i to z różnych powodów. Głównie przez to, że Bett mnie nie złamała. Luca nawet połowy nie wie i wolę, by lepiej spał. Oni wszyscy... Cole... cóż, on chce być kochany – szepnęła cicho, ból odbijał się w jej oczach. – On sobie nie zdaje sprawy z tego, jak bardzo tego pragnie.
– Byliście ze sobą – domyśliłam się. Sposób w jaki teraz o nim mówiła, tembr głosu wykraczał daleko poza zwykłą znajomość.
Przytaknęła dość smutno.
– Kilka razy wylądowaliśmy w łóżku i chociaż był wspaniały, zdecydowanie, to nie mogło nam wyjść – powiedziała, ręką masując się po karku.
Nie rozwinęła już więcej, zostawiając dla siebie tę część przeszłości. Czy dojmująca potrzeba kochania przekreślała normalny związek z Colem? Może Margie nie wiedziała jak go kochać w pełni? Wyobraziłam ich sobie razem i wyglądali pięknie, trochę było mi przykro, że ich charaktery lub wizje przyszłości się nie zazębiały. Margaueritte nie wyglądała teraz na tragicznie dobitą rozstaniem, wręcz przeciwnie.
– Długo ci zajęło dogadanie się z nimi? – dopytałam z ciekawości.
Margie zamrugała powoli, szeroki uśmiech rozświetlił całą jej twarz.
– Nie tak jak tobie.
Prychnęłam donośnie żeby wiedziała, co o tym sądzę.
– Wróćmy do startu tej rozmowy: nie z Colem. – Podkreśliłam, a Margie wsparła brodę na łokciu.
– Wiesz, to całkiem zabawne, bo Cole od początku próbował mi się dobrać do majtek, a na ciebie tylko fuka – posłałam jej spojrzenie mówiące, co dokładnie sądzę o jej wypowiedzi. Kobieta roześmiała się i przytaknęła. – Ale to prawda. Może przez to, że pozostali naprawdę ciepło cię przyjęli. Cieplej niż ktokolwiek z nas mógłby się spodziewać.
Ciężko było czuć w tej sytuacji ulgę, ale przyjęłam co mi dała. Wyłamałam nerwowo palce i przyjrzałam się uważnie osadowi na szklance, nagle o wiele bardziej intrygującemu.
– Jak ja mam się z nim dogadać? – mruknęłam cicho. – Pewnie za kilka tygodni wszyscy rozejdziemy się w dwie strony, ale nie chcę trzymać przy nim gardy. Cole... – Przełknęłam ciężko posyłając jej speszone spojrzenie. – Boże, to pewnie głupie, że chcę wyciągnąć do niego rękę. Nie mogłabym się jednak zmusić do traktowania ich chłodno.
Margie przygryzła wargę w namyśle, spojrzenie miała miękkie i rozumiejące.
– Tak jak mówiłaś, czeka nas wspólne kilka tygodni. Chłodny i zdystansowany może być klient krótkoterminowy czy taki, do którego ochroniarz się wprowadza. Wy jednak – zatoczyła dłonią koło podkreślając naszą sytuację – cóż, wy nie jesteście ani trochę typowi i ty mi nie wyglądasz na osobę, która mogłaby bezuczuciowo traktować kogokolwiek.
Zgodziłam się od razu. Nie byłam miękką kluchą, umiałam postawić na swoim, ale widziałam wystarczająco odczłowieczania na planach filmowych i w korpodziurach. Nie musiałam dokładać do tego swojej nieprzyjemnej obojętności.
– Zatem na co byś postawiła?
Na Margie wykwitł powolny, sugestywny uśmiech.
– Ja w końcu podbiłam ich moją kuchnią, bo w prasowaniu raczej nie przoduje – pochyliła się do mnie konspiracyjnie – zrób więc to, w czym jesteś najlepsza. – Tknęła mnie myśl i wyraźnie drgnęłam, bo Margie puściła do mnie oczko. – O, właśnie to!
Roześmiała się po czym wróciła do pichcenia, a ja z dość diabelskim uśmiechem poszłam po laptopa. To była najprostsza i najszybsza rzecz, jaką mogłam zrobić i niemal śmiałam się z każdą zapisaną linijką.
A może to diabeł na moim ramieniu, zbyt przypominający kochaną Margauerrite?
Co by nie powiedzieć, naprawdę mnie natchnęła. Nie chciałam się dłużej kłócić z Colem, ani wyszukiwać dziury w całym. Cholera, nie musieliśmy się lubić, wystarczyło zminimalizować wrogie spojrzenia i śledzenia po korytarzach. Godzinę później wypiłam duszkiem małą butelkę wody. Niech to szlag, aż chciałabym zobaczyć jego minę w trakcie czytania.
Oj nie, nie będę na niego patrzeć zrugałam się prędko ukrywając twarz w dłoniach.
– Hej, mogę skorzystać z drukarki? – zapukawszy wetknęłam głowę za na wpół otwarte drzwi gabinetu. W środku siedział tylko Luca, który musiał wrócić z firmy w międzyczasie mojego szału twórczego.
Kurwa, okulary w grubych, czarnych oprawkach spoczywały na szczycie jego złamanego nosa. Spojrzał na mnie z roztargnieniem, włosy też miał lekko zmierzwione, a koszulę rozpiętą na dwa guziki – z wywiniętymi rękawami do łokci, warto by dodać. Na chwilę zapomniałam po co przyszłam, co chciałam zrobić... Że w ogóle miałam w głowie coś więcej, niż tylko pragnienie rzucenia się na czworaka, żeby do niego podejść.
Luca uśmiechał się łagodnie, ale oczy zmrużył w sposób dający jasny sygnał, że zostałam przejrzana na wylot.
– Oczywiście, Jessamine – odparł zbyt ochrypłym tonem. – Możesz korzystać ze wszystkiego w tym domu, jak tylko sobie tego zapragniesz.
Ty okrutny...
– Dziękuję – odparłam rezolutnie. Zbliżyłam się do drukarki i obczajając markę, szybko pobrałam aplikację. Sprzęt załapał i chwilę później z bardzo cichym szmerem zaczęła wypluwać kartki.
Luca już stał nieopodal mnie, dłonie nonszalancko włożył w kieszenie eleganckich spodni.
– Wszystko w porządku? Jesteś trochę zaczerwieniona.
Ty draniu...
Z całych sił starałam się nie zerkać na zadrukowane wersety. To mi nie pomoże, o kurwa, to ani trochę nie pomoże mi w tej sytuacji.
– Taki dzień – wykrztusiłam wywołując w mężczyźnie cichy śmiech.
– Mówisz? – Patrzył jak przyciskam do piersi zebrane w pośpiechu kartki. Były niewiele chłodniejsze niż całe moje ciało, które zachowywało się irracjonalnie trzpiotkowato. Spojrzenie Luci przeszywało mnie na wylot. – Za chwilę obiad, dołączysz do nas?
Przytaknęłam entuzjastycznie, a mężczyzna zrobił krok w moim kierunku.
– Margie by mi nie podarowała, gdybym nie zjadła, prawda? – szepnęłam, nie mogąc oderwać wzroku od jego ust, schludnie okolonych zarostem. Zamrugałam gwałtownie próbując wyrwać się z tego transu. – Bardzo cię proszę, nie noś więcej przy mnie takiego stroju.
– Jakiego? – dopytał rozbawiony.
– Surowy profesor? Detektyw? Po prostu pan seksowny? – jęknęłam, a on roześmiał się gromko. Przyłożył dłoń do serca starając się opanować. – Och, jasne, czerp pociechę ze spragnionych, proszę bardzo – sarknęłam, ale kąciki ust też mi drgały.
Luca w końcu się opanował, patrzył na mnie z góry i jeszcze skrócił dystans. Odsunął loki z mojego policzka, po czym wplótł palce we włosy za uchem, gładząc żuchwę kciukiem. Była to tak niespodziewanie przyjemna pieszczota, że przymknęłam z zadowoleniem powieki. Czułam na twarzy ciepły, miętowy oddech mężczyzny. Instynktownie uniosłam głowę, póki nasze usta nie spotkały się w miękkim, czułym pocałunku.
Całe moje ciało odprężyło się. Chwyciłam przedramię mężczyzny, gładząc miękkie włoski, wsuwając opuszki pod materiał koszuli. Moja druga dłoń była mocno ściśnięta przy jego klatce piersiowej. Dopiero z tego zaklęcia obudził nas szelest kartek.
Specjalnie oblizałam wargi, z zadowoleniem widząc jak jego powieki opuszczają się w próbie skupienia się.
– Czy choć odrobinę ugasiłem twoje pragnienie? – zapytał ochryple. Przepalił mi na tyle dużo styków, że potrzebowałam trochę więcej czasu do przypomnienia sobie o czym mówił.
– A jakbym zaprzeczyła?
Mięsień na policzku mężczyzny drgnął, a uścisk w moich włosach wzmógł się. Sapnęłam mimowolnie, moje plecy lekko się wygięły.
– Wówczas stałbym się kurewsko samolubnym facetem – mruknął w moje usta. – Nawet jeśli powiedziałabyś to ze zwykłej przekory.
Zaschło mi w gardle na te słowa.
– Czasem łapię się na myśli, jakby to było poczuć ponownie twoje ramiona wokół siebie – wyszeptałam. – Obejmujące, wyciskające dech z piersi. Tak po prostu, wystarczy że się rozproszę i już myślę o twoich dłoniach.
Luca wyglądał jakby cierpiał katusze. Coś sobie postanowił, widziałam to w jego gwałtownej zmianie postawy. Ponownie mnie pocałował, tym razem trochę szybciej i ostrzej, ale zbyt prędko się wycofał. Kwiat do słońca – podążyłabym za nim, gdyby stanowczy uścisk na moich włosach mnie od tego nie powstrzymał.
– Chodźmy coś zjeść, Jessamine. – Zaproponował łagodnie. Burczało nam w brzuchach i pewnie bym się roześmiałam, gdyby nie spojrzenie mężczyzny, tak pełne zatroskania. – Drzwi do mojej sypialni zawsze pozostaną otwarte, wiesz? Co by się nie działo.
– Czego bym nie potrzebowała?
– Nawet jeśli chodzi o zacerowanie skarpet. Specjalnie dla ciebie ubiorę okulary, żeby nawlec igłę.
Roześmiałam się i szturchnęłam go w pierś.
– Nie możesz być bardziej seksowny, nie? – pokręciłam głową z uśmiechem. – Ja i moje komplementy dołączą do was w kuchni, muszę tylko coś zrobić z... tym.
Speszona uniosłam kartki, ale nie starał się spostrzec, co dokładnie z takim zaaferowaniem drukowałam. Chryste, zupełnie mnie rozproszył i oderwał od misji Przekonać Cole'a. Odsunęłam się niechętnie i tyłem ruszyłam do drzwi wciąż patrząc na twarz Luca. Przekrzywił głowę, przypatrywał się mi z taką miną, że zamiast chwycić klamkę, to pragnęłam zamknąć drzwi i przekręcić zamek.
Uciekłam na korytarz nim całkowicie zapomnieliśmy o jedzeniu.
W pokoju, dziurkując kartki i wkładając je do skoroszytu, nie było mi o wiele łatwiej. Na szczęście w kuchni już wszyscy pobrzękiwali układanymi talerzami oraz upuszczanymi sztućcami. Chyba nikt nie miał ochoty na przestronną jadalnię. Margie też dała się namówić na zjedzenie z nami. Wszyscy z ciekawością zerknęli na teczkę w mojej ręce, ale nikt nie naciskał, żebym coś o tym powiedziała.
I dobrze, lepiej żeby wpierw zjedli i się napili.
Gdy tylko dosiadłam się do reszty od razu poczułam na sobie spojrzenie Cole'a. Starałam się do niego uśmiechnąć, ale jak na złość za każdym razem sekundy wcześniej odwracał wzrok.
Dobra, płochliwa sarenko, dam ci na razie spokój.
Skrzywiłam się w myślach, nawet w nich brzmiało to zbyt napastliwie, przyznawałam. Gdybym nie miała pewności, że Cole po wczorajszym nie wiedział jak się do mnie odnosić, a od początku przecież podgryzał moje pięty, to pewnie bym odpuściła. Czasem jednak człowiek ma w sobie taki głupi upór, który pcha go do różnych skrajnych rozwiązań.
Tak jak właśnie teraz.
Cole odchylił się na siedzeniu z przedramieniem założonym za kark. W ręce trzymał szklankę wody, pozostał jedną z dwóch niepijących alkoholu osób. Najwyraźniej musiał mu trochę zbrzydnąć. Przesunęłam w kierunku mężczyzny teczkę, gdy na blacie wyspy nie zostało nic więcej ponad szklankami. Przez przezroczystą folię frontu mógł zobaczyć stronę tytułową, zadrukowaną maszynowym krojem.
„Cyce jak donice"
Odcinek 1. Gorąca mamuśka na wsi
Jessamine Heyes
Na początku nie był pewny na co patrzył. Powoli oparł ręce po dwóch stronach skryptu krótkometrażowego serialu porno jakby była to bomba z dalekim zasięgiem rażenia. Mina Cole'a zmieniała się tak skandalicznie powoli, że chciałam krzyczeć do niego, by coś w końcu powiedział.
Kiedy w końcu dotarło do niego na co patrzy, wybuchł tak gwałtownym śmiechem, że gdyby nie Knight, to padłby na podłogę zwalając się z krzesła. Margie z Lucą obejrzeli się znad zlewu i zmywarki oszołomieni. Złowiłam spojrzenie kobiety i puściłam do niej oczko, a ta pokiwała w zadowoleniu głową. Fox zamarł przy ekspresie trzymając w dłoni maleńką filiżankę i wyglądał na zbitego z tropu.
Knight za to zerknął ponad skręcającym się Colem i wygiął usta w najmniejszych z maleńkich uśmiechów. Upewniwszy się, że obśmiany jak norka przyjaciel siedzi jakoś na miejscu, sięgnął w kierunku skryptu. Cole jednak był szybszy i przycisnął do piersi teczkę.
– Nie–ee – wykrztusił. Prędko osuszył oczy i zsunął się z krzesełka. – Tylko ja się będę do tego dotykał.
Sapnął i potrząsnął głową. Spojrzał mi w oczy, sama nie wiedziałam jakiej reakcji oczekiwałam. Pokiwał dwukrotnie głową, po czym żwawym krokiem opuścił kuchnię. Miałam ochotę się zaśmiać na tę ucieczkę.
– Co tam było? – Luca w końcu przerwał ciszę zawisłą w kuchni.
Zerknęłam kątem oka na Knighta, który stał z założonymi na piersi ramionami oraz nieznacznie uniesioną brwią.
– Cóż... skrypt pornosa na przełamanie lodów? – odparłam z ostrożnością w głosie, równie ostrożnie mierząc go wzrokiem.
Fox prychnął na to śmiechem, wytrącając się ze stuporu.
– Teraz to dopiero będzie nieznośny – westchnął głośno, ale uśmiech wykrzywiał jego usta.
– To niby jaki był pół dnia temu?! – obruszyłam się słabo, na co roześmiał się pod nosem.
– Co racja... – Wrócił do robienia nam kawy i był przy tym wyraźnie odprężony, widziałam to po jego barkach, przechyleniu głowy...
Chyba stawałam się creepem, skoro obserwowałam ich na tyle intensywnie, że zauważałam te zmiany. Margie wkrótce pożegnała się z nami, a Fox poszedł odprowadzić ją do drzwi. Knight zajął się ciastem, zaś Luca przysiadł obok mnie. Przez długą chwilę jego ręka spoczywała w dole moich pleców. Miałam ochotę wtulić się w niego, usiąść mu na kolanach i po prostu popijać kawę z zadowoleniem. Z uśmiechem złożył szybkiego całusa na zaokrągleniu mojego ramienia. Niestety ekspres zaczął głośno jęczeć, że zabrakło mu mleka, więc poszedł ratować spragnioną maszynę.
Równie spragnioną jak ja.
Z westchnieniem patrzyłam, jak krzątają się z Knightem, przygotowując dla nas deser. Rety, już się czułam rozpieszczona do niemożliwego poziomu, wyprowadzka stąd...
Nie wiedzieliśmy ile dokładnie minut minęło, może z dziesięć, kiedy Cole wrócił. Knight ze śmiertelną powagą wskazał na mnie widelczykiem, na który nabity miał kawałek brownie.
– Przypomnij, żebym nigdy nic od ciebie nie czytał – odparł tak grobowym tonem, że kawa poszła Foxowi nosem. Spojrzał na niego z wyrzutem, ale przyjaciel nawet nie mrugnął powieką.
– Ona zrobiła to specjalnie – Cole burknął, źrenice miał rozszerzone i włosy zmierzwione.
Co kusiło mnie bardziej: domysły, że jednak skrypt podziałał na niego tak mocno, że ulżył sobie w pokoju, czy świadomość, że aż tak podburzały go moje słowa, że musiał wyjść z czterech ścian nim faktycznie się zaspokoi?
– Mamy nie pytać co dokładnie mu tam zaserwowałaś? – Luca zapytał z przekorą w głowie, mierząc wzrokiem Cole'a.
– Może kiedyś sam szepnie – odparłam rozbawiona, również nie odrywając od niego oczu.
Reszta wieczoru minęła na tak prozaicznej i przyjemnej rozmowie, że praktycznie na nic nie zwracałam uwagi. Wmawiałam też sobie, że błękitnozielone oczy Cole'a wcale na mnie nie działają.
Bo ten patrzył na mnie bez ustanku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro