Rozdział 32. Fox
Jessamine zaczęła się śmiać – lekko i pogodnie. Na początku żaden dźwięk nie dochodził zza drzwi apartamentu Graysona, jednak gdy ich cicha pogaduszka dobiegła końca, jej przyjaciel zaczął swoją magię. Fox bardzo się cieszył, że ta wizyta nie miała zakończyć się rzewnymi łzami albo smutkiem.
Nieznany mu z imienia ochroniarz Loes – oczywiście nieznany tylko przez dwie minuty – nie odzywał się słowem. Chyba przeszedł w jakiś tryb czuwania, ponieważ znieruchomiał na swoim krześle z oczami wbitymi w drzwi. Fox nie oceniał, zdawał sobie sprawę z tego, że to najnudniejsza robota na świecie. Siedzenie w jednym, dobrze strzeżonym i kontrolowanym miejscu było nużące. Nie podpowiedział jednak, że może sobie wyciągnąć gazetę, którą ewidentnie czytał przed ich przyjściem. Aż w tak gadatliwym nastroju to Fox nie był.
Jessamine skinęła ochroniarzowi na pożegnanie i ramię w ramię ruszyli w stronę windy. W kabinie położyła mu głowę na ramieniu z cichym westchnieniem. Cała była rozluźniona, może też minimalnie podchmielona, ale w takim dobrym sensie.
– Ktoś tu chyba w pełni skorzystał z przerwy w pracy – rzucił lekko drażniącym tonem.
Uniosła ku niemu twarz i zamrugała leniwie powiekami.
– Chętnie zebrałabym jeszcze kilka plusów z tej sytuacji – odparła, oblizawszy czerwone wargi. Nie wiedział czy to wino, czy może pożądanie, ale na pewno poczułby obie te rzeczy.
Wcześniej w biurze się przestraszył. To był strach, który czasem nachodzi człowieka w najmniej odpowiednim momencie, kompletnie niewłaściwym. Fox od dawna walczył z tymi impulsami i przeważnie mu się to udawało. Czasem jednak, nawet z jego przyjaciółmi, mimowolnie się spinał. Wystarczyło się trochę rozproszyć, dostać jeden głupi bodziec – i cały był sparaliżowany.
Zapach Jessamine tak różnił się od metalicznej woni krwi, że szybko przyszło mu się otrząsnąć. Wiedział jednak, mimo wszystkich innych słów oraz gestów była zaniepokojona jego zachowaniem.
Pochylił się więc teraz po mały, smakujący jagodami pocałunek. Odsunął się na chwilę przed zjechaniem na parter. W zamian musnął dłonią rękę kobiety, która wyraziła sprzeciw prychnięciem czegoś na kształt no gdzie idziesz. Uśmiechnął się do niej z cwanym błyskiem w oku, co zrozumiała i splotła ich palce bez chwili zawahania.
Wewnątrz siebie nie krył zachwytu tym, z jaką łatwością Jessamine dopasowywała się do jego ciała. Za to w oszołomienie wprawiało go, że robiła to z ufnością, jakby nie mógł jej zrobić żadnej krzywdy. I gdy patrzył na jej kędzierzawą głowę tego właśnie się obawiał – nie wyrządzenia fizycznej krzywdy, ale emocjonalnego odcięcia jej, gdy sam się odetnie. Stchórzy i ucieknie.
Potrzeba odwiedzenia Dirty Moon przychodziła i odchodziła niczym okrutna fala, gotowa zniszczyć na swojej drodze wszystko. Pochłonąć go w całości, jakby krople wody były zębami, gotowymi na wgryzienie się w jego ciało, aż po odpływie nie zostanie z niego nic, co mogłoby przypominać człowieka.
Zawsze wtedy patrzył na nią, choćby na nowe Tiktoki, które wstawiła, jeśli nie było jej w pobliżu. Głos Jessamine też pomagał. Nawet jeśli zachowywał się jak świr, gdy podsłuchiwał jej rozmowy z innymi, albo mamrotanie podczas pracy – najmniejszy przejaw niej sprawiał, że łatwiej mu było wrócić do siebie. Tych względnie normalnych, bezpiecznych myśli.
Drzwi automatyczne otworzyły się przed nimi z ledwo słyszalnym szmerem. Fox zamarł w połowie obracania głowy w kierunku Jessamine. Kobieta zatrzymała się na nim, ponieważ sam zamarł w półkroku. Przytrzymał ją ramieniem czując, że oddech jej przyśpiesza.
Nie chciał niepokoić Jessamine, ale nie mógł zignorować tego, co widział. Dzielnica Ciela była wręcz wypucowana na błysk. Nie było chwastów, odprysków betonu, ani tym bardziej śmieci.
Dlatego też na jasnej szarości chodnika tak mocno odznaczał się cienki, krótki kabelek.
– Chodź Jessamine, posiedzisz jeszcze chwilę z Graysonem – Fox powiedział tak swobodnie, jak tylko potrafił. Kobieta zacisnęła dłoń na jego podkoszulku dość kurczowo.
– Za mało się na niego napatrzyłam, prawda? – podłapała od razu, ale głos miała dość cienki. Fox skinął głową i z wciąż przytuloną do niego Jessamine, zaczął ich wycofywać.
Portier spojrzał na nich ze zdziwieniem.
– Wszystko w porządku, proszę państwa? – Skakał wzrokiem między nimi a szklanymi drzwiami, jakby tuż za nimi czaił się jakiś potwór.
– Pani Heyes musi jeszcze wrócić do pana Ciela – przekazał stanowczo. – Czy jest tutaj drugi ochroniarz?
Portier bez chwili zawahania skinął głową i ruszył w stronę przepierzenia oddzielającego mały korytarzyk od lobby. Dość szybko wrócił z rosłym mężczyzną ubranym w koszulkę termiczną i bojowe spodnie. W ręku trzymał spore pudełko z sałatką, na widok Foxa widelec zamarł mu w pół drogi do ust. Obrócił się na pięcie i prędko odniósł jedzenie.
Fox był zadowolony – wystarczyła jedna jego mina, że facet zrozumiał. Mężczyzna wrócił w mgnieniu oka i poklepał portiera po ramieniu.
– Tony, przywołaj windę dla pani Heyes – głos miał melodyjny, wyższy niż sugerowało to jego dość ostre oblicze.
– Idź na górę, powiedz ochroniarzowi, że musieliśmy zrobić obchód. Graysonowi też, zrozumieją – Fox szepnął do Jessamine, gdy poprowadził ją w stronę windy. Chciał ją pocałować uspokajająco, ale wyczuwał czujne spojrzenie pracownika Loesa na plecach.
Jessamine ewidentnie starała się walczyć ze swoim zaniepokojeniem. Przełknęła dość głośno ślinę i rezolutnie skinęła głową.
– Uważaj na siebie – rzuciła, gdy drzwi zaczęły się zamykać. Nie zdążył odpowiedzieć, ale żywił głęboką nadzieję, że Ciel ją uspokoi. Fox poczuł wyrzuty sumienia, że wzbudził w niej taki strach.
Ochroniarz Ciela czekał na niego przed drzwiami. Wyciągnął dłoń w kierunku Foxa, którą ten uścisnął krótko i pewnie.
– Adam Swan – przedstawił się. – Fox, prawda?
Wyszedł z nim na zewnątrz i zatrzymał się dwa kroki od jego samochodu. Facet również miał wprawne oko, które od razu zawiesił na kabelku. Bez zbędnych dyskusji sięgnął do tyłu po broń, co zdziwiło Foxa, ale nie indagował.
– Czujki przy newralgicznych punktach działają, kamery także wcześniej nie szwankowały – Fox powiedział cicho, wyciągając telefon. Sprawdził monitoring dla pewności i już zrozumiał, że przeoczył przeskok pętli. Zostawił wkurwianie się na później. – Ktokolwiek majstrował przy samochodzie, miał mało czasu.
Adam przytakiwał powoli, broń trzymał nisko przy udzie, całe ciało miał napięte przez oczekiwanie na możliwy atak.
– Słowo, kurwa, daje, z popularnymi nigdy nie jest nudno – wymamrotał pod nosem, na co Fox prychnął. Mężczyzna zrobił krok w kierunku kabelka i przyklęknął, ale go nie dotknął. Przekrzywił głowę i zerknął pod samochód. – Dobrze, że masz wysokie zawieszenie. Osłaniam cię.
Fox nie tracił nawet chwili, z telefonem w ręku wsunął się pod podwozie i niemal od razu przeklął szpetnie. Lepsza złość niż strach.
– Bomba czasowa przy hamulcach – powiedział do Swana. Mężczyzna przyklęknął przy jego ciele, ale nie wsunął głowy wraz z nim.
– Jak to przy?
– Nie mówię, że fuszera – Fox ostrożnie dobierał słowa, gdy udało mu się ułożyć telefon z włączoną latarką tak, by doświetlić odpowiedni obszar. – Mówię jednak, że pośpiech i nieświadomość. Wolałbym jednak nie testować teorii, czy zapalnik zniszczyłby przewody hamulcowe przy większej prędkości albo w połowie trasy.
Kurwa, gdybyśmy jechali autostradą do Torsth, przy standardowym dociśnięciu gazu...
Pot powoli zaczął się perlić nad górną wargą Foxa. Nie usłyszał tego, co wpierw powiedział Swan, ale poczuł tępe szturchnięcie w ramie.
– Jesteś w stanie to ściągnąć sam? – zapytał, a Fox odwróciwszy głowę zauważył, że mężczyzna podawał mu nóż sprężynowy. – Wiesz w ogóle jak to zrobić?
– Jeśli została odpowiednio podłączona, to nie dojdzie do żadnej detonacji, w gruncie rzeczy poza pierwotnym przeznaczeniem jest dość nieszkodliwa.
Swam milczał przez dłuższą chwilę i gdyby nie kolano, które widział Fox, mógłby pomyśleć, że chłop zwiał.
– Brzmisz na dziwne pewnego jak na tak niepewne słowa – sarknął w końcu.
Niewesoły śmiech zabulgotał w piersi Foxa.
– Odkrywam żyłkę hazardzisty. Mógłbyś otworzyć bagażnik i wyciągnąć stamtąd woreczek strunowy?
– Masz pewność, że ładunek nie pierdolnie ci w twarz jak ruszę auto?
Fox zacisnął mocno powieki.
– Teoretycznie nie.
Swan prychnął, ale wstał.
– Przysięgam, nie ja będę tłumaczył, dlaczego trzeba zeskrobywać ci twarz z silnika – burczał wystarczająco głośno, by leżący go usłyszał.
Cóż za słodka pociecha z tego typka.
Te chwile, gdy Adam szedł na tył oraz wahał się z dłonią na klapie bagażnika były dla Foxa najgorsze. Nie trwało to długo, oczywiście, ale tego typu oczekiwanie rozciąga czas do nierozsądnych granic. Mógłby przysiąc, że Swan nabrał gwałtownie powietrza przy otwieraniu bagażnika.
Na szczęście piegowata twarz Foxa miała jeszcze przez jakiś czas pozostać nietknięta.
Adam prędko wrócił na pozycję, ale samochód zostawił otwarty. Fox mu się nie dziwił, los nie lubił być kuszony. Po wzięciu woreczka strunowego szybko zabrał się do podważania mocowania. Poszło bardzo szybko – chociaż faktycznie bomba została dobrze podłączona, trzymała się tyle o ile. Swan pomógł mu wyjść spod samochodu. Kanciasta twarz mężczyzny była równie spocona ze stresu, co cały Fox.
Poczuł cień sympatii do faceta, za to że był tuż obok. Musiał mieć częściowo tyle pewności, co Fox, że nic nie wyleci w powietrze.
W bagażniku miał wszystko – włącznie z skrzynką połowicznie spełniająca się w ochronnej roli. Wyciągnął z niej pistolet oraz kaburę, którą zaczął zapinać wprawionymi ruchami. Fox wskazał na woreczki strunowe.
– Zrobimy tak: weźmiemy kilka i przeszukamy teren. Znasz go najlepiej, więc wiesz co będzie odbiegało od normy. Poinformujemy naszych o zajściu, Strzały przekażą sprawę policji i namówią do przysłania ze dwóch patroli – mówił rzeczowo, a Swan cały czas przytakiwał.
Ludzie Loesa bywają różni, dlatego cieszył się, że trafił właśnie dla niego. Najwyraźniej nie interesowały go animozje między ich firmami, był w stu procentach skupiony na pracy.
Mężczyzna musiał być też świadomy tego, że obaj ochroniarze, a także firma, mieliby przejebane gdyby do szerokiej publiki wyciekło, że coś takiego stało się tuż pod ich nosem. Nie byli odpowiedzialni za bezpieczeństwo gości Ciela, ale opinii by to nie interesowało – nie dość, że ktoś wniósł ładunek na teren strzeżony, to jeszcze prawie na oczach pracownika Loesa. Fox nie miał zamiaru się teraz z nikim przekrzykiwać. Sytuacja była niefortunna i chujowa, a inni w późniejszym czasie zajmą się egzekwowaniem odpowiedzialności za niedociągnięcia i niedopatrzenie.
– W porządku, weźmiemy taką trasę. – Adam odwrócił się tyłem do bramy i pokazał dłonią. – Ruszymy razem do końca terenu, potem rozdzielimy się w dwie strony i spotkamy przed głównym wejściem. Później zrobię jeszcze jedno kółko, zaczynając od twojej mety.
Fox zgodził się i skinął w lewo.
– Tam mieszka Leokadis, prawda? – Swan przytaknął. – Weź tamtą stronę i poinformuj także jego ochroniarzy.
Z gardła mężczyzny wydobył się przedziwny pomruk łączący rezygnację i zgodę.
– Jeszcze tego by brakowało, żeby na niego ktoś skoczył – warknął. Obaj ruszyli zgodnym tempem.
Osiedle wyglądało tak spokojnie, że wzbudzało ciarki na plecach. Prezentowała się bardziej jak idylliczna futurystyczna dzielnica, oaza praktycznie bez śladu żywej duszy. Dotarłszy do wolnego pola między ostatnimi apartamentowcami i ogrodzeniem skinęli sobie głowami i prędko rozdzielili się. Fox uruchomił połączenie zbiorowe, jednocześnie skanując wzrokiem otoczenie. Sztuczna trawa nie miała praktycznie żadnych śladów, powierzchnia była równie pedantycznie zadbana, co reszta osiedla. Nie miał pewności, czy Jessamine nie wysyłała im jakichś wiadomości, ale usłyszawszy zaniepokojone przekrzykiwania się, musiała szepnąć coś w trochę katastroficznym tonie.
– Wszystko okej, zabezpieczyłem bombę spod samochodu.
Jasne, mógł to łagodniej ująć, ale przynajmniej zyskał chwilę czasu przez szok przyjaciół, żeby prędko zreferować wszystko, co wiedział. Dręczyły go wyrzuty sumienia, że nie zauważył małego przeskoku pętli na monitoringu. Z drugiej jednak strony mogło być tak, że dwie osoby działały równocześnie – ktokolwiek włamał się do systemu osiedla śledził na bieżąco osobę od zlecenia.
Spróbował w tym momencie nie wyrzucać sobie za wiele, zwłaszcza że coś przykuło jego uwagę na ogrodzeniu. Zbliżył się do rogu działki z obietnicą, że oddzwoni do chłopaków, jak tylko będzie miał możliwość. Złapał za woreczek i przez śliską powierzchnię chwycił odznaczający się strzępek. Ledwo nie skrzywił się od zapachu pleśni, jaki się z niego wydobywał. Materiał nie wyglądał jednak na zniszczony we względu na wystawienie na warunki atmosferyczne przez dłuższy czas. Fox wątpił też, żeby ktokolwiek z ekipy utrzymującej czystość terenu ot tak to tu zostawiła.
Fox znał ten zapach.
Źle wentylowanego pomieszczenia, wilgoci w domu. Problemu z wysuszeniem ubrań po praniu. Starość, niedbalstwo, może bieda. Wplątali w tę sytuację kolejną osobę, która pewnie była zdesperowana lub poważnie zastraszona.
Zamknął szczelnie woreczek i wsadził go do kieszeni spodni. Uniósł głowę i rozejrzał się – niemal od razu skupił się na kamerze monitoringu, której potrzebował. Podwadził małą skrzyneczkę nożem, a do kokpitu podłączył swojego pendrive'a. Dobrze znał tę markę kamer, nie tylko przez wcześniej uzyskany dostęp. Ich system był wdzięczny do pracy na każdą odległość, a z jego podpiętym programem będzie działał jeszcze lepiej. Wybrał numer do Komety, który odebrał prawie pół sygnału później.
– Szefie?
– W Sigmie Drugiej powinieneś mieć już przekaz z kamer osiedla Golden Branch – powiedział i poczekał, aż ten mruknie w zgodzie. – Sprawdź gdzie idzie sygnał.
Kometa zamruczał coś dziwnego pod nosem. Zanim Fox mógł prosić o bardziej zrozumiałe sylaby zapadła głucha cisza na linii.
– Ta kamera nie ma bieżącej transmisji obrazu od... cóż. Od dnia, w którym podpalono dom pani Heyes. – Kometa zrobił odpowiednią pauzę, żeby co do chuja Foxa odpowiednio wybrzmiało. – Widzę tutaj kilka sekwencji zmontowanych w ciągły przekaz. To... poczekaj.
Fox zaczął masować kark. Miał świadomość, że z odłączonej i zapętlonej kamery żaden pożytek, chyba że znajdą adres osoby zmieniającej. Ktokolwiek zamontował mu ładunek pewnie dawno już uciekł.
– Okej, są to po prostu sekwencje dwudziestosekundowe z łącznie pięciu godzin dnia. Jak ktoś rzuca tylko kątem oka co jakiś czas, to w życiu nie zauważy różnicy.
– Dzięki, wiem już wszystko. Masz dane do...
– Nie pierwsze rodeo, szefie – Kometa przerwał mu z lekkim śmiechem, nim Fox mógł się rozkręcić.
– Świetnie. Przejrzyjcie wszystkie kamery z dzielnicy, zdajcie raport komukolwiek w firmie.
– Przyjąłem, trzymaj się.
Fox westchnął i na nowo szczelnie zamknął skrzyneczkę. Ruszył truchtem w stronę głównej bramy, ale tak jak podejrzewał, po drodze nie znalazł już niczego pomocnego.
Skrzydła były szeroko otwarte, a na środku wjazdu czekał już Swan. Strofował pracownicę z budki – robił to dość łagodnie, ale kobieta i tak była skrajnie przerażona. Nie dziwił się, pewnie będzie jedną z tych osób, które zostaną zwolnione przez tę sytuację.
Swan skinął mu głową i zwrócił się jeszcze do kobiety:
– Zadzwoń do zarządu dzielnicy. – Ze zbolałym westchnieniem pokręcił głową, nim obrócił się do Foxa. – Dobra jest z niej pracownia, ale wszyscy stają się opieszali, gdy teoretycznie nic się nie dzieje.
Przytaknął ze zrozumieniem.
– Znalazłeś coś?
– Kurwa, musiałem rozgonić sraparazzich, bo koczowali w jednym punkcie na boga bogactwa. – Założył ramiona na piersi, coś strzyknęło mu w karku, gdy odchylił głowę do tyłu. – Teren jednak czysty... w porównaniu do twojego obszaru.
Fox przytaknął, nie mógł tego przed nimi ukrywać. Swan zaklął szpetnie, gdy powiedział mu o kamerze.
– Istnieje duża możliwość, że chodziło wyłącznie o Jessamine – podsumował w nikłym pocieszeniu.
Swan zezował na niego, jakby chciał wyśmiać ten pomysł.
– Nie wiem, czy bym wam tego życzył – mruknął niewesołym tonem. – Lepiej by było, gdyby to była po prostu szajka czająca się na celebrytów.
Tak, mężczyzna miał rację, ale na taki rodzaj szczęścia raczej nie mogli liczyć. Umówili się, że Fox na razie wyprowadzi stąd Jessamine. Zgadzali się, że ona oraz Ciel w jednym pomieszczeniu to zbytnie kuszenie losu. Poinformował Bena, drugiego ochroniarza Graysona, o wszystkim w kilku zwięzłych zdaniach. W porównaniu do Swana on był wyraźnie niechętnie nastawiony do Foxa. Nie miał więc zamiaru strzępić sobie języka do frajera, który nie wie, że w takich chwilach chroniony ma najwyższy priorytet.
Jessamine praktycznie wdrapała się na niego, gdy przekroczył próg mieszkania Ciela. Sam aktor też był mocno przejęty. Fox skinął mu uspokajająco głową i wziął w dłonie twarz Jessamine. Przyjrzał się zatroskanym oczom, lekko ściśnięty w napięciu ustom i pocałował ją czule.
Kiedy po chwili wypuścił ją i objął ją ramieniem, westchnęła zaskoczona tym gestem.
– Swan działa nad wszelkimi nieprawidłowościami – powiedział do Graysona, który do nich podszedł. – Wkrótce policja będzie przeczesywać po swojemu teren, przy bramie również stanie patrol. Wyślij Bena, jak twoi partnerzy będą przyjeżdżać, żeby nie mieli żadnych problemów z wejściem.
Grayson przytaknął i uścisnął jego dłoń z cichym podziękowaniem. Pocałował w czubek głowy Jessamine prosząc, by na siebie uważała i nie olewała tego, o czym rozmawiali. Zaintrygowany Fox skakał miedzy nimi spojrzeniem, ale żadne nie pisnęło słowem.
W drodze do samochodu trzymała się go kurczowo. Odezwała się dopiero w drodze.
– Jak źle tym razem? – zapytała ochryple.
Fox podrapał się po karku ze skrzywioną twarzą.
– W kwestii neutralizacji zagrożenia dałbym sobie piątkę – odparł ostrożnie, wywołując u niej prychnięcie. Na czerwonym świetle przyjrzał się jej i prędko uścisnął jej udo. – W pozostałych kwestiach ciężko mi ocenić, Jessamine.
Kobieta przytaknęła i pomasowała czoło.
– Mogłam nie pić tego wina – wymamrotała niezadowolona. Uśmiechnął się krzywo i sięgnął do tyłu po butelkę wody, którą przyjęła z zachwytem. – Jedziemy na posterunek?
– Nie ma takiej potrzeby, ale do CA już tak. Zostawię dowody rzeczowe Jacksonowi, a my pojedziemy do domu.
Przytaknęła zadowolona z tego planu. Z jej telefonu uciekło kilka natarczywych powiadomień. Fox niemal usłyszał, że zgrzytała zębami. Kątem oka zobaczył jakieś wulgarne napisy na ledwo czytelnym obrazku. Usunęła to wszystko praktycznie od razu z czego był zachwycony – nie przyglądała się, nie analizowała, po prostu wywaliła do śmieci tam, gdzie powinno być ich miejsce.
Jackson przejął od niego skrzynkę i zerknął przez szybę na Jessamine, która siedziała dość nieruchomo na przedzie. Fox z trzaskiem zamknął bagażnik i mężczyzna skinął w jej stronę.
– Jak się trzyma? – szepnął.
– Na tyle dobrze, na ile można w takich chwilach – odparł lekko zrezygnowanym tonem. Jackson powoli pokręcił głową.
– To jest, kurwa, niepojęte, że zjebom się chce to tak długo ciągnąć.
Fox uległ impulsowi poklepania go po ramieniu.
– Dla niektórych coś takiego jest jak cholerne hobby – mruknął, zerkając na Jessamine. – Jeśli dostaniesz wyniki pogadaj z Kometą, pracuje nad monitoringiem i może uda się coś połączyć.
Zapewnił go, że o wszystko się zatroszczy. Krzyknął jeszcze na odchodne, że Luca z Malibu od razu pojedzie do Torsth.
Do domu dojechali praktycznie w tym samym czasie. Luca wibrował takim napięciem, że Fox dziwił się, że jego samochód nie zmienił się w bolid Formuły 1. Gdy sami wyszli z auta, Luca praktycznie przebiegł niewielki dystans między nimi. Objął twarz Jessamine dłońmi, przyglądając się jej w poszukiwaniu najmniejszej ranki. Fox powoli obszedł maskę, z wahaniem stając przy nich.
Luca praktycznie siłą przyciągnął ich oboje do siebie.
– Chodźże tu – warknął do zaskoczonego Foxa, trzymając ich w silnym uścisku. – Dobrze, że nic wam nie jest. Świetne oko, lisku.
Jessamine praktycznie zmiażdżona na piersi Luca obróciła głowę w bok. Wyczuł ten ruch bardziej niż zobaczył, bo jego samego przyjaciel niemal wtulił w swoją szyję. Fox przytulił policzek do obojczyka mężczyzny i zerknął w dół.
– Lisku – wyszeptała z uśmiechem nawet w kącikach oczu.
– To się robi niezręczne – wymamrotał w odpowiedzi. Nos go swędział od perfum, które przyczepiły się do dekoltu koszulki Luca.
Pierś przyjaciela zatrzęsła się od ciepłego śmiechu. Poluźnił kurczowy uścisku, ale dalej pozostawił swoją rękę na ramieniu Foxa, drugą tuląc Jessamine.
– Przyznaję, trochę mnie poniosło – odparł z wcale nie przepraszającym uśmiechem.
Fox rozumiał, chociaż czuł, że z zakłopotania trochę piekły go koniuszku uszu. Związek Luca z Jessamine najwyraźniej wyzwolił w nim kolejne pokłady uczuć oraz emocji. Nie chodziło o to, że nigdy nie byli wylewni względem siebie, lecz po prostu po takim czasie walki, ochrony i różnych sytuacji, witali się bardziej słowami dobrze, że nie oderwało ci twarzy.
Nie narzekał jednak. Ciepło rozlewało mu się po piersi, gdy szli ramię w ramię do domu. Margie już czekała na nich w drzwiach i kręciła głową wyraźnie rozbawiona.
– Telenowela na żywo, nie musicie mi nawet wypłacać premii na święta – mrugnęła do nich i skinęła głową na kuchnię. – Mam dla was uspokajające drinki. Spokojnie, tylko w tym Jessie jest alkohol.
Jessamine roześmiała się i wzięła pod ramię Margaueritte.
– Miałam już dziś nic nie pić, ale namawiasz do tego z takim wdziękiem...
Poszły razem w głąb domu, widać było że Margie się martwiła, a Jessamine próbowała zachować lekki nastrój.
– Hej, co to za paczka? – Luca zawołał za nimi, gdy zauważyli pudło leżące na stoliku przy wejściu.
– Ma logo Zrodzonego Złem, nie zaglądałam do środka.
Luca skinął głową i obie kobiety zniknęły im sprzed oczu. Fox zmarszczył brwi, a po sekundzie zamrugał z zaskoczenia.
– Cholera, to merch serialu. Mam wrażenie, że zamawialiśmy to w innym życiu – pokręcił głową, a przyjaciel się z nim zgodził. Wyciągnął nóż i powoli zaczął rozcinać taśmę pakową.
– Wszystko okej? – Luca zapytał od niechcenia, Fox ze zdziwieniem przytaknął.
– Przez kilka sekund myślałem, że zejdę ze stresu – wyznał, przyjmując od niego czapeczkę, która była włożona na samej górze. Wyciągał kolejno jeszcze kilka czapek, koszulki, jakieś notesy, magnes na lodówkę i mnóstwo długopisów.
Zatrzymał się z dziwną miną nad repliką miecza, długą jak jego przedramię. Rzucił zabawne spojrzenie Foxowi, na co się wyszczerzył.
– Dobra, wiem, że to sprawka Cole'a – Luca mruknął z rodzącym się na ustach krzywym uśmieszkiem. Na swoją głowę włożył na odwrót czapeczkę, a resztę fantów ponownie odłożył do pudła po upewnieniu się, że w środku nie leży nic nieprzyjemnego. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwały mu ich rozdzwonione telefony.
Fox zerknął na wyświetlacz.
Kometa: złapali sprawcę, komisariat. Działała z przymusu.
Kometa: pomyślałem, że chcecie tam być. Wysłałem do Torsth Rosena.
Fox: Pracownik roku. Dzięki.
Cieszył się ze skuteczności i pomyślności Komety, ale i tak zacisnął szczękę z frustracji. Spojrzenie jego oraz Luca starły się, przyjaciel najwyraźniej otrzymywał te same informacje.
– To Kins – wyjaśnił zwięźle.
– Rosen już tu jedzie – Fox dodał. Zgodnie wzięli do kuchni pudło z merchem i niechętnie przerwali wesołą rozmowę kobiet. Obie spojrzały na nich zaskoczone, a oczy Jessamine rozbłysły.
– Fajne czapeczki – powiedziała lekko ochryple. – Macie coś dla mnie?
Fox wyłowił z wierzchu jedną i ostrożnie ściągnął opaskę z jej włosów. Wcisnął na głowę kobiety czapeczkę z napisem Nie mogłam postąpić lepiej. Najsławniejszym cytatem z całej serii. Jego dłoń mimowolnie lekko przesunęła się po jej policzku.
– Pięknie. – Chrząknął i odsunął się o krok. Skinął na siebie i Luca, który czekał z ramionami założonymi na piersi. Jessamine omiotła go powłóczystym spojrzeniem, przełykając ciężko ślinę. Fox ledwo powstrzymał się od pełnego zrozumienia uśmieszku. Za to Margie niby przypadkiem szturchnęła ją łokciem. – Musimy jechać na posterunek, zaraz przyjedzie do was Rosen.
Jessamine spojrzała na niego z zaskoczeniem.
– Tak szybko? – zawołała, a Fox przytaknął z uśmiechem.
– Nie wiem czy pijesz do działania policji, czy do prędkości jazdy Rosena, ale odpowiedź brzmi tak.
Szturchnęła go łokciem w bok, uśmiechając się przy tym do nich obu.
– Jedźcie bezpiecznie, łapcie złoczyńców i co tam jeszcze chcecie zrobić z bezprawiem.
Luca się roześmiał i przechylił, żeby pstryknąć w daszek jej czapeczki. Oburzona poprawiła ją na swoich włosach.
W drodze na posterunek policji, niemal ich drugiego domu, Fox przeglądał informacje, które zebrał Kometa. Zamruczał w namyśle, przyglądając się danym. Coś mu to mówiło.
– Wygadaj się, zrozumiem po swojemu, albo będę udawał – Luca powiedział, gwałtownie zmieniając pas. Wymamrotał pod nosem przeprosiny, ale Fox nie zwracał na nic uwagi.
– Ta pętla przekierowań i jeden z adresów IP... – Fox mocno ścisnął nasadę nosa i próbował przegrzebać swoją pamięć. Pluł sobie w brodę, że nie zabrał ze sobą swojego komputera. – Mam wrażenie, ze
– Nie wiem, jak możesz spamiętać te liczby...
Fox wzruszył ramionami.
– Dotyczą Jessamine, przez to jest jakoś łatwiej – wyznał zakłopotany, ale przyjaciel mruknął w zrozumieniu. – Jessamine, no właśnie! Kurwa.
– Fox, nie siedzę ci w głowie, mów – Luca pospieszył go tylko trochę rozbawiony.
Fox obrócił się w siedzeniu czując rosnącą ekscytacje.
– Większość adresów IP prowadzi do ślepego zaułka, rozsiane były w wielu miejscach, ale ten jeden się powtarza. – Czuł, że jeszcze chwila, a ciało zacznie mu lewitować nad siedzeniem. Luca spojrzał na niego gwałtownie i z trudem wrócił wzrokiem do autostrady.
– Mamy przełom? – Entuzjazm i ulga w głosie przyjaciela sprawiała, że Fox uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Mamy przełom. Jeśli osoba, która zajmuje się zleceniami robi się już znużona, albo niedbała przez wiarę w swoje umiejętności... – Fox pokręcił głową jednocześnie w ekstazie i przerażeniu.
– Czyli... – Luca zaczął powoli ostrożnie dobierać słowa. – Jeśli mamy złapać tego hakera, łamane przez informatyka, łamane przez kimkolwiek kurwa jest, musi jeszcze popełnić kilka błędów? Dopuścić do jakiegoś zaniedbania?
To właśnie wprawiało Foxa w największe przerażenie.
– Może będzie wystarczył tylko jeden błąd, może trzy. Ale musi się w ten sposób podłożyć. W cyberprzestępstwach zawsze potrzeba przełomu i na taki czekałem od początku.
Luca zaklął szpetnie. Przesunął palcami po górnej wardze w zamyśleniu, ostre spojrzenie miał skupione na bagażniku Tesli przed nimi.
– Ufam ci, Fox – powiedział w końcu napiętym tonem, lecz bez wątpienia ze szczerością.
On też zawierzał w tę teorię, ale nie czyniło to z niej czegoś mniej przerażającego. Błędy oznaczały czyny, których atakujący musiał się wpierw chcieć dopuścić.
Przed posterunkiem już czekali na nich Knight i Cole. Skinęli im na przywitanie głowami, od razu kierując się do gabinetu Kins. Policjanci witali ich, jak zawsze, z przeróżnymi minami oraz rodzajem entuzjazmu. Albo jego brakiem.
– Fajna czapeczka – Kins powiedziała z miną bez wyrazu, wstając od biurka z cienką teczką.
– Zbiroodporna – Luca roześmiał się pod nosem na skwaszone spojrzenie kobiety. – Co dla nas masz?
– Marzenie, żeby nie widzieć was codziennie – westchnęła, idąc z nimi do pokoju przesłuchań.
– A coś bardziej realnego? – Cole przekrzywił głowę, przyglądając jej się z góry. Podała mu teczkę, którą uniósł tak, żeby Fox oraz Knight, którzy szli za nimi, też widzieli.
– Niewielka kradzież w drogerii i supermarkecie, prowadzenie samochodu przed odebraniem prawa jazdy, sikanie w miejscach publicznych... – Cole przeczytał na głos i pokręcił głową. – Niska szkodliwość wszystkiego.
– Raczej zwykła lekkomyślność i głupota – Fox mruknął. – Jakim cudem mogła włamać się o strzeżonej dzielnicy i zamontować ładunek?
Kobieta na zdjęciu z zatrzymania wyglądała na przerażoną i młodą, może była w wieku Jessamine. Miała rozczochrane włosy, tusz rozmazany pod dolną powieką tak mocno, jakby zapomniała, że nałożyła go przed kilkugodzinną wizytą w saunie.
– Po zatrzymaniu powiedziała, że nie chciała ale, nie miała wyjścia – Kins przystanęła przed pokojem przesłuchań. Wskazała na Luca. – Wejdziesz ze mną, reszta może siedzieć za lustrem. Musimy się z nią obejść delikatnie. Umie kłamać, jeden z dzielnicowych dobrze ją kojarzy, ale też mówił, że od dawna miała średnio ciekawe towarzystwo wokół siebie.
Bez słowa sprzeciwu stłoczyli się w małym pomieszczeniu obok pokoju. Cole gwizdnął czapeczkę z głowy Foxa i posłał mu przymilny uśmieszek, gdy dostosowywał ją do swojego wielkiego łba.
Nie mieli czasu na żadne przekomarzanie, Kins nie zwlekała i rzeczowo zabrała się do przesłuchania. Luca mówił niewiele, czasem tylko wtrącał drobne pytania. Kobieta na żywo była jeszcze bardziej rozczochrana, ślad smarków świecił się na jej przedramieniu okrytym starą, flanelową koszulą. Fox zmarszczył brwi i wskazał na nią palcem.
– Przez tę koszulę ją odkryli, prawda? – rzucił cicho. – Strzępek był w tym samym kolorze.
Knight ni to przytaknął, ni zaprzeczył.
– Przyjechali do rozhisteryzowanej kobiety, która coś bredziła. Gdyby nie rzuciła się na funkcjonariusza, pewnie w życiu by ją tu nie zabrali. Dwa do dwóch dodała Kins, akurat zobaczyła kobietę przy wprowadzaniu na komisariat.
Kurwa, dzięki losowi za ten łut szczęścia.
Skierowali spojrzenia na tył głowy policjantki.
– No dobrze, ale czy była pani dzisiejszego dnia o godzinie trzynastej siedemnaście na strzeżonym osiedlu Golden Branch?
Chwila ciszy, która zapadła, była ciążąca.
– Monico, wiem że częściowo milczysz, bo boisz się tej sytuacji – Luca wtrącił cichym, poważnym głosem, gdy kobieta dalej trzęsła się na siedzeniu bez słowa. – Wiem, że w obecności prawnika byłoby to łatwiejsze i obiecuję, że pomożemy znaleźć ci kogoś taniego.
Monica potrząsnęła głową.
– Nie stać mnie na garsonkę do sądu, a co dopiero na zwykłą papugę – powiedziała kwaśno, przeciągając spółgłoski w nosowym akcencie.
Luca za szybą pokiwał powoli głową.
– Zapłacisz mi w prawdzie, Monico. Na niczym innym mi nie zależy i wydaje mi się, że tobie też, prawda? Bo nie zrobiłaś tego chętnie?
Ukryła twarz w dłoniach, jej ramiona zatrzęsły się od bezdźwięcznego płaczu.
– Zrobiłam chętnie, ale nie miałam wyjścia, czaisz? – Uniosła twarz ku górze, wbiła przeszywająco rozpaczliwe spojrzenie w twarz Luca.
Oni wszyscy to rozumieli – człowiek zupełnie jak zwierze zagonione w sytuację bez wyjścia korzystał z każdego sposobu na ratunek. Monica wyciągnęła dłoń w kierunku Luca i ten nie wahał się nawet przez sekundę. Fox widział, że Kins wyraźnie zesztywniała, ale pozwoliła na ten grzechoczący od kajdanek uścisk.
Monica faktycznie nie miała wyjścia. Fox słuchał zeznania, ale też obserwował ruchy ciała oraz mimikę jej twarzy. Szantażowano ją życiem chłopaka, który siedział w więzieniu. Albo dostanie kosę w żebra, albo grzecznie pójdzie za wszystkimi instrukcjami, które jej dostarczali. Nie była aż tak głupia – gdy dostała palec oczywiście nie uwierzyła, bo mógł należeć do kogokolwiek z jakiejkolwiek kostnicy w LA. Ponoć łatwo można kupić części ciała, jeśli tylko się wie, gdzie pytać.
Uwierzyła dopiero gdy podczas rozmowy telefonicznej spytała, czy ma wszystkie palce.
Niestety już nie miał.
Monica tkwiła w związku, który ją uzależnił. Fox nie oceniał jej miłości czy działań, nie wiedział jak naprawdę wyglądało uczucie pomiędzy nimi. W słowach oraz postawie kobiety było po równo strachu do szantażystów, co dla jej chłopaka. Ktokolwiek ją wybrał dobrze trafił i żołądek Foxa gwałtownie wzburzał się na to odkrycie.
Zeznała, że otrzymała zwięzłe telefoniczne instrukcje. Od tygodnia nie wychodziła z domu, bo musiała czekać na sygnał. Ten przyszedł poprzedzony krótkim „już" rzuconym do słuchawki. Na progu jej mieszkania czekała paczka, w której znajdowały się kolejne instrukcje. Nie tylko w jaki sposób zamontować ładunek, ale nawet jaką najkrótszą trasę obrać, by dojechać do dzielnicy Ciela. W środku był też telefon na kartę, na który dostawała kolejne wiadomości – wyjdź z domu, musisz iść szybciej, czekaj pod ogrodzeniem i tak dalej. Ktokolwiek ją instruował musiał śledzić całą drogę kobiety przez monitoring uliczny. Zapewne ustalono odgórnie trasę z kamerami, do których włamano się, jeśli znajdowały się na prywatnych posesjach.
Głowa Foxa dymiła od tych informacji. Kins została jeszcze w pomieszczeniu z Monicą, ale Luca już do nich przeszedł. Wyłączyli głośnik, żeby zostawić kobiety sobie. Stłoczeni w ciasny okrąg patrzyli jeden na drugiego.
– Jackson pisał, kiedy wrócą wyniki z laboratorium? – Knight spojrzał na Foxa.
– Walczy o przyśpieszenie ekspertyzy, ale najwcześniej jutro rano dowiemy się, skąd jest bomba. Nie była oznakowana. – Nie musiał dodawać, że po powierzchownych oględzinach bardzo kusiło go do poszukania głębiej. Wiedzieli, że jego wścibstwo wygrałoby, gdyby nie był z Jessamine.
Luca złapał się za kark i odchylił głowę do tyłu ze sfrustrowanym jęknięciem.
– Jaka jest szansa, że Monica nie była przypadkowo wybraną osobą? – Fox zapytał ostrożnie, nie chcąc skruszyć rodzącego się w głowie domysłu swoimi wątpliwościami.
Knight zmarszczył brwi.
– Raczej nie przypadkowo, musieli ją jakoś zaszantażować – wytknął.
– No właśnie, jakoś – drążył dalej, coraz mocniej wkręcając się w tę teorię. Błyszczącymi oczami skakał spojrzeniem od jednego przyjaciela do drugiego. – Mogli wybrać jej sąsiadkę, która miała syna, mogli wybrać sąsiada Ciela, który mógł posiadać za dużo kompromitujących materiałów na swoim komputerze. Dlaczego ona?
Knight niemal przewiercił spojrzeniem twarz Foxa, a Luca zamarłszy z dłonią zawieszoną ku górze, powoli zaczął ją opuszczać.
– Oho – zanucił pod nosem Cole, na jego twarzy zaczął się pojawiać niemal maniakalny uśmiech. – Widzę, że masz pomysł.
Fox przytakiwał z natchnionym entuzjazmem i skierował spojrzenie na Knighta. Coraz więcej zmiennych stawało się stałymi, przez co w końcu mogli zacząć dostrzegać obraz z szerszej perspektywy. Fox jeszcze nie miał pewności, czy dobrze obstawiał, ale wiedział, że ten kierunek będzie właściwy do obrania.
Przyjaciel uniósł brew i westchnął nie do końca ze zrezygnowaniem:
– Komu trzeba wywrócić kurteczkę na drugą stronę? – Głos Knighta nabrał jednak mrocznej nuty, gdy kończył mówić.
– A zobaczymy – Fox nonszalancko wzruszył ramionami, ale uśmiechnął się krzywo, gdy zapytał: – Nie masz czasem ochoty przejechać się do więzienia, żeby zobaczyć świat za kratami?
************
W poniedziałek dostaniecie fajny rozdział 😇
Całuski i bajecznego weeeeeeekendu! 💞
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro