Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30. Luca

Jessamine patrzyła na niego z takim przejęciem, jakby miał zaraz powiedzieć, że musi zrezygnować z ochraniania jej i musi znaleźć nowe lokum z końcem dnia, ponieważ ją wyrzucali. A najwyraźniej po prostu był sklerotycznym, starym człowiekiem, któremu na śmierć wypadło z głowy, że jego syn z dziewczyną mają wpaść na weekend i grilla.

– Nic się nie dzieje! – zaoponował i przeczesał dłonią włosy. – W gruncie rzeczy, dzieje się ogrom i zapomniałem, że w ten weekend umówieni byliśmy na rodzinnego grilla. – Wzrok Jessamine zmiękł, a jej usta ułożyły się w perfekcyjny okrąg, oznaczający coś między zdumieniem a zrozumieniem. – Muszę do niego zadzwonić i przełożyć.

– Oszalałeś! – zaprotestowała gorąco, gniewnie marszcząc przy tym brwi. – Nie widziałeś się z nim od... kiedy?

– Od stycznia.

– No właśnie! Na pewno stęskniliście się za nim i dobrze wam zrobi taki grill. – Wzruszyła ramionami z uśmiechem, który był zaskakująco zakłopotany. – Pójdę na noc do Ciela, wspólnie poplotkujemy i tak przecież chciał, żebym się do niego przeprowadziła.

Luca poczuł, że dziwna panika buduje się gdzieś w okolicy jego serca.

– Przeprowadzić? – wykrztusił, przyglądając się kobiecie w osłupieniu. Jessamine chyba tego nie zauważyła, bo machnęła dłonią.

– Wiem, wybiłam mu to z głowy, zdaję sobie sprawę z tego, że to niebezpieczne. Ale na jedną noc, żebyście mogli swobodnie spędzić noc z Jacobym...

Przerwał jej pocałunkiem, bo nie mógł dłużej słuchać tych cholernych głupot. Jęknęła zaskoczona, ale prędko uniosła dłonie ku górze. Koszyczek ze słodyczami, który wciąż trzymał, obijał się o jej biodro, więc odłożył je na baryłkę za plecami kobiety. Miał nadzieję, że odpowiednio wycałowana, przestanie mówić o takich przerażających rzeczach.

– Jessamine, bardzo chcę żebyś spotkała mojego syna – wychrypiał ciężko w jej usta, gdy zmusił się do odsunięcia.

Gdyby nie dźwięk kroków i rozmowy, która dochodziła jego uszu zza załomu alejki, prawdopodobnie lizaki za nimi wkrótce nie byłyby zdatne do spożycia ze względów sanitarnych.

Zamrugała ciężko powiekami, chyba trudno przyszło jej zebrać myśli. Oczywiście wprawiło go to w maciupkie samozadowolenie. Odzyskawszy oddech Jessamine przyjrzała mu się uważnie.

– Nie chciałabym wam przeszkadzać, w końcu to rodzinny czas – odparła tak bezbronnym tonem, że ledwo udało mu się nie odszczeknąć ostro, że też była rodziną.

W tej niepoprawnej części niego, tej bestii, która brała we władanie i nigdy nie chciała odpuszczać, Jessamine była już jego – była ich wszystkich. Powstrzymał się, nawet jeśli było to trudniejsze od przekonania Cole'a do przyzwoitego zachowania w zakonie.

Nigdy więcej już nie ochraniali imprez kościelnych.

– Jeśli czujesz się niekomfortowo – Luca zdołał wykrztusić, chociaż język zmienił mu się w papier ścierny – i wolałabyś pojechać do Ciela, zaaranżujemy to.

– Jezu, pohamuj entuzjazm na ten pomysł – roześmiała się i zasłoniła dłonią usta, jakby faktycznie był przekomiczny. Strasznie, kurwa, śmieszne. Zmrużył powieki świadomy, że jego twarz musiała przyjąć surowszych rysów. A to zawsze podobało się Jessamine. Upajał się nieznacznie przyśpieszonym oddechem kobiety, lekko rozszerzonym źrenicom szeroko otwartych oczu, ledwo się nie uśmiechnął z samozadowoleniem. – Zostanę.

Z zadowoleniem pocałował nos kobiety i kiwnął na lizaki za jej plecami.

– Lepiej weź jeszcze... ze dwa kilo. Bo Jacoby wymiecie wszystko.

Jessamine roześmiała się i spojrzała na niego roziskrzonym wzrokiem.

– Ma to po wujku?

Luca skrzywił się mimowolnie.

– Przysięgam, ten chłopak pochłonął zachowania ich wszystkich jak gąbka – wymamrotał pod nosem, ale Jessamine, sądząc po jej minie, była tym zachwycona.

A on zachwycał się Jessamine.

Gdy zapłacili za całe zakupy, kobieta z zadowoleniem zaczęła w samochodzie podjadać żelki. Tego entuzjazmu wynikającego z jedzenia nie starczyło na długo, ponieważ jej humor zaczął podupadać. Luca to rozumiał – straciła cały dobytek i podejrzewał, że wciąż jeszcze nie dotarło do niej w całości, co się wydarzyło. W międzyczasie działo się tyle, że nie miała chwili, by spokojnie to wszystko przetrawić. Ubolewał nad tym, nad całym bólem, który został jej przysporzony.

– Daleko odpłynęłaś? – zapytał łagodnie, odwracając twarz w jej stronę przy zjeździe na autostradę.

Drgnęła zaskoczona, żelek w połowie wystawał z jej ust, ponieważ ssała go przez bitą minutę. Z lekko zaczerwienionymi policzkami zjadła go do końca i poprawiła opaskę na głowie.

– Taa, na strasznie mordercze morza – przyznała, przymykając na chwilę powieki. – Przysięgam, prawdopodobnie umrę wcześniej niż powiem rodzicom, że dom spłonął.

Luca przełknął ciężko i postanowił zerwać plaster.

– Amorku, ubezpieczyciel albo się z nimi skontaktował, albo zrobi to jutro – powiedział, a Jessamine jęknęła przeciągle, osuwając się na siedzeniu. – Wiem, że wasze stosunki są... złe, ale lepiej będzie jeśli zadzwonisz do nich od razu.

– Kurwa – pięść mimowolnie zacisnęła na torbie z żelkami, maltretując biedne miśki, przez co zaklęła jeszcze raz. Zwinęła folię i wrzuciła opakowanie do reklamówki z resztą zakupów. – Kurwa, Luca...

– Któryś z nas będzie przy tej rozmowie, jeśli tylko zechcesz. Albo poczekamy za drzwiami. Cokolwiek zechcesz, zrobimy żebyś poczuła się lepiej. – Zapewnił ją z całym przekonaniem, które miał. – Nie musisz przechodzić przez to sama.

Z jej piersi wyrwało się przeciągłe westchnienie.

– Szkoda, że prowadzisz, bo chyba bym się teraz na ciebie rzuciła – powiedziała łamiącym się głosem.

Spojrzał na nią z wysoko uniesioną brwią.

– Nie prowokuj do otrzymania mandatu za nieprzepisowe zatrzymanie się na poboczu i nieobyczajne zachowanie.

Chociaż oczy miał skierowane na szosę wiedział, że się uśmiechała.

– Będzie ci przeszkadzało, jak teraz im powiem? – odezwała się po chwili głosem bardziej wypranym z emocji, niż gotowym do działania. Luca rzucił jej szybkie spojrzenie i wyciągnął dłoń ku niej, tak jak wcześniej. Nie czekała nawet sekundy.

– Zawsze jestem w twojej drużynie, nigdy przeciwko tobie.

Po chwili ciszy pociągnęła nosem i sięgnęła po telefon. Chociaż był to burzliwy telefon, poszedł lepiej, niż Jessamine się spodziewała i chyba to ją oszałamiało najmocniej. Luca podejrzewał, że jej rodzice nie byli do końca pospolitymi chujami – po prostu byli inni, żyli na innej płaszczyźnie i pragnęli czegoś innego. Nie rozumiał ich, bo jak kurwa można przycinać skrzydła takiej osobie jak ona? Gdy jednak zaczęli pytać, faktycznie dopytywać jak ona się czuje i czy nie ucierpiała, mały kamień spadł mu z serca. Widział, jak wiele oznaczały te pytania dla niej, ta prosta troska bez żadnego oczerniania czy złości.

Nim dojechali do ich domu w Torsth humor Jessamine był niemal w pełni pogodny. Jak na aktualne warunki, oczywiście. Zdecydowanie uśmiechała się szerzej, gdy wręczała lizaki Foxowi. To był tylko drobny gest – zwykła pamięć o jego średnio szkodliwym uzależnieniu, ale wywołał u nich takie cholerne szczęście...

Do soboty obserwował czujnie ich dynamikę. Zastanawiał się, czy Fox spróbuje się przełamać, dopuścić bliżej siebie Jessamine. Przeszedł w swoim życiu tak wiele, że każdy jego uśmiech był na wagę złota. W trakcie dorastania Luca miał Knighta, Fox jednak niemal do piętnastego roku życia był skazany sam na siebie. Na każdy krok do przodu, każdą bliskość i spoufalenie się przypadało długie koczowanie w swojej norze. Ten jednak w towarzystwie Jessamine stawał się otwarty, tak jak przy nich.

I było to, kurwa, cudowne.

Nawet jeśli Jessamine cierpiała z powodu utraty domu – w ogóle nie było po niej tego znać. Margie od razu obiecała, że pomoże jej w zakupach, żeby jej garderoba odzyskała chociaż ułamek tego, co miała wcześniej. Luca miał dziwne wrażenie, że kobiecie wcale nie spieszyło się do niczego: ani do rozmowy z rzeczoznawcą, ani do przeglądania biur związanych z nieruchomościami oraz budowlanką. Jeśli to oznaczało, że chciała z nimi zostać, nawet nieświadomie...

Przenigdy nie będzie przed tym oponował.

Sobotni poranek zaczął się niemalże od huraganu. Odkąd Jacoby poszedł na studia jego przybycie do domu wyglądało właśnie w ten sposób. Darł się od progu, że wrócił ulubiony syn i ignorował przytyk Cole'a, że przecież był jedyny. Luca mógł przysiąc, że każde pomieszczenie rozświetlało się dzięki jego obecności. Tym razem przyjechał sam – Thea też chciała odwiedzić matkę i siostry, zanim wieczorem przyjedzie na grilla.

Luca wyściskał Jacoby'ego, tak mocno, żeby zapamiętał swojego staruszka na kolejne kilka tygodni nieobecności. Starał się tego po sobie nie pokazywać, ale dzieciak cieszył się z tego uścisku tak mocno, jak on.

Jessamine poznał dopiero wieczorem – w ramach dziewczyńskiego wypadu pojechała z Margie na spożywkę, żeby przygotować się na wieczorne obżarstwo. Ich gosposia miała już część rzeczy przygotowane, ale ta kobieta uwielbiała gotować dla Jacoby'ego. Kompletnie nic nie mogło jej powstrzymać przed zmienieniem go w tucznego prosiaczka.

Sam Luca praktycznie nie chciał wypuszczać Jacoby'ego z objęć. Za każdym razem, gdy go ponownie widział, syn wydawał się być jeszcze szczęśliwszy. Jakkolwiek było to możliwe, w oczach chłopaka kryła się niezmierzona radość.

Luca wiedział, że Jessamine trochę stresowała się tym spotkaniem – pragnął, żeby się nie przejmowała, ale było to kompletnie poza jego kontrolą. Chociaż uśmiechała się, to cały czas w jej oczach widział przejęcie.

A przecież nie miała żadnego powodu do przejmowania się. Luca musiał gryźć się w język, żeby nie powiedzieć jej o tamtej rozmowie, którą odbył z synem po oblaniu kwasem. Obawiał się, że mógłby wymusić na Jessamine pewnego rodzaju uczucia, ale... Najwyraźniej sam był strachajłem, ponieważ Jacoby nie pozwolił kobiecie czuć się niezręcznie.

Luca niemal opróżnił pół butelki piwa na raz, oczy go dziwnie szczypały na widok tej dwójki pogrążonej w ożywionej rozmowie. Fox przysiadł się do niego bez słowa i podał mu talerz z żeberkami, sztućce przezornie owinął serwetką. Przyjaciel równie cicho zaczął jeść, uważnie przyglądał się dynamice Jessamine i Jacoby'ego. Cole podszedł do nich i zarzucił ramiona barki obojga. Nie usłyszeli, co chłopak powiedział, ale wywołało to niekontrolowany wybuch śmiechu ich słodkiej kobiety.

Patrząc po minie Cole'a, Luca może zaraz zostać bez syna. Thea, która wcześniej cicho rozmawiała z Margie, podeszła do nich i przezornie odciągnęła chłopaka na bok. Obaj z Foxem automatycznie wgapili się w swoje talerze, żeby nie roześmiać się na widok proszącej miny Jacoby'ego i nieugiętej Thei. Luca nawet nie musiał się dwa razy zastanawiać – oni wszyscy zdecydowanie dawali się wodzić za smycz.

I to z uśmiechem wdzięczności na ustach.

– Nie za dużo cholesterolu, staruszk... Theo, ja się naprawdę bardzo łatwo siniaczę – Jacoby posłał urażone spojrzenie swojej dziewczynie, demonstracyjnie masując żebra.

– Rozpiszę ci nowy plan treningowy, skoro jeden łokieć czyni takie spustoszenie – Knight odezwał się, nadchodząc zza pleców Jacoby'ego.

Chłopak skulił się z przestrachem, błagający wzrok wbił w Luca. Uśmiechnął się do syna, wpychając do ust kopiatą porcję sałatki ziemniaczanej.

– Tato, weź no – wymamrotał. – Trochę byś pochwalił moją muskulaturę, moją tężyznę...

– Cholesterol rzucił mi się na wzrok – odparł z przepraszającym wzruszeniem ramion. Fox łagodnie poklepał Jessamine, gdy zakrztusiła się kęsem hot–doga.

– Chryste, on naprawdę zacznie zaraz wierzyć w to, że zostawił za sobą cholerną geriatrię – Cole z rozbawieniem pokręcił głową, skacząc spojrzeniem po nich wszystkich.

– Błagam, tylko nie mów o myciu gąbeczką – Fox wymamrotał pod nosem tak cicho, że tylko Luca go usłyszał. Złapał spojrzenie przyjaciela i zaczęli się śmiać. Nie liczyło się to, że reszta nie wiedziała z czego, wkrótce i tak wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, przegadywać i zrobił się istny cyrk.

Nie mógł pragnąć od życia więcej, było po prostu cudownie. I chociaż ściskało go w sercu, że nie było z nimi jego córki, zaczynał... Zaczynał przywykać do tej myśli.

Kiedy całe jedzenie zostało zmiecione z powierzchni stołu oraz grilla, wszyscy rozeszli się w jakieś części ogrodu z czymś do picia, żeby kontynuować rozmowy. Luca poczuł dziwnego rodzaju déjà vu – ich życie diametralnie zmieniło się od jego styczniowych urodzin.

Ławeczka zatrzęsła się pod nimi, gdy Jacoby z całym impetem opadł na miejsce obok. Luca bezwiednie potarmosił synowi włosy, a ten nawet się na to nie skrzywił.

– Co tam? – zapytał, mrużąc podejrzliwie oczy.

Chłopak przez chwilę nabierał powietrza w usta, dosłownie powstrzymując się od mówienia. Najwyraźniej musiało coś go uwierać. Podrapał się po karku i zerknął na ojca pospiesznie.

– Wiesz, jak dziwnie się teraz na was patrzy z boku? – Jacoby w końcu wyznał. Pokręcił powoli głową, omiatając spojrzeniem cały ogród.

– Co masz na myśli? – Obrócił się tak, żeby lepiej widzieć chłopaka.

Jacoby wskazał kciukiem na rozmawiających i przekrzywił głowę, żeby spojrzeć na niego.

– Fox się rumieni, Cole merda ogonem, Knight chyba poszedł zbierać kwiaty z łąki, oczywiście w akompaniamencie ptasich treli, a ty... Boże – pokręcił głową z drżącym uśmiechem na ustach. – Tamte zdjęcia nie przygotowały mnie na to, że ty naprawdę będziesz taki szczęśliwy, tato. A wystarczy do tego jedno jej spojrzenie w waszym kierunku, żeby to zobaczyć.

Tym razem to Luca nabrał głęboko powietrza, ponieważ tak naprawdę nie wiedział co mu na to odpowiedzieć. Nie chciał zranić jego uczuć, ani wyjść na naiwnego – sytuacja z matką chłopaka pokazała mu, że mógł taki być. Tylko że Jessamine...

– Jacoby, ja... – Luca złapał się za kark i ścisnął go z całej siły, jednak właściwe słowa nie nadchodziły.

– Bardzo mnie to cieszy – chłopak wykrztusił, opuszczając spojrzenie na swoje dłonie. – Dalej myślę tak samo, dobra? Należy ci się tyle szczęścia, ile udźwigniesz, staruszku. Mama cię rozjebała i nie patrz na mnie krzywo za przeklinanie, bo nie da się tego inaczej ująć.

Nie odpuścił sobie jednak krzywego spojrzenia, na co chłopak uśmiechnął się z fałszywą niewinnością, cały Cole, cholera.

– Nie ukrywam, że... – Luca ostrożnie dobierał słowa, ponieważ samemu przed sobą było ciężko się do tego przyznać, ale temu gówniarzowi? Zadanie niemożliwe. – Jessamine sprawia, że czuję się lepiej, niż z twoją matką.

– Wiem, tato – powiedział tak łagodnie, że serce Luca się ścisnęło. Może jednak powinien zbadać ten cholesterol... – Oni też, prawda? Przysięgam, Knight przenigdy nie pozwolił sobie na tyle – nakreślił bliżej nieokreślony gest dłońmi. – Ekspresji z kimś obcym.

– Ona już nie jest obca.

Jacoby uśmiechnął się promiennie.

– Tylko nie zmieniajcie mojej sypialni na pokój dziecięcy, chciałbym tu czasem jeszcze wpadać – rzucił z psotnym błyskiem w oku. Na te słowa w brzuchu, głowie oraz sercu Luca wydarzyło się tyle rzeczy na raz, że zawał murowany. Kurwa, nawet nie mógł spojrzeć w kierunku Jessamine, jeśli nie chciał sobie wyobrażać tego scenariusza. – Boże, tato, tylko sobie żartuje.

Jacoby przyglądał się mu z wyraźną troską.

– Wiem, wiem – Luca zapewnił ściśniętym głosem. – Nigdy jednak nie próbowałbym ciebie, ani twojej siostry, zastępować. Zdajesz sobie sprawę z tego, prawda? Ani także oni – wskazał na swoich przyjaciół.

Chłopak przygryzł wargę i spojrzeniem szukał czegoś w twarzy Luca.

– Tu nie chodzi o zastępowanie tylko ruszenie do przodu – jego głos był potwornie poważny. – A ty jesteś na to gotowy i mam nadzieję, że to widzisz. Ale – przeciągnął samogłoski z zadowolonym uśmieszkiem. – Cieszę się, że dalej jestem na pierwszym miejscu.

Luca wpierw prychnął rozbawiony i pokręcił głową. Pochylił się jednak do przodu i objął dłonią policzek chłopaka, upewniając się, że zobaczy jak poważnie mówił.

– Jesteś naszym synem – powiedział łagodnie, a w oczach Jacoby'ego nagle błysnęły łzy. Luca od razu przytulił go do siebie, bo nie ważne ile będzie miał lat, dla niego zawsze będzie tycim chłopczykiem, ledwo uratowanym przez inkubator.

– Waszym, co? – prychnął w jego koszulkę, głośno pociągając nosem. Luca zacieśnił uścisk, dłonią gładząc tył jego głowy.

– Chrześniak, bratanek, syn, co to za różnica? – odparł drżącym głosem. – Wszyscy cię wychowaliśmy i nigdy nie odmówiłbym im czucia się po części jak ojcowie. Bez nich nie wyrósłbyś na tego, kim jesteś teraz.

Jacoby opuścił spojrzenie na swoje spodnie.

– Bez ciebie też, tato – odkaszlnął kilka razy, ponieważ głos mu się załamywał. Roześmiał się i przedramieniem wytarł gile z nosa. – Kurde, jesteśmy beznadziejni.

Może byli, ale lubił ten stan beznadziei. Zarzucił mu ramię na barki i przyciągnął do siebie z całej siły, póki Jacoby nie zaczął jęczeć, że nie ma trzech latek i potrzebuje trochę więcej powietrza do życia.

Przytulił go więc jeszcze troszkę mocniej, tak dla pewności.

– Wiesz co też jest fajne? – Jacoby zapytał tak cicho, że ledwo był w stanie go usłyszeć. – Twój humor, twoja otwartość i łagodność. Zawsze byłeś trochę surowszy, niż inni rodzice, ale wiedziałem, że nie miałeś łatwo w życiu i się bałeś. Teraz już nie musisz tak pilnować gardy, jak przy mamie. Żaden z was.

Luca tak naprawdę przeraził się tymi słowami. Patrzył w ślad za odchodzącym synem, który porwał w objęcia Theę, zagadaną z Margie.

Czy kiedykolwiek dał mu odczuć, że jego przeszłość tak bardzo na niego oddziaływała? Ten wieczny strach o jego bezpieczeństwo?

Podniósł się cicho z ławeczki i ruszył do domu, przecierając twarz. Zapewne przybierał sobie za dużo do serca, a Jacoby czasem odczuwał inaczej jego troskę.

A jeśli?

Kurwa.

Wszedł cicho do domu, ale jego kroki nieznacznie zwolniły, gdy usłyszał głos Jessamine. Już teraz miał za duże wyrzuty sumienia, ale uszy same kierowały się w tamtą stronę. Jej głos uzupełniały brzdęki sztućców oraz naczyń, które ktoś opłukiwał, a ona wstawiała do zmywarki.

– Zawsze mówił o nim z taką czułością, ale zobaczyć go w interakcji z Jacobym? – po głosie poznał, że Jessamine się uśmiechała. – Cholera, Knight, to było takie ciepłe. Nie musiałby nic mówić, po prostu cała jego twarz krzyczy, że kocha tego dzieciaka.

Niski pomruk Knighta oznaczał pełną zgodę.

– Jacoby'ego nie da się nie kochać – odparł łagodnie.

– Luca zdecydowanie jest wzorem ojca – Jessamine powiedziała cicho, ledwo usłyszał te słowa ponad szumem wody. Usłyszał też w tym nutkę smutku.

– Może tobie w to uwierzy, czasem mam wrażenie, że wcale tego nie pojmuje.

Luca cicho przeszedł w kierunku łazienki na parterze i zamknął się tam z krwią tak głośno szumiącą w uszach, że zagłuszała wszystkie inne dźwięki. Nie był w stanie rozróżnić nawet własnych myśli. Jak Jessamine mogła mówić to z tak niezachwianą pewnością? Luca nie czuł się jak ojciec na medal – ba, czuł że wciąż zawodził swoje dzieci i poprzednie słowa Jacoby'ego trochę go w tym upewniły. Na pewno zawiódł Chloe, zostawiając ją tak długo pod skrzydłami jej matki i zaczynał godzić się z myślą, że może już jej nigdy nie zobaczy. To, że dał synowi natknąć się na drut kolczasty z jego życia była podwójną porażką. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze z niezadowoleniem. Nim ponownie wrócił do pozostałych, przywdział spokojną maskę. Nie miał innego wyboru.

Dwie godziny później ze zmęczeniem przetarł twarz i usiadł na huśtawce. Luca miał wrażenie, że głowa mu pękała po tym dniu. Jacoby oraz Thea pojechali do Torsth spotkać się ze znajomymi, mieli wrócić dopiero późną nocą. Dom wydawał mu się teraz potwornie cichy, Margie też wróciła do siebie, a pozostali rozpierzchli się już po swoich pokojach.

Przyniósł ze sobą butelkę piwa, chyba już szóstą. Pewnie nie powinien już pić, lepiej by było, gdyby poszedł pod prysznic i się ogarnął.

Z westchnieniem odchylił głowę do tyłu. W tym miejscu nie było widać żadnych gwiazd, ledwo jakieś przebłyski na ciemnym niebie. Usłyszawszy poruszenie przy drzwiach ogrodowych nie zmienił swojej pozycji. Zbyt lekkie i głośne kroki zwiastowały przyjście Jessamine.

– Czemu się tu ukrywasz? – zapytała łagodnie.

Kącik ust Luca drgnął.

– Słaby w tym jestem, skoro tak łatwo mnie znalazłaś – odparł, przez co prychnęła.

– Ha-ha – odparła sucho. – Czasem jestem świetna w odkrywaniu.

Luca opuścił lekko głowę i uśmiechnął się do niej półgębkiem.

– Tak? A co byś chciała odkryć? – zapytał ochryple, obejmując spojrzeniem usta kobiety.

– Dlaczego jesteś taki smutny. – Drgnął, jakby go uderzyła. Spojrzał na nią bez słów i Jessamine przytaknęła na to niewypowiedziane pytanie. – Wszyscy to widzimy, Luca, a ja jestem zbyt wścibska, żeby pozostawić cię w ciemności oraz ciszy.

Gardło Luca ścisnęło się i odwrócił od niej wzrok. Przysiadła tuż obok niego, lecz nie czuł, że chciała na niego naciskać. Nie miała zamiaru wyrwać z niego żadnej spowiedzi, ale on... Luca chyba miał już dość zamykania tego w sobie. Tak wiele przemilczał przez te lata, na tyle rzeczy odwracał wzrok i wszystko, to co ignorował, przecież odbiło na nim się po dziesięciokroć.

Zawsze przy nim byli i szanowali jego granice, ale teraz, w tym momencie czuł, że ona postawiła na niej stopę i czekała, aż pociągnie ją przez tę linię.

– Oni wiedzieli o wiele więcej niż ja, ale przez Bett nigdy nie przekraczali tej granicy. My byliśmy małżeństwem, to były nasze dzieci. Ale trochę też ich, tak bardzo ich. Kurewsko żałuję, Jessamine, że na to pozwoliłem. Że powstała ta granica. Czy moja córeczka byłaby inna? Chciałbym ją odzyskać, ale ona nie jest już maleńka, ani tym bardziej bezwolna. Nigdy taka nie była. Tęsknie za nią, Jessamine, tak bardzo tęsknie, ale ona nie chce mnie w swoim życiu...

Nim mógł się zorientować, cała prawda wyrywała się z jego serca i nie mógł przestać mówić.

Milczenie przecież prawie go zabijało przez tyle lat.



******

W kolejnym dodatku rozdziałowym postaram się jakoś wykorzystać tę huśtawkę 😇💗

Ściskam!!!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro