Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Pierwsze próby


TW// przemoc wobec zwierząt 


Nowy dom, nowe konie, nowi ludzie.

Całe to miejsce, do którego mnie przywieźli, było obce i beznadziejne. Czułem się jak intruz, kiedy wprowadzono mnie do boksu; był całkiem spory, wyściełany czymś innym, niż słomą.

Kiedy zaznajomiłem się z nową sytuacją, chociaż wciąż byłem niespokojny i rżałem, ile tylko płuca mi pozwoliły, zwróciłem uwagę na dwa konie stojące w boksach obok mnie. Obydwa jednak były wysokie, dorosłe i złośliwe. Przez pręty, które oddzielały nas, siwy po mojej lewej stronie próbował mnie ugryźć, gdy się do niego zbliżyłem. Kasztan natomiast kopnął ścianę i skulił uszy, jak tylko przysunąłem się do niego, tak więc nie ruszałem się w obawie, że zrobią mi krzywdę.

– To ten? – Kolejny obcy głos rozległ się nad moją głową. Podniosłem się i ujrzałem kobietę, która wpatrywała się we mnie bez szczególnego wyrazu czy zachwytu. Rozpoznałem mężczyznę, który z nią był. To ten sam, który był w moim poprzednim domu, trzymał się wtedy na uboczu, kiedy oddzielili nas od matek i kiedy był przy tym, jak mnie zabrali tutaj.

– Owszem. Ma całkiem dobrych rodziców, więc liczę, że jak zaczniemy treningi, pokaże, na co go stać.

Nie miałem pojęcia, o jakich treningach mówili, ale też byłem zbyt oszołomiony, żeby w ogóle myśleć. Tęskniłem straszliwie za domem, mamą i Daisy. W głębi serca czułem, że nigdy już ich nie zobaczę, że przyjdzie mi żyć w tym miejscu pełnym złośliwych koni.

Poszli sobie w końcu, a ja położyłem się na miękkiej wyściółce i podjadałem siano.

Na pastwiskach i padokach nie zostałem przywitany ze szczególną ciekawością. Kiedy zbliżałem się do grupy koni, zawsze któryś mnie odpędzał, gryząc mnie i próbując kopnąć, więc szybko stałem się samotnikiem, sterczący w kącie niczym kołek w płocie. Czy śnieg i zamieć, zawsze znajdowałem sobie kąt w odległym miejscu na padoku i marzłem. Podobnie było wiosną, w siekących strugach deszczu, czy chłodnej wilgoci poranka stałem sam.

Zadziwiające jednak było to, że im dłużej byłem sam, tym lepiej się czułem, chociaż wciąż brakowało mi najważniejszych istot w moim życiu, nie narzekałem na otwarte pastwiska czy dobrą paszę. Po jakimś czasie samotność stała się dla mnie czymś więcej. Była moją przyjaciółką, która wywołała wspomnienia pełne ciepła i miłości, którymi zostałem obdarzony na początku swojego życia.

W końcu jednak zaczęły następować w moim życiu kolejne zmiany i te również mi się nie podobały.

Zaczęło się od kantara: zmienili go na ogłowie z wędzidłem. Wsadzali mi palce między dziąsła i wciskali na siłę żelastwo, którego chciałem się pozbyć, ale jak na złość w żaden sposób nie wypadało. Naciskało mi język, którym, chociaż mogłem poruszać, nie mogłem wiele zdziałać. Miałem wrażenie, że wybiją mi zęby, jeśli pociągną mocniej. Mój dyskomfort w ogóle się nie liczył.

Wokół mnie zebrali się ludzie, omawiali moje nogi, kłąb, głowę. Słyszałem dużo dobrych rzeczy na mój temat, ale i tak większość pozbawiona była sensu.

– Ma długie, mocne nogi. Jak popracuje trochę na torze, to zwiększy mu się masa mięśniowa. Macie trzy miesiące, żeby przyjął siodło i dżokeja – zarządził dobrze mi już znany mężczyzna. Wszyscy wołali na niego William.

Ja też tak o nim myślałem, ale potem nazywałem go diabłem.

– Trochę krótko, nie śpieszmy się – powiedział jakiś inny człowiek.

Przestałem zwracać uwagę na nich, zająłem się wędziłem, które nie ustępowało, chociaż dzielnie pracowałem, żeby je wyjąć. Nic nie poskutkowało: ani szarpanie głową, ani szuranie nią po boksie, w którym wciąż stałem. Poczułem mocne, gwałtowne szarpnięcie wodzami, aż żelastwo, które wciąż miałem w pysku, uderzyło mnie w zęby i uszczypało w kącik pyska. Jęknąłem boleśnie, ale nikogo to nie obeszło.

– Stary strasznie napalił się na tego ogiera. Chyba mu się dupa pali – mruknął człowiek, który stał ze mną w boksie i torturował mnie ogłowiem. Powiedział to zaraz potem, jak odszedł William i zostawił resztę ludzi ze mną.

– Chyba tak. Dlatego weźmy się lepiej za pracę, inaczej nas jeszcze wyjebie.

****

Praca, jak to jeden z nich określił, polegała na szybkim pozbawieniu mnie radosnych, leniwych dni i zastąpieniu je wsadzaniem na mój grzbiet człowieka. Jedyną osobą, którą chciałem nosić na sobie była Daisy, ale jej nie było, a zamiast tego wsiadał na mnie jeden z wielu mężczyzn w moim życiu. Miał na imię Fred. Nie był duży, szacowałem, że był nawet mniejszy, niż moja kochana opiekunka, dlatego właśnie zrzucałem go za każdym razem, gdy wydawało mu się, że może mną kierować. Nie mógł. Walczyliśmy tak jakiś czas, aż w końcu któregoś dnia coś pękło w Williamie, który nas doglądał.

– Trzymaj go, kurwa. Zaraz zrobię z nim porządek. – Brzmiał jak szaleniec, nigdy nie widziałem tak wściekłego człowieka, dlatego też nie spodziewałem się tego, co nastąpiło zaraz potem.

Fred odsunął się ode mnie, ale nie puścił wodzy, trzymając je kurczowo, natomiast William złapał bat i zamachnął się. Pierwsze uderzenie zabolało i zaskoczyło mnie, dlatego wierzgnąłem odruchowo, żeby pozbyć się tego, który chciał mnie skrzywdzić, ale nic mu się nie stało. Widziałem, jak uniósł rękę i po chwili znów spadł na mnie bat, ale ból był większy. Kolejne razy były jeszcze gorsze. Siekał mnie bez opamiętania po nogach, zadzie, brzuchu. Złapał za wodzę i również nie zostawił mojego pyska w spokoju, chrobocząc mi wędzidłem w pysku. Czułem, jak krew leje mi się z warg i jak ścieka mi po nogach.

Tańczyłem wokół niego, a był to taniec bólu i złości za to, że mnie karze. Rżałem donośnie, ale nikt nie reagował, nie chciał mi pomóc. Zostałem sam na sam z furią i batem, który rozcinał mi skórę raz za razem.

– Zacznij. Kurwa. Biegać. – Po każdym słowie spadała na mnie seria okrutnych uderzeń.

To był mój pierwszy i niestety nie ostatni raz, kiedy chciałem zrobić krzywdę człowiekowi. William nie przestawał mnie ranić, aż w końcu złamał się mu bat, a Fred odsunął go w końcu ode mnie.

Kiedy przestał mnie już katować, byłem jednym, wielkim pulsującym bólem. Piekło mnie wszystko; od szyi po boki, a na nogach kończąc. Krew ściekała mi po pysku i kopytach, ale ja nie miałem siły, żeby cokolwiek zrobić. Zlizać ją, czy nawet poruszyć się. Dyszałem ciężko i pozwoliłem sobie na odpłynięcie we wspomnienia pełne miłości i matczynej troski.

– Zaprowadź go do boksu.

Poczułem ulgę, że na dzisiaj koniec tortur, ale szybko okazało się, że nie zamierzają mi odpuszczać.

Jeśli nie będziesz robił to, czego chcą, będziesz bity.

Usłyszałem w środku nocy, kiedy walczyłem o lepsze ze snem i pulsującym ciałem. Nie ruszałem się, bo wszystko wciąż mnie bolało, bałem się napinać mięśnie.

To był siwy wałach, mój złośliwy sąsiad, ludzie natomiast wołali na niego Don Corleone. Od pierwszych dni robił wszystko, aby mnie skrzywdzić, ale ja się nie dałem, dziś jednak miałem daleko to, co do mnie mówił.

W końcu dał sobie spokój, śmiejąc jedynie ze mnie.

Kolejne dni nie różniły się od tamtego, w którym William mnie pobił.

Fred dostał nakaz bicia mnie batem za każdym razem, kiedy go zrzucę. Chyba mu się to spodobało, a we mnie rosła nienawiść. Chciałem go gryźć, kopnąć, żeby w końcu przestał, ale nigdy nie podchodził do mnie tak, żeby miał ku temu sposobność. Trzymał mnie mocno, wędziło niemal rozrywało mi wargi na pół, za każdym razem, kiedy na mnie wsiadał.

Tańczyłem pod nim, wierzgałem i szarpałem się, ale w końcu obłaskawił mnie na tyle, by ruszyć mnie do przodu. Ściskał mi boki nogami, trzymał kurczowo wodze, a ja, ku mojemu rozgoryczeniu, parłem naprzód. Krok za krokiem, kopyta zanurzały się w rozgrzany piasek.

Początkowo wszystko wyglądało w miarę normalnie, okrążałem tor wolnym stępem, zapoznawałem się z otoczeniem, które w tej chwili wydawało mi się tak obce i przerażające. Dostrzegłem wiele nowych koni, tylko że one biegały, wokół toru, na którym byliśmy. Widziałem też kilka spienionych, zmęczonych i głośno dyszących, jakby od wielu godzin były zmuszane do wysiłku. I w istocie tak właśnie było. Tak wyglądało ich życie, jak się później dowiedziałem, bo moje było podobne do ich.

Pierwszy galop z człowiekiem na grzbiecie sprawił, że prawie wyplułem sobie płuca, a nogi drżały i paliły żywym ogniem. Chciałem się położyć i więcej nigdy nie wstać, ale Fred bił mnie za każdym razem, gdy zwalniałem na zakręcie, więc nie chcą czuć na sobie bata, przyspieszałem coraz bardziej. Pragnął uciec spod niego, nadzieja pchała mnie do przodu.

Każdy dzień był podobny do poprzedniego, aż całkiem straciłem rozeznanie i popadłem w monotonię. Zmieniało się tylko moje otoczenie, przyroda pokrywała się nową warstwą kolorów i pewnie uznałbym to za piękne, gdyby nie to, że prawie codziennie wracałem z toru zgrzany i niemal zajeżdżony na śmierć. Fred i Willliam w ogóle nie przejmowali się moim stanem, popędzali mnie, kazali mi biegać w kółko, wciąż i wciąż. Bałem się, że już nigdy stąd nie wyjdę.

Którejś nocy padł Don Corleone. Zajrzałem przez pręty do niego, oddychał ciężko i nie wstawał, chociaż go wołałem. Siwy jednak nie dożył rana, a kiedy William się dowiedział – wściekł się, ale w końcu machnął ręką. Nie wiem, co się stało, ale ludzie mówili, że złapała go kolka. To dziwne uczucie, jakie wtedy mi towarzyszyło, sprawiło, że widziałem swoją sytuację w innym świetle. Czy i mnie czeka podobny los?

W zasadzie, po co się urodziłem? Czy moja matka znosiła podobne katowanie, jak ja?

Z tymi myślami wyprowadzono mnie na tor. Znów miałem biegać.

– Masz go dzisiaj przycisnąć. Startujemy za miesiąc i ma być gotowy.

Głos Williama kojarzył mi się z batem. Za każdym razem, kiedy odzywał się w moim pobliżu, czułem te wszystkie razy, które zadał mi tamtego dnia. Do dzisiaj widzę, jak inne konie na mnie patrzą, z politowaniem albo współczuciem.

To w tamtym czasie prócz samotności zrodziło się we mnie coś innego, mrocznego i niebezpiecznego. Nienawiść. Nienawidziłem tego miejsca, ludzi i tego, co mi robili. Kiedy William do mnie przychodził, kuliłem wściekle uszy i wystawiałem pysk, żeby go ugryźć, zatopić zęby w jego ramieniu i wyrwać kawałek skóry. Chciałem, żeby cierpiał tak samo, jak cierpiałem ja. Dlatego przestał odwiedzać mnie w boksie i zawsze starał się trzymać dystans, żebym nie mógł zrobić mu krzywdę, ale czekałem, wiedziałem, że kiedyś go skrzywdzę, tak samo jak on krzywdził mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro