Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Galopem do wspomnień


Znowu wprowadzili mnie do zielonej bramki. Z boku słyszałem rżenie i obijanie się o metalowe ściany pozostałych koni. Dżokej na moim grzbiecie, Fred, poprawiał się, zaciskał palce na mojej grzywie i wodzach, lekko je napinając.

– Spokojnie, spokojnie... – szeptał cicho. Słyszałem to, czułem, jak jego oddech rwie się pod wpływem stresu. Bał się.

Ja też się bałem, ale nie biegu, dla mnie to była codzienność. Bałem się, ponieważ czułem, że tym razem wszystko pójdzie nie tak. Wciąż bolało mnie kolano po ostatnim urazie, wciąż czułem skutki biegu, który zafundował mi potworny ból. Nie pozwolono mi jednak odpocząć na tyle, żeby każdy krok nie przypominał wbijania mi gwoździa w nogę. Fred przesunął batem po moi boku, jak robił to zawsze, aż spiąłem się na myśl, że to może być ostatnia gonitwa w moim życiu...

Spojrzałem na tor zalany czerwcowym słońcem. W powietrzu unosił się gryzący zapach moich współtowarzyszy ( wciąż się rzucali w swoich bramkach ), zapach ludzi, który zawsze drażnił mi nozdrza, świeżo skoszonej trawy i jedzenia, które pachniało w dziwnie kuszący sposób.

Bałem się poruszyć, jednak widok toru sprawił, że chciałem już pobiec, mieć to za sobą... Dobiec do mety albo paść na trawę i ostatni raz leżeć na niej, wspominając szczęśliwe chwile spędzone z mamą i moją Daisy.

****

Miała duże, niebieskie oczy, które patrzyły na świat z ciekawością i miłością do zwierząt, a zwłaszcza do koni. Była słodka i uczynna, a kiedy się urodziłem, zawsze miała dla mnie coś pysznego, smakołyk albo kilka chwil pieszczot.

– Jesteś najsłodszym koniem w naszej stajni – szeptała, kiedy odwiedzała mnie i moją mamę.

Moja mama pozwalała jej wchodzić do naszego boksu i rozpieszczać do granic możliwości, obdarowywała mnie pieszczotami i spędzała niemal każdą wolną chwilę, jeśli nie trenowała. Daisy wspaniale jeździła konno, była typem człowieka, który nawiązywał więź z wierzchowcem. Hades, jej kary wierzchowiec, jeździł z nią na zawody i przywoził zawsze nagrody: puchary i kokardy, które przypinali mu zawsze do kantara, żeby każdy mógł podziwiać jego wyczyny.

Zazdrościłem mu. Tak bardzo chciałem być już duży i móc wozić na grzbiecie Daisy, trenować, skakać i potem zabierać ją do lasu, na długie wycieczki. Niestety życie, końskie życie udowodniło mi, że marzenia co innego, a rzeczywistość co innego.

Nie wiem, ile czasu spędziłem u boku matki, ale zauważyłem pewne zmiany. Więcej ludzi kręciło się wokół mnie, zmieniło się też otoczenie. Przyroda jakby przygasła, gorące dni powoli się kończyły, aż wszystko w końcu zastąpiła jesień. Zabarwiła pobliskie drzewa na żółto i pomarańczowo, gdzieniegdzie dostrzegałem też ciemnozielone świerki. Wszystko zrobiło się takie lekko ospałe, dni były zdecydowanie krótsze, a noce chłodniejsze. Do stajni przyjechało więcej koni, dwa ogiery i trzy klacze, które, jak usłyszałem od Daisy, miały służyć do powiększania hodowli.

Nie przejmowałem się tym, wciąż byłem z mamą, a moja Daisy przychodziła mnie rozpieszczać. Kupowała mi nowe kantary i derki, którymi mnie okrywała, kiedy na zewnątrz pogoda była paskudna, a ja cieszyłem się każdą spędzoną z nią chwilą, leżąc z nią na świeżej słomie i powoli żując pachnące siano. Lubiła mi czytać, chociaż niewiele rozumiałem z tego, co do mnie mówiła, jej kojący głos usypiał mnie i wprowadzał w błogi nastrój, lecz wkrótce to się skończyło.

Pewnego dnia Daisy zapięła mi uwiąz do mojego zielonego kantara i wyprowadziła z boksu. Myślałem, że idziemy z mamą na pastwisko, ale szybko przekonałem się, że ona za mną nie podąża. Wołałem za nią, szarpałem się, bo chciałem do niej wrócić, ale Daisy nieubłaganie ciągnęła mnie w stronę wyjścia.

Mamo! Mamo!

Synku! Wszystko będzie dobrze!

Wołaliśmy się nawzajem, lecz nic więcej nie mogłem zrobić. Opierałem się, jak mogłem, ale w końcu dziewczyna wyprowadziła mnie na zewnątrz, aż dmuchnął w nas zimny, porywisty wiatr. Zarżałem donośnie, by mama mnie usłyszała, ale nadal nie widziałem, żeby za mną szła. Byłem zły na Daisy za to, że zabrała mnie od niej, od bezpiecznego i ciepłego boku, do którego tuliłem się nocami.

Doszliśmy w końcu do dużego budynku, z którego dochodziły nas podniesione głosy ludzi i przeraźliwie rżenie innych koni. W środku okazało się, że więcej jest źrebiąt w moim wieku. Wszystkie je znałem, dlatego cieszyłem się, że nie byłem sam. Nigdzie nie było naszych matek, a ludzie, którzy zebrali się w środku, w większości byli obcy.

– Piękne macie w tym roku odsadki* – powiedział jakiś mężczyzna. Ubrany był inaczej, niż reszta mężczyzn, stał też z boku, jakby bał się wybrudzić.

Kilku mężczyzn i dwie kobiety krążyło między nami, spoglądając na nas, a ja czułem, że coś jest nie tak. Zabrali nas od matek, a potem umieścili w jednym miejscu z obcymi ludźmi.

Pierwszy raz w życiu się bałem. Pierwszy, i jak się okazało, nie ostatni.

Nie wiem, co się potem działo, nie pamiętam już. Wiem tylko tyle, że Daisy była przy mnie przez cały ten czas, troskliwie zajmowała się mną, szepcząc do ucha wiele słów pociechy.

W końcu zostaliśmy sami, spacerowaliśmy po pomieszczeniu wypełnionym świeżą słomą i paśnikiem pośrodku. Część z nas szybko przyzwyczaiła się do nowej sytuacji, nie przeszkadzało im to, że oddzielono nas od matek. Ja stałem pod wielkimi drzwiami i rżałem, wołałem matkę i Daisy, żeby mnie zabrały stąd. Całą noc kręciłem się przy wejściu, z nadzieją, że ktoś się nade mną zlituje i nie pozwoli mi już tęsknić.

Nie liczyłem dni, które upływały mi na pastwiskach wśród koni podobnych do mnie, oddzielonych od matek. Mojej już nigdy więcej nie zobaczyłem, ale nie zapomniałem o niej, nawet wiele lat później, kiedy życie postanowiło mnie poddać ciężkim próbom.

Daisy też mnie opuściła. Może nie od razu, to działo się powoli. Coraz rzadziej przychodziła, coraz mniej bywała w stajni, aż w końcu zniknęła mi z oczu. Hades teraz spędzał dużo czasu na rozległych pastwiskach razem ze mną. Dowiedziałem się, że Daisy wyjechała, żeby się uczyć, i że na ten czas on miał mniej treningów, że w zasadzie to bliżej mu było to emerytury. Miał siedemnaście lat, więc czuł się już zmęczony.

To normalne. Ludzie przychodzą i odchodzą, ale jedynie co zostaje z nami, to wspomnienia, lepsze lub gorsze, ale to one towarzyszą nam do końca życia i kształtują nasz charakter.

Tak mówił, a ja mu wierzyłem. Był starszy, doświadczony, no i kochał Daisy, więc co mogłem zrobić? Byłem ślepo zapatrzony w jego rady, ale nie chciałem dopuszczać do siebie myśli, że ta opiekuńcza dziewczyna mogłaby mnie opuścić.

Spadł pierwszy śnieg, kiedy znów zgromadzili nas w tym samym pomieszczeniu, które kojarzyło mi się z tęsknotą. Tym razem jednak było nas mniej. Cztery ogiery i jedna klacz, wszyscy jednak zbiliśmy się w grupkę i chroniliśmy się nawzajem przed obcymi ludźmi, którzy nas obserwowali.

Niepokój rósł we mnie z każdą chwilą. Denerwowałem się, chociaż nie wiedziałem dlaczego, jednak kiedy zaczęli nas rozdzielać, pokazywać sobie palcami, zrozumiałem, że dzieje się coś złego. Kolejna rozłąka?

– Ten gniady. Zapowiada się na dobrego wyścigowego. Suche nogi**, dobry zad. Jakich ma rodziców? – Usłyszałem pytanie. Głos mężczyzny był niski i wzbudzał we mnie niechęć, a kiedy na niego popatrzyłem, dostrzegłem w jego spojrzeniu coś, co bardzo mi się nie spodobało. Miał takie chłodne, puste oczy.

– Ojciec to Against To Wind, a matka to Way Of Destiny. – Na dźwięk imienia mamy, zastrzygłem uszami. Mama?

– Hmm, pięknie. Matka była dobra na krótkich dystansach, a ojciec to pociąg, rozkręcał się powoli, ale na mecie zawsze był pierwszy.

– Myślę, że nie masz się co zastanawiać, Williamie. Wind Of Change zapowiada się całkiem nieźle.

Co tu się działo?! Rzuciłem się do drzwi spanikowany, ale niestety, nikt mi ich nie otworzył, wyhamowałem więc przed nimi i pognałem do drugiego wyjścia, lecz i to było zamknięte. Byłem w pułapce. Moje donośne rżenie zagłuszyło rozmowę mężczyzn.

Strach mną zawładnął. Cokolwiek się działo, nie chciałem tego, bałem się, że trafię do tego człowieka o chłodnych oczach. Czy zrobiłem coś źle? Byłem niedobry?

Mówili o mojej matce, więc musieli ją widzieć... Może do niej wrócę? Biegałem wzdłuż ściany i rżałem, ale w końcu zatrzymałem się zaskoczony, gdy na mojej drodze stanęło dwóch mężczyzn. Machali do mnie rękami i próbowali przemówić spokojnie, ale to nic nie dawało, bo ja chciałem stąd uciec jak najdalej.

W końcu ktoś mnie złapał za kantar, ten sam zielony, który podarowała mi Daisy, zapięli mi uwiąz i szarpiąc nim, wyprowadzili z budynku. Zrobiło się bardzo zimno, poczułem, jak wiatr wsuwa mi swe zimne palce w grzywę, czeszę mi ogon i gładzi grzbiet. Drżałem, ale bardziej ze strachu, niż zimna.

Wieczór był tak samo ponury jak mój nastrój. Czułem w głębi serca, że nadchodziły w moim życiu zmiany, których nie jestem w stanie powstrzymać.


______________

*Odsadki — źrebięta w wieku ok. 6/7 miesięcy, które oddziela się ( odsadza ) od klaczy.


**Suche nogi – to znaczy, ładne, gładkie, bez zgrubień z widocznymi ścięgnami, na których opina się skóra.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro