Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kobieta w bieli

*3.rd*

W kawiarni siedziała nastolatka, wyglądała na skupiona i poważna w tym co robiła popijając cicho już prawie skończony czekoladowy shake. Ubrana była w czarną skórzaną kurtkę pod spodem miała czerwony już wyblakły T-shirt- który widac było że kochala. Czarne jeansy przylegające do jej chudych nóg, na stopach nosiła czarne trampki. Jej włosy byly krótkie w kolorze smoły- czarne i gęste, a jej twarz gościła piegi które podkreślały jej urodę i zielone duże ovzy które miały duże wachlarze gęstych i czarnych rzęs. Na jej szyi byly dwa naszyjniki jeden z pentagramem wytworzonym z srebra, drugi był srebrnym pierścionkiem, który zawiesiła na łańcuszku i nosiła przy sercu.

Przed nią były rozłożone różne papiery, jak i znajdował się laptop. 

- Podać coś?- zapytała rudowłosa kelnerka

- hm? A.. Tak poproszę cole.- powiedziała i wróciła do szukania czegoś. Kelnerka zapisała, zamówienie i odeszła. Po chwili przyszła z powrotem i podała napój.Dziewczyna podziękowała, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.  Po chwili szukania czegoś w sieci wstała, dopiła napój, pozbierała papiery i wyszła z kawiarni zostawiając na stoliku, gdzie siedziała pieniądze za zamówienie.

Poszła na przystanek autobusowy i czekała na swój transport do miasta Jericho. Nie musiała długo czekać. Wzięła swoją dużą torbę, i ruszyła do autobusu. Zapłaciła i pojechała. 

Wzięła swoją MP 3, włączyła swoją ukochana playlistę, która męczyła od kiedy pamięta, każda piosenkę znała na pamięć i delikatnie poszukiwała nogą w ich rytm. Oparła czoło o zimną szybę, i patrzyła na drzewa, domy, ludzi, których mijała. Wszyscy mieli życia i problemy po niektórych było to widoczne, ale niektórzy potrafili nosić kolorowe maski. Dla niej oni nie byli świadomi istnienia jakie panowało ja ziemi na której żyją, ile legent jest prawda a bajki które mają miejsce w życiu niektórych z nich. Nawet nie zauważyła kiedy zasnęła.

Dotarła na miejsce o 7 rano. Nie pociągająco się poszla do najbliższego motelu w okolicy. Gdy przechodziła przez drzwi zderzyła się z dwoma mężczyznami Jeden był niski, miał lekki zarost i zielone oczy, drugi zaś, był wyższy i tak samo jak jego towsrzysz posiadał zielone oczy na które najbardziej zwróciła uwagę przez podobieństwo do jej własnych.

- przepraszam- powiedziała i odeszła.

- nic się nie stało- powiedział mężczyzna z krótszymi włosami i krotkonsie uśmiechnął wymijając ją. Dziewczyna podeszła do recepcji i poprosiła pokój. Dostała go z jak zawsze dziwnym wzrokiem recepcjonisty, mówiącym jej od razu "nie masz rodziców?"  Coś w tym stylu. Spotykała się z tym od kiedy została łowca, rzadko spotyka się nastolatkę która została łowca, czy wogole samotnie podróżującą.

Weszła do środka pokoju i rzuciła swoją torbę o kolorze zgniłej zieleni. Usiadła na łóżku- które było o dziwno dla niej naprawdę miękkie. Przez chwile patrzyla prosto w sufit nad sie czymś zastanawiając. Nie trwało to długo bo od razu wzięła się do pracy. Otworzyła torbę i zaczęła wszystko wyciągać na łóżko, na którym przed chwilą siedziała. 

Po wyciągnięciu najpotrzebniejszych rzeczy czyli: broni palnej, noży, nabojów, kredy, benzyny i soli. Wzięła swoją ulubioną broń, pistolet- był czerwony z czarnym przebiciem. Wzięła go do rąk i obejrzała z każdej strony, na jej twarzy pojawił się uśmieszek. 

- jak ja cię kocham...- powiedziała i zaśmiała się cicho. Wyciągnęła magazynek i załadowała do niego naboje z soli.- Łowca duchów przyjechał do miasta, już po ciebie idę kobieto w bieli....- jej słodki uśmiech zmienił się na chytry. Schowała swoją broń do kieszeni którą przyszyła do jej kurtki, zaraz po niej wzięła nóż myśliwski, z prawdziwego srebra. Obróciła go i obejrzała. Wzięła butelkę z wodą święconą i go oblała. i schowała do tylnej kieszeni spodni. Po chwili spojrzała na zegarek i ruszyła w stronę domu jej celu- kobiety w bieli.

Ruszyła na polowanie. Oczywiście musiała tam dotrzeć na piechotę, bo nikt normalny nie zawiezie czternastolatki do lasu pod dom który wygląda jakby miał z niego wyskoczyć seryjny morderca I zadzgać ich z psychopatycznym uśmiech gdy oni by leżeli wykrwawjajac się. Gdy doszła do lasu gdzie znajdować miał się owy dom, usłyszała odgłos tłuczonego szkła, wtedy już wiedziała co się dzieje i nie mogła pozwolić na swojej warcie by to się stało.

- kurwa... Kolejna ofiara.- powiedziała i pobiegła do starego domu. 

Na miejscu widziała czarne auto z stłuczoną szybą I dwójkę mężczyzn, których widziała w motelu. Załadowała broń i strzeliła do ducha kobiety, który zniknął pod wpływem soli z której była zrobiona jej Amunicja. Mężczyźni przez chwilę się rozglądali, za ich bohaterem, ale w końcu zaprzestali i jeden z nich, ten wyższy, wsiadł do auta i wjechał prosto do domu. 

- co on odpierdala?- zapytała samą siebie. I pobiegła do teraz rozwalonego domu przez wyburzoną ścianę. Zobaczyła jak kobietę, którą miała się zająć tuli dwoje dzieci- no tak, miała dwoje dzieci które utopiła dlatego bała się tu wrócić... Nieźli są...- pomyślała. 

- kim jesteś?!- zapytał ten niższy blondyn, wymierzając w nastolatkę broń.

- Sally Winchester. A wy coście za jedni i skąd wiedzieliście o tym duchu?!- krzyknęła, tak samo jak oni ją zapytali.

- Winchester?- zapytał samego siebie ten wyższy brunet. Ale natura Sally, pozwoliła sobie na komentarz.

- Nie, John Lennon.- powiedziała i nadal wymierzała broń w dwoje mężczyzn.

- Dean Winchester.- powiedział blondyn który na jej komentarz wywrócił oczami.

- Sam Winchester.- odpowiedział jej drugi.

- CO?......

C.D.N

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro