Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

- Jak się bawisz? - spytał mnie optymistycznie Eric.

- Jest świetnie! - krzyknęłam tak, że prawdopodobnie słyszała mnie cała ulica.

Staliśmy w czwórkę na balkonie. Ja, Ethan, Eric i Rachel. Dziewczyna wciąż opowiadała o swoim szczęściu, o swojej miłości, o swoim Eric'u. On reagował trochę jakby obco. Uśmiechał się i przytakiwał, ale wciąż patrzył na mnie.

- Coś mi się mocno wydaje, że jeszcze ze mną nie zatanczyłaś. - Ethan niespodziewanie wyciągnął rękę w stronę Rachel, aby zaprosić ją na parkiet.

Spojrzał mnie tak, jakby chciał... wywołać we mnie zazdrość?

- Zostaliśmy sami. - powiedziałam wręcz śpiewająco. Alkohol nadal odbywał podróż wewnątrz mojego ciała.

- Podoba ci się? - zapytał bardzo poważnie.

- Ethan? - chciałam się upewnić.

- Nie, moja mama. - odpowiedział sarkastycznie, a ja nagle wybuchłam śmiechem.

- Może tak, może nie. - wciąż nie przestawałam się śmiać.

- To tak czy nie? - lekko podniósł głos.
Czyżby był zły z tego powodu?

- Już się tak nie goraczkuj. Lepiej zajmij się tym, że twoja dziewczyna tańczy teraz z kimś innym.

- Chcę wiedzieć, czy jesteś z nim szczęśliwa. - Eric zatrzymał moją karuzele śmiechu.

- A ty? Jesteś szczęśliwy z Rachel? Kochasz ją? - zalewałam go falą pytań.

- To nie jest istotne.

- Ona cię kocha. Oszukujesz ją. Ona na to nie zasługuje. - nagle odezwała się we mnie matka Teresa.

Nie przewidziałam jednego, że Rachel stoi tuż za mną.

- Na co nie zasługuję? - zapytała dość nerwowo. Odsunęłam się w stronę Ethan'a, aby mogła porozmawiać z Eric'iem w cztery oczy.

Trochę żałowałam, że to powiedziałam. Z drugiej strony byłam z siebie dumna. Idiotka.

- Rachel, posłuchaj. - Eric chciał się wytłumaczyć.

- Zdradzasz mnie? - dziewczyna chyba źle odebrała moje słowa.

- Nie. Kochanie ja... - Rachel uderzyła Erica w twarz, z całej siły.

- Jak mogłaś?! - tym razem zwróciła się do mnie.

- Co?

- Jak długo pieprzycie się za moimi plecami?

- Ale Rachel, to nie tak. - tłumaczyłam się z czegoś, czego nie zrobiłam.

- Nienawidzę was. - tym razem uderzyła mnie.

Zachwiałam się, a moje oczy zalały się łzami. Nie czułam bólu. Czułam... Właściwie sama nie wiem, co czułam.

Eric pobiegł za Rachel, a ja zostałam z Ethan'em.

- Na prawdę to zrobiłaś? - zapytał, co mocno mnie wkurzyło.

- Na prawdę nawet ty myślisz, że jestem puszczalska?! - wybiegłam i ruszyłam w stronę samochodu.

Wszyscy patrzyli na mnie jak na ździrę. W pewnym momencie zobaczyłam Eric'a kłócącego się z Rachel.

Co ja zrobiłam?

- Katie, zaczekaj. - Ethan próbował mnie zatrzymać. Nie chciałam z nikim gadać, ale w końcu musiałam, gdy zorientowałam się, że samochód jest zakluczony.

- Otwórz drzwi. - rozkazałam.

- Przepraszam. Nie miałem zamiaru cię urazić.

- Otwórz te cholerne drzwi! - tak też zrobił.

Wsiadłam do samochodu, jakby obrażona na cały świat.

- Katie, chcesz pogadać? - zapytał kładąc dłoń na moje ramię.

- Po prostu jedź. - odwróciłam głowę w stronę szyby. Spoglądałam przez okno przez prawie całą drogę.

Stan upojenia alkoholowego po mału mijał, przez co czułam się jeszcze gorzej.

- Powiesz mi, o co tak na prawdę chodzi? - zapytał Ethan, w tym samym momencie, w którym minęliśmy tabliczkę z napisem EVANSTON.

- O nic. - skłamałam. Chodziło o bardzo wiele.

- Gdyby chodziło o nic, nie płakałabyś.

- Nie płacze. - znów zrobiłam to samo.

Cholerna kłamczucha.

- Katie, jak się wygadasz, będzie ci lepiej. - troska, czy ciekawość?

- Eric kiedyś bardzo mi pomagał. Dla mnie był przyjacielem, ale on chciał czegoś więcej. - tłumaczyłam.

Twarz zalewała mi się łzami. Czułam, że makijaż rozpływa mi się po policzkach.

- Zakochał się? - spytał. Przez chwilę milczeliśmy. - Sory, nie powinienem pytać.

- Tak. Zakochał się. Ale ja miałam chłopaka. Tatę Theo, a potem nie chciałam się z nikim wiązać.

- Rozumiem. - zatrzymał samochód.

Wyszliśmy z niego w milczeniu. Odezwałam się dopiero, gdy weszliśmy na klatkę schodową.

- Jakiś czas temu wyznał mi, że związał się z Rachel, żeby zapomnieć o mnie. - kontynuwałam.

- Do tego miał się przyznać?

- Ona mnie nienawidzi. Wszyscy mają mnie za dziwkę. - rozpłakałam się jeszcze bardziej.

- Ja nie. - przytulił mnie do siebie.

***

Obudziłam się w pokoju Hazel. Na jej łóżku. Wciąż miałam na sobie te samą sukienkę i podarte rajstopy.

Wstałam szybko, a w lusterku zobaczyłam swoje odbicie. Wyglądałam strasznie. Rozmyty makijaż, podkrążone oczy, blada cera. Musiałam jak najszybciej udać się do łazienki, albo lepiej do siebie.

W ogóle jak to się stało, że zasnęłam tutaj? Nie pamiętam nic, od momentu gdy staliśmy na korytarzu między naszymi mieszkaniami.

- Kacyk męczy? - spytał Ethan, gdy tylko uchyliłam drzwi.

- Dziękuję, że mogłam tu zostać. - powiedziałam niepewnie. Moja głowa wciąż spuszczona była na dół, aby sąsiad nie musiał patrzeć na to, jak koszmarnie wyglądam. - Pójdę już.

- Zostań, robię śniadanie. I już się tak
nie chowaj, jesteś piękna. - puścił mi oczko, a ja prawdopodobnie poczerwieniałam.

- Pójdę się ogarnąć. - wskazałam na drzwi łazienki, do której po chwili weszłam.

Przemyłam twarz, zmywając resztki rozmazanego tuszu do rzęs. Poprawiłam fryzurę, zwiazując włosy w koka. Gdy wyszłam z łazienki, poczułam zapach jajecznicy.

- Jak ładnie pachnie. - przyznałam.

- Siadaj. - zaprosił mnie do stołu.

- Jak to się stało, że się tu znalazłam? - zapytałam zdezorientowana.

- Mam być szczery, czy kłamać i zaoszczędzić ci wstydu? - zaśmiał się, nakładając śniadanie.

Sama nie wiedziałam, czy chcę poznać historię pt. "Jak znalazłam się w mieszkaniu Ethan'a".

- Aż tak źle? - chłopak tylko przytaknął. - Mówiłam, że po alkoholu jestem nieznośna.

- Byłaś bardzo miła. - zapewnił. - Wypij to. - podał mi szklankę, z czymś co wyglądało jak sok z buraków.

- Co to jest?

- Receptura mamy na kaca. - zaśmiał się. - No pij, nie bój się.

Upiłam łyk, udając, że mi smakuje.

- Gdzie Hazel?

- Spała u koleżanki. - wyjaśnił.

- To powiesz mi, jak bardzo przegięłam?

- Płakałaś, stwierdziłaś, że mnie kochasz, a później.. - zrobił chwilę przerwy. - pocałowałaś mnie, a ja grzecznie odstawiłem cię do łóżeczka, co ci się chyba nie spodobało, bo marudziłaś, że nikomu się nie podobasz, bo nie chcę cię przelecieć. - mówił nad wyraz spokojnie.

Pocałowałam go? Chciałam się z nim... Nie ważne.

- Przepraszam. Pewnie myślisz, że jestem jakaś puszczalska albo coś, jeszcze wczoraj ta akcja z Eric'iem.. - tłumaczyłam się.

- Jedz, bo wystygnie. - powiedział bardzo spokojnie.

- Idiotka ze mnie.

- Bez przesady. Co możesz poradzić na to, że jestem taki przystojny, że nie możesz mi się oprzeć. - puścił mi oczko i uśmiechnął się cwaniacko.

- Zabawne. - odpowiedziałam ironicznie, wbijając widelec w kawałek jajka.

- Wyluzuj. - uśmiechnął się pokazując swoje białe ząbki.

Zjedliśmy śniadanie prawie, że w milczeniu. Ethan, wciąż mnie obserwował, a ja uciekałam wzrokiem.

- Myślisz, że powinnam napisać do Rachel? Albo chociaż do Eric'a? - zapytałam nagle.

Wciąż myślałam o tym oskarżeniu. Miałam nadzieję, że Eric wszystko jej wyjaśnił. Nie chciałam się z nią kłócić, przez coś, czemu obie nie jesteśmy winne.

- Poczekaj, aż sami sobie wszystko wyjaśnią. - doradził.

Jednak ja nie wiedziałam, czy powinnam czekać. Myślałam, że może to ja pierwsza, muszę porozmawiać z Rachel. Ale co właściwie miałam jej powiedzieć?

W pewnym momencie usłyszałam dźwięk telefonu. Miałam nadzieję, że to on rozwieje moje wątpliwości.
Rachel? Eric?

Cody?! Cholera.

Nie odbierać: Chcę zobaczyć mojego syna.

- Cholera! - krzyknęłam, rzucając telefon prosto na kanapę. 

- Co tym razem? - spytaj, ale zanim odpowiedziałam, porządził się i podniósł telefon. - Zadzwonię do operatora. - oznajmił.

- Co?

- Żeby nie mógł do ciebie pisać.

- W takim razie, znów będzie darł się na klatce. - przypomniałam sobie akcje, sprzed kilku tygodni.

- Wtedy policja się nim zajmie. - stwierdził obojętnie.

- Raczej zakład psychiatryczny.

- Mam pomysł. - w jego głosie usłyszałam duży optymizm.

- Mam się bać? - wstałam, aby zaraz wrócić do siebie.

- Zróbcie testy DNA.

- Co?! - oburzyłam się. - Przecież jestem pewna, że Theo to dziecko Zac'a.

- Ale on nie jest. - mówił z niesamowitym spokojem.

- Nie będę udowadniać mu czegoś, czego jestem pewna. - jego pomysł nadal mi się nie podobał.

- Rób, co chcesz. - poddał się.

- Muszę lecieć. - pożegnałam się z Ethan'em i poszłam do swojego mieszkania.

Wzięłam prysznic i przebrałam się w legginsy i luźny t-shirt.

Wciąż miałam poczucie winy, którego nie umiałam wytłumaczyć. Sama nie wiem, czy było spowodowane tym, że nic jej nie powiedziałam, a chyba powinnam, czy tym, że dowiedziała się o tym właśnie ode mnie.

Byłam na siebie zła, a jednocześnie było mi strasznie przykro, bo wiem, jak ważny dla Rachel jest Eric.

Do tego doszły jeszcze myśli o Cody'm. Czy ten człowiek nigdy nie da sobie spokoju? Nie miałam pojęcia, co zrobić. Czy powinnam posłuchać rady Ethan'a?

W natłoku myśli wyszłam z mieszkania. Udałam się prosto do auta. Miałam nadzieję, że droga do rodzinnego domu pozwoli mi się uspokoić.

Wsiadłam do samochodu i włożyłam kluczyki do stacyjki.

- Fuck! - krzyknęłam sama do siebie, gdy auto nie chciało odpalić.

Próbowałam kilkukrotnie i nic.

Dlaczego to musi przytrafiać się mnie?!

Nie chciałam tłuc się pociągi, tramwajami i autobusami. Postanowiłam prosić o pomóc Ethan'a. Miałam nadzieję, że po raz ostatni.

- Halo. - odezwał się głos w słuchawce.

- Hej, mieszkam na przeciwko ciebie, niedawno się wprowadziłam... - zaczęłam, aby rozluźnić atmosferę, już na samym początku.

- Czego ci zabrakło? - przerwał. Czułam, że się uśmiecha.

- Sprawnego auta. - odpowiedziałam załamana.

- Gdzie jesteś?

- W aucie, przed blokiem. Nie chcę odpalić, a muszę...

- Zaraz będę. - odpowiedział bez zastanowienia.

- Czekam. - powiedziałam cicho, nieświadomie przygryzając wargę, choć chyba już tego nie słyszał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro